Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2013, 16:53   #61
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację









Dom kupca Purcela okazał się małym zameczkiem, tak rezydencja była ufortyfikowana. Spora, żelazna brama o wysokich, zaostrzonych niczym głównie włóczni prętach sięgała blisko dziesięciu stóp. Mur nie otaczał posesji lecz ogrodzenie z takiego samego materiału co wrota. Kamienny budynek o surowych kształtach posiadał wie kwadratowe wieżyczki po obu stronach, które niczym małe baszty broniły wejścia, bo drzwi były wciśnięte w budowlę między nimi. Dachy wieżyczek były płaskie, zakończone małymi, nie wiadomo czy ozdobnymi czy praktycznymi, ale cokołami. Natomiast dach rezydencji był strzelisty i okrągły niczym szpiczasta czapa eleganckiego magusa.

Ojciec Sigimunda przyjął wszystkich, a dokładniej sługa, bo odźwierny wziął w objęcia najpierw chłopca i posłał jednego z ochroniarzy po rodziciela, goszcząc ich w sporym pomieszczeniu z długą ławą zaraz przy obszernym przedsionku nad którym zwisał z wysokiego sklepienia gigantyczny żyrandol z płonącymi świecami. Wkrótce zbiegając szybciutko co każdy schodek, zbiegł z góry jednymi z dwóch zakręcających po obu stronach przejścia do wnętrza parterowego poziomu domu, mężczyzna odziany wciąż w dostojne, mimo późnej godziny szaty. Drugimi schodami biegła skacząc co drugi młodsza od niego mniej więcej o połowę jego sześćdziesięciu lat, piękna kobieta w koszuli nocnej i zarzuconej na ramiona i obfity dekolt, podomki. W domu panował półmrok rozproszony jedynie blaskiem nielicznych świec.




- Sigi! – krzyknęła na widok chłopca, który już biegł ku dorosłym.
- Mama! – malec wpadł w objęcia kobiety, mimo, że starszy jegomość był juz tuż przy niej równiez wyciągając ręce.

Siwiejący gospodarz objął ramionami kobietę z dzieckiem. Ona tuliła do piersi głowę dziecka a on ich oboje. Mały zasypany został pocałunkami, z których gdy tylko został postawiony na ziemi, skrzętnie się wytarł.

- Papa. – Sigimund dygnął leko pochylając głowę z szacunkiem.

Tamten zmierzwił czuprynę syna i sprężystym krokiem, stukając o marmury wysokimi obcasami jeździeckich butów, podszedł ku zgromadzonym w pomieszczeniu, którzy siedzieli przy ławie tudzież stali w otwartych wahadłowych drzwiach do komnaty.

- Panie Alfonso! Brawo! Brawo! Brawo! – zaklaskał trzykrotnie idąc ku nim wszystkim.

Po zapoznaniu i krótkiej grzecznościowej rozmowie, która skupiła sie na przedstawieniu współpracowników gnoma z gospodarzami, podziękowaniach za uratowanie syna oraz pozdrowieniach i wezwaniach bóstw do błogosławienia wszystkich zgromadzonym, chłopiec z matką udali sięna górę a ojciec został na dole z najemnikami. Kiedy usłyszał odpowiedzi na pytania o akcję, o to, jak, kto i kiedy, kupiec pożegnał się z wybawcami jego syna a wychodzący Biberhofianie z gnom, usłyszeli nim zamknęły sie jego drzwi, jak ojciec Sigimunda wycedził lodowato do starego sługi.

- Prowadź mnie Hans do tego kulawego skurwysyna.

Niechybnie chodziło mu o rannego porywacza, który po przekroczeniu bramy posesji, jeszcze w ogrodzie został przejęty przez ludzi kupca i poprowadzony do zameczku tylnymi lub bocznymi drzwiami. Dosyć, ze zniknął z horyzontu łowców wzięty pod pachy przez dwóch osiłków.










Dom z numerem dwanaście okazał sie być wynajętym przez gnoma do końca roku.

Kiedy wszyscy wyspali się za wszystkie czasy było jeszcze przed południem. Marianki nie było w domu, jeszcze wczorajszego wieczora zapowiadała wizytę u pewnego kuśnierza.

Potrzebujący opieki medycznej mieli do wyboru udać sie do wykształconego w swych fachu lekarza świeckiego, który za swoje usługi mógł wziąć od pacjenta między trzy a pięć koron, lub udać się do świątyni. U kapłanek dowiedzieli się, że muszą albo spędzić tydzień w domu Shallaya lub nawiedzać świątynię codziennie przez tydzień i odpoczywać przyjmując leczenie przez pięć godzin dziennie.

Koło południa na ulicy pojawił się oddział straży, który zajął się robieniem porządków w domu porywaczy po drugiej stronie ulicy. Z domu naprzeciw wyprowadzono trzech młodych mężczyzn.

- Toż to synowce przyjaciela! Niewinne! Ze Strilandu na pogrzeb przybyli! - krzyczał stary robotnik.
- Tak. Tak. Ze Stirlandu. Wiemy, wiemy. - odsunął go trzonem halabardy strażnik.

Zbliżał sie wieczór kiedy pod dwunastkę zawitał gnom.

- Mes amis, przyszedł czas pożegnania. ‘herculi wyrusza do Altdorfu mając nowe zlecenie. Największy detektyw świata ma dla was kilka wieści. – podkręcił dumnie wąsa. – W nocy powiesił sie w celi łysy napastnik Mademoiselle Marianka. Był on ochroniarzem lichwiarza na tej naszej ulicy. Paser to więcej jak lichwiarz ma powiązania z rodzina Beladonna. Przed jego śmiercią było jedno przesłuchanie i miał on wskazać na tę ulicę, że widział wielu Stirlandczyków, jak wy to mówicie, ah, gotujących problemes na mieście. Że z nimi zadawała się zabójczyni nasłana ne niego razem z orłem. – dodał poważnie. – Kapitan jest człowiekiem bardzo uczciwym, uczciwszym od Ul-Ulryka z Białego Miasta - zakpił. - i zagorzałym wrogiem zbrodni przeciw prawu imperialnemu. Wiecie mes amis, że każdego oficjała można przekupić w Imperium.- puścił oczko. – Cóż, on jest wyjątkiem od tej zasady. On nawet łapówki za przymknięcie oka na publiczne robienie fecale, nie weźmie. Ot skrajność nad skrajnościami. Bogobojny Sigmaryta, który chciał jak mawia plotka być niegdyś Łowcą Czarownic w rycerskim zakonie.

Gnom naciągnął kapelusz na głowę i poprawił uchwyt plecaka na ramieniu.

- Nasz mensiour Gotte przepadł jak kamień w wodę. Oui... Nie udało mi się go znaleźć. Ale za to macie zaproszenie od kupca Purcela na bankiet dwa dni od dzisiaj w jego domu. – odwrócił się i ruszył ku drzwiom, po czym zatrzymał się i podniósł palec do góry. – Oh, bym zapomniał. Mensiour Miller. – popatrzył przez ramię na Rudygiera. – O mensiour Rudolfa pytała straż jak rzecze moje źródło. Adieu mes amis! – machnął zawadiacko kapeluszem i tyle go widzieli.

Zbliżał się wieczór i Biberhofianie mieli kilka nowych informacji. Bert mógł wybrać się do pewnej karczmy na spotkanie z nieznajomym, a jako, że Rudi ran otwartych nie miał, jedynie ból głowy, to dla bezpieczeństwa mógł mu towarzyszyć. Arno z kolei musiał rozważyć, czy chce mieć coś wspólnego z wyzwaniem do pojedynku w dole gladiatorów. Spodziewać sie mógł, ze cudzoziemiec albo będzie chciał walczyć osobiście lub jak to w tradycji było popularne w Starym Świecie, mógł w jego imieniu stanąć na ubitym, przesiąkniętym krwią, potem i smarkami piachu jego champion.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 24-08-2013, 19:32   #62
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Natychmiastowemu wyjazdowi mówimy zdecydowane "NIE!".
Takie przynajmniej zdanie miał Jost.
Oczywiście prawdą było, że życie w mieście dużo kosztowało. Równocześnie jednak trzeba było pamiętać o tym, że mieli dach nad głową, że nie musieli płacić nikomu za nocleg, co w oczywisty sposób obniżało koszty pobytu w Kemperbad. Co prawda dom numer 12 nijak nie umywał się do siedziby kupca Purcela, ale Jost nie widział żadnego powodu do narzekania. Poza tym wolał się wykurować, bowiem oberwał nieco w starciu z porywaczem, a ręka, co boli, w podróży nieco przeszkadza.
Gdyby jednak wbrew jego chęciom mieli wyjechać już, teraz, warto było jak najszybciej sprzedać parę zdobytych na porywaczach rzeczy.

- Tromblon, oui, oui. Broń przednia. - Alfonso z uznaniem pokiwał głową oglądając blunderbuss. - I w bitce, le tireur, strzelec znaczy się, jak fortune dopisze, dwóch czy trzech naraz trafić może.

Z tym Jost zgodzić się mógł. Sam to odczuł na własnej skórze.

- Un probleme mieć można - prawił dalej gnom. - A nawet i dwa. Chargement, to jest ładowanie, długo trwa. Z łuku kilka razy strzelać można, z kuszy też, choć mniej. A z tromblon raz tylko, a potem... inny arme brać do rąk.
- La poudre, proch, kosztuje. Ale to wie każdy.

***

- Bert, przejdziesz się ze mną?
- Dokąd i po co?
- Mam parę rzeczy do sprzedania, po tym bandziorze, co to go z Erykiem usiekliśmy. A ty masz gadane, to może jeszcze coś utargujesz. Nie to, co ja.
- Czegóż się nie robi dla przyjaciół - rzucił znaną sentencję Bert. - No i ja też coś mam do sprzedania. Ale gdyby kupować, to tylko u niewiast. One o towar lepiej dbają.

***

Gdy już się z Gotte rozstali czas się znalazł, by za kupcem się rozejrzeć.
Handlarz, którego niezbyt dalko głównego rynku wypatrzyli, nosem na pozór kręcił, gdy Bert (w ręce którego Jost handel złożył) blunderbuss na ladzie położył, ale błysk w jego oczach zainteresowanie zdradzał. No i udało się nieco cenę podnieść, co Josta niezmiernie ucieszyło.


Rapier i sztylet, które wyszły z pracowni jednego mistrza i ewidentnie stanowiły komplet, również znalazły uznanie w oczach kupca, który wyłożył na ladę całkiem niezłą sumkę.

Później, gdy Bert swoje rzeczy sprzedał, również i Jost coś do sprzedaży dorzucił. Kubek i kości. Te jednak, ku zdziwieniu Josta, były sfałszowane. Tak że handlarz kubek tylko, z dziwnego tworzywa z nakrętką, kupił.

A potem jeszcze targi się zaczęły o rękawice - długie do łokci, nabijane całe ćwiekami. I tutaj Bert talentem błysnął, całkiem nieźle cenę zbijając, ku oczywistej radości Josta.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-08-2013, 22:20   #63
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rezydencja kupca Purcela zrobiła na Bercie niemałe wrażenie. Jako gawędziarz i pomocnik łowcy bywał na różnych dworach i tylko dlatego iż widywał już bardziej odpowiadające jego gustom nie wpadł w zachwyt. Mimo to zamek był bardzo gustowny. Wielka, niesamowicie solidna brama będąca niczym w objęciach dwóch, surowych wieżyczek i dach, który na myśl przynosił kapelusz wiekowego czarodzieja.


Inni mogli pomylić samego kupca z odźwiernym, ale Winkel doskonale wiedział kim jest miły, starszy jegomość i od samego początku zachowywał się zgodnie z wszelką etykietą. Starzec widocznie był bardzo przywiązany do chłopca od razu witając go z uśmiechem na twarzy. Jeden z kilku ochroniarzy poszedł po Pana domu, a grupa śledcza została ugoszczona w iście szlacheckiej sali, z wielkim stołem i widokiem na przepiękny żyrandol. Po chwili pojawił się sam kupiec. Jego strój pasował do całości tego przepychu. Był elegancki, czysty, pachnący mimo bardzo późnej pory. Mimo półmroku gawędziarz bez problemu wychwycił jędrne piersi starszej od niego o kilka wiosen niewiasty, dynamicznie podskakujące podczas jej schodzenia ze schodów. Chłopak ledwie oderwał wzrok...

Gdy cała rodzina była w komplecie ojciec chłopca z radością pochwalił detektywa i jego pomocników. Z chęcią nawet ich zapoznał i w imieniu całej rodziny oficjalnie podziękował. Później przyszedł czas na opisanie akcji czym zajął się Bert z pomocą reszty kompanów. Nie wiedział wszak co działo się u jego ziomków, gdy zajmował się innymi sprawami. Akcję ze strażnikami i inne zbyt zawiłe motywy Winkel zwinnie opuścił dodając w ich miejscach opisy, których nawet gawędziarz o większej reputacji niż on by się nie powstydził. W końcu jednak bogacz musiał pożegnać grupę, która ruszyła bogatsza o sporą ilość złota i świadomość dobrze wykonanego zadania...


***


Przed tym jak Winkel położył się spać pożegnał się z Marianką. Dziewczyna wspominała coś o wizycie u jakiegoś rzemieślnika, ale Bert bardzo dobrze czytał ludzi. Jak otwarte księgi. Wiedział, że może długo nie zobaczyć przyjaciółki więc życzył jej zdrowia i solidnie uściskał. Bez przesady jednak gdyż bardzo sobie cenił swoje zęby i przyrodzenie. Millerówna nigdy nie należała do zbyt kochliwych i wylewnych...

Z rannymi Bert udał się do medyka, który mimo iż cenił swoją pracę to nie miał szans targując się z kimś kto robi to całe życie. Winkel wiedział, że uczony swoje i tak weźmie więc nie szczędził języka pomagając kompanom za bardzo się nie wykosztować jak tylko mógł.

Jakoś przed południem na ulicy pojawili się strażnicy, którzy zajęli się czyszczeniem domu porywaczy. Mimo wstawiennictwa sąsiadów straż i tak zrobiła swoje. Cóż... Nie każdy był w stanie przemówić im do rozsądku, a już naprawdę niewielu namówić do swojej racji.

Wieczorem do domu wynajętego przez gnoma przybył sam wspomniany chcąc się pożegnać i przekazać ekipie kilka informacji. Wspomniał, że w celi powiesił się łysy drab, który walczył z Marianką. Był on ochroniarzem pasera powiązanego z rodziną Beladonna. Miał on zeznać nieprawdę, że to grupa Berta miesza w mieścinie, a Marianka jest zabójczynią. Co najciekawsze ponoć kapitan jest człowiekiem do szpiku kości uczciwym. Czyli do niego mogli bez problemu uderzyć z problemem odnośnie jego podwładnych...

Wieść o zaginięciu Gotte gawędziarz przyjął z ciężkim sercem. Miał nadzieję, że przyjaciel się bardzo niedługo odnajdzie. Liczył też, że Miller jest cały i zdrowy. Oby. Bankiet w domostwie kupca troszkę poprawił nastrój Winkela. Przy tej okazji mógł poznać wielu ciekawych ludzi, a jako, że przebywał w towarzystwie takowych już nie raz nie powinien zrobić z siebie kompletnego idioty.

***

Dnia następnego Winkel przypomniał sobie, że miał się spotkać z tajemniczym nieznajomym w karczmie. Spotkanie to zwyczajnie przespał do czego przyznałby się gdyby tylko miał okazję. Wydarzenia ostatnich dni do cna go zmęczyły i chłopak chciał wypocząć. Cieszył się, że już następnego dnia pojawi się w domu kupca Purcela aby móc wraz z przyjaciółmi rozkoszować się zwycięstwem nad złem i oprychami będącymi jego wysłannikami. Z drugiej strony Martwił się o Gotte. Chłopak mógł sobie sam nie poradzić w tak wyniszczonym przez kryminał mieście...


Winkel z resztą grupy miał zamiar iść na małe zakupy. To coś sprzedać, to coś kupić. Bert wiedział, że będzie tam jak ryba w wodzie, bo targowaniem się zajmuje się od dzieciństwa. Poza tym miał na sprzedaż zdobyczne kości i wiolonczelę. Wino postanowił sobie zachować na jakąś szczególną okazję.

***

- Pssst! – nagle dało słyszeć się dziwny odgłos. – Psst. To ja… to ja... – następnie do uszu doszedł cichy głos. – To ja... – tym razem nieco głośniejszy głos dobiegł uszu. – To ja Gotte, tutej. – zza rogu ukazała się głowa chłopaka z Biberhof.

Głowa umorusana, szpetnie poraniona, nieogolona, jakby nie tego Millera z Biberhof. Już nie miał różowego kapelusza, już nie miał różowego wdzianka, tylko jakieś łachmany. Zupełnie jakby to nie był Gotte…

- Na Sigmara… - powiedział Winkel widząc lico jego przyjaciela. - Gotte Miller? Co Ci się stało, stary? Wyglądasz nieciekawie… - Bert wyglądał na zakłopotanego tym, że ostatnio elegancki gawędziarz wyglądał jak pobity żebrak.

- Zabić mnie chcieli. No zabić! Mnie! - odparł wyraźnie oburzony ostatnimi wydarzeniami. – Ale ciii. – dodał po chwili zdecydowanie ciszej, po czym nerwowo się rozejrzał. – Oni gdzieś tu mogą być… Mogą…

- Spokojnie, Gotte. - Jost uśmiechnął się. - Będziesz niedługo bezpieczny. Czemu nie przysłałeś do nas tego chłopaka, jak mu było... - Jost potarł brodę. - Niepokoiliśmy się, czy znów coś ci się nie stanie. Ale w tym wdzianku nie przypominasz siebie.

- Jost… - powiedział Bert szeptem do wojownika. - Nie mogę patrzyć na naszego Gotte w tym stanie. - spojrzał na Millera. - Mam coś dla Ciebie, przyjacielu. - powiedział wyciągając z plecaka i pokazując 3-częściowy, kolorowy, elegancki, szykowny i gustowny ubiór, którego sam gawędziarz by się nie powstydził.

- Nie, na niebiosa! - westchnął Jost. - Nie teraz. W tym rzucałby się w oczy jak ta, no, papuga, w stadzie wron. Musimy poczekać, aż się sprawa wyjaśni, lub wyjedziemy z miasta. Gotte, masz co jeść?

- Nie mówię aby od razu chłopak to ubierał. Ostrzegam aby nic innego nie kupował. - Winkel chwilę się zastanowił. - Gotte, udało się uwolnić chłopca. - dodał z satysfakcją w głosie i czekał na odpowiedź na pytanie Josta.

Gotte równie szybko zareagował jak i Jost, jednak jedyne co zrobił, to wybałuszył oczy ze strachu. Widać, że był bardzo przejęty i wystraszony ostatnimi wydarzeniami. Strój, choć niezwykle według Gottego gustowny, był w tym momencie jakiś taki przerażający, przez co ponownie Miller rozejrzał się dookoła, czy aby na pewno nikt nie zwrócił teraz na nich uwagi.

- Cosik mi młody przyniósł za te srebrniki. Pajdę i suszone i mięsiwo jakie. – odpowiedział, gdy się upewnił, że nie ma niebezpieczeństwa. – Ino ja właśnie Jościk bym właśnie chciał już stąd leźć. Stąd, z tego miasta wyjechać, jak mówisz ty. Stąd… daleko! Bercik jedziemy? – spojrzał z nadzieją w głosie, jakby nie zwracając w ogóle uwagi na informację o uratowaniu małego chłopaka.

- Nie wolisz ty wrogów swych na amen pozbyć się? W sytuacji jakiej przyszłej zobaczyć ich możesz. W mieście nawet innym. Oprych jeden, że powiesił się wiemy, a kapitan miasta tego straży nieprzekupnym według Alfonsa słów. - wtrącił do dyskusji krasnolud.

- Czy wy nie widzicie, że Gotte nie pragnie zemsty, a chce jedynie to miejsce opuścić? - zapytał z wyrzutem Winkel. - Zrobimy tak jak mówisz, Gotte. Opuścimy to miasto czym prędzej. Chodź z nami. Dokonamy kilku wymian handlowych aby się w podróży nie obciążać i wyruszamy. Nie bój się. Przy nas nic Ci nie grozi. Chodź. Umyjesz się, zjesz dobrze, ubierzesz lepsze ubranie i od razu zrobi Ci się lepiej. Twoi oprawcy już Ciebie nie znajdą. Nie obawiaj się. - Winkel mówił z pewnością i przekonaniem w głosie.
 
Lechu jest offline  
Stary 25-08-2013, 22:12   #64
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Ja nie, ja wrócę do…hmmm...siebie, póki gotowi do drogi my nie będziem. Łoni patrzą, łoni są tu, łoni obserwują i czyhają - Gotte nerwowo zaczął obserwować okolicę.

- Gotte… - powiedział cierpliwie Bert. - Nie ma mowy abyśmy dali Ci zostać tu zupełnie samemu. Z nami jesteś o wiele bezpieczniejszy niż sam. Zastanów się. Chodź z nami. Daję Ci słowo, że nic Ci się nie stanie. - Winkel szukał poparcia u Josta i krasnoluda.

- To prawda - stwierdził Jost. - Nikt nie będzie wiedzieć, że u nas jesteś. Pod warunkiem, że nigdzie nie będziesz chodzić, a przecież do tego cię teraz nie ciągnie.

- Ale się od razu w drogę zbierać będziem? - Gotte spojrzał błagalnym wzrokiem na każdego z nich.

- Sprzedamy kilka przedmiotów i wyruszamy. Osobiście wolałbym abyś się doprowadził do lepszego stanu, ale jak chcesz możesz się obmyć w wodach za miastem albo w następnej osadzie. - powiedział Bert. - Jak nie masz pieniędzy wszystkie Twoje koszta pokryję z własnej kieszeni.

- Prawdę mówiąc uważam - Jost był przeciwny natychmiastowemu wyjazdowi - że najpierw powinniśmy całkiem dojść do zdrowia. Z moją ręką jeszcze nie jest wszystko w porządku i parę dni odpoczynku dobrze by mi zrobiło. I nie tylko mi. Arno też jest poharatany. A w naszym domu będziesz bezpieczny - dodał.

Khazad skinął głową zgadzając się z Jostem. Wolał w pełni sprawny wyruszyć w dalszą podróż, by kolejne zlecenie podjąć w pełni sił.
- Póki z nami będzie, stać się nic nie może. Inaczej zupełnie w samotności przypadku. To jednak, że odpuści Gotte i sprawie łba nie ukręci znaczyć nie może, że i oprawcy za zakończoną sprawę uważają. W wypadku najgorszym samemu spotka ich dnia którego. Wtedy zmiłowania być nie może. Jak uważasz Gotte rób. Jedno powiem ci jednak. Wrogów za plecami własnymi zostawiać nie wolno. Kiedy wyskoczą nigdy nie wiesz. Teraz miecze nasze i młot masz. Póki czas pomyśl lepiej. Głową bardziej, nogami mniej - wzruszył ramionami krasnolud.

Arno, przynajmniej zdaniem Josta, miał wiele racji. Wrogów tego typu należało zostawiać w spokoju tylko wtedy, gdy spoczywali pod ziemią na długość miecza. Ale to jednak była przede wszystkim sprawa Gotte i to on powinien zadecydować.
- Z drugiej strony oni wcale nie muszą wiedzieć, żeś uciekł - powiedział. - Jeśli się nikomu w oczy nie rzucisz, to i szukać cię nie będą. A u nas jest cisza i spokój. I dużo miejsca.

- Pewniakiem dobrze gadacie. Ubić drabów nim łoni mnie znajdą! - Gotte wyraźnie dawał się przekonywać. - Ino wiecie, że w domu bezpiecznym my czuć się nie możemy. Łoni mogą was obserwować. W najnieoczekiwańszym momencie tam wparować. Jak was, jak i mnie będą chcieli.

- Ostateczna decyzja? - zapytał Bert. - Idziemy pohandlować i wyruszamy czy też zostajemy, kurujemy się, a później mścimy? - zapytał z uśmiechem Winkel.

- Handlujemy, kurujemy się, załatwiamy definitywnie problemy Gotte, a potem wyruszamy - zaproponował Jost.

- Niech tak będzie, jak uważacie, że tak będzie najlepiej - niechętnie, bo niechętnie, ale Gotte przytaknął Jostowi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-08-2013, 06:11   #65
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację









Gotte kręcił się niespokojnie po izbie, co chwila przystawał przy firanie i zerkał raz po raz ukradkiem na ulicę Żęza.

Ostatnie dwa dni życia gawędziarz z Biberhof spędził w opuszczonym magazynie portowym dzieląc kwaterę ze szczurami. Alex okazał się jednak słowny. Donosił jedzenie i robił wszystko o co prosił Długonosy. Teraz nawet przyszedł bez ociągania razem z nim do jego towarzyszy. Gotte wiedział, że decyzję musi podjąć czy wyjeżdżając z Kemperbadu weźmie pod swoją opiekę chłopaka i w jakim charakterze. Miller do najgłupszych nie należał i czuł, że albo Alex jest nad wyraz tępym młodzieńcem lub nadzwyczajnie bystrym. Albo uwierzył, że Gotte jest szlachcicem lub skwapliwie udawał, że w to wierzy mając ku temu swoją motywację. We wszystkim jednak, a zwłaszcza pragnieniu opuszczenia miasta i wyruszenia na szlak z Chłopcami z Biberhof, był niewątpliwie szczery jak złoto. Jego lojalności Miller od czasu niewykonania na nim wyroku śmierci, gawędziarz nie mógł kwestionować.

Pod numerem dwunastym zebrali sie wszyscy Chłopcy z Biberhof na taborecie pośrodku siedział otoczony przez wszystkich szczupły młodzian Alex.

- Opowiadaj Młody. – Jost przerwał milczenie. - Co to za szajka z którą żeś przystawał?
- Jak jużem mówił panu Gottbaldowi, ja sierota jestem. Kunc, to był druh ojczyma mego, ale jak zapił sie na śmierć, to sam zostałem na świecie i mnie Kunc polecił w przetwórni ryb do roboty u pana Fishera. Takem ich zapoznał, to Barnabas tam tez pracuje. – mówił szybko, nieco przejęty zezował na Gotte.
- Spokojnie. – odezwał się Bert. – Ilu jest tych zbirów?
- Kunc, Barnabas, Łysy i Leonidas. No i tajemniczy Dyk. – wyliczał na palcach.
- Po kolei o każdym coś powiedz. – burknął skacowany Eryk jako jedyny leżący na wyrku z mokrą szmata na czole.
- Kunc pracuje przy świątyni Morra.
- Pomocnik? – wtrącił Schlachter.
Chłopak kiwnął głową przytakując.
- To dawny kompan Barnabasa, bo Barnabas był kiedyś w nowicjacie u Morra, ale sie nie sprawdził. Robi tera u pana Fishera we Przetwórni ze mną. To zarządca. Barnabas to starszy brat rodzony Leonidasa. Leonidas to strażnik miejski. Ryży na niego wołają.
- A Łysy? – Arno gładził brodę dumając.
- Łysy to ochroniarz Smętka Lichwiarza spod osiemnastki. – odpowiedział Gotte nie odrywając wzorku od ulicy .
- Tak. Łysy pracował kiedyś u pana Fishera też. – uzupełnił Alex zwany Młodym. – Wszyscy oni mieszkają w portowej. Od kilku miesięcy grabili my groby, to znaczy oni. Ja tylko na zeksa stałem. Na czujce. – wyjaśnił.
- A co to za Dyk? – zapytał Rudi.
- Dyka nie znam. Raz go widziałem i wyglądał jakoś tak zwyczajnie. Nawet nie wiem jak go opisać. Ciemne włosy. Nie. Szare. Chyba. Wzrostu przeciętnego i ani gruby, ani chudy. Taki nijaki, ale podobno z rodziny Beladonna. Podsłuchałem kiedyś rozmowę Kunca, że on chce swój gang założyć, bo kariery u rodziny Beladonna nie robi jakiej mu obiecano... To pierwsza robota miała być poważna z porwaniem pana Różową Chmurę. – wyznał z przejęciem. – Ale jak mi go zabić kazali, to... wiedziałem, że nie chcę mieć z nimi już nic wspólnego. Umarłym kosztowności w ziemi nie potrzebne a i modlitwę należną Barnabas z Kuncem zmawiali i z szacunkiem to się działo, że świątynia nigdy ani razu nie znalazła śladu nieprawości naszej... Ale jaki ja wybór miałem? Powiedzieli, że za dużo wiem. Że mnie nie tylko z roboty wyrzuca ale i że jak ryby wypatroszą a potem w grobie zakopią i nikt mnie nie znajdzie, żeby modlitwę do Morra za mnie zmówić należną... – chłopak tłumaczył się cicho.
- A gdzie teraz szajka jest? – zapytał Eryk.
- Łysy w lochu siedzi czekając na sprawę sądową. – szybko odpowiedział Alex. - Kunc mówił dzisiaj rano, że ma zamiar zapaść się pod ziemię, bo Łysy choć wielki jak dąb to ma jaja jak żołędzie i pewnie końcu pęknie na przesłuchaniu albo na sprawie. Nie mówił gdzie i czy na długo znika. A Barnabas to wziął wolne w robocie. Nie było go dzisiaj. A Leonidas... to nie wiem co z Leonidasem, nie widziałem go od kilku dni.
- A Dyka gdzie znajdziemy? – zagadnął Bert.
Młody wzruszył ramionami bezradnie rozkładając ręce.
- Raz go tylko widziałem. Przy Przetwórni gadał z Barnabasem. Więcej o nim nie wiem. Ale w dwóch oberżach najczęściej gang siedział, to może tam?
- W których? – dopytywał Bert.
- W Wilku i w Kluchach.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 31-08-2013, 22:25   #66
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte pod „dwunastką” nie czuł się zbyt pewnie. Zresztą od czasu porwania nie znalazł żadnego miejsca, w jakim miałby się tak poczuć. W magazynie przecież też nie było najlepiej. Tam też, jak i tu, żył w ciągłej obawie, niepewności, lęku. Tu przynajmniej było więcej twarzy, w dodatku twarzy, którym mógł zaufać. Całe szczęście! Szkoda tylko, że z tymi zaufanymi twarzami nie mógł chodzić do wychodka. Jejku, jak on nie lubił, tego okropnego, ciasnego wychodka! Za każdym razem musiał prosić, by kto szedł z nim i stanął przynajmniej w okolicy…

W trakcie rozmów i innych prób dodawania otuchy Millerowi, Gotte i tak swymi rozbieganymi oczyma patrzył po pokoju i z dala przez okna. Wciąż był jakiś taki nieobecny, wystraszony, lękliwy. Nawet, gdy Bercik ponownie pokazywał mu ten nowy, zacny ubiór, był nieobecny. Kiedyś japa Gottego niemiłosiernie by się rozdziawiła widząc takie wdzianko. A teraz…. A teraz nawet nie drgnęła, gdy jego oczy paczyły niczym w pustkę przed siebie.

***

I wkrótce miało się okazać, że jego lęki miały się urealnić.
- Otwierać w imieniu prawa! – Ten głos znaczył dla niego jedno. Wspólnicy tych co go porwali, odnaleźli go. Odnaleźli go i dokończą to, co mieli wcześniej zrobić. Zabić, zakopać, wypatroszyć. Przerażony Gotte nawet nic nie mówił przy tej sytuacji. Stał i dygotał w miejscu. On był pewnym, że to po niego przyszli. Znaleźli go… Znaleźli go… Jego towarzysze zaczęli się krzątać, próbować uciekać, ale widząc, że są otoczeni, zaprzestali prób. Gotte też poczuł, że ucieczka była bezcelowa…

***

Bez oporów dał się prowadzić. O dziwo nie wylądowałw trumnie, tylko w areszcie. Ten też nie był idealnym miejscem. Miller czuł się tam niepewnie, przytłoczony przez ściany. Było ciemno, było ciasno, było… strasznie.

Po niewiele przynoczących krzykach i prośbach o uwolnienie, wypuszczenie z tego piekielnego miejsca, w końcu wylądował w rogu celi. Skulony, z zapłakanymi oczyma, szczękającymi zębami, dygotał tam, kołysząc się to do przodu, to do tyłu…

W końcu zjawił się Kapitan. Ponury, średniego wzrostu, lekko łysiejący człek, którego Gotte przywitał z nadzieją w oczach. Nadzieją, że wypuści go z tego miejsca. Nadzieja jednak prysła szybko.

Mężczyzna przedstawił się jako kapitan Rodryg Beck i zadał długonosemu szereg pytań.

- Gotte, Gotte Miller panie – odparł przerywając szlochy, przypomniawszy sobie, że Bercik mówił, że kapitan ponoć dobry i nieprzekupny. Zresztą pewnie, jakby zły był, to gaduła by już martwy leżał gdzieś w rowie. - Gotte, z Biberhof ja jestem. Wysłanym ja tu i moje kompany z Biberhof przez barona naszego. Z misją, zadaniem, prośbą ło łochronę panienki. Baron pamiętał, jakie my chłopy dzielne i mądre i jak my się przyczynili do ratowania sioła. My zaufani dla niego są. I toteż my się tu przez to, i ja, znaleźli. A jeśli chodzi ło dwa dni łostatnie… - zawiesił na chwilę głos, zaszlochał i przetarł oczy, by po tej chwili kontynuować -… to mnie panie łoni zamknęli. Łoni mnie chcieli zabić i łoni w trumnie żywcem zakopać. Panie i łoni zrobili mnie to - wskazał swoją świeżą ranę – zrobili to, bo zabić chcieli. Ale Aleksik uratował, bo nie zabił. I panie wśród tych złych łoni mieli powiązywania ze strażom. Tożem się teraz też strasznie bał i wcześniej nie przyszedł skarżyć co się stało. Ale teraz mogę panie, tak? Panie, bo pan dobry i prawy słyszałem, tak? Pan łochroni Gotte przed ymi złymi, tak - ponownie błagalnie spojrzał na kapitana.
 
AJT jest offline  
Stary 04-09-2013, 20:45   #67
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiedza Młodego, Alexa znaczy się, była na tyle duża, że łatwo było stworzyć sobie obraz szajki, która zajęła się porwaniem Gotte.
Zbyt liczna tamta grupka nie była. Raptem pięć osób, z których jedna już wypadła z obiegu, co - można by rzec - nieco ułatwiała sprawę. Gdyby tak rozprawić się z każdą z osobna...
Pytanie tylko, czy powiesił się sam, czy też ktoś mu w tym pomógł.
- Co zatem robimy? - spytał Jost, gdy Alex podzielił się z nimi całą swoją wiedzą. - Załatwimy wszystko na własną rękę, czy też udamy się do tego kapitana straży, którego nieprzekupność tak wychwalał detektyw ‘Erkuli? - Jost spróbował naśladować dość zabawny akcent monsieura Alfonso.
- Jak uderzymy od razu do kapitana straży ukarany zostanie jedynie Leonidas, a reszta ucieknie w popłochu widząc kolejnego kompana w areszcie - powiedział Bert. - Ja bym uderzył we wszystkich na koniec zostawiając właśnie strażnika. Kapitan się nim zajmie. - dodał Winkel. - A co do tego tajemniczego, nijakiego gościa to obawiam się, że już go spotkałem. Chciał się ze mną widzieć wczoraj wieczorem w Wilku, ale niestety byłem zbyt wyczerpany aby się z nim tam spotkać… Od kogo chcecie zacząć? Łysego i strażnika mamy z głowy, a tego tajemniczego wolałbym też zostawić póki co. Zostają dwie osoby. Którego najpierw?*
Jost spojrzał na Berta i pokręcił głową.
- Jeśli kapitan jest mądry - powiedział - to poczeka cierpliwie, aż wszystkie rybki znajdą się w sieci.
- A wiesz co Jost… - rzekł gawędziarz. - W sumie to masz rację. Po co się męczyć jak można umiejętnie pogadać z kapitanem i przy jego pomocy, zdecydowanie łatwiej, wykonać całą robotę. To co? Uderzamy do kapitana straży?
- Rację macie po mojemu i kapitana powiadomić trzeba wpierw. Zdaniem moim kapitana zagadać byłoby trzeba, by nagród łowcom oddał sprawę albo do akcji włączył nas przynajmniej - wyszczerzył się khazad co i raz spoglądając na nową zabawkę.
- Ta, zatrudnić się samemu u stróżów prawa, dobre- wychrypiał Eryk.- Zaprowadzimy mu dzieciaka, jak tak ładnie wszystko opowie, to powinien uwierzyć. Ale pewnie będzie ich chciał powyłapywać bez przelewania krwi, skoro taki prawy człek z niego. Pasuje Ci to, Gotte?
- Pasować musi chyba. Lepsiejszego pomysłu ni mamy - choć nie do końca pewnie, to przytaknął i Gotte. - Jak ten strażnik pan rzeczywiście i na pewno nieprzekupnym będzie, to dobrze, dobrze mieć takiego za nami. Z tego co Aleksik mówi, to może rzeczywiście łoni, ta banda, nie tak wielcy, jako mi się zdawało początkiem. Gorzej ino jak ta Beladonna, czy jak im tam, paluchy swe maczają i gdzieś głębiej. Ja nie wiem, bo one to złe ludzie są. Wiem, że wy dzielni, ale żebyśmy z motyką na jakie słońce się nie wybierali.
- Z rodziną tą ma jedynie ten tajemniczy gość kontakty. - rzucił Bert. - Myślę, że go znam. Jak chcecie mogę się z nim spotkać i pogadać aby nie było problemów z wpływami rodziny.
- A skądże znasz go i któż to - zdziwił się Gotte. - Skąd tego znasz przez którego ja prawie do Morra ogrodów się udałem? Co mnie żywcem w tej ciasnej, strasznej trumnie zakopali i żywcem gardło pocięli? - po jego twarzy widać było, że znowu wracały mu wspomnienia.
- Z Belladoną problemów raczej nie będzie. Chciał ich zostawić i swoją bandę założyć, to i z aresztu go nie będą wyciągać, bo i po co? A że dowiedzą się, za co siedzi, to pewne, skoro to taka wielka szajka jak Alfonso mówił. - Eryk podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej, spojrzał zmęczonym wzrokiem na Berta. - Pewnyś, że ten starzec to właśnie nasz, ten… Dyk? Bo mówisz ciągle o tym, co Ci pomógł Mariankę uwolnić od straży, no nie?
- Starzec? - zapytał Bert z uśmiechem. - Gość jest taki sam jak mówił młody. Nijaki. Myślę, że to sztuka charakteryzacji. Poza tym jest świetnym aktorem. Lepszym ode mnie - dodał z nieciekawą miną Winkel. - Proponuję udać się na bal do kupca, a dnia następnego od razu zabrać się za tę sprawę. Najpierw kapitan, a potem z jego pomocą namierzanie po kolei zbirów. Pasuje? - zapytał gawędziarz patrząc po towarzyszach.
- Pasuje - odparł Jost. - A może, tak przy okazji, wykorzystamy znajomość z Purcelem, żeby dotrzeć do tego kapitana?
- Pewnie, że tak. - powiedział z uśmiechem Bert.

Rozmowę przerwało gwałtowne dobijanie się do drzwi, okraszone głośnym okrzykiem:
- Otwierać w imieniu prawa!
- Uciekajcie drugim wejściem, a ja ich zagadam. Arno. - Bert rzucił porozumiewawcze spojrzenie w kierunku krasnoluda. - Bierz mój plecak. Mam tam dużo wartościowych rzeczy i nie chce ich oddać straży. Nie ma czasu na dyskusje. Spadajcie.
Eryk z trudem wstał z łóżka, jednak po kilkukrotnym pacnięciu się w policzki, i kilku głębokich wdechach, zaczął zbierać pospiesznie wszystkie swoje rzeczy.
Według khazada był to najlepszy pomysł z możliwych. Bert ze wszystkich zakręcić strażą miał największe szanse. Krasnolud bez słowa złapał plecak Berta samemu porywając jedynie chwilowo odtroczony od pasa stary młot. Szybko znalazł się na właściwym miejscu w trakcie szybkiego schodzenia na dół.
- Upewnić trzeba się czy domu otoczyć nie myśleli – burknął.
Jednak przez okno na zapleczu od kuchni Arno zobaczył krzątających się na podwórzu strażników. Wyjść przez te drzwi, znaczyło spotkać się z nimi.
- Czemu wrażenie mam, że z Gotte związanym najazd jest? - zauważył Hammerfist, po czym zaproponował:
- Chodźmy do Berta. Wyjść cichcem nie uda się nam.
Przerażony Gotte nawet nic nie odpowiedział. On był pewnym, że to po niego przyszli. Znaleźli go… Znaleźli…
***
Nikt nie spróbował ucieczki. Pokornie niczym baranki dali się aresztować. Wszyscy, wraz z Aleksem, trafili do aresztu, gdzie zostali umieszczeni w osobnych celach.
***
Raz na wozie, a raz pod wozem.
Jednego dnia człowiek jest bohaterem, na cześć którego wydaje się bal, a następnego trafia do lochu, nie doczekawszy się nawet oskarżenia.
No, może nie było aż tak źle, bowiem nie trafił w ramiona kata (co nie oznaczało, że stan ten będzie trwać wiecznie), został zaszczycony wizytą samego kapitana. Nim Jost zdążył się w pełni przyzwyczaić do nowego lokum drzwi się otworzyły i stanął w nich własną osobą sam kapitan. Nieprzekupny Rodryg Beck, jak głosił Alfonso Hercule.
I w tym momencie Jost zaczął się zastanawiać, czy zobaczy jeszcze kiedyś choćby część swojego złota.
Ale pamiętał strażnika, który go pozbawił ekwipunku. Osobiście wykastruje sukinsyna, jeśli temu do paluchów przykleją się Jostowe korony.
Wizja pustej sakiewki dodatkowo zepsuła humor Jostowi, który na "gościa" spojrzał z wyraźnym brakiem sympatii.
- Imię, nazwisko, pochodzenie, zawód? - Facet, który zasypał Josta pytaniami, wyglądał jakby miał wieczne zaparcie. Albo żonę-sekutnicę.
- Jost Schlachter, Biberhof, przepatrywacz. - Jost był równie lakoniczny.
- Po co żeś przyjechał do Kemperbad? - Kapitan rzucił kolejne pytania.
- Po co pan przyjechał - sprostował Jost.
Kapitan spojrzał na Josta, jakby ten był smarkaczem, noszącym jeszcze koszulę w zębach.
- Po coś przyjechał? - powtórzył pytanie.
W dupę se wsadź swoją ciekawość, dupku z wielkiego miasta, pomyślał Jost.
Gdyby nie miejsce, tudzież towarzyszący kapitanowi strażnicy... Ale w takiej sytuacji nie wypadało napluć mu na buty.
- Jako eskorta córki barona - odparł Jost.
- Kto z waszej wioski przyjechał do Kemperbadu? Z kim odbijaliście młodego Purcela?
- Pięć osób, prócz mnie, przyjechało - odparł Jost. - Tak jak nas zamknęliście. Tylko nie ma tego detektywa, co nam o porwaniu powiedział. Alfonso Hercule się przedstawił i tak dziwnie imię wymawiał. Po zagranicznemu mówił. Znaczy, a akcentem obcym. Ale on nas tylko wynajął, a do domu jako takiego nie wchodził,
Kapitan podniósł wzrok na Josta i przyjrzał mu się ze ściągniętymi brwiami.
- Nazwiska twoich kamratów. - powiedział powoli. - Poproszę - dodał tonem monotonym, choć nieco bardziej zainteresowanym niż kilka zdań wcześniej.
- Wolę określenie “towarzyszy”, bo “kamraci” sugerują jakąś bandę - skomentował Jost. - Arno Hammerfist, krasnolud. Bauer Eryk. Winkel. Bert zresztą. Rudi Miller. No i kolejny Miller. Gotte. Ale on z Purcelem młodym nic do czynienia nie miał, bo dojść do siebie nie mógł po tym, jak go do trumny wsadzili.
- To ten herbu Różowa Chmura? - kapitan uniósł brew i pokręcił głową. - Rudolf Miller, Rudygier Miller? Co on robił ? Jaki fach?
- Gotte. Gotte Miller - poprawił go Jost.
- Tak, tak. Ale jak o tym pierwszym Millerze. Rudi. Co robił przed przybyciem do miasta? To Rodryg czy Rudygier? - dopytywał.
- Rudygier, ale tak na niego nikt nie mówi, odkąd pamięcią sięgam. A on wojakiem był, u barona.
- Więc jednak... Jeszcze do ciebie wrócę Jost. Aha. Młoda sokolnica z wami była? Ciemne włosy, blizny na twarzy? - zapytał odwracając się gdy już szedł do wyjścia.
- Z nami? Nie do końca - odparł Jost. - Tyle tylko, że akurat ona tego smyka od Purcela uspokoić miała, bo z chłopów to żaden się do tego nie nadawał. Porwane dziecko każdego się boi.
- A jak się ona nazywa i gdzie jest?*
Jost wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Zniknęła bez opowiadania się. Trochę mnie to zdziwiło, ale tak akurat zrobiła.
- Nie wiesz jak się nazywa i tajemniczo zniknęła... - Rodryg zapisał coś w kajecie. - A ilu było porywaczy?
- Nie “nie wiesz, jak się nazywa”, tylko “nie wiesz, jak, gdzie i czemu zniknęła” - sprostował Jost. - A porywaczy było pięciu. Jeden w ręce kupca trafił.
- Zatajasz jej imię a ja i tak się dowiem. - Kapitan wzruszył ramionami. - Co z resztą porywaczy? Dwóch jeszcze być musiało. Uciekli? Wiecie coś o nich?
- Nie zatajam - odparł Jost. - Co mam zatajać. Mówiłem o ważniejszych sprawach. Marianka ją zwą. A o tych dwóch... Jeden zdaje się był spoza Imperium. A ten drugi to pojęcia nie mam. Uciekł, nim mu się przyjrzeć zdołałem. Ciemno było.
- Czyli nie wiesz kim jest zbiegły cudzoziemiec? A opisać chociaż potrafisz? Pamiętasz jak wyglądał?*
- W oczy mu patrzyłem, więc pamiętam. Wysoki łysol, gładko ogolony. Tępy pysk i nie pasujące to oblicza bystre oczka. Na moje oko ze czterdzieści lat mu było. Zagraniczne ubranie, spodnie z lampasem wpuszczone w wysokie, czarne buty, napierśnik.
- A, jeszcze jedno. Łańcuch miał na nadgarstku, złoty chyba, z ozdobami z końskich łbów.
- No i coś o familii Carbo... jakoś tam wspominał - dokończył Jost.
Kapitan obrzucił Josta uważnym spojrzeniem, po czym wyszedł bez słowa pożegnania.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-09-2013, 20:19   #68
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rozmowa została przerwana przez nagłe walenie w drzwi. Krzyk oznajmił, że to nie żadna zjawa czy sen na jawie, a straż. Imperialne ramię sprawiedliwości. Uosobienie w wielu mężach snu o wolności, prawości i... Nawet najwięksi naiwniacy w to nie wierzyli. Dlatego Bert chciał aby ekipa uciekała, bo sam by zagadał strażników na tyle długo aby kompani mogli uciec. Czuł, że by mu się udało gdyby była taka szansa. Byli jednak w potrzasku. Wszyscy trafili do aresztu...



***

Jego cela nie była czymś o czym marzył w zamian za ratowanie zagrożonych dziatek i przyjaciół. Było dość zimno, wilgoć zbierała się na ścianach, a gawędziarzowi wydawało się, że za kratami jego części lochów widzi na ścianach kolorowe grzyby. Mimo iż Winkel nie przywykł do takich warunków - uważając noc pod gołym niebem za lepszą niż spanie tutaj - to przez liczne podróże z łowcą nie panikował tak jakby miało to miejsce gdyby nadal był kramarzem nie pchającym się w wielki świat.

Rodryg Beck był raczej człowiekiem ponurym. Kapitan - jak na swój podeszły wiek - miał bardzo wysportowane ciało co oznaczało, że nadal ćwiczy i dba o kondycję. Winkel widział jak wyszedł z jakiejś innej celi kierując się do jego własnej. Czuł, że ten człowiek rzeczywiście mógł być tak dobrym i prawym jak mówił detektyw, ale równocześnie bardzo dociekliwym i surowym.

- Witam Pana. - zaczął Bert z lekkim skinieniem głową. - Wiem, że Pan kapitan chciałby się dowiedzieć kilku rzeczy, ale mogę przed tym prosić o informację o co jesteśmy oskarżeni? - Winkel chciał wyglądać na życzliwego i bardzo spokojnego.

Kapitan spojrzał lodowatym wzrokiem na gawędziarza.

- To się jeszcze okaże. - odpowiedział chłodno stanowczym głosem. - Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz. Rozumiesz?

Nie czekając na odpowiedź odezwał się od razu.

- Kim jesteś i co robisz w Kemperbadzie Strilandczyku?

- Nazywam się Bert Winkel. Niegdyś zajmowałem się handlem, ale na dziś dzień jestem gawędziarzem. Opowiadam różne historie po karczmach, zajazdach, na dworach. W Kemperbardzie zatrzymałem się wraz z grupą przyjaciół po tym jak eskortowaliśmy córkę Barona naszych rodzinnych stron w podróży z Wurtbadu do Kemperbadu. - rzekł stanowczo Winkel. - Może to potwierdzić kapitan statku „Czarny Łabędź” Joalf, nasz szanowny Baron oraz jego piękna córka Adalinda. Wiem, że to dziwne powierzać życie córki grupie niby nie mających nic z ochroną wspólnego ludzi, ale jest tu pewna logika. W naszej rodzinnej wiosce, Biberhof, byliśmy strażnikami. Jako, że służbę pełniliśmy solidnie i zasłużyliśmy się w naszej okolicy to Baron zaszczycił nas możliwością odbycia takiej misji. Co jeszcze mogę dodać?

- Bercie, masz coś wspólnego z trupem Tileańczyka z domu naprzeciw?

- Ma Pan kapitan na myśli tego nie wysokiego, ubranego w czerń jegomościa z wąsem? - zapytał Winkel. - Faktycznie wyglądał na cudzoziemca. - dodał po chwili Bert. - Powiem szczerze, Panie kapitanie, że skłamałbym mówiąc, że nie mam nic wspólnego z jego śmiercią, ale nieprawdą również by było powiedzenie, że własnoręcznie go zabiłem. Aby nie wyszło, że tak z czapy zapodaję jakieś informacje zacznijmy od początku. Zaraz po naszym przybyciu do Kemperbadu poszliśmy do tawerny zjeść, napić się, wypocząć i naradzić. Doszliśmy do wniosku, że poszukamy pracy. Zanim jednak ją znaleźliśmy do rozmowy dołączył się jegomość gnom będący detektywem. Przedstawił się jako Alfons Herkules deLafoy i prawdopodobnie pochodził z Bretonii. Trudno mi teraz określić orientacyjnie jego wiek, ale powiedzmy, że między 80 a 120 rokiem życia. Miał czarne włosy i długie wąsy. Był bardzo szczupły i nie przekraczał 120cm wzrostu. Na oko. Detektyw potrzebował naszej pomocy w uwolnieniu synka kupca Purcela z rąk porywaczy. Chłopiec nazywał się Sigismund, zdrobniale Sigi. Detektyw namierzył porywaczy, którzy przetrzymywali porwanego na ulicy Zęza, w domu numer 17. My obserwowaliśmy z domu numer 12. Najpierw chcieliśmy ustalić ich grafik dnia. Dowiedzieć się co robią zgodnie z pewnym harmonogramem, jakie mają hasła wchodząc do środka, ile razy pukają, jakie mają zwyczaje, co jedzą, kto ma słabość do alkoholu, a kto go unika. Poza tym, oczywiście, staraliśmy się dowiedzieć gdzie przetrzymywany jest chłopiec. Jak Pan widzi każda informacja mogła być przydatna. - Bert chwilę się zastanowił. - Po obserwacji, która zajęła nam około 2 dni zabraliśmy się za ułożenie planu. Wpadliśmy na to, że kupują jedzenie w karczmie “Głodny Wilk” i postanowiliśmy to wykorzystać. Podczas burdy w tawernie dosypałem im do kosza z jedzeniem środek na przeczyszczenie aby byli bardziej zajęci i rozkojarzeni, gdy wpadniemy po chłopca. Chciałem załatwić to bez rozlewu krwi i taki był pierwotny plan, ale każdy z nas był świadom, że może dojść do starcia. Ja w samym uderzeniu nie brałem udziału, ale gdy na ulicy pojawiła się straż odciągnąłem ją od ulicy Zęza aby porywacze nagle nie spanikowali i nie zabili chłopca. - Bert spojrzał poważnie na kapitana. - Musiałem. Całość zakończyła się uwolnieniem malca i bezpiecznym dostarczeniem go do domu. Może to potwierdzić chłopak, jego ojciec, matka oraz lokaj ich domostwa. No i oczywiście mości deLafoy, ale nie sądzę aby Pan był go w stanie znaleźć. Prawdę mówiąc gdyby nie Pana ludzie przyszedłbym tutaj sam i wszystko Panu wyjaśnił. Detektyw mówił, że jest Pan człowiekiem prawym i bogobojnym. Nie abym starał się usprawiedliwić ojca porwanego, ale dobrze wiemy, ja i Pan, że wasze akcje często są zbyt otwarte na tego typu okoliczności. Moglibyście zaalarmować porywaczy, a chłopiec mógłby wtedy zginąć. To była sprawa zbyt… delikatna jak na zgłoszenie jej na komisariacie straży. Się rozgadałem… - powiedział siląc się na lekki uśmiech Winkel. - Mam jeszcze jedną informację, która Pana bardzo zainteresuje, ale… musiałby Pan słuchać i obiecać cierpliwość w sprawie, którą Panu wyjawię. Jak mawiała moja babcia jedynie spokój może nas wybawić…

- Cierpliwości mam pod dostatkiem chłopcze. Mów, co to za informacja?

- Jak wspomniałem podczas obserwacji jednego z porywaczy doszedłem do tego gdzie i jakie pożywienie kupuje. Była to tawerna, o której już mówiłem. Dostawał to wszystko w wiklinowym koszu od samego karczmarza. Wspólnie wpadliśmy na pomysł aby dosypać im środków przeczyszczających, ale aby tego dokonać nie wystarczyło udać się za szatynem do karczmy. O nie. Potrzebne było zamieszanie, którym okazała się burda. Jako, że nie tylko ja z naszej ekipy w nim uczestniczyłem to pewnie część kolegów potwierdzi moją wersję. Cóż… Po samej walce wpadła straż i za całość obwiniała jednego z naszych kompanów, Gotte Millera. - Bert spojrzał poważnie na kapitana. - Był wśród nich rudy strażnik, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Moje tłumaczenia, ludzi, a nawet jednego z porywaczy nic nie dały, a sam Gotte miał trafić do aresztu. Później dziwnym zbiegiem okoliczności nagle dostaliśmy wiadomość o jego porwaniu. W liście nazywali Gotte iście po szlachecku chociaż dziwnym językiem było pismo owo spisane. Już wtedy pojawiało się pytanie jak z rąk strażników Gotte trafił w łapska porywaczy. - Winkel kontynuował. - Później okazało się, że w mieście pojawiła się nasza przyjaciółka, której niestety już z nami nie ma. Marianka Miller, kuzynka porwanego Gotte. To ona namierzyła porywaczy, a za pomocą swojej skrzydlatej przyjaciółki, małej pustułki, pokazała nam gdzie mamy ich szukać. Nie zdążyliśmy jednak na miejsce, a sama Marianka walczyła z jednym z drabów, którzy porwali Gotte. Straż, która się po tym zajściu pojawiła to Ci sami co byli w tawernie. Ba. Jeden z nich wydawał się rozmawiać z tym łysym drabem jak ze starym kumplem. Tutaj znowu coś mi nie pasowało. Później dopiero chłopak będący zamieszanym w porwanie Gotte, Alex, wszystko nam wyjaśnił. Dobry dzieciak, bo nie dość, że przyczynił się do uwolnienia mojego przyjaciela to jeszcze życie mu darował. Wie Pan miał go zabić aby zdać test ostateczny w drodze na świat oszustwa i występku. Alex prawił, że porywaczy Gotte było pięciu. Jeden z nich to nijaki, tajemniczy Dyk mający niegdyś powiązania z rodziną Beladonna. Drugi to Kunc, który pracuje przy świątyni Morra jako pomocnik. Trzecim był Łysy, który zaatakował Mariankę. To ochroniarz Smętka Lichwiarza spod osiemnastki ulicy Zęza. Ostatnia dwójka zaciekawi Pana najbardziej. Są to Barnabas i Leonidas. Pierwszy był kiedyś na nowicjacie w świątyni Morra, a obecnie pracuje u pana Fishera w Przetwórni Ryb. Jest tam zarządcą. Leonidas to jego młodszy brat. Jest strażnikiem miejskim. Wołają na niego Ryży… Jak widzi Pan szajka ta jest zdrowo powiązana. Wszyscy mieszkają w dzielnicy portowej. - Bert zagiął pierwszy palec. - Wszyscy są jakoś związani z tą przetwórnią ryb. - Winkel zagiął drugi palec. - I ostatnie, najważniejsze. Wszyscy z nich pracują lub pracowali w zakładzie pogrzebowym. Co więcej od paru miesięcy grabili groby. Z tego co wiem to było ich pierwsze porwanie. Ten cały Dyk chciał założyć zorganizowaną grupę przestępczą po tym jak nie wyszło mu u Beladonna. Długie? Zawiłe? Wiem, ale nikt inny jak Pan nie pomoże nam rozwikłać tej zagadki i sprawić aby porywacze naszego kompana ponieśli odpowiednią karę. Nikt inny. - nadzieja w oczach gawędziarza nie była udawana.

- Hymmm... Tak… - Rodryg podrapał się w tył głowy. - Mój człowiek rozpoznał cię w porcie. Mówił żeś tłum podżegał i razem z kompanem wyłgał od aresztu te dziewczynę z ptakiem. Sprawdziliśmy adres. To ta sama od pustułki tak? Bo widzisz podobno zabić chciała Heinricha. A teraz on martwy jest... Gdzie ona jest? To był wasz wspólnik co za nią ręczył, że ona głupowata na umyśle sąsiadka jego. Kto to? Bo z wami go nie ma?

- Kapitanie… - powiedział Bert uspokajająco. - Podżeganie tłumu, a uwolnienie niewinnej dziewczyny to dwie inne sprawy. Pana ludzie, którzy byli w porcie są, bez obrazy, bardziej skorumpowani niż wszystkie kurwy i żebracy w tym mieście razem. Jeden z nich współpracuje z tymi co porwali Gotte Millera. Dokładniej ten Leonidas. I to jego kumpel, Dyk, nam pomógł. Nadal jednak nie wiem dlaczego… Pewnie widział w tym jakiś interes. Gdzie jest Marianka nie mam zielonego pojęcia. Mówiła coś, ale naprawdę nie pamiętam. Może kto inny z moich kompanów będzie kojarzył. Myślę, że mogę Panu pomóc w rozwikłaniu tej siatki ze strażą i porywaczami, ale na pewno nie, gdy będę siedział w lochu. - Winkel spojrzał poważnie na strażnika.

Kapitan przyglądał się dla Berta odrywając wzrok od notesu, w którym podczas opowieści Winkla robił notatki z beznamiętnym wyrazem twarzy. Teraz patrzył wyższemu od siebie Biberhofianowi prosto w oczy i ani mrugnął, a i żaden mięsień nie drgnął na jego skamieniałej twarzy.

- Spokojnie. Ciekawe rzeczy opowiadasz gawędziarzu. - powiedział w końcu trudnym do odczytania głosem. - Jeszcze dzisiaj wrócimy do tematu. Zaraz podamy obiad. - skinął głową, zamknął kajet i zanim wyszedł z celi obrócił się jeszcze raz na odchodne.

- A do imion i nazwisk lub ksywek porywaczy Sigismunda Purcela doszliście już?

- Hmm... - zastanowił się Winkel. - Doszliśmy, ale ja ich nie pamiętam. W tym całym rozgardiaszu nie starałem się ich zapamiętać. W końcu nie brałem udziału w samym odbijaniu chłopca. Robiłem za zaplecze... - odparł gawędziarz uprzejmie.
 
Lechu jest offline  
Stary 06-09-2013, 00:55   #69
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Piękna broń. Prosto od khazadów, a honorem krasnoludzkich kowali było wykuwanie najlepszych broni.
Dzieło sztuki. Mało tego! Arcydzieło!

Kowal z Biberhof choćby i życie całe pracował, takiego wytworu nigdy by nie stworzył. Po prawdzie, to Arno też nie.
Kunsztowne, nienachalne zdobienia, głownia odpowiedniej wielkości, trzon idealnej długości. Dzięki wyważeniu sam niemal składał się do uderzenia. Płynnie przenosił ciężar, by... zakończyć potężnym łupnięciem!

Świat byłby piękniejszy, gdyby wszystkie bronie tak wyglądały, a i przyjemniej czasem z takiej dostać. Zgodnie jednak z krasnoludzkim powiedzeniem: "Lepiej dawać niż dostawać."
Hammerfist już czuł, że dawanie będzie najprzyjemniejszą czynnością jego roboty.

Całkiem niezły zrobił interes. Zaoszczędził na broni i nowych spodniach ponad dziesięć koron. Dzięki Bertowi, który okazał się twardym handlowcem.
Jednak teraz on nawet pomóc zbytnio nie mógł.

-Jeśli broń zabrać chcieli będą mi, niech zadrapać jej nawet nie ważą się - warknął i wyszedł z budynku.


Cela śmierdziała szczynami. Dawno nikt tu nie sprzątał, bo w rogu na podłodze oraz częściowo na ścianach rozpościerały się malownicze wzorki cudzych wymiocin.
Dobrze przynajmniej, że chłodno było, bo w gorącu najpewniej zadusiłby się w i tak gęstych już oparach smrodu.

To, co Arno wiedział z całą pewnością to to, że o wygody więźniów nikt tu nie dbał. Wiadro z brudną wodą. Niby do picia.
Hammerfist wiedział już chyba co było powodem wywalenia z siebie skromnych treści pokarmowych przez nieznanego więźnia. Nie zdziwiłby się, gdyby wcześniej woda ta robiła za płukankę dla szmaty w rękach sprzątaczki szorującej podłogę z jaśnie wielmożnego kupska z oświeconego dupska władcy.

A prycza? Ziemia wygodniejsza często była, a gdyby krasnoludem nie był, niezawodnie nawet by się nie zmieścił. Więcej dziur niż materiału miała i nie wiadomo czy lepiej to, czy gorzej, bo gryzła przepotwornie. Po nocy pod nią spędzonej sam chyba by ją pogryzł... I nie wykluczone, że taki właśnie był powód jej postrzępienia.
Ni to grzało, ni to wyspać się dawało. Nawet rzyci podetrzeć sobie nie można było, bo drapać potem trzeba było, a wody prócz tej w wiaderku uświadczyć nie można było.

Jedyne, co solidne w tej celi było, to drzwi. Dębowe. Dobre drewno, twarde. Tura pędzącego zdołałyby zatrzymać, choć wtedy już nawet dzieciak byłby w stanie je wykończyć.
Nagle zamek szczęknął, a do środka wszedł mężczyzna w średnim wieku. Łysiejący, choć słusznej postury z ponurym wyrazem facjaty.
Jako kapitan Rodryg Beck się przedstawił, po czym od razu przeszedł do rzeczy.

Zarzucony pytaniami khazad spojrzał w górę na kapitana.
- Z Biberhof Hammerfist Arno. Problemów ludzkich rozwiązywaniem zajmuję się. To konwój jaki czasem przed chaosytami plugawymi ścierwami obronię, to dzieciaka jakiego przed gardła poderżnięciem ochronię. Najemnik - dodał w celu lepszego zrozumienia.

- Do Kempebardu ochrony zlecenie, główki baronowej córki przywiodło mnie. Do ostatniego teraz pozwolę sobie pytania przejść. Po przybyciu ledwie, detektyw przez Purcelów rodzinę wynajęty Bauera Eryka, nagród łowcę do zlecenia zwerbował. Do pomocy mnie Bauer wziął. To i pomagałem. Domu obserwacje początkowo robiło się. Wrogaśmy poznawali, by zaskoczyć niczym nie dać się. Towarzysza porwano nam. Wyrwać się zdołał jednak. Kiedy akcji noc przybyła plan nasz w łeb wziął natychmiast. Cichcem porywaczy siedzibę wziąć chcieliśmy i Sigismunda małego najbezpieczniej uwolnić. Połapali się porywacze w zamiarach naszych, to i z bronią w łapach na nas ruszyli. Małego uwolnić nam w końcu udało się. Do Purcelów domu odprowadziliśmy. Wyspać po tym musieliśmy się, a w dnia ciągu towaszysza naszego porwanego spotkliśmy i do powrotu nakłoniliśmy - zakończył opowieść oczekując na kolejne pytanie.

- Bauer… Eryk… Purcel… Sigismund… - notował kapitan - Kim jest detektyw?

- Alfons jakiś. Tak przedstawił się. Alfons Smarkuli jakiś. Gnom. Gadał dziwnie jakoś całkiem, elefantem małego nazywał. Wiedzieć można z powodu jakiego miejska straż zatrzymała nas? - zapytał.

Usta kapitana zwężyły się a nos lekko zmarszczył na jakby nieco wygładzonej od zmarszczek przez chwilowe rozpogodzenie twarzy.

- Donos był. I dezerterów szukamy. - odpowiedział swobodnie.- Nazwiska kamratów twych poproszę.

- Bauer Eryk, Winkel Bert, Schlachter Jost, Miller Rudi i Gotte. Alex to mały ten. Donos od jegomościów Dyk, Barnabas, Leonidas, Smętka lub Knuc też nie pochodzi przypadkiem? Millera Gottego porwali niesłusznie uważając całkiem, że bogaty jest. Paradnie jedynie nosił tak się. Miejscy strażnicy w szajkę zamieszani są. Oni to z karczmy Gottego wyprowadzili. Przed wzrokiem po fachu kolegów uczciwszych przekręty ukrywają znajomków swych. Jako tylko w bańki puste raczyła prawda nabić się o majątku Gottego stanie, żywcem pogrzebać go umyślili. Alfons Smarkuli uczciwość kapitana straży miasta tego chwalił, to i przybyć w czasie najbliższym umyśliliśmy, bo osoby takiej potrzeba właśnie nam, by w fachu swoim towarzyszy kryć nie chciał.

- Alfonso Hercules deLafoy. - powiedział Beck. - Znane to nazwisko w pewnych kręgach od dawna i sławne w Imperium jak na Bretończyka. Gdzieś ty się uchował panie khazadzie, że tak kaleczysz jego imię, bo chyba nie drwisz szyderczo z gnoma? Był on kiedyś po tej drugiej stronie prawa podobno, lecz na dobrą drogę wstąpił i z pożytkiem dla Imperium i Sigmara wrogiem jest szui i bandytów. - mówił przechadzając się po celi. - Ale czego to ludzie nie gadają, prawda?

Arno wzruszył ramionami.
-Gadał dziwnie jakoś, to i zrozumieć ciężko było.

Potem kapitan zmienił temat.

- Miejscowa szumowina w wychodku domu 16 na Zęza czaszkę zmiażdżoną obuchem miała. Twój to młot był?

-Tak złożyło się jakoś - burknął, po czym chrząknął spoglądając w podłogę.

O nic więcej Rodryg nie pytał. Nic też nie powiedział. Po prostu wyszedł.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-09-2013, 16:29   #70
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Gdy straż przyszła i odwrotu nie było Rudi wiedział co go czeka. I cholernie mu się to nie podobało. Próbował nadrabiać miną ale średnio mu to szło, bez słowa oddał broń i dał się zaprowadzić do celi. Ktoś go musiał wydać, tylko kto? Gnom? Z domu od spaceru do świątyni praktycznie nie wychodził. Pewnie nigdy się nie dowie komu zawdzięcza swój los.
Gdy go w końcu wezwali usiadł przed kapitanem. Ten go spytał o imię, nazwisko, pochodzenie i cel pobytu. Nie było co kłamać, Bertem nigdy nie był a szansa, że wszyscy jego towarzysze podadzą jego zmyślone imię i miejsce urodzenia była mała. Praktycznie jej nie było. Po chwili namysłu zaczął mówić.
- Rudi Miller. Znaczy się Rudiger. Przybyłem z kompanami szukać zarobku. Wynajął nas detektyw Alfons de... niepomne pełnego nazwiska. Skomplikowane było. Pomogliśmy mu uratować porwanego chłopca. O szczegółach mówić nie mogę, bo proszono o dysk... o nie mówienie ale ten gnom, bo to był gnom na pewno wszystko opowie. A jak nie to Josta pytajcie. On tu dowodzi. Młynarzem bylem, tako jak mój ojciec i dziad. Mieczem nauczyli mnie robić u barona a pochodzę z Biberhof.
- Rudigerze Miller synu młynarza, na dezerterów na drugim końcu liny czeka stryczek. - Rodryg Beck powiedział poważnie surowym tonem i zamknął notes. - Zawiśniesz na rynku naszym lub odesłany będziesz do barona Leberechta Frobla. - popatrzył na Rudiego i tamtemu zdawało się, że zobaczył odrobinę empatii w stalowym spojrzeniu kapitana. Jakby zmiękł na chwilę, lecz ten odruch empatii szybko zniknął pod służbowym chrząknięciem oficera. - Niechaj Sigmar ma cię w opiece i niech Morr przyjmie cię do swych Ogrodów. - powiedział na pożegnanie nim wyszedł.
Żołnierz chwilę siedział jak oniemiały zaraz jednak zaczął szybko mówić, prawie krzyczeć.
- Chwila! Jaka dezercja! Ja uciekłem bo chciał mnie zabić! Baron! Ja życie swoje i rodziny ratowałem! Dzieciaka Waszego kupca ratowałem! Kuzyna mi prawie zabili!
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172