- Wi-wi-widzieliście to? - Ragnar oszołomionym wzrokiem krążył po opustoszałej izbie. Cienie zalegające w kątach zdawały się rozpościerać szeroko ramiona, by niczym wygłodniały wilk, skoczyć prosto do ich gardeł.
Niepokój. Strach.
Mieszanka wszelkich najgorszych uczuć roznosiła swą ponurą woń w chatce Eyji. Dłoń młodzieńca odruchowo powędrowała do pasa, gdzie niegdyś spoczywał jego onyksowy sztylet - prezent Magnusa na jego dzień imienia. Z goryczą jednak stwierdził, że jest bezbronny. Swój nóż zgubił kilka miesięcy temu, gdy...
Wolał o tym nie myśleć. Nie rozdrapywać starych ran. Miał nadzieje zapomnieć o tym wypadku. Zapomnieć zmasakrowane zwłoki, jego zakrwawione ręce. Na próżno.
Pokręcił głową, jakby chciał odegnać złe myśli. Wytężył swój wzrok usiłując przeniknąć ciemność. Z trwogą stwierdził, że na posłaniu brakuje ich matuli. Poczuł uścisk w gardle...
-Gdzie ona jest? O co kurwa... - Spojrzał spłoszonym wzrokiem po twarzach rodzeństwa. |