Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2013, 00:55   #69
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Piękna broń. Prosto od khazadów, a honorem krasnoludzkich kowali było wykuwanie najlepszych broni.
Dzieło sztuki. Mało tego! Arcydzieło!

Kowal z Biberhof choćby i życie całe pracował, takiego wytworu nigdy by nie stworzył. Po prawdzie, to Arno też nie.
Kunsztowne, nienachalne zdobienia, głownia odpowiedniej wielkości, trzon idealnej długości. Dzięki wyważeniu sam niemal składał się do uderzenia. Płynnie przenosił ciężar, by... zakończyć potężnym łupnięciem!

Świat byłby piękniejszy, gdyby wszystkie bronie tak wyglądały, a i przyjemniej czasem z takiej dostać. Zgodnie jednak z krasnoludzkim powiedzeniem: "Lepiej dawać niż dostawać."
Hammerfist już czuł, że dawanie będzie najprzyjemniejszą czynnością jego roboty.

Całkiem niezły zrobił interes. Zaoszczędził na broni i nowych spodniach ponad dziesięć koron. Dzięki Bertowi, który okazał się twardym handlowcem.
Jednak teraz on nawet pomóc zbytnio nie mógł.

-Jeśli broń zabrać chcieli będą mi, niech zadrapać jej nawet nie ważą się - warknął i wyszedł z budynku.


Cela śmierdziała szczynami. Dawno nikt tu nie sprzątał, bo w rogu na podłodze oraz częściowo na ścianach rozpościerały się malownicze wzorki cudzych wymiocin.
Dobrze przynajmniej, że chłodno było, bo w gorącu najpewniej zadusiłby się w i tak gęstych już oparach smrodu.

To, co Arno wiedział z całą pewnością to to, że o wygody więźniów nikt tu nie dbał. Wiadro z brudną wodą. Niby do picia.
Hammerfist wiedział już chyba co było powodem wywalenia z siebie skromnych treści pokarmowych przez nieznanego więźnia. Nie zdziwiłby się, gdyby wcześniej woda ta robiła za płukankę dla szmaty w rękach sprzątaczki szorującej podłogę z jaśnie wielmożnego kupska z oświeconego dupska władcy.

A prycza? Ziemia wygodniejsza często była, a gdyby krasnoludem nie był, niezawodnie nawet by się nie zmieścił. Więcej dziur niż materiału miała i nie wiadomo czy lepiej to, czy gorzej, bo gryzła przepotwornie. Po nocy pod nią spędzonej sam chyba by ją pogryzł... I nie wykluczone, że taki właśnie był powód jej postrzępienia.
Ni to grzało, ni to wyspać się dawało. Nawet rzyci podetrzeć sobie nie można było, bo drapać potem trzeba było, a wody prócz tej w wiaderku uświadczyć nie można było.

Jedyne, co solidne w tej celi było, to drzwi. Dębowe. Dobre drewno, twarde. Tura pędzącego zdołałyby zatrzymać, choć wtedy już nawet dzieciak byłby w stanie je wykończyć.
Nagle zamek szczęknął, a do środka wszedł mężczyzna w średnim wieku. Łysiejący, choć słusznej postury z ponurym wyrazem facjaty.
Jako kapitan Rodryg Beck się przedstawił, po czym od razu przeszedł do rzeczy.

Zarzucony pytaniami khazad spojrzał w górę na kapitana.
- Z Biberhof Hammerfist Arno. Problemów ludzkich rozwiązywaniem zajmuję się. To konwój jaki czasem przed chaosytami plugawymi ścierwami obronię, to dzieciaka jakiego przed gardła poderżnięciem ochronię. Najemnik - dodał w celu lepszego zrozumienia.

- Do Kempebardu ochrony zlecenie, główki baronowej córki przywiodło mnie. Do ostatniego teraz pozwolę sobie pytania przejść. Po przybyciu ledwie, detektyw przez Purcelów rodzinę wynajęty Bauera Eryka, nagród łowcę do zlecenia zwerbował. Do pomocy mnie Bauer wziął. To i pomagałem. Domu obserwacje początkowo robiło się. Wrogaśmy poznawali, by zaskoczyć niczym nie dać się. Towarzysza porwano nam. Wyrwać się zdołał jednak. Kiedy akcji noc przybyła plan nasz w łeb wziął natychmiast. Cichcem porywaczy siedzibę wziąć chcieliśmy i Sigismunda małego najbezpieczniej uwolnić. Połapali się porywacze w zamiarach naszych, to i z bronią w łapach na nas ruszyli. Małego uwolnić nam w końcu udało się. Do Purcelów domu odprowadziliśmy. Wyspać po tym musieliśmy się, a w dnia ciągu towaszysza naszego porwanego spotkliśmy i do powrotu nakłoniliśmy - zakończył opowieść oczekując na kolejne pytanie.

- Bauer… Eryk… Purcel… Sigismund… - notował kapitan - Kim jest detektyw?

- Alfons jakiś. Tak przedstawił się. Alfons Smarkuli jakiś. Gnom. Gadał dziwnie jakoś całkiem, elefantem małego nazywał. Wiedzieć można z powodu jakiego miejska straż zatrzymała nas? - zapytał.

Usta kapitana zwężyły się a nos lekko zmarszczył na jakby nieco wygładzonej od zmarszczek przez chwilowe rozpogodzenie twarzy.

- Donos był. I dezerterów szukamy. - odpowiedział swobodnie.- Nazwiska kamratów twych poproszę.

- Bauer Eryk, Winkel Bert, Schlachter Jost, Miller Rudi i Gotte. Alex to mały ten. Donos od jegomościów Dyk, Barnabas, Leonidas, Smętka lub Knuc też nie pochodzi przypadkiem? Millera Gottego porwali niesłusznie uważając całkiem, że bogaty jest. Paradnie jedynie nosił tak się. Miejscy strażnicy w szajkę zamieszani są. Oni to z karczmy Gottego wyprowadzili. Przed wzrokiem po fachu kolegów uczciwszych przekręty ukrywają znajomków swych. Jako tylko w bańki puste raczyła prawda nabić się o majątku Gottego stanie, żywcem pogrzebać go umyślili. Alfons Smarkuli uczciwość kapitana straży miasta tego chwalił, to i przybyć w czasie najbliższym umyśliliśmy, bo osoby takiej potrzeba właśnie nam, by w fachu swoim towarzyszy kryć nie chciał.

- Alfonso Hercules deLafoy. - powiedział Beck. - Znane to nazwisko w pewnych kręgach od dawna i sławne w Imperium jak na Bretończyka. Gdzieś ty się uchował panie khazadzie, że tak kaleczysz jego imię, bo chyba nie drwisz szyderczo z gnoma? Był on kiedyś po tej drugiej stronie prawa podobno, lecz na dobrą drogę wstąpił i z pożytkiem dla Imperium i Sigmara wrogiem jest szui i bandytów. - mówił przechadzając się po celi. - Ale czego to ludzie nie gadają, prawda?

Arno wzruszył ramionami.
-Gadał dziwnie jakoś, to i zrozumieć ciężko było.

Potem kapitan zmienił temat.

- Miejscowa szumowina w wychodku domu 16 na Zęza czaszkę zmiażdżoną obuchem miała. Twój to młot był?

-Tak złożyło się jakoś - burknął, po czym chrząknął spoglądając w podłogę.

O nic więcej Rodryg nie pytał. Nic też nie powiedział. Po prostu wyszedł.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline