Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2013, 18:23   #37
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Do spotkania z Jerrym Hirshem zostało jej jeszcze parę godzin, a ulice robiły się coraz głośniejsze, gdy powoli zapadał zmrok. Cela w końcu też zaczęła czuć zmęczenie, a od upału i duszności zaczynała boleć ją głowa. Atmosfera robiła się cięższa wraz z sytuacją.
Wszystko się posypało. Plan, który dawał jej napęd i energię przez ostatnie godziny, dni, okazał się niemożliwy do realizacji. Co gorsza - perspektywa powrotu do normalności i odzyskania własnego życia też się odddalała. Pozostanie mutantem już na zawsze?! Tyle straciła przez tę mutację... właściwie wszystko. Co jej pozostało? Po fali entuzjazmu przyszła rezygnacja i zwątpienie. I zmęczenie, chyba nawet bardziej psychiczne, niż fizyczne. Tak naprawdę to zbierało się jej na płacz, ale nie mogła zrobić z siebie pośmiewiska przed Clarą. Myśli kłębiły się jej w mózgu, obijając się wręcz boleśnie o czaszkę. Powinna wrócić do Polski? Przystąpić do Reszty? Wyjechać gdzieś i zniknąć? Ale gdzie? Przyszłość rysowała się w ciemnych barwach. Wciągnęła nogi na fotel, oparła głowę o skórzany zagłówek i przymknęła oczy. Odpocznie chwilę i potem zdecyduje.

Oliver otworzył jej drzwi i obudził podsuwając pod nos otwartą butelkę śmierdzącej wódki.
- Mamy gościa. Pozwoliłem mu poczekać z tyłu, z Clarą. Nic jej nie zrobi jeśli się pośpieszysz... ciężko cię było obudzić, tutaj się nie śpi głębokim snem.
Wzdrygnęła się gwałtownie, odsuwając dłoń Olivera z butelką - zapach alkoholu powodował mdłości i nasilał ból głowy. Kark jej zesztywniał, choć znużenie nie minęło, miała wrażenie, że zamknęła oczy ledwie sekundę temu.
- Co? - dopytywała, niezbyt przytomnie patrząc na brata .- Zabieraj tą wódkę.
- Wolałem tak cię obudzić, niż trzaskiem w mordę, ale okej... - mruknął chowając butelkę.
- W tym miejscu, gdzie ty masz modę, ja mam twarz - poinformowała go. - Wystarczy jak odezwiesz się do mnie - powiedziała rozbudzając się powoli. - Słowa mają czarodziejską moc, wiesz?
Wygramoliła się z siedzenia a Olivier
poprowadził ją na tył ogromnego samochodu i otworzył drzwi.
Naprzeciwko Clary siedział potężny, wielki, muskularny mężczyzna, z włosami do ramion i poważną, ponurą twarzą. Patrzył się beznamiętnie, choć z głęboko ukrytą furią na Clarę, która dumnie unosiła głowę, w niemej obronie na takie spojrzenie.
- Jerry Hirsh - mruknął do Ocelii, skinając do niej głową.
- Ocelia Warat - przedstawiła się. - Chce pan przy niej rozmawiać, czy wyjdziemy?
- Bez różnicy - powiedział pocierając skroń. - Jestem nieco zmęczony, więc streszczajmy się.
- Tak...- Cela też nie mogła się dobudzić, jakby organizm nie zauważył tych kilku godzin snu. Usiadła obok mężczyzny - Miałam wam jakiś pomóc... Po tym, jak mnie wykupicie. Przedostałam się inaczej, jak widać, i spotkałam Clarę. Trochę porozmawiałyśmy, ja jej nie potrzebuję, może Reszta jakoś skorzysta z jej wiedzy. I nie zabijaj jej bez wyraźnej potrzeby, bardzo proszę.
- Przyzwyczajona jesteś do śmierci, heh? - uśmiechnął się lekko. - Nie stanowi żadnej karty przetargowej, a wiele osób znalazłoby w niej źródło swej zemsty. Co zaś do ciebie, to zakładam, że skoro już odmówiłaś naszej pomocy w dostaniu się do Czerwonej Dzielnicy, do nie chcesz dalej z niej korzystać.
- Nie wiem, skąd taka konkluzja - wzruszyła ramionami. - Choć prawdą jest, że za dużo śmierci ostatnio widziałam... Z waszej pomocy nie skorzystałam, nie było takiej potrzeby- nie zamierzała tłumaczyć się temu facetowi ani ze swoich planów, ani motywacji. - I skąd w ogóle taki pomysł, że teraz chcę o nią prosić? - zaśmiała się - Świetnie sobie radzę : przeszłam kontrolę, pozbyłam się jej goryli - pokazała brodą na Clarę - i zabrałam samochód. To raczej ja mogę wam oferować moją pomoc. Moją i Oliviera.
- A w czymże takim możesz tym “nam” pomóc? - uniósł brew, uśmiechając się drwiąco.
- Jestem pewna, że Husky omówił z "wami" tą kwestię - odwzajemniła uśmiech.
- Problem w tym, że zapewnił o chęci współpracy i pracy zespołowej, a to - wskazał na Clarę i limuzynę. - Nie jest zbyt zespołowe. Nie sądzę by mógł ufać komuś kto pozwala sobie samowolnie porwać się na tę kurwę.
- Zespołowo się porwaliśmy, z Oliverem - wyjaśniła. - Znam się na pracy zespołowej. Poza tym to była samoobrona, napuściła na nas swoich goryli. Chcieliśmy sobie tylko pozwiedzać w spokoju...
- Mhm... rzeczywiście musza z was być turyści, skoro takim wozem, należącym do takiej osoby stoicie w jednym miejscu parę godzin. Dziwi mnie, że jeszcze po was nie przyszedł, skoro ja wiem, że tu jesteście, jeszcze zanim Jessica mi powiedziała. Może tylko jego ludzie czekają w okolicy na mnie by zgarnąć przy okazji, albo tylko na mnie... jeśli zaś Nigr jeszcze nikogo nie przysłał to musisz mieć z nim niezłe układy, albo bardzo mocną przyjaźń...
- Zabiłam mu ulubionego pomaginiera, nawet dwóch, trzeci się ze mną sprzymierzył, zabrałam mu furę i panienkę... To zdecydowanie coś na kształt układu. - pokiwała głową, bardzo zadowolona z sobie. - Ciekawe tylko, czemu ty się tu zgodziłeś przyjść, skoro uważasz, że jestem z nim w zmowie. Czegoś chcesz?
- Karty przetargowej, głuptasku - powiedział wyciągając pistolet, kiedy do stojącego przed samochodem Olivera mierzyło już paru ludzi, a dodatkowi, wszyscy uzbrojeni dość poważnie, zaszli limuzynę z drugiej strony. - 2N nie uchroni się przed kulami póki się nie zmieni, a ciężko ten moment przegapić - powiedział głośniej, by słyszał go Oliver i jego ludzie. - Wysiądzcie więc proszę drogie panie.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała i na moment zamurowało ją kompletnie.
Po chwili jednak odzyskała rezon, rozejrzała się, szacując liczbę jego ludzi. Nie było dobrze...
- Nie zastrzelisz mnie - powiedziała pewnie, wysuwając podbródek do przodu - Nigr potrzebuje mnie żywej. Martwa na nic ci się nie przydam.
- Ale z pewnością zaszyje ci dziurawy brzuch, albo nogę, nieprawdaż? - spytał, kiedy Ocelia kątem oka naliczyła się czterech przy Oliverze i trzech po drugiej stronie, za zamkniętymi drzwiami. Jednak mogło ich być więcej, skoro już wcześniej ich nie spostrzegła.
Pięknie, kurwa, pięknie... Cela z trudem powściągnęła zalewającą ją falę paniki. Nie bała się Jerry'ego ani nawet Nigra - przerażała ją bezradność. Brak możliwości decydowania o sobie. Przynajmniej ośmiu uzbrojonych ludzi... Nie poradzą sobie z nimi, nawet jeśli pomoże Oliverowi.
Spokojnie, spokojnie... tutaj nie używają samochodów, będzie mnóstwo okazji, żeby się ulotnić.
Przywołała wyraz przerażenia na twarz i spojrzała błagalnie na mężczyznę.
- Proszę... - broda się jej trzęsła. - Mam zaburzenia krzepliwości krwi. Nikt nie zdąży mnie zszyć po postrzale.
- I z czymś takim tyle przeżyłaś? Jasne! - odparł po chwili niezdecydowania.
- Nie wiem, co panu Jason naopowiadał - potarła policzek wierzchem dłoni, przestraszona i zagubiona. - Ja jeszcze miesiąc temu przygotowywałam się do matury, a potem to... wszystko się zadziało. Husky obiecywał, że pan mi pomoże, jak coś, a pan mi grozi rewolwerem. To takie... nie fair. I.. w ogóle.
Szloch wstrząsnął jej ciałem, złapała Jerry'ego za przód koszuli i zaczęła płakać, przytulając twarz do jego piersi.
Chrząknął zdezorientowany, kręcąc pistoletem niepewnie.
- No tak... w sumie to jednak Jason cię przysłał... - powiedział na pewno nie sam z siebie. - Ale niewiele o tobie powiedział, może i źle cię oceniam... ale muszę być ostrożny - dodał wahając się. Nie odsunął jej jednak od siebie.
- I słusznie - chlipnęła Cela. - Ja teź nie wiem, komu można ufać, bo najpierw są przyjacielscy, a potem... - znowu zaczęła się trząść. - Bardzo przepraszam, teraz ma pan całą koszulę mokrą - przesunęła kilka razy dłonią po jego klatce piersiowej. - Husky zapewniał, że panu można ufać, ale ja się bałam, że ktoś inny mnie kupi i ...i wie pan. - Znów zaczęła szlochać, tuląc się do niego całym ciałem.
- Ekhem... dobrze, już starczy - powiedział odsuwając ją. - Czego więc chcesz? - spytał zapominając, że to on czegoś od niej chciał.
- Niczego - uśmiechnęła się słodko. - Tylko podziękować Reszcie za oferowaną pomoc. Zostawiam Clarę i autko, i znikamy z Olivierem - sięgnęła do klamki. - Do zobaczenia.
Skinął głową i wyszedł wraz z nią. Mruknął do swoich ludzi, z twarzami zasłoniętymi kominiarkami i maskami.
- Puszczamy ich wolno. Jeden za kierownicę, dwóch ze mną reszta wracać - rozkazał zdziwionym ludziom.
Cela pomachała Jerry'emu i podeszła do Oliviera.
Kręciło się jej w głowie, mimo, że temperatura chyba spadła ciągle było parno, duszno, a smród przenikał wszystko.
Udało się im. Jej. To było zadziwiające. Dopiero teraz poczuła, że trzęsą się jej kolana. Była jak ponton z rozklejonym szwem, z którego bardzo powoli, ale nieuchronnie, schodziło powietrze. Przytrzymała się ramienia Oliviera.
- Zmywamy się - mruknęła. - Spokojnie i szybko.
- W zasadzie może być ta ruina - wskazał na niemal tylko i wyłącznie szkielet bloku, prawie bez ścięgien i mięśni, w którym już rozbłyskały pierwsze ogniska palone w kubłach, bądź na ziemi, otoczone gruzem i cegłami. - Nieźle sobie poradziłaś… mało kto tu jest w stanie rozwiązać konflikt bez używania siły.
- Tak… sama się zdziwiłam - poszła za nim, żeby jak najszybciej zniknąć z oczu ludziom Jerry’ego, na wypadek, gdyby tamten nagle zmienił zdanie.
Kiedy podeszli do szkieletu budynku spojrzała w górę, na puste okna, rozświetlane gdzieniegdzie błyskami ognia.
- Olivier - pokręciła głową, zatrzymując się. - Ja potrzebuję się przespać, w łóżku, jak człowiek, coś zjeść. A to jakiś... squat. Rozumiem, że się lepiej czujesz w takim miejscu, ale ja chcę iść normalnie do hotelu. Wymieniłam pieniądze, chyba pamiętasz?
- Hoteli tu nie brakuje, choć ludzie głównie śpią w burdelach… - mruknął wzruszając ramionami. Co znaczy squat? - spytał nagle, prowadząc ją gdzieś.
- No, taka pusta ruina, gdzie mieszkaja bezdomni i inni artyści.. hippisi, jakoś tak - odpowiedziała, idąc za nim. - Mówisz, że holele nie mają dużego obłożenia? Załóżmy, że jestem fetyszytką światła i wzrokowcem, i lubię sie zabawiać tylko w pełnym słoncu. Mam prawo być zmęczona po dniu pełnym uciech, nie?
- Tutaj masz prawo do wszystkiego… - odpowiedział obojętnie. - Co chcesz potem zrobić? Teraz ledwo nam się udało, a Nigra tym nie zwiedziesz…
- MI się udało – poprawiła go. – Moje zdolności zwiększają się każdego dnia, robię się na prawdę świetna. Zauważyłeś progres? Jakby nie skutki uboczne – że ciągle muszę uciekać – to by nawet nieźle było. Mogłabym w ten sposób zarabiać na życie, wiesz? Mieliśmy takie zajęcia o mediacjach , negocjacjach ja bym mogła każdego do wszystkiego przekonać. To w biznesie przydatne, nie? – nakręcała się, nie przejmując wcale brakiem odzewu ze strony brata. – Spotyka się dwóch prezesów, negocjują kontrakt. Ja przychodzę z jednym z nich –tym, co więcej zapłaci, oczywiście – kilka sugestii, kilka uśmiechów – i już tamten drugi się godzi na gorsze warunki. Ale super. A tego, co bym dla niego pracowała, to bym przekonała, żeby naddatki oddawał na jakieś fundacje dla biednych dzieci. Jak zarobię kupę kasy, to sobie kupię bezpieczeństwo.
Zapatrzyła się w niebo, a potem przyśpieszyła.
- Tak, tym się zajmę. Trzeba patrzeć do przodu. Jutro jest pierwszy dzień z reszty mojego życia, nie mogę żyć przeszłością. A Nigr to przeszłość. A wiesz co jest najgorsze? Że ktoś mnie wkręca. Jeszcze nie wiem kto, ale zdecydowanie ktoś mnie wkręca. Clara chce mi stawiać obiad, a ten niby sprzymierzeniec – wykorzystać jako kartę przetargową. Coś tu śmierdzi. Może rzeczywiście Serafin mi namieszał mi w głowie? Nie dam się wkręcać, jestem za sprytna na takie gierki. Zabieramy się stąd, z tego całego burdelu, jak się wykąpię, bo się cała kleję, zajmę się negocjacjami.
- Bardzo ładne plany przyznam. Chyba masz najbardziej praktyczne zdolności ze wszystkich mutantów, nawet bardziej niż sam Nigr - uśmiechnął się w stronę nieba. - Te miejsce jest całkiem dobre - powiedział wskazując najbliższy hotel “PIT Stop”.
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba - mruknęła, choć raczej jego zadanie było jej w tym momencie obojętne. Miała plan, oraz możliwości jego realizowania. To zawsze ją uspokajało.
Weszli do środka, Ocelia rozejrzała się dookoła. Normalna recepcja, hall.
- Pokój na noc - powiedziała - Dwie osoby, oddzielne łóżka, łazienka.
Szybko dokonali wymiany z pieniędzy na dwa klucze, z czarną, podstarzałą ekspedientką i udali się na górę do pokojów, które normą w ogóle nie odbiegały od polskich, trzygwiazdkowych hoteli, a cena była znacznie bardziej atrakcyjna, gdyby ją przeliczyć na złotówki.
- Obudź mnie, o której chcesz - mruknął Oliver wchodząc do siebie.
- Spoko - powiedziała zamykając za sobą drzwi. Na klucz. Po namyśle postawiła jeszcze fotel pod klamkę. Z dużą przyjemnością zarzuciła przepocone ubranie i weszła pod prysznic. Po wykorzystaniu wszystkich dostępnych w łazience miniaturek mydeł i szamponów wróciła do pokoju. Zmęczenie minęło, spłukane razem z pianą.
Ubrała się i wróciła na dół.
- Gdzie można coś zjeść? Macie jakiś bar tutaj?
- Prawie wszędzie. Naprzeciwko jest porządna chińszczyzna, trochę w dół ulicy sushi… to tak bliżej - odparła ekspedientka. - A pizze i tak dalej to łatwo znajdziesz… znajdzie pani - poprawiła się murzynka.
- Dziękuję - wyszła na ulicę, która - pomimo nocy, a może właśnie z jej powody - zaczęła się zaludniać. W pierwszej chwili chciała iść do chińczyka po drugiej stronie ulicy, ale coś ją pociągnęło dalej. Dawno już nie szła... tak po prostu, bez specjalnego celu, nie uciekając przede nikim, nie mając nic do załatwienia, żadnych wielkich zadań ratowania nikogo ani niczego. Kupiła tortille z samymi warzywami u ulicznego sprzedawcy i szła, obserwując tłum i ciesząc się spadającą temperaturą. Starała się zapomnieć, gdzie jest, nie rozmyślać, po co ci ludzie tu przyszli. To jak spacer wieczorem po Starówce. Po prostu.
Chociaż miejsce znacząco odbiegało klimatem. Muzyka z klubów i krzyki z aren, rozsianych po mieście, rozbrzmiewał co chwilę głośniej, by znów przycichnąć. Miejscami rozjaśniona neonami, a gdzie indziej ogniem Dzielnica tętniła życiem z różnym pulsem. Ocelia minęła dwie ulice, gdzie nie sposób byłoby się z nikim nie zderzyć i przeszła przez inne, na których nie było nikogo ani na zewnątrz, ani w środku wraków budynków.
Gdzieś z boku rozległy się strzały i spojrzawszy w tamtą stronę, Ocelia dostrzegła trójkę ciężkozbrojnych strażników, którzy zajęli się paroma nieposłusznymi i niepotrzebnymi mutantami, a następnie ruszyli dalej, wcześniej dając znać przez radio, by przysłano kogoś do posprzątania. Grabarze i hieny miały tu sporo roboty. Jednak widoki masakry były znacznie rzadsze niż szczęścia i wesołości gości, wracających do hoteli i burdeli nierównym krokiem.
Odwróciła głowę, żeby nie patrzeć na wydarzenia w zaułku. Angażowanie się nie prowadziło do niczego dobrego. Zdążyła się już tego nauczyć. Nie szukała kłopotów, jutro wylatywała. To już nie były jej problemy, właściwie nigdy nie były jej, niepotrzebnie pozwoliła się wykręcić w to wszystko. Szła powoli, wybierając ludniejsze ulice.
Nikt nie dostrzegał w niej mutacji, nikt więc jej nie zaczepiał, bo do tego nie miał prawa. Każda osoba, którą mijała, zdawała się myśleć tylko o sobie i gdzie by tu nie pójść, bo rozrywek było więcej niż można było się spodziewać z początku. Znajdowały się tu nawet kina, kręgielnie, teatr i na myśl przychodził jeszcze tylko brak opery. Bardziej zadbane części Dzielnicy były dość… zwyczajne, choć skalą i doborem architektonicznym, przewyższały większość wielkich miast świata, poza tym wszystkie przybytki były obsługiwane przez mutanty, które jednak nie przez wszystkich były wykorzystywane. Te bardziej niezwykłe przez niektórych były w pewien sposób… podziwiane. Niczym pomnik, czy niezwykłe dzieło sztuki. Co nie zmieniało faktu, że dalej były tylko mutantami – dziwakami, wystawionymi na publiczny widok. Człowiek ogląda orkę, skacząca przez obręcz, czuje respekt, może nawet podziw dla jej zręcznych ruchów, ale wie, że to tylko zwierzę. Piękne, niebezpieczne, ale tylko zwierzę. Coś gorszego. Niższego. Ocela nie czuła się zwierzęciem, w żadnym razie. No, może w aspekcie biologicznym.. dyskutowali o tym kiedyś na etyce. Czy fakt, że robot czuje się człowiekiem, ma świadomość i inteligencję, czyni z niego człowieka? A jeśli nie – czy może być pozbawiamy praw i traktowany gorzej, jak sługa? A tak się działo z mutantami. To było nie w porządku.
Choć z drugiej strony.. część, jak się zorientowała, chętnie przystawała na „opiekę” ludzi. W zamian za bezpieczeństwo. Część pewnie była nawet dumna z rolki, jaka przyszło im pełnić. „Dość” zastopowała samą siebie. To głupie rozważania a w dodatku wcale jej nie dotyczą.
Korowód ludzi przesuwał się po ulicach, w poszukiwaniu coraz to nowych rozrywek. Jak w Disneylandzie. Tyle, ze Myszka Mickey nie była plastikowa.
Posnuła się jeszcze trochę, a potem zaczęła wracać w stronę hotelu.
Jej brat najwyraźniej nie dociekał gdzie była, ani nawet nie wychodził z pokoju, czekając na jej powrót znudzony. W sumie i tak zawsze już wiedział gdzie była, więc gdy wróciła powitał ją w holu.
- Jak tam? - spytał przeżuwając coś. - Wymyśliłaś coś?
- Acha - odpowiedziała zrzucając buty i wskakując na łóżko. Wyciągnęła się na wznak, podkładając ręce pod głowę. - Mówiłam ci. Zostanę doradcą do spraw negocjacji. Jutro wracam. A ty co?
- Czyli serio, uciekasz… - mruknął pod nosem. - A ja muszę porozmawiać z Nigrem, muszę… muszę najpierw skończyć to by móc zacząć coś nowego, choć nie wiem co. Nie wiem co się może stać - powiedział bardziej do siebie niż do niej, właściwie dość zaskoczony pytaniem, którego sobie raczej nie zadawał, nie posiadając nigdy ustalonego celu.
- Jak uciekam? - oburzyła się, siadając gwałtownie. - Od kiedy podejmowanie własnych decyzji jest ucieczką? Namieszał ci ten Nigr w głowie, wiesz Olivier? Życie polega na tym, żeby iść własną ścieżką, a nie tylko pozwalać innym, żeby tobą manipulowali. Właśnie sobie to uświadomiłam - cały czas ktoś mną próbował manipulować, przekonywać do czegoś. Wszyscy robili to samo co ja - przekonywali, żeby mnie wykorzystać do własnych celów. Tylko ja jestem dużo lepsza od nich.
Wstała i potrząsnęła głową.
- Nie musisz wcale iść do Nigra. Sam zdecyduj, co chcesz. No, na co byś miał ochotę?
- Eeeeeee… - podrapał się po głowie, wzbijając wzrok w sufit. - Nie wiem. Mieć spokój, dach nad głową i co do garnka włożyć - wzruszył ramionami.
- Super, to zupełnie jak ja - zapewniła go radośnie. - I Nigr ma ci to zapewnić?
- Znaczy… myślę, że jak zajmę się nim, to będę mieć spokój.
- Za to jak on się tobą zajmie, to ja spokoju nie będę miała - pomyślała Cela. Olivier nie był może idealnym bratem, ale jakiś przywiązała się do niego. Oczywiście niepotrzebnie, ale zawsze. No, i podobno jak kogoś uratujesz, to jesteś za niego odpowiedzialny. Podobno.
- Nie musisz tam iść - powtórzyła. - Wróć ze mną.
- Co? Jak to? - zdziwił się. - Tak po prostu? Po tym wszystkim? Odpuścić?
- Nie odpuszczać... - potrząsnęła głową - ale patrzeć w przód. Żyć. Planować. A zemsta... - posmutniała, spuszczając głowę - przynosi tylko ból. I nie wypełnia pustki. Wiem to na pewno, zabiłam przecież Irona - dodała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
Podniosła głowę i powiedziała mocno - Musimy wyjechać, Olivier. Oderwać się od przeszłości.
- My tak, ale wszyscy tutaj? Nigr nie zasługuje by żyć, a zabicie Milesa, to jak zniszczenie pistoletu dla mordercy, który na zbyciu ma też czołg. Iron był tylko narzędziem, a dla mnie zemsta jest lekarstwem na ból. Nie umiem oderwać się od przeszłości, szczególnie, że nie mam za wiele przyszłości.
Cela spojrzała na brata, zdezorientowana.
- Co to znaczy, że nie masz za wiele przyszłości? Jesteś tylko trochę starszy niż ja... Jesteś chory?
- No właśnie… trochę starszy, ale dojrzałem dość szybko, że tak powiem. Jak miałem czternaście lat, wyglądałem tak jak teraz. Na dodatek wchłonąłem mnóstwo mutacji i mój organizm się w końcu przestanie wyrabiać, to w połączeniu z szybszym starzeniem się oraz już długoletnim obciążaniem organizmu poprzez rany, pozostawia mi ledwie rok lub dwa życia, w trakcie, których będę wyglądał jak sześćdziesięciolatek - mówił szybko uciekając wzrokiem. - Nigr mi dawno to uzmysłowił i mówił, żebym ostrożnie pochłaniał innych, ale przez pewien czas, ciężko powiedzieć bym całkowicie nad sobą panował i… i o.
Poczuła się, jakby znów dostała pięścią w brzuch - odcięło jej oddech. Dopiero go poznała, a teraz..
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - zapytała po dłuższej chwili, gdy się w końcu ogarnęła. - Przecież bym nie pozwoliła ci tu lecieć… Tym bardziej musimy wracać - pan Kamil i Jason żyją tyle lat, na pewno coś wymyślą, znajdziemy sposób - tłumaczyła mu gorączkowo. - Dlaczego nic nie mówiłeś? Musimy wracać, nie ma o czym mówić. Postanowione - zakończyła zdecydowanie.
- Czemu mamy lecieć tam, skoro oni lecą tu? - dopytał, mrużąc jedno oko. - Zresztą… nie mówiłem nic, bo to i tak bez znaczenia. Nie ma na to sposobu, a prawdopodobieństwo na to, że byśmy tu zginęli jest wysoce… wysokie. W zasadzie tylko Nigr mógłby mi w tym pomóc, czy też raczej te jego jajogłowe dupki, które stworzyły matkę i jeszcze jednego mutanta.
- Ale jak zatłuczesz Nigra, to jak ci jego ludzie pomogą? Poza tym, podobieństwo, że to ty zginiesz, nie on, jest wysokie - znów zaczęła się gorączkować. - Ekstremalnie wysokie. Nie chcę, żebyś się z nim konfrontował. To niebezpieczne. Słyszysz? - złapała go za ramię i zaczęła szarpać. - Nie pozwalam ci! Mam dosyć tego, że wszyscy umierają! Jeśli masz żyć tylko dwa lata, niech i tak będzie, ale masz się nie narażać!! - Krzyczała coraz głośniej, głos niósł się korytarzem. Ktoś walnął w ścianę, wrzeszcząc, żeby się zamknęli, bo chce spać. Cela wydawała się nie słyszeć łomotania.
- Żadnego łażenia do Nigra! Słyszysz?!
- Zastan… hej! - potrząsnął głową. - Stosujesz na mnie swoje sztuczki?!
- Nie stosuję żadnych sztuczek! - krzyknęła. - Martwię się o ciebie. Masz mi obiecać!!
- Ciszej - syknął, oglądając się. - Nie tylko my tu jesteśmy, a ściany mają uszy i nie, nie mogę tego obiecać. Nie mógłbym żyć tak jak ty, podobnie jak ty nie możesz żyć jak ja, czy Jason i nam podobni.
Puściła go i usiadła ciężko na łóżku, zrezygnowana.
- Jesteś moją rodziną. Jedyną, jaka mi została. Jesteś pewien, że nie ma innego sposobu? Jeśli nie ma, to pójdę z tobą. We dwoje mamy większe szanse. I mylisz się - już od jakiegoś czasu żyję tak jak ty i inni mutanci.
- Może i rzeczywiście powinniśmy to załatwić bez Jasona i Serafina. Coś mi w tym nie pasuje - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - Nigr jest szalony i na swój sposób, pewny siebie. Może nas wpuścić… myślę, że tak. Będzie chciał rozmawiać i to może być szansą dla nas.
Pokiwała głową, mechanicznie, bez energii.
- Brzmi, jakbyśmy planowali samobójstwo… - przypomniała sobie nagle o czymś i podniosła gwałtownie głowę. - A ten drugi mutant? Widziałeś go? I co ci nie pasuje? A w to, że Jason nas wrabia to nie wierzę - wysunęła podbródek do przodu. Jak zawsze, kiedy czuła się niepewnie i chciała dodac sobie odwagi.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline