Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2013, 18:23   #2
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Shaz’zar posłusznie przyjął obrożę, jednak nie odmówił sobie bezczelnego uśmiechu, który zdawał się wołać: “niedługo i tak wam ucieknę”. W tym samym czasie czerwone oczy drowa nieustannie taksowały okolicę, oraz pilnujących ich strażników. Szukał czegokolwiek. Schematów poruszania się grup i jednostek, martwych plam w nadzorze i słabych punktów architektonicznych. Wszystko mogło się przydać, a Shaz’zar wolał wykorzystać każdą chwilę na znalezienie luki, przez którą, niczym ten pająk, mógłby się prześliznąć ku wolności.

Ponoć im człowiek starszy, tym mądrzejszy. Ale nie trzeba było być wiekowym starcem, by pojąć, że w tym momencie jakiekolwiek ‘nietypowe’ zachowanie było tylko i wyłącznie napraszaniem się o szybszą śmierć. Co było lepsze - umrzeć od razu, czy może trochę później?
Krążyły opowieści o tych, którym udało się uciec z Podmroku, z niewoli u drowów. Ile w tym było prawdy, a ile bajki - trudno było orzec, ale Veles wolał spojrzeć na te opowieści bardziej optymistycznie i założyć, że tkwi w nich nieco prawdy. Gdyby teraz miał uciec, musiałby znać mnóstwo ciekawych czarów - niewidzialność, latanie i parę innych w tym samym stylu, albo i lepszych. Nie miał ich, zatem pozostawało tylko jedno - udawać posłuszeństwo, obserwować i cierpliwie czekać na okazję. A teraz - cierpliwie poczekać na założenie kajdan.

Gdyby Debra miała życzenie umrzeć szybko, nie czekałaby aż do tej chwili, jak tych dwóch głupców. Po drodze zdarzyło się wystarczająco wiele okazji, by spotkać się oko w oko z kostuchą po stokroć. Widziała takich, którzy, kiedy tylko dotarło do nich dokąd zmierzają, sami zorganizowali sobie mniej lub bardziej żałosne zejście z tego łez padołu. Wystarczyło podpaść któremuś ze strażników, lub przypadkiem odpaść od ściany przy schodzeniu z urwiska. Niektórzy po prostu byli zbyt słabi i nie wytrzymali trudów podróży. Inni okazali się zbyt ufni i naiwni, wierząc w dobrą wolę współwięźniów. Dlatego za wszelką cenę broniła swoich mizernych racji żywnościowych nie zważając na ich jakość. Dzięki temu ona jeszcze żyła, a truchła kilkorga z tych, których podniebienia zdawały się zbyt wymagające, by tknąć ochłapy, które rzucali im nadzorcy, zostały gdzieś na szlaku.
Jak oka w głowie pilnowała też butów. Ci, którzy zostali boso, na ostrych krawędziach skał zdzierali sobie stopy do kości, a kiedy nie mogli już iść dalej, byli po prostu zarzynani jak prosięta.




Kiedy więc jej własne lekkie buty przestały nadawać się do czegokolwiek, postarała się o inne. To, że były ciut za duże, nie miało aż takiego wielkiego znaczenia.
Wprawdzie szanse były skrajnie niskie, miała jednak nadzieję, że pożyje wystarczająco długo, by znaleźć sposób na wydostanie się z tarapatów. To, co założono jej na szyję wyglądało dość perwersyjnie, jednak, że nie tylko ją wzięto na smycz, wydawało się pocieszające w tej marnej sytuacji. Czemu miała służyć obroża, tego zapewne miała się dowiedzieć później. Jeśli nie dało się odmówić tej wątpliwej przyjemności, nie miała zamiaru zgłaszać sprzeciwu i trafić od ręki do piachu.

Kolejnym niewolnikom zostały zapinane obroże. Nikt nie cierpiał, nie krzyczał. Czasami tylko potrząsali głowami, jakby chcieli strzepnąć coś z głowy, lub łapali się za skroń. Lekko przerażeni, postanowiliście się nie sprzeciwiać. Przynajmniej na razie, co było mądrą decyzją. Może pożyjecie dłużej niż tamci. Pierwszym do którego zbliżyły się dwa drowy był Veles. Z racji swojego pochodzenia przykuł uwagę dwójki, która przez kilka sekund zawahała się i przyglądała z zaciekawieniem mężczyźnie. Jednak chwilę po tym na szyi Velesa została zapięta obroża, która bardziej przypominała biżuterię niż obroże dla psa. Była wykonana z metalu, który był zimny w dotyku, a pokryta była lekko świecącymi inskrypcjami, jednak nikt z was nie umiał ich zrozumieć. Gdy zamek, który znajdował się z tyłu zatrząsał się młody mężczyzna usłyszał w swojej głowie milion szeptów, wiele głosów, które odzywając się jednocześnie były nie do zrozumienia, za to wywołały ból w skroniach, który na szczęście szybko ustąpił. Co dziwne, zamek który wcześniej zauważyliście teraz zniknął w ogóle, a obroża stanowiła całość, ściśle dolegając do skóry, jednak nie dusząc noszącego. Jedynie inskrypcje zaświeciły się na kilka chwil jasnym niebieskim światłem, a potem przygasły i dalej jarzyły się jak na początku. Przyszła kolej na karwasze, które zostały zapięte na przedramionach osób, w których została wykryta magia. W momencie zapinania ich stały się niesamowicie ciężkie, ale nie fizycznie, bardziej duchowo, albo energetycznie. Osoby, które były obdarzone jakąś mocą opisywały to tak, jakby ich zdolności zostały znacząco przyćmione, a same czuły się jakby przygniecione niewidzialnym głazem. Po kilkunastu minutach wszyscy byli zabezpieczeni, a drowy dały znak nadzorcy.
Chwila założenia obroży nie była dla Velesa niczym przyjemnym. Setki, czy może tysiące głosów, które rozległy się pod czaszką... Czyżby poprzedni 'nosiciele' obroży? Wtedy jednak magiczna ozdóbka musiałby mieć tysiące lat, bo owych głosów było bardzo, bardzo wiele. Tak wiele, że ich słowa przeplatały się ze sobą, mieszały i stawały nie do zrozumienia.
Pojedynczo, proszę, pomyślał, co jednak nie dało żadnego efektu. Głosy umilkły. Może był to skutek kolejnego "prezentu" - karwaszy. Również metalowych i podobnie jak obroże pokrytych niezrozumiałymi dla Velesa napisami.
Zadziwiająco ciężkimi karwaszami, jak na takie niewielkie kawałki metalu. I chyba było to złudzenie, bowiem machać rękami Veles mógł tak, jak poprzednio.
Co dziwniejsze, nie wszyscy zostali obdarowani takimi ozdobnikami założonymi na przedramiona. W ich grupce raptem parę osób, między innymi gnom.


-Zabierzcie teraz to bydło tam gdzie ich miejsce. Potem przydzielę im zadania. Vith'ez vil'klviss! - Po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku rezydencji. Was poprowadzono za ogromny budynek, gdzie waszym oczom ukazała się ogromna kopuła wykonana z plecionych prętów wykutych prawdopodobnie z adamantytu. Przypominała gigantyczną klatkę dla ptaków o średnicy kilkudziesięciu metrów, lecz w środku zamiast ptaków znajdowało się mnóstwo niewolników, którzy siedzieli lub leżeli na ziemi. Wyglądali na wycieńczonych i poobijanych, a dodatkowo byli potwornie wychudzeni i wystające kości spod skóry nadawały im jeszcze bardziej trupiego wyglądu. Sama „ptaszarnia” była podzielona na osobne kilkumetrowe cele, w których byli pozamykani różni niewolnicy. Drowy, które was prowadziły, otworzyły masywne wrota, które zdawać by się mogło, nie miały tradycyjnego zamka. Cała partia nowych jeńców została wprowadzona do części wspólnej i pozostawiona sama sobie. Wrota zatrzasnęły się za wami, a mroczne elfy oddaliły się w kierunku rezydencji.
Wystarczył rzut oka, aby przekonać się, że warunki są nieludzkie. Na ziemi walały się resztki zgniłego jedzenia, w odległej części wspólnej znajdował się dół kloaczny, który łatwo było zlokalizować przez paskudny smród nadciągający z tamtego miejsca. Na środku części wspólnej znajdowała się brudna sadzawka, która najprawdopodobniej miała służyć za źródło wody dla niewolników.
Wśród tych wychudzonych znajdowali się lepiej odżywieni i silniejsi, a w klatkach wydzielających część wspólną, niektórzy wyglądali na silnych wojowników, dobrze zbudowani i nie wyglądali na wycieńczonych pracą. Niewolnicy z nowej dostawy rozeszli się po klatce szukając kawałka ziemi dla siebie, a większość ze starych mieszkańców nie zwracała na was uwagi, choć kilku bacznie się wam przygląda.
 
Zormar jest offline