Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2013, 02:44   #102
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Obawiał się z początku tej podniebnej podróży. Orły poderwały się do lotu sprawnie i bez specjalnego względu na niewiedzących czego się spodziewać, ludzi. A to z kolei było jak zbyt głęboki wdech. Zbyt duży haust powietrza, który zatyka wprawiając w głęboko zakorzenione w instynkcie niepokój i zaskoczenie przed nowym.
Choć trochę tak to sobie na początku wyobrażał, podobieństw do jazdy wierzchem nie było żadnych. Orzeł sam za siebie myślał i sam kierował swoim lotem. A droga… Droga była wszędzie dookoła. Wyżej, gdy mijali przełęcze i niżej gdy kierowali się dnem doliny. Jedynym ograniczeniem była dotychczasowa płaszczyzna życia ludzi. Ziemia. Tak odległa momentami gdy orły szybowały pomiędzy chmurami, lub nawet ponad nimi. Wystarczyłby wówczas jeden kaprys stworzenia, by oboje strzaskali się gdzieś w kanionie. Mikkel miał jednak jakąś pewność, że choć istoty te poznał raptem wczoraj, nie ma w ich sercach miejsca na takie zachowanie. Trochę przypominały mu elfy. Dostojne. Potężne. Mądre. Lepsze... I zwykle nieobecne w życiu przeciętnego człowieka.

Obejrzał się na Fanny. Nieczęsto się jej to zdarzało. Zawsze uważna. Baczna. Spostrzegawcza na rzeczy, których większość ludzi nie dostrzega. Zarówno fakty jak i… coś co nazwałby uczuciami historii. Duszą historii. Teraz przeszczęśliwa chłonęła każdy moment lotu. Przez pewien czas wyglądała jakby miała ochotę krzyczeć. NIe robiła tego, ale chyba tylko przez wzgląd na trzymanego na kolanach Bursztyna. Pies dzielnie znosił podróż. Choć tę zasługę zdecydowanie należało przypisać opiece Fanny i wyrozumiałości Iwgara, który zaaplikował czworonogowi coś na uspokojenie.
Głaszcząc Bursztyna po opartym o siebie pysku łapała wiejący w twarz wiatr i roztaczające się pod nimi widoki. Jak najwięcej i jak najszybciej. I jak ją znał, nie mogąc się doczekać kiedy weźmie do ręki pióro i rozłoży przed sobą pergamin...

Przymknął oczy i pozwolił myślom odpocząć. Był wolny.

***

Jakkolwiek trudno było to sobie wyobrazić, Wielkie Orły przygotowane były na odwiedziny gości. Plotka w Esgaroth głosiła, że sam Gandalf w towarzystwie Bilba Bagginsa i księcia Thorina mogli tutaj odpoczywać. I patrząc na skromne acz schludne posłania z wilczych skór, owczych futer i gałęzi, oraz przygotowany zapas owoców i wędzonego mięsa było to zupełnie możliwe. Co prawda powstawało pytanie skąd Orły dysponowały prowiantem, ale w tym przypadku wyjaśnienia mógł udzielić wiklinowy kosz w kącie pieczary. Mówi się, że elfy od zawsze były mistrzami w pleceniu wierzbowych witek i żadna ludzka dłoń nie umiała tak dobrze tego zrobić jak elfia.
Gdy zeszli z grzbietów Orłów, wziął od Fanny półprzytomnego Bursztyna i położył go w pieczarze na wilczych skórach. Obok posłania ustawił wygiętą na kształt miski korę, do której nabrał trochę wody z bijącego między skałami źródełka. Gdzieś tam wysoko ponad orlimi gniazdami musiały znajdować się wieczne śniegi, których nawet letnie słońce nie było w stanie w pełni roztopić… Oczywiście o tym też powiedziała mu kiedyś Fanny. Jak zresztą o niemal wszystkich rzeczach a jakich nawet nie śnią przeciętni Dalijczycy.
Gdy wstała podrapawszy przez chwilę za uchem psa, wyciągnął do niej rękę i wyszli na zewnątrz pieczary. Potem gdy objął ją i oparła głowę o jego ramię jak już usiedli na skraju skalnej półki, dobrą godzinę patrzyli na świat rozpostarty u ich stóp.
Być może jego pomysł z pozyskaniem pomocy Orłów w sprawie orków nie był najmądrzejszy. Być może Orły nie widziały najlepiej przyniesienia tajemniczego Pierścienia tak blisko ich gniazd. Być może powinni byli polecieć z Iwgarem do Leśnego Grodu. Siedząc tu jednak teraz z Fanny nie żałował ani przez chwilę tego, że tu są. Nawet nie rozmawiali zbyt wiele. Ot trochę. O Pensie. O Haycombe. Iwgarze. Ratharze. Bardziej jednak dla przyjemności wzajemmnej obecności.
Spać położyli się po zachodzie słońca. I mimo prostoty posłań, był to jeden z najlepszych snów jakich Bardyjczyk zaznał od lat. A może w ogóle najlepszy. Ranek przyniósł siłę. Pewność. Radość. I równie przejętą co podekscytowaną nadchodzącą z Orlim Lordem Gwaihirem rozmową, Fanny.

***

Mikkel długo ważył słowa Wielkiego Orła. Patrzył przy tym cały czas na pierścień. Na rubin w nim zakleszczony. Z nowym jednak nastawieniem. Nie jak na skarb. Raczej jak na żywą osobę, która okazała się nieszczera w swoich zamiarach. A rubin… Rubin milczał. Skryty w cieniu króla orłów zdawał się niczym pospolity nic nie warty kamyczek. I mimo usilnych prób konfrontacji nie było w nim niczego co Mikkel odczuwał wcześniej. Powodu do dumy. Poczucia przynależności. Pragnienia założenia…
Nawet nie zauważył, że jego milczenie w tym momencie może być źle odebrane. Szczęśliwie Fanny zabrała głos. I zadała większość i jego nurtujących pytań. I o pierścieniu i o innych sprawach. Jak choćby o Pensa, który wrócił by pomóc Fanny. Mikkel nie do końca wiedział jak się odnieść do sprawy ducha. Wszelkiego rodzaju upiorność była domeną Cienia. I tak zawsze pojmował to co umarło, choć żyło nadal. Pens jednak był niewątpliwie koniem szlachetnym z charakteru. Oddał życie nie kwestionując rozsądku swojego pana. Czemu więc wrócił? Czy może przez to przeklęte miasto? Haycombe? A może to nie był Pens tylko coś co tym przybierając taki wygląd chciało wywołać zaufanie Fanny? Musiał przyznać, że miał pewien problem wiary związany z tą relacją żony. A może raczej nie wiary, a wyobraźni. Nie mógł się więc doczekać tego co mógłby w tej sprawie dodać Gaerthor.
- Lordzie Gwaihirze. Chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz, która zaniepokoiła nas gdy wędrowaliśmy po wschodniej części pogórza. Dotyczy ona goblinów. Od czasu Bitwy Pięciu Armii, królestwa zza Mrocznej Puszczy znacznie poważniej zaczęły traktować zagrożenie ze strony tej rasy. Wszyscy jednak są przekonani, że porażka jaka je spotkała umożliwi wiele lat spokoju nim stwory te znów wychylą nosy ze swoich siedlisk. Jak jednak zauważyliśmy aktywność orków na pogórzu nie jest mała. Nasz towarzysz Rathar z domu Beorna stwierdził, że zamieszkują już pieczary, odległe od swoich właściwych siedlisk, a i tylko dzięki pomocy Gaerthora, nam udało się odeprzeć atak dużej grupy, która nastawała na podróżnych…
Chciałbym zatem Lordzie Gwaihirze zapytać Cię, nie jako wysłannik mojego króla Barda, ale jako wolny człowiek północy, czy gdybyś poznał przyczynę wzrostu aktywności orków, zgodziłbyś się wysłać swoich poddanych z wieścią o tym do władców wolnych ludów?


***

- Oddam go Orłom - powiedział nagle gdy leżeli na plecach wpatrzeni w czyste, gwieździste niebo poprzecinane smugami zórz jakich nigdy wcześniej żadne z nich nie widziało. Bursztyn leżał między nimi. Już spokojniejszy. Sporadycznie tylko unosił łeb, gdy któryś z orłów zatrzepotał głośniej skrzydłami.
Odwróciła w jego kierunku głowę. Zrobił to samo. Trzymali się za ręce. Po chwili jednak odwrócił wzrok
- Wtedy gdy go zobaczyłem po raz pierwszy omal po niego popłynąłem. Wtedy gdy to coś w wodzie Cię pochwyciło. Przypadkowa myśl sprawiła, że nie uległem pokusie. Byłem durniem, że tego od razu nie zauważyłem. Przepraszam Fanny.
- Wtedy mnie uratowałeś – odpowiedziała Fanny. – Mimo, że wołał Cię przedmiot zaklęty prastarą magią. I mimo że to zły przedmiot, na twoim palcu nie uczynił nic złego. Jesteś mądry i silny. Nie znam nikogo takiego jak ty – kończyła cicho, zawstydzona tym co mówi – Kocham cię Mikkelu, bardziej… bardziej niż to możliwe.
Uśmiechnął się, choć przez ułamek sekundy niemożliwym mu się wydawalo, że to.. on jest tym Mikkelem. Krótki ułamek. Tego samego jeszcze wieczora byli z Fanny jednym. Valarowie, on...
- Ja też Cię kocham Fanny.

***

Nazajutrz Mikkel poprosił jednego z orłów o widzenie z Lordem Gwaihirem. Nie miał w sercu żadnych wątpliwości co do tego co zamierza uczynić. Czuł jednak. Czuł, że jeśli pozwoli sobie na chwilę zawahania, pierścień znów się odezwie. Pierścień, albo coś w nim samym. Żal.

- Lordzie Gwaihirze. Historia pierścienia o który Cię pytałem była długa i momentami niestety nikczemna. Ja zaś i moja żona wyruszyliśmy na podróż naszego życia i tylko Valarowie wiedzą gdzie nas kroki zaprowadzą. A także w czyje ręce może wpaść pierścień gdyby coś nam się stało. Ktokolwiek więc kto chciał zniewolić Twój lud, nie powinien drugi raz otrzymać takiej możliwości. Uważam, że najlepiej będzie jeśli pierścień pozostanie tutaj. Na Orlej Skale. Proszę więc byś go ode mnie przyjął. Nikt inny niż Twój lud Panie nie powinien mieć nad nim pieczy.

***

To były najlepsze dwa tygodnie jego życia. Zbyt dużo do zrobienia nie miał wówczas, ale nie przejmował się tym i w tych podniebnych okolicznościach nie żałował. Bursztyn powoli dochodził do siebie i nawet zawiązał kilka znajomości z parą trochę tylko większych od niego orląt, które mówić jeszcze nie umiały, ale z przyjemnością ćwiczyły z czujnym psem łowieckie zdolności. A i on był rad, że ktoś tutaj reflektuje na coś poza wygrzewaniem się na skale i łamaniem praw natury, ktore wyraźnie mówiły, że to co lata służy do jedzenia.
Ponadto Galthron zgodził się zabrać go kilka razy na podniebny patrol po Wysokiej Przełęczy. Fanny została. Poniekąd przez wzgląd na Bursztyna. Jak ją jednak znał, to wiedział, że powoli zaczynała się nudzić. Orla Skała, jak zapewniała była w jej oczach piękna… ale już wcześniej wspominała Rhosgobel. A tutaj trafili tylko i wyłącznie przez wzgląd na Mikkela. Nie miał jej więc za złe chwil gdy wymawiała się chęcią dalszego spisywania kronik. Za to bez skrupułów wskakiwał wówczas na orli grzbiet Galthorna i z niecierpliwością czekał aż wielki ptak runie w dół. To było jak typowa męska zabawa. Kto dłużej wytrzyma. Z Ratharem czasem sobie na takie pozwalali w ćwiczeniu walki włócznią. W zwarciach szczególnie. Albo wówczas Mikkelowi udało się wymanewrować niezgrabnego wielkoluda, albo lądował na łopatkach. Tylko, że Galthron znał granice możliwości przeciwnika i ich nie przekraczał. Co Mikkel osobiście w nim bardzo docenił choć nie oznaczało to, że nie próbował wygrać, stosując typowe jeździeckie sztuczki takie jak dosiad, manewrowanie łydkami, czy improwizowaną pracę rąk przy sterowaniu przy użyciu łopatek wielkiego ptaka.
Wtedy właśnie doszło do niego, że jazda wierzchem na Wielkich Orłach była możliwa. I że twórca pierścienia, który chciał je zniewolić musiał przynajmniej raz w życiu dosiadać tego stworzenia. Czy był to sam Sauron jak zasugerowała Fanny? Wielki nieprzyjaciel sprzed dawnych wieków. Zausznik przeklętego… Strach było pomyśleć. Ale i rozrzewnienie na myśl o błykotce, która mogła z nim być powiązana przyszło samo…
Mikkel nie szczędził też wysiłków by poza byciem pasażerem przysłużyć się również orłom. Co też raz udało mu się usiągnąć.
Ścigane wtedy przez orły stago wargów z Gundabadu pierzchało na północ w kierunku wzniesień bogatych w jaskinie upodobane przez orczych łuczników. Ruda wilczyca, która stado to prowadziła była co więcej wyjątkowo szczwana i sprawnie unikała orlich pazurów. Dopiero królewska włócznia z Dali uziemiła ją na dobre rozpraszając stado podatne już teraz na ataki ze strony pozostałych orłów gończych.
Skóra rudej wilczycy już wkrótce dołączyła do tych jakie zdobiły gościnną pieczarę w gnieździe orłów.

***

Tak jak Galthron był duszą bardziej Mikkelowi pokrewną tak Gaerthor gdy się wybudził lepiej rozumiał się z Fanny. Był typem orlego mędrca. Znał nawet więcej odpowiedzi dla Bardyjki niż mógł ich udzielić Gwaihir. Właściwie zdawać by się mogło, że znał wszystkie. I był podstawową przyczyną, dla której Wielkie Orły nie posiadały biblioteki, ani innego zbioru ksiąg, czy zapisanych historią pergaminów. Nie musiały. Przelatujący kilka nocy temu nad zapomnianym dawno temu fortem Gaerthor znał wszystkie tajniki przeszłości swojej rasy.

Spotkanie wracającego do zdrowia orła z Mikkelem było… dziwne. Szczerze rzekłszy, Bardyjczyk bardziej się go obawiał od spotkania z królem orłów, Gwaihirem. Tam wszelako był synem Thoralda. A tu? Tu był Mikkelem.
- Wybacz mi proszę Gaerthorze, że naraziłem Cię na niebezpieczeństwo - skłonił głowę przed uczonym orłem - Zwę się Mikkel, syn Thoralda. Bitwa o fort rozgrywała się na naszą niekorzyść i… w zwątpieniu musiałem wzywać pomocy. A przez felerny pierścień jaki miałem założony, usłyszałeś mój zew. Wiedz jednak, że odtąd ilekroć się spotkamy, będziesz mógł liczyć na moją pomoc i dozgonną wdzięczność.

Wieści o Pensie, na które tak czekał, nie spełniły jego oczekiwań. Maeras? U kupca z południa. To nie miało sensu. Słyszał o tych koniach. Choć nie wiedział, że żyły dziko w Eregionie. Piękne rumaki. Krew z dawnych czasów. Kto wie, czy nie z samego Numenoru…
Przyszło mu to na myśl mimowolnie. Żeby poprosić orły by zabrały ich na północ. By mogli zapolować na wodza Maerasów. Myśl trochę dziecinna, ale jakże nęcąca. Dzika północ. Wzgórzyste podnuża Gundabadu… Nie zaproponował tego jednak. Już wcześniej mieli ruszyć do Rhosgobel. Dom Radagasta był dla Fanny poniekąd od początku celem i sensem tej wyprawy. A i Bardyjce zaczynało brakować już pergaminu, którym orły nie dysponowały. Tym samym nadszedł czas by podziękować orłom za gościnę i ruszyć dalej. Mikkel trochę tego żałował, ale ostatecznie wiedział, że to dobra decyzja.
Wyruszyli gdy tylko Gaerthor czuł się na tyl dobrze by zabrać ich do Wodospadu Orłów.

***

Wodospad zdawał się być ukryty. Otaczały go ostre jak brzytwy kamieniste gołoborza i zdradzieckie piargi. Nie było niczym dziwnym, że Orły upodobały sobie to ustronne miejsce. Tym bardziej, że… tak jak i Gniazdo Orłów miało ono w sobie coś niezwykłego. Bardziej subtelnie, ale i tak niesamowitego. Mikkel nie umiał stwierdzić w czym się to objawiało. Czy może w siklawicy jednego z dopływów Anduiny. Czy w dwóch majestatycznych drzewach, większych od największych z tych jakie widzieli w Mrocznej Puszczy. Wyglądały na dęby, ale miały srebrzystą typową dla buków korę.
Gaerthor przyglądał się przez chwilę ich zaciekawieniu po czym wyjaśnił czym jest to miejsce. Czymś na krztałt świątyni Orłów. Na widok ich zmieszania, uśmiechnął się na tyle na ile orły mogą się uśmiechać i dodał, że jest tak tylko jeden dzień w roku kiedy to wodospad szepcze do Orłów głosem ich ojca. W szczegóły mimo pytań Fanny nie dał się wdawać. Za to pozwolił przenocować w tym miejscu gdyż do Wschodniej Karczmy czekał ich jeszcze spory kawałek drogi. To też postanowili uczynić tym bardziej, że Bursztyn odżył tu w końcu w pełni i przez dobrą godzinę bawił się we wskakiwanie i wyskakiwanie z utworzonego przez wodospad jeziorka.
Pożegnawszy się Wielki Orzeł odleciał zostawiając ich samych.

***

Kochali się tej nocy. Szum wody uspokajał. Gwiazdy oświetlały twarze. Skały chroniły przed zimnym późnojesiennym wiatrem, który od kilku dni układał północ do zimowego snu. I on później pozwolił się uśpić. Ranek zbudził go jednak w samotności… Zerwał się pośpiesznie.

Znalazł ją u stóp wodospadu. Na kamieniach. Przemoczoną i zimną od pryskającej na nią wody. Pośpiesznie zabrał ją na suchy brzeg i obłożył dwoma kocami, które mieli ze sobą. Potem także swoim kaftanem. I przez dobre kilka chwil próbował obudzić.
W końcu otworzyła oczy. Ujrzawszy go zaś uśmiechnęła się ciepło i jakby nigdy nic pogłaskała go po zarośniętej twarzy.
- Nie rób mi tak więcej Fanny… - szepnął z ulgą.

Powiedziała, że chciała jeszcze trochę posiedzieć przy wodospadzie nocą. Dziś wszak mieli wyruszyć. Nie pamiętała jednak momentu, w którym usnęła. I tak szczęście, że do wody nie wpadła…

***

Do Wschodniej dotarli dnia następnego. Stamtąd ruszyli na południe do Rhosgobel i do domu Iwgara.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline