Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2013, 01:50   #101
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Tropiciel zaległ na posłaniu ze skór. Ciężko… jak przystało na mężczyznę po biesiadzie. W żyłach i głowie przyjemnie szumiało wino. Ciało lepiło się od potu. Tańce i śpiewy. Woodmen – Town żyło. Ale to był taki zimowy żywot Leśnych Ludzi… nie tylko natura odpoczywała. Oni też. Po ciężkim i pracowitym roku. Po tygodniach spędzonych na polowaniach, wędrówkach czy samotnych wyprawach teraz gromadzili się i cieszyli się. Znowu byli rodziną. Biesiadowali. Opowiadali o swoich czynach ale również snuli plany na wiosnę. Iwgar czuł, że był wśród swoich. Bawił się z nimi.

Wino pozostawiło słodkawy smak w ustach… tak jak wtedy, kiedy ostatni raz ucztował z Wszędobylskim. Chociaż mniej tam było ucztowania a więcej chlania… Coś z nim było jednak nie tak. Zamiast myśleć o falujących w tańcu piersiach złotowłosej Merave pamięcią wracał do minionych tygodni…


***


Iwgar nie miał ochoty ani kryć swoich czynów ani zmywać z siebie winy. Zakomunikował Mocnemu o spotkaniu dwóch Leśnych Ludzi i ich planie napaści na karczmę hobbitów. Nóż bez wątpienia był tym, który zostawił przy nich… Nie chciał spekulować. Rozwiązań zagadki trupa nie było jednak zbyt wiele. Albo się posprzeczali i jeden zabił drugiego, albo kogoś znaleźli i napadli… albo spotkali gorszych od siebie. Tropiciel nie gryzło sumienie, oszczędził ich wtedy dając drugą szansę… a co oni z nią zrobili to już ich sprawa. Jedyne czego chciał to żeby jakiś patrol jednak ostrzegł mieszkańców nowowybudowanego zajazdu.

Z Ratharem pożegnał się jak z bratem i przyjacielem. Ostatnie miesiące i wspólne przygody zbudowały więź mocną i silną. Taka jaka może powstać pomiędzy tymi, którzy muszą polegać na swoich umiejętnościach. Wzajemnie o siebie dbać i powierzać życie… a zagrożenia eliminować ramię w ramie. Iwgar często stawał obok Wszędobylskiego w boju i udało im się wyjść obronną ręką z wielu zagrożeń. Jednak nawet od dobrych druhów trzeba odpocząć… wrócić do domu do rodziny, do bliskich znajomych i ażeby zająć się życiem. Ochłonąć i zapomnieć na chwilę o życiu w drodze w nieustannym zagrożeniu. Parę tygodni jakie planował spędzić pod pierzyną nie powinno mu zaszkodzić. Wiedział jednak, że po Mikkelu i Fanny zyskał kolejnego przyjaciela.


***


Chwila wytchnienia jaką musiał sobie dać była podyktowana sprawami przywrócenie domostwa do odpowiedniego stanu. Wprawdzie jego sadyba nie była pozostawiona sama sobie to jednak brak pana na włościach się jej nie przysłużył. Dach wymagał gdzieniegdzie reperacji, komin był zatkany, okiennice były wyłamane… a pszczoły, a miody, a ogródek… samo się nic nie zrobi. Dlatego na takim przyjemnym wysiłku mijały mu kolejne dni. Pocił się bo robota była ciężka, to jednak heblem czy piłą robiło mu się znacznie lżej niż toporem. Ule był nieco zaniedbane ale pszczoły wokół miały dość pokarmu by się dobrze wyżywić i naprodukować złotego słodu. Jednak pomoc Pszczelarza w przygotowaniu ich do zimy już nie była nie do przecenienia.

Rzecz jasna nie był sam ze swoją robotą. W końcu po tylu miesiącach nieobecności wrócił malutki Iwgar w rodzinne strony… Dlatego rodzina ta bliższa i ta dalsza się zjawiła… trochę pomagać, trochę posępić wieści… a trochę posłuchać o przygodach. A tych ostatnich Iwgar mógł zaznać i to nie jedną ani nie dwie. W końcu nie co dzień ktoś przemierzał Mroczną Puszczą starą drogą elfów. Nie co dzień ktoś odwiedzał ich miasta… i nie co dzień ktoś był transportowany przez Wielkie Orły… już nie wspominając o włażeniu do jamy pełnej goblinów. Tak Pszczelarz miał swoje pięć minut i z nich korzystał. Nie chełpił się, opowiadał raczej jak było… przerywając nudę raczył innych opowieściami. Kiedy przyszedł czas prób w jego okolicy i on postanowił stanąć w szranki.

Czuł się nie od dziś najlepiej z łukiem w ręce to i tym razem postanowił się spróbować. Kres zresztą też wydawał się jakiś taki odpowiedniejszy w tym roku niż w poprzednich. Wprawdzie w boju udowodnił swoją wartość to jednak gdzieś wewnątrz miał potrzebę pokazania tym wszystkim, którzy widzieli w nim wesołka z okolicy pokazać co jest naprawdę wart. Pokazał i nie pokazał. Stali bywalcy turnieju dostrzegli postępy jakie poczynił… starzy mistrzowie jednak pozostali obecnymi czempionami. Poszło mu znacznie lepiej niż w minionych latach… ale jednak był czwarty…


***


Mroczna Puszcza go wołała… był strażnikiem i jak każdy strażnik musiał wybrać się żeby spróbować oczyścić z istot pozostających pod wpływem Cienia choćby najmniejszy jej kawałek. Nim jednak mógł zapuścić się na powrót w nieprzyjemny mrok Puszczy chciał oddać to co Puszcza oddała Leśnym Ludziom po latach. Dawno zagubiony artefakt i… tajemnicę jednego z ważnych członków rządzącego rodu. Wbrew pozorom nawet wśród Leśnych Ludzi byli lepsi i równiejsi… Na audiencję u Jarla musiał odczekać swoje.

Długi Dom jak zwykle był wypełniony ludźmi, dymem i przeróżnym zapachami. Kiedy nadeszła jego kolej stanął przed Jarlem.

- Z czym do nas przychodzisz Iwgarze zwany Pszczelarzem, synu Righunta zwanego Ogarem. Przemówił ten kto wedle tradycji pytał w imieniu Jarla.

Tropiciel nie był ani mówcą ani bajarzem. Lubił mówić wprost i bez upiększania. Przekazywać treść nie nadając nadmiernej formy temu co mówił. Jednak teraz czuł się nieswoje… nie dlatego, że tylu go słuchało ale dlatego że nie chciał wyjść na głupca. - Jak niektórzy z was wiedzą przemierzyłem Mroczną Puszczę dawną ścieżką elfów. Rozpoczął i jak się spodziewał nie wszyscy w domu narad rodu Darandel wiedzieli kim jest i czego dokonał. Szepty jakby nieco przycichły i więcej oczu spojrzało na tego mało wyróżniającego się tropiciela.

- Zatem pogratulować odwagi. Jednak pewnie nie przybyłeś do nas oczekując nagrody za ten wyczyn. Zakpił z niego ten co stał na straży porządku zgromadzenia.

- Nie po nagrodę tutaj jestem i czasu tracić na przechwałki nie zamierzam. Wedle praw jednak bezcenny skarb mi winien się należeć bom go odnalazł. Odpowiedział nieco poirytowany z drwiny Pszczelarz. – Odnalazłem tego który był przez was opłakiwany jako zmarły. Przyniosłem coś co zostało przez was uznane za bezpowrotnie stracone.

- Nadużywasz naszej cierpliwości młody strażniku. Nieprzychylny szmer przebrzmiewał pod sklepieniem długiego domu.

- Zwracam wam Pogromcę Wilków. Uciął… a dziesiątki gardeł na chwilę wypełniła jakby woda… szmer przeszedł w ciszę. – Ten co go dzierżył, żyw… aczkolwiek postanowił dokończyć swoich dni w Mrocznej Puszczy. Na dowód swoich słów rozwinął pakunek tak by wszyscy mogli zobaczyć iż nie łże. – Niech mędrcy i starsi rozsądzą czy topór ów nie został spaczony wpływem Cienia. Musiał już przekrzykiwać tłum, gdyż takie to wywołało poruszenie. Jarl wstał i podobnie jak inni chciał upewnić się czy aby ten młodzian nie łże… nikt jednak głośno nie podważył autentyczności owego oręża.

- Jakiej zatem nagrody oczekujesz Iwgarze synu Righunta za zwrócenie nam Pogromcy. Tym razem przemówił sam Jarl.

Właściwie to Pszczelarz osiągnął to co chciał i zyskał nieco sławy i pozbył się tego co bardziej mu ciążyło niż cieszyło. Jednak wiedział, że Jarl straciłby w oczach wielu gdyby pozwolił mu odjeść bez niczego… a być może i potraktowałby jego odmowę przyjęcia czegokolwiek za obrazę. – Zdaję się na waszą mądrość i łaskę. Odparł zachowawczo…


***

Rozmyślał o swoim ostatnim pobycie w Mrocznej Puszczy. Wyprawa zakończyła się w dniu kiedy spadł pierwszy śnieg… jednak to nie białe ścierwo zalegające ziemię zaprzątało mu głowę. A jeleń… biały jeleń… a jak powtarzali to mądrzy ludzie one albo ostrzegały przed niebezpieczeństwem albo zwiastowały ważne wydarzenie… i pewnie Iwgar by się nad tym zastanawiał jeszcze czas jakiś gdyby nie poczuł jak ona wślizguje się pod skóry… Pszczelarz nie był jeleniem… wiedział co teraz musiało się stać.
 
baltazar jest offline  
Stary 07-09-2013, 02:44   #102
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Obawiał się z początku tej podniebnej podróży. Orły poderwały się do lotu sprawnie i bez specjalnego względu na niewiedzących czego się spodziewać, ludzi. A to z kolei było jak zbyt głęboki wdech. Zbyt duży haust powietrza, który zatyka wprawiając w głęboko zakorzenione w instynkcie niepokój i zaskoczenie przed nowym.
Choć trochę tak to sobie na początku wyobrażał, podobieństw do jazdy wierzchem nie było żadnych. Orzeł sam za siebie myślał i sam kierował swoim lotem. A droga… Droga była wszędzie dookoła. Wyżej, gdy mijali przełęcze i niżej gdy kierowali się dnem doliny. Jedynym ograniczeniem była dotychczasowa płaszczyzna życia ludzi. Ziemia. Tak odległa momentami gdy orły szybowały pomiędzy chmurami, lub nawet ponad nimi. Wystarczyłby wówczas jeden kaprys stworzenia, by oboje strzaskali się gdzieś w kanionie. Mikkel miał jednak jakąś pewność, że choć istoty te poznał raptem wczoraj, nie ma w ich sercach miejsca na takie zachowanie. Trochę przypominały mu elfy. Dostojne. Potężne. Mądre. Lepsze... I zwykle nieobecne w życiu przeciętnego człowieka.

Obejrzał się na Fanny. Nieczęsto się jej to zdarzało. Zawsze uważna. Baczna. Spostrzegawcza na rzeczy, których większość ludzi nie dostrzega. Zarówno fakty jak i… coś co nazwałby uczuciami historii. Duszą historii. Teraz przeszczęśliwa chłonęła każdy moment lotu. Przez pewien czas wyglądała jakby miała ochotę krzyczeć. NIe robiła tego, ale chyba tylko przez wzgląd na trzymanego na kolanach Bursztyna. Pies dzielnie znosił podróż. Choć tę zasługę zdecydowanie należało przypisać opiece Fanny i wyrozumiałości Iwgara, który zaaplikował czworonogowi coś na uspokojenie.
Głaszcząc Bursztyna po opartym o siebie pysku łapała wiejący w twarz wiatr i roztaczające się pod nimi widoki. Jak najwięcej i jak najszybciej. I jak ją znał, nie mogąc się doczekać kiedy weźmie do ręki pióro i rozłoży przed sobą pergamin...

Przymknął oczy i pozwolił myślom odpocząć. Był wolny.

***

Jakkolwiek trudno było to sobie wyobrazić, Wielkie Orły przygotowane były na odwiedziny gości. Plotka w Esgaroth głosiła, że sam Gandalf w towarzystwie Bilba Bagginsa i księcia Thorina mogli tutaj odpoczywać. I patrząc na skromne acz schludne posłania z wilczych skór, owczych futer i gałęzi, oraz przygotowany zapas owoców i wędzonego mięsa było to zupełnie możliwe. Co prawda powstawało pytanie skąd Orły dysponowały prowiantem, ale w tym przypadku wyjaśnienia mógł udzielić wiklinowy kosz w kącie pieczary. Mówi się, że elfy od zawsze były mistrzami w pleceniu wierzbowych witek i żadna ludzka dłoń nie umiała tak dobrze tego zrobić jak elfia.
Gdy zeszli z grzbietów Orłów, wziął od Fanny półprzytomnego Bursztyna i położył go w pieczarze na wilczych skórach. Obok posłania ustawił wygiętą na kształt miski korę, do której nabrał trochę wody z bijącego między skałami źródełka. Gdzieś tam wysoko ponad orlimi gniazdami musiały znajdować się wieczne śniegi, których nawet letnie słońce nie było w stanie w pełni roztopić… Oczywiście o tym też powiedziała mu kiedyś Fanny. Jak zresztą o niemal wszystkich rzeczach a jakich nawet nie śnią przeciętni Dalijczycy.
Gdy wstała podrapawszy przez chwilę za uchem psa, wyciągnął do niej rękę i wyszli na zewnątrz pieczary. Potem gdy objął ją i oparła głowę o jego ramię jak już usiedli na skraju skalnej półki, dobrą godzinę patrzyli na świat rozpostarty u ich stóp.
Być może jego pomysł z pozyskaniem pomocy Orłów w sprawie orków nie był najmądrzejszy. Być może Orły nie widziały najlepiej przyniesienia tajemniczego Pierścienia tak blisko ich gniazd. Być może powinni byli polecieć z Iwgarem do Leśnego Grodu. Siedząc tu jednak teraz z Fanny nie żałował ani przez chwilę tego, że tu są. Nawet nie rozmawiali zbyt wiele. Ot trochę. O Pensie. O Haycombe. Iwgarze. Ratharze. Bardziej jednak dla przyjemności wzajemmnej obecności.
Spać położyli się po zachodzie słońca. I mimo prostoty posłań, był to jeden z najlepszych snów jakich Bardyjczyk zaznał od lat. A może w ogóle najlepszy. Ranek przyniósł siłę. Pewność. Radość. I równie przejętą co podekscytowaną nadchodzącą z Orlim Lordem Gwaihirem rozmową, Fanny.

***

Mikkel długo ważył słowa Wielkiego Orła. Patrzył przy tym cały czas na pierścień. Na rubin w nim zakleszczony. Z nowym jednak nastawieniem. Nie jak na skarb. Raczej jak na żywą osobę, która okazała się nieszczera w swoich zamiarach. A rubin… Rubin milczał. Skryty w cieniu króla orłów zdawał się niczym pospolity nic nie warty kamyczek. I mimo usilnych prób konfrontacji nie było w nim niczego co Mikkel odczuwał wcześniej. Powodu do dumy. Poczucia przynależności. Pragnienia założenia…
Nawet nie zauważył, że jego milczenie w tym momencie może być źle odebrane. Szczęśliwie Fanny zabrała głos. I zadała większość i jego nurtujących pytań. I o pierścieniu i o innych sprawach. Jak choćby o Pensa, który wrócił by pomóc Fanny. Mikkel nie do końca wiedział jak się odnieść do sprawy ducha. Wszelkiego rodzaju upiorność była domeną Cienia. I tak zawsze pojmował to co umarło, choć żyło nadal. Pens jednak był niewątpliwie koniem szlachetnym z charakteru. Oddał życie nie kwestionując rozsądku swojego pana. Czemu więc wrócił? Czy może przez to przeklęte miasto? Haycombe? A może to nie był Pens tylko coś co tym przybierając taki wygląd chciało wywołać zaufanie Fanny? Musiał przyznać, że miał pewien problem wiary związany z tą relacją żony. A może raczej nie wiary, a wyobraźni. Nie mógł się więc doczekać tego co mógłby w tej sprawie dodać Gaerthor.
- Lordzie Gwaihirze. Chciałbym zapytać o jeszcze jedną rzecz, która zaniepokoiła nas gdy wędrowaliśmy po wschodniej części pogórza. Dotyczy ona goblinów. Od czasu Bitwy Pięciu Armii, królestwa zza Mrocznej Puszczy znacznie poważniej zaczęły traktować zagrożenie ze strony tej rasy. Wszyscy jednak są przekonani, że porażka jaka je spotkała umożliwi wiele lat spokoju nim stwory te znów wychylą nosy ze swoich siedlisk. Jak jednak zauważyliśmy aktywność orków na pogórzu nie jest mała. Nasz towarzysz Rathar z domu Beorna stwierdził, że zamieszkują już pieczary, odległe od swoich właściwych siedlisk, a i tylko dzięki pomocy Gaerthora, nam udało się odeprzeć atak dużej grupy, która nastawała na podróżnych…
Chciałbym zatem Lordzie Gwaihirze zapytać Cię, nie jako wysłannik mojego króla Barda, ale jako wolny człowiek północy, czy gdybyś poznał przyczynę wzrostu aktywności orków, zgodziłbyś się wysłać swoich poddanych z wieścią o tym do władców wolnych ludów?


***

- Oddam go Orłom - powiedział nagle gdy leżeli na plecach wpatrzeni w czyste, gwieździste niebo poprzecinane smugami zórz jakich nigdy wcześniej żadne z nich nie widziało. Bursztyn leżał między nimi. Już spokojniejszy. Sporadycznie tylko unosił łeb, gdy któryś z orłów zatrzepotał głośniej skrzydłami.
Odwróciła w jego kierunku głowę. Zrobił to samo. Trzymali się za ręce. Po chwili jednak odwrócił wzrok
- Wtedy gdy go zobaczyłem po raz pierwszy omal po niego popłynąłem. Wtedy gdy to coś w wodzie Cię pochwyciło. Przypadkowa myśl sprawiła, że nie uległem pokusie. Byłem durniem, że tego od razu nie zauważyłem. Przepraszam Fanny.
- Wtedy mnie uratowałeś – odpowiedziała Fanny. – Mimo, że wołał Cię przedmiot zaklęty prastarą magią. I mimo że to zły przedmiot, na twoim palcu nie uczynił nic złego. Jesteś mądry i silny. Nie znam nikogo takiego jak ty – kończyła cicho, zawstydzona tym co mówi – Kocham cię Mikkelu, bardziej… bardziej niż to możliwe.
Uśmiechnął się, choć przez ułamek sekundy niemożliwym mu się wydawalo, że to.. on jest tym Mikkelem. Krótki ułamek. Tego samego jeszcze wieczora byli z Fanny jednym. Valarowie, on...
- Ja też Cię kocham Fanny.

***

Nazajutrz Mikkel poprosił jednego z orłów o widzenie z Lordem Gwaihirem. Nie miał w sercu żadnych wątpliwości co do tego co zamierza uczynić. Czuł jednak. Czuł, że jeśli pozwoli sobie na chwilę zawahania, pierścień znów się odezwie. Pierścień, albo coś w nim samym. Żal.

- Lordzie Gwaihirze. Historia pierścienia o który Cię pytałem była długa i momentami niestety nikczemna. Ja zaś i moja żona wyruszyliśmy na podróż naszego życia i tylko Valarowie wiedzą gdzie nas kroki zaprowadzą. A także w czyje ręce może wpaść pierścień gdyby coś nam się stało. Ktokolwiek więc kto chciał zniewolić Twój lud, nie powinien drugi raz otrzymać takiej możliwości. Uważam, że najlepiej będzie jeśli pierścień pozostanie tutaj. Na Orlej Skale. Proszę więc byś go ode mnie przyjął. Nikt inny niż Twój lud Panie nie powinien mieć nad nim pieczy.

***

To były najlepsze dwa tygodnie jego życia. Zbyt dużo do zrobienia nie miał wówczas, ale nie przejmował się tym i w tych podniebnych okolicznościach nie żałował. Bursztyn powoli dochodził do siebie i nawet zawiązał kilka znajomości z parą trochę tylko większych od niego orląt, które mówić jeszcze nie umiały, ale z przyjemnością ćwiczyły z czujnym psem łowieckie zdolności. A i on był rad, że ktoś tutaj reflektuje na coś poza wygrzewaniem się na skale i łamaniem praw natury, ktore wyraźnie mówiły, że to co lata służy do jedzenia.
Ponadto Galthron zgodził się zabrać go kilka razy na podniebny patrol po Wysokiej Przełęczy. Fanny została. Poniekąd przez wzgląd na Bursztyna. Jak ją jednak znał, to wiedział, że powoli zaczynała się nudzić. Orla Skała, jak zapewniała była w jej oczach piękna… ale już wcześniej wspominała Rhosgobel. A tutaj trafili tylko i wyłącznie przez wzgląd na Mikkela. Nie miał jej więc za złe chwil gdy wymawiała się chęcią dalszego spisywania kronik. Za to bez skrupułów wskakiwał wówczas na orli grzbiet Galthorna i z niecierpliwością czekał aż wielki ptak runie w dół. To było jak typowa męska zabawa. Kto dłużej wytrzyma. Z Ratharem czasem sobie na takie pozwalali w ćwiczeniu walki włócznią. W zwarciach szczególnie. Albo wówczas Mikkelowi udało się wymanewrować niezgrabnego wielkoluda, albo lądował na łopatkach. Tylko, że Galthron znał granice możliwości przeciwnika i ich nie przekraczał. Co Mikkel osobiście w nim bardzo docenił choć nie oznaczało to, że nie próbował wygrać, stosując typowe jeździeckie sztuczki takie jak dosiad, manewrowanie łydkami, czy improwizowaną pracę rąk przy sterowaniu przy użyciu łopatek wielkiego ptaka.
Wtedy właśnie doszło do niego, że jazda wierzchem na Wielkich Orłach była możliwa. I że twórca pierścienia, który chciał je zniewolić musiał przynajmniej raz w życiu dosiadać tego stworzenia. Czy był to sam Sauron jak zasugerowała Fanny? Wielki nieprzyjaciel sprzed dawnych wieków. Zausznik przeklętego… Strach było pomyśleć. Ale i rozrzewnienie na myśl o błykotce, która mogła z nim być powiązana przyszło samo…
Mikkel nie szczędził też wysiłków by poza byciem pasażerem przysłużyć się również orłom. Co też raz udało mu się usiągnąć.
Ścigane wtedy przez orły stago wargów z Gundabadu pierzchało na północ w kierunku wzniesień bogatych w jaskinie upodobane przez orczych łuczników. Ruda wilczyca, która stado to prowadziła była co więcej wyjątkowo szczwana i sprawnie unikała orlich pazurów. Dopiero królewska włócznia z Dali uziemiła ją na dobre rozpraszając stado podatne już teraz na ataki ze strony pozostałych orłów gończych.
Skóra rudej wilczycy już wkrótce dołączyła do tych jakie zdobiły gościnną pieczarę w gnieździe orłów.

***

Tak jak Galthron był duszą bardziej Mikkelowi pokrewną tak Gaerthor gdy się wybudził lepiej rozumiał się z Fanny. Był typem orlego mędrca. Znał nawet więcej odpowiedzi dla Bardyjki niż mógł ich udzielić Gwaihir. Właściwie zdawać by się mogło, że znał wszystkie. I był podstawową przyczyną, dla której Wielkie Orły nie posiadały biblioteki, ani innego zbioru ksiąg, czy zapisanych historią pergaminów. Nie musiały. Przelatujący kilka nocy temu nad zapomnianym dawno temu fortem Gaerthor znał wszystkie tajniki przeszłości swojej rasy.

Spotkanie wracającego do zdrowia orła z Mikkelem było… dziwne. Szczerze rzekłszy, Bardyjczyk bardziej się go obawiał od spotkania z królem orłów, Gwaihirem. Tam wszelako był synem Thoralda. A tu? Tu był Mikkelem.
- Wybacz mi proszę Gaerthorze, że naraziłem Cię na niebezpieczeństwo - skłonił głowę przed uczonym orłem - Zwę się Mikkel, syn Thoralda. Bitwa o fort rozgrywała się na naszą niekorzyść i… w zwątpieniu musiałem wzywać pomocy. A przez felerny pierścień jaki miałem założony, usłyszałeś mój zew. Wiedz jednak, że odtąd ilekroć się spotkamy, będziesz mógł liczyć na moją pomoc i dozgonną wdzięczność.

Wieści o Pensie, na które tak czekał, nie spełniły jego oczekiwań. Maeras? U kupca z południa. To nie miało sensu. Słyszał o tych koniach. Choć nie wiedział, że żyły dziko w Eregionie. Piękne rumaki. Krew z dawnych czasów. Kto wie, czy nie z samego Numenoru…
Przyszło mu to na myśl mimowolnie. Żeby poprosić orły by zabrały ich na północ. By mogli zapolować na wodza Maerasów. Myśl trochę dziecinna, ale jakże nęcąca. Dzika północ. Wzgórzyste podnuża Gundabadu… Nie zaproponował tego jednak. Już wcześniej mieli ruszyć do Rhosgobel. Dom Radagasta był dla Fanny poniekąd od początku celem i sensem tej wyprawy. A i Bardyjce zaczynało brakować już pergaminu, którym orły nie dysponowały. Tym samym nadszedł czas by podziękować orłom za gościnę i ruszyć dalej. Mikkel trochę tego żałował, ale ostatecznie wiedział, że to dobra decyzja.
Wyruszyli gdy tylko Gaerthor czuł się na tyl dobrze by zabrać ich do Wodospadu Orłów.

***

Wodospad zdawał się być ukryty. Otaczały go ostre jak brzytwy kamieniste gołoborza i zdradzieckie piargi. Nie było niczym dziwnym, że Orły upodobały sobie to ustronne miejsce. Tym bardziej, że… tak jak i Gniazdo Orłów miało ono w sobie coś niezwykłego. Bardziej subtelnie, ale i tak niesamowitego. Mikkel nie umiał stwierdzić w czym się to objawiało. Czy może w siklawicy jednego z dopływów Anduiny. Czy w dwóch majestatycznych drzewach, większych od największych z tych jakie widzieli w Mrocznej Puszczy. Wyglądały na dęby, ale miały srebrzystą typową dla buków korę.
Gaerthor przyglądał się przez chwilę ich zaciekawieniu po czym wyjaśnił czym jest to miejsce. Czymś na krztałt świątyni Orłów. Na widok ich zmieszania, uśmiechnął się na tyle na ile orły mogą się uśmiechać i dodał, że jest tak tylko jeden dzień w roku kiedy to wodospad szepcze do Orłów głosem ich ojca. W szczegóły mimo pytań Fanny nie dał się wdawać. Za to pozwolił przenocować w tym miejscu gdyż do Wschodniej Karczmy czekał ich jeszcze spory kawałek drogi. To też postanowili uczynić tym bardziej, że Bursztyn odżył tu w końcu w pełni i przez dobrą godzinę bawił się we wskakiwanie i wyskakiwanie z utworzonego przez wodospad jeziorka.
Pożegnawszy się Wielki Orzeł odleciał zostawiając ich samych.

***

Kochali się tej nocy. Szum wody uspokajał. Gwiazdy oświetlały twarze. Skały chroniły przed zimnym późnojesiennym wiatrem, który od kilku dni układał północ do zimowego snu. I on później pozwolił się uśpić. Ranek zbudził go jednak w samotności… Zerwał się pośpiesznie.

Znalazł ją u stóp wodospadu. Na kamieniach. Przemoczoną i zimną od pryskającej na nią wody. Pośpiesznie zabrał ją na suchy brzeg i obłożył dwoma kocami, które mieli ze sobą. Potem także swoim kaftanem. I przez dobre kilka chwil próbował obudzić.
W końcu otworzyła oczy. Ujrzawszy go zaś uśmiechnęła się ciepło i jakby nigdy nic pogłaskała go po zarośniętej twarzy.
- Nie rób mi tak więcej Fanny… - szepnął z ulgą.

Powiedziała, że chciała jeszcze trochę posiedzieć przy wodospadzie nocą. Dziś wszak mieli wyruszyć. Nie pamiętała jednak momentu, w którym usnęła. I tak szczęście, że do wody nie wpadła…

***

Do Wschodniej dotarli dnia następnego. Stamtąd ruszyli na południe do Rhosgobel i do domu Iwgara.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 15-09-2013, 07:07   #103
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
















Dalijczycy i Pszczelarz znaleźli Ratahra w dobrym zdrowiu w zajeździe pani Gelviry. Wieść o rannym Beorningu przyniósł do rodzinnego domu Iwgara znajomy wszystkim kos. Uprzednio Fanny z Mikkelem zawitali w Rhogosbel zastając tam Baldoa i Belgo. Z kupcem z Esgaroth było dużo lepiej. Co prawda nie odzyskał skradzionych magią leśnego potoku wspomnień z ostatnich pięciu lat życia, lecz miłość do syna i wspólnie spędzony czas pomógł zasypać przepaść, która zeszłej wiosny nieoczekiwanie rozdzieliła ojca z młodym Belgo.

- Pamiętacie pustelnika mieszkającego w wydrążonym drzewie? – zagadnął Baldor. – Opowiedziałem o nim Radagastowi. Czarodziej kilkakrotnie zgodził się poświęcić mi swego czasu na rozmowę. O moje wspomnienia pytałem. Czy mi pomóc może. I wiecie, trochę pomogły jego wywary, choć on zapowiedział, że w całości pamięć tych kilku lat na pewno nie wróci. A o tym pustelniku, to zauważył niby mimochodem z przekąsem, że to tamtemu przydałoby sie napić z tego zaklętego strumienia niż dla mnie. I ja tak myślałem potem i myślałem i wymyśliłem, że może warto do tego strumienia go zaprowadzić lub tej wody do niego? Okradziony z okropnych wspomnień niewoli w lochach Nekromanty, może ten nieborak jeszcze znajdzie trochę szczęścia w życiu?

Fanny chyba najbardziej rozczarowała się nieobecnością Radagasta. Osobliwy czarodziej odszedł w wiadomych sobie sprawach w głąb Mrocznej Puszczy jak to często czynił, na kilka dni przed ich przybyciem do Rhogosbel. Nie wiadomym było kiedy wróci, bo chadzał on sobie znanymi ścieżkami.

Belgo zasmucił się wielce, gdy dowiedział się o śmierci Pensa. Wymyślił sobie i Mikkela pytał o zdanie, czy jego pierwszy rumak, którego ojciec obiecał mu sprezentować na czternaste urodziny, będzie mógł nosić imię poległego ogiera z Dali?

Kupiec postanowił po spotnieniu śniegów wyruszyć do krain południowych. Wziął ze sobą dwóch młodzieńców, którzy odwiedzić Dalię , ojczyznę ich dziadów chcieli. To o ich klanie Fanny wiedziała, że osiedli daleko od domu w Leśnym Grodzie. Pocieszeniem to dla niej i niespodzianką było, że zamiast odpowiedzi Radagasta na nurtujące ją pytania, w zamian znalazła pobratymców urodzonych i wychowanych pośród Leśnych Ludzi. Bracia ciekawi byli królestwa przy Samotnej Górze i Belgo chętnie służył im za gawędziarza. Baldor w tej materii nie miał wiele do powiedzenia o odbudowanej Dali, wszak nic z tego nie pamiętał. Dopiero jednak pojawienie się Fanny i Mikkela było najcenniejszym źródłem opowieści o królestwie i Bardach. Słuchali i w postanowieniu swym utwierdzali się, że ochroniarzami Baldora będą nie tylko w ich dolinie lecz, że i w drodze powrotnej kupca zawitają z nim do domu ojców.











Pszczelarz, gdy tylko zawitał do domu, dosyć szybko podpowiedział Daliczykom, że wyprawa Radagasta związek mieć może z Dol Guldur. Coraz więcej opowieści przynosili Leśni Ludzie, że jakoby znowu coś niepokojącego gnieździło się w okolicy tej przeklętej twierdzy.

Iwgar dowiedział się o tym zupełnie przypadkiem łowiąc ryby wczesną wiosną. Ciemna Rzeka na której zachodnim brzegu stał Leśny Gród, nieco dalej Osada Leśnych Ludzi i zanim wpadała do Czarnego Stawu mijała nie tak daleko Rhogosbel, była naturalna granicą terenów zamieszkałych przez ludzi a Cieniem Mrocznej Puszczy.

Pstrągi nie brały i już miał zamiar ruszać z powrotem do Osady, gdy zobaczył tuż pod taflą wody przepływającą twarzą ku niebu cudownie śliczną dziewczynę. Patrzyła na niego ciemnozielonymi, dużymi oczyma z zagadkowym wyrazem szlachetnych rysów jej magicznego oblicza. Wynurzyła się pozwalając wodzie spływać z długich czarnych włosów na odsłonięte ramiona. Była naga i mroczne wody Ciemnej Rzeki opływały wokół piersi kryjąc w połowie miseczki i odsłaniając je w górnej części wraz z długą szyją.

Igwar wiedział kim była. Jedną z trzech Rzecznych Panien, które odkąd najstarsi ludzie pamiętali mieszkały w Puszczy. Były to duchy natury a ich domem był Czarny Staw. Podobno w górnym biegu rzeki najczęściej można było spotkać najmłodszą z nich, niezwykle nieśmiałą, tę co unikała kontaktu z ludźmi. Jak mawiali ludzie, ukazywała się jedynie dzieciom lub ewentualnie pomagała tym, którzy bardzo tego potrzebowali, byli w niebezpieczeństwie. Na imię miała Srebrny Dzwoneczek. Jednak ta, którą spotkał Pszczelarz nią nie była. Jej imię w języku śmiertelników brzmiało Słoneczny Cień i od czasu do czasu pojawiała się w środkowym biegu rzeki przyjaźniąc z Leśnymi Ludźmi. Kierowała łodzie z dala od zagrożenia powalonych drzew i innych niebezpieczeństw jakie kryła Ciemna Rzeka. Lubiła się śmiać, żartować i ucztować z ludźmi. Niejeden Leśny Człowiek marzył o niej jak o idealnej kochance, lecz niewielu była takich w historii, którzy by z nią współżyli. Byli jednak tacy a jako owoc tych związków płynęła krew Rzecznych Panien w żyłach niektórych śmiertelników o czym głosiła stara jak pamięć północy ludowa opowieść. Trzecia Rzeczna Panna, najstarsza i najmądrzejsza, trzymała się granic Czarnego Stawu, który był na południe od Rhosobel. Ostrzegała ludzi o pająkach czających się nad jeziorem lub krążącym w jego pobliżu Wilkołaku. Jej imię, rzadko wymawiano głośno i choć pewności nikt nie miał co do tego, to podobno brzmiało w języku ludzi - Ciemna Woda.

Pszczelarz wiedział, że wszystkie potrafią przybierać postać młodych kobiet lub zmieniać się w duże srebrne pstrągi, gdy umykały przed zagrożeniem.

Słoneczny Cień uśmiechnęła się i wyciągnęła ku Pszczelarzowi obie ręce. Jednak bynajmniej chciała wychodzić na ląd o czym Igwar przekonał się, gdy zamiast pomóc jej wyjść na suchy brzeg, Rzeczna Panna śmiejąc sie wciągnęła Leśnego Człowieka do wody. Był późny marzec a rzeka wręcz lodowata. Zanurzony pod taflą leniwie płynącej Mrocznej Rzeki, Pszczelarz niby planował wypłynąć, lecz ubranie ciążyło i opadał na dno zauroczony niesamowitym towarzystwem nagiej piękności. Ona dotknęła jego policzka gładząc delikatni otwartą dłonią i patrzyła mu w oczy czule.

Ocknął się leżąc na brzegu. Choć na ryby wybrał się wczesnym świtaniem, to teraz zapadał zmrok. Był mokry i dygotał z zimna lecz czuł, że nie tak bardzo jakby powinien. Przecież pamiętał, że był pod falami rzeki, a ta była zimna jak stal.

- Patrz, obudził się.
- Zaraz spłoszy rybki jak znowu do wody wskoczy.
- Nie wskoczy. Zobacz on jaki jest przestraszony.
- Zdziwiony.
- Pewnie głodny też. Nic na sznurku nie złowił.
- Moja droga, jak to dobrze, że my nie musimy rybek wybierać na patykach i nitkach.
- Tak. Bardzo dziwni są ludzie.
- Bardzo.

Pszczelarz zerwał się z przysiadu, rękoma opierając się o trawę kucając. Rozglądał się na boki, lecz nikogo nie widział, prócz dwóch czarnych czapli nieopodal między liliami o zwiniętych liściach. To właśnie od strony tych ptaków głosy po wodzie się niosły.

- Bardziej okropne są orki. Zakradają się nocą i pod gniazdami kręcą się przy rzece.
- Do twierdzy ich ciągnie.
- I ja też tak myślę moja droga, niestety. A było już tak jakby spokojnie.
- Tak. Tak jakby.

Pszczelarz jakby nie mógł uwierzyć własnym zmysłom. Gdy krzyknął ptaki umilkły. Obróciły długie szyje przystając na jednej nodze. Znieruchomiały. A potem nagle zerwały się startując do odlotu.










Kos przyniósł wieść o Ratharze, który spał kilka zimowych miesięcy jak niedźwiedź. Zdumiony zapytał nawet Mikkela, czy każdy Beorning tak robi? Pszczelarz zaniepokoił się o los przyjaciela. Dalijczycy również. Nie zajęło im długo by podjąć decyzję odwiedzin Wszędobylskiego.

Tymczasem Rathar obudził się choć nie spał wcale. To raczej wszyscy wokół niego mieli go za pogrążonego w głębokich objęciach snu. Był ranny w głowę. Czuł ból, czuł ranę, dotyk pielęgnujących go rąk znał na pamięć po pewnym czasie. I głos. Jej głos towarzyszył mu najczęściej, bo pani Gelvira z córkami i mężem nie mówiły do niego lecz o nim. Ona za to mówiła do niego a on nie mógł jej odpowiedzieć, choć krzyczeć chciał i zaiste krzyczał na początku w duszy. Ciemność przed oczyma, która oblekła jego całkowicie była mniej mroczna gdy siedziała przy nim i ujmując za rękę oswaja się z nim z każdym wieczorem coraz bardziej.

Kiedy Rathar dowiedział się od Mikkela, że rycerz chciałby kupić dobrego rumaka, wiedział do kogo go skierować. Wszyscy wyruszyli wzdłuż Anduiny do domu Beorna, gdzie jego przybrana córka hodowała konie. Po drodze Daljczycy opowiedzieli Ratharowi, to o czym Pszczelarz już słyszał zimą. Dinodas tak wiele szczęśliwym był za uratowanie brata, że zgodnie z prośbą Dodericka prócz obiecanej zapłaty dorzucili bohaterom kilka osobliwych pergaminów. Były nimi listy spisane ręką Bilbo Bagginsa, rzekomego wspólnika hobbitów. Sławny w Dali podróżnik i przyjaciel Gandalfa miał spisać braciom listy poręczające na okaziciela adresowane do Władców Północy. Podobno mieli na początku siedem. Pierwszy do Beorna, który już wykorzystali po przybyciu do doliny prosząc o zgodę na zbudowanie karczmy, choć jak napomknął Dinodas, ten osobliwy jegomość nawet do końca go nie przeczytał. Drugi adresowany był do Orła Gwaihira, lecz musiał sie zgubić, bo nigdzie go nie mógł znaleźć a przetrząsnął wszystkie kufry z papierami i całą, skromną biblioteczkę, która była szafka z kilkoma półkami. Trzeci do Króla Elfów Tharanduila, czwarty do Radagasta, piąty do Gandalfa, szósty do króla Barda a siódmy do Króla pod Górą Daina II Żelaznej Stopy. I tych pięć ostatnich, nie otwartych jeszcze zwojów z hobbicią pieczęcią w laku, której widniały inicjały B.B. trafiło w posiadanie bractwa, jako jak zauważył Doderick lepszy pożytek z nich będą mieli idący szlakiem przygody jego wybawcy i przyjaciele, dzięki którym przeżył więcej niż wszyscy jego przodkowie do pięciu pokoleń wstecz razem wzięci.










Wędrując wzdłuż brzegu Anduiny, czwórka dojrzała na niebie kołujące kruki. Wkrótce Mikkel dostrzegł wśród trzcin łódź. Dziób osiadł na mieliźnie a nad nią unosiła się chmara much. Dwa ciemne kształty zwisały przewieszone przez burtę. Podchodząc bliżej zobaczyli dwóch mężczyzn. Ręka jednego z nich zanurzona bezwładnie w wodzie stukała monotonnie wraz z powracającymi falami o deski łodzi. Z ciał zabitych, jak i samej łodzi, sterczały orcze strzały.

Obaj mężczyźni byli Beorningami. Ich strój świadczył o wojownikach a jeden z nich był nie byle jakim. Po obróceniu na plecy Rathar poznał obu pobratymców. Merovech Mocny i Barald Wesoły. Obaj wojowie mieli takie same srebrne klamry od peleryn w kształcie głowy niedźwiedzia. Strażnicy. Zmierzali w górę rzeki a pozostały w łodzi prowiant w ilości niewielkiej wskazywał, że miejsce docelowe ich wyprawy było niedaleko. Znajdowali się dzień drogi od domu Beorna, więc być może tam właśnie zmierzali. Wielce to było prawdopodobne, gdy z dna Pszczelarz podniósł przecięte pęta. Ktokolwiek był skrępowany, skorzystał z orczego ataku i wyskoczył z łodzi do wody. Prócz miecza Merovecha niczego innego zdawało się nie brakować. Nawet kiesy poległych oraz pozostała broń Beorningów była na swoim miejscu. Rathar szukał śladów i podmokłym terenie niedaleko łodzi, znalazł w trzcinach leżące w błocie ciała dwóch orków przeszyte tę samą długą włócznią. Poznał ją. Należała do Mocnego. Po odległości I mocy z jaką oręż był ciśnięty, nie trzeba było mędrca by wywnioskować, że był to imponujący rzut. Jednym grotem przeszył orki nabijając dwóch wrogów na drzewiec osadzony głęboko w grząski grunt.

Wszędobylski wiedział, że powinni dostarczyć Beornowi złe wieści. Musieli zdecydować tylko czy wystarczy jedynie srebrna para odznak po strażnikach czy raczej winni zabrać ze sobą ciała poległych? Mogli wykopać groby, można było też zwłoki burłaczyć w łodzi po Anduinie lub szczątki Merovecha i Baralda zawieźć do domu Beorna na końskich grzbietach. Zostawienie zabitych na pożarcie owadom i krukom było jedyną myślą, która nie zapuściła korzeni w ich wstrząśniętych myślach.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-09-2013 o 20:12.
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-09-2013, 16:50   #104
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Czarodziej Radagast

Czarodziej Radagast wyruszył na wyprawę. Tego się w każdym razie dowiedzieli od okolicznych mieszkańców gdy przybyli do jego Domu wraz z nastaniem zimnych północnych wiatrów, które zdąrzyły już ogołocić z liści połowę wszystkich drzew. Nie dało się ustalić gdzie wyruszył, ani kiedy wróci i właściwie w ogóle niczego nie dało się ustalić poza tylko tym, że czarodziej chadza swoimi ścieżkami i że prawdopoodbnie jego wyprawa ma jakiś związek ze złem jakie rozpanoszyło się wokół czarnoksięskiego wzgórza zwanego Dol Guldur. Czyli patrząc z perspektywy Fanny, która ostatni dzień drogi do Domu Radagasta mówiła już właściwie wyłącznie o czarodzieju i przygotowywała sobie na głos powitanie, swoje zachowania, pytania, wpadki, a nawet przygotowanie na możliwą przecież nieuprzejmość jaką czasem cechują się starcy, nie dowiedzieli się niczego. Bardyjka tego dnia uśmiechała się nawet. Ale widział to w jej oczach. Niewypowiedziany żal i rozczarowanie. I myśli, które kotłowały się w oczach. Zastanawiał się, czy były opdobne do jego własnych. A jego wlasne krążyły wokół Orlej Skały. I wątpliwości, czy gdyby wówczas na jego prośbę nie spędzili na niej tyle czasu, zdążyliby zastać Radagasta...
Pocieszeniem dla Fanny okazało się odnalezienie dwójki potomków dawnych Bardyjczyków z czasów wielkiej pożogi. I spotkanie z przebywającymi w osadzie Baldorem i Belgo. Kupiec miał się już zdecydowanie lepiej, a i jego relacje z synem znać, było, że się polepszyły. A to ostatnie szczególnie pocieszyło Mikkela. Chłopak znów się uśmiechał jak wtedy w pałacu leśnych elfów i nawet własne znajomości zdążył zawiązać. Wraz z piątką innych dzieciaków z okolicy wymykał się popołudniami do lasu i biegał po okolicznych ruczajach. A ponieważ zyskał sympatię dwóch wspomnianych bardyjczyków, którzy często i gęsto wypytywali go o królestwa zza lasu, oraz był w dobrej komitywie z małżeństwem, które przybyło z królestwa zza lasu przez co jak na lokalne możliwości mógł już śmiało uchodzić za prawdziwego światowca, zyskał sobie widoczne względy dziewcząt, z których szczególnie jedna płowowłosa zerkała na niego nieśmiało i jakby z zafascynowaniem. Belgo oczywiście jak na młodzika przystało nie był w stanie tego zauważyć.
Mikkel oczywiście przystał na jego prośbę.
- Pamiętaj tylko - dodał pół żartem -, aby spaść z niego kilka razy na początek. Imieniu stanie się zadość, a i Ty wiedząc czym to grozi, będziesz pewniej się w siodle czuć.
Niestety poza sporadycznymi rozmowami z Belgo i Baldorem, Mikkel nie za bardzo miał się czym zająć w osadzie. Mieszkańcy byli tu średnio przyjaźni i rozmowni, o zakupie konia wierzchowego mógł zapomnieć, a i samotne wyprawy w obcy las były cokolwiek lekkomyślne. Czasu zaś wiedział, że trochę przyjdzie im tu spędzić, gdyż Fanny chciała przygotować łuki dla zaginionych Bardyjczyków. Zrobił więc to co do głowy przyszło mu już pierwszego dnia gdy stali pod pustym domem Radagasta. Poszedł tam ponownie. Pewny siebie i wyprostowany. Jak Mikkel syn Thoralda. Zachowując się tak obyczajnie jak to możliwe. Z symbolem podziękowania króla orłów na piersi. I poprosił towarzyszącego mu kosa by ten popytał okoliczne ptaki o Radagasta. Fanny ucieszyła by się mogąc dowiedzieć choć odrobinę więcej. Efektem tego jednak była potworna wrzawa jaka rozgorzała w gałęziach okolicznych leszczyn i buków i szybka ucieczka kosa, który wyraźnie dał rycerzowi do zrozumienia, że zostali właśnie nader nieuprzejmie odprawieni z niczym i potraktowani jak... szpiedzy.
Ptaki jednak jak się okazało, niewiele różniły się od ludzi.
Wtedy też zdecydował, że nie ma się co oszukiwać i do repertuaru polowań wróciło dzikie ptactwo. Kos bynajmniej nie miał mu tego za złe.

Dom Radagasta opuścili dopiero z pierwszymi roztopami. Po dłużącej się niemiłosiernie zimie podczas której Fanny powiedziała mu, że on złośliwie się tu nudzi. Wyruszył tamtego dnia wgłąb lasu. Wrócił cztery dni później. Było to w grudniu. Od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą.


***

Iwgar...

Osada Pszczelarza była trochę jakby wyrwana ze świata jaki roztaczał Cień Wielkiego Zielonego Lasu. Należy zacząć od tego, że była mała. Malutka wręcz jak na ludzkie skupisko, które w tych niepewnych czasach radziły sobie raczej różnie. Ale mimo to zdawała się żyć dziesięciokrotnie silniej i intensywniej niż cały pałac króla leśnych elfów. Dzieciaki z wrzaskiem uganiały się po śniegu za inwentarzem i sobą wzajemnie po obejściach. Kobiety śmiały się przy pracy publicznie tak głośno i tak bez skrępowania jak żadna Bardyjka chyba nie byłaby w stanie pomna na wpajane w młodości wychowanie. Co więcej zdażało się, że klęły. Choć absolutnie klnięcie to nie miało niczego wspólnego z obmierzłym wysławianiem się orkowów i goblinów. Klęły ze swobodą i lekkością równą niemal onemu śpiewaniu jakim uraczył ich w swoim czasie Svein i elfka Nelise. A gdy prowadząc Gałgana Mikkel przekroczył palisadę osady i wkroczył na główny plac, jęły uśmiechać się niedwuznacznie i szeptać do siebie co jakiś czas zanosząc się chichotem. Dosiadająca Perły Fanny wzbudziła jeszcze więcej zainteresowania. Choć tu akurat nie niewiasty nim epatowały. Zaczęło się od grupki drwali, którą zastali nad rozwalonym na drodze wozem wyładowanym drwem na przedłużającą się zimę. Ledwo Fanny się zbliżyła, rzucili robotę naprawczą i od razu dopadli proponować, że jak trzeba to przeniosą ją na rękach przez śnieżne zaspy okalające gościniec. A i wcale na tym się nie skończyło. Ot choćby był jeszcze myjący się przy studni na uboczu osady zupełnie nagi, młody mężczyzna, który bynajmniej nie uznał za stosowne przywdziać czegokolwiek na widok podążającej drogą Bardyjki, a wręcz zbliżył się nieco i pomachał przybyłym na powitanie. Machanie, co należy dodać, wyłącznie dłoni dotyczyło.
Samego Iwgara szczęśliwie od razu zastali w domu. Bo na myśl, że myśliwy mógł gdzieś do lasu na kilka dni wybyć, a oni musieliby korzystać z czyjejś gościny, Mikkel przynajmniej, czuł się trochę nieswojo. Jakkolwiek bowiem za zabawne i trochę niesamowity uznawał fakt, radosnego nieskrępowania tych ludzi, tak sam nie miał zamiaru w nim uczestniczyć.
Pszczelarz jak na ironie choć ucieszył się wielce i szczerze na ich widok, zdawał się być najbardziej ponurym osobnikiem w całej osadzie. Mikkel aż do wieczora był niemal pewien, że to za sprawą jego i Fanny. Bo być może wpływ Bardyjczyków okazał się zaraźliwy dla poczciwej duszy leśnego człowieka. Potem jednak gdy księżyc wyszedł zza linii drzew, a iwagrowy napitek, który szumiał już porządnie w głowach, zaczął rozwiązywać języki, Pszczelarz zapytany przyznał się, że rzecz ma się pewnej jak to określił rzecznej turkaweczki. Prosił by jednak nie wnikać. I Mikkel nie miał zamiaru. Przynajmniej nie od razu.

***

Wspólne z Iwgarem ustalenia w sprawie wyprawy Radagasta niewiele wniosły do stanu wiedzy bractwa.
Bractwo. Mikkel pierwszy raz usłyszał to słowo z ust Gaerthora na Orlej Skale. W każdym razie pierwszy raz w odniesieniu do ich czwórki. Orzeł od początku chętnie odpowiadał na wszystkie pytania, a jeszcze chętniej na ogólne zagadnienia, które pozwalały mu roztoczyć przed ludźmi obrazy o tak odległych horyzontach, że chyba nawet Fanny nie była w stanie ich w pełni ogarnąć. I przy okazji jednego z opowiadań nazwał ich bractwem. Zabawne, że dotyczyło to również Fanny. Jeszcze zabawniejsze, że tak naprawdę jak dobrze się zastanowić nie widzieli do tej pory żadnych orlic. Być może więc męsko brzmiące imiona poznanych orłów bynajmniej nie nosiły za sobą zawsze miecza, a czasem i kądziel? Rycerz z prawdziwym zainteresowaniem i podziwem patrzył wówczas na życie tych przedziwnych, podniebnych strażników Gór Mglistych. Tak odległych, że aż trochę jakby nieprawdziwych. Mających wolność na wyciągnięcie skrzydeł, a zarazem pilnujących swego domu i swego bezpieczeństwa. Cały świat mógłby należeć do nich. A jednak trwały tutaj na Orlej Skale. W wysokich nieprzystępnych ludziom Górach Mglistych. W swoim własnym bractwie.
Czuł swoistego rodzaju zaszczyt nosząc otrzymaną w podzięce od króla orłów mithrilową spinkę do płaszcza. Choć musiał przyznać, że wielce zaskoczyła go reakcja na nią zamieszkujących Rhosgobel ptaków. Z drugiej strony trudno było oczekiwać od leśnych trznadli i dzięciołów by rozpoznawały symbole stworzone ludzką dłonią.
Tak czy inaczej o samym czarodzieju poza plotkami o Dol Guldur, które potwierdził Iwgar nie dowiedzieli się niczego. Za to podczas tych ostatnich tygodni zimy wypili tyle trunków, że nawet najgorsze zamiecie przełęczy Czerownego Rogu nie mogłyby zmorzyć ich mrozem. Poznali za to drugie oblicze Iwgara. To bardziej bezpośrednie, którego nie da się ukrywać pod pozorem żartu w swoim własnym domu. Że wszyscy w tej osadzie to poniekąd jakby jego rodzina. Że coś go łączyło niemal z każdą z poznancyh w okolicy pań i panien. Że tak naprawdę leśny człowiek czuje chyba jakiś taki respekt przed Bardyjczykami i rodu ludzi północy. Że on pochodzi zaledwie z nienazwanej i nawet nienaniesionej na żadną mapę osady, a oni z wielkiej Dali. Że on sarka nos w palce, a oni używają chustek. I że tak naprawdę to nie wie, czy jako ktoś taki powinien z nimi dalej podóżować. Oczywiście żadnej z tych wątpliwości nie powiedział na głos, a wszystkie ich znamiona okrywał wesołym żartem. Ale jak już zostało powiedziane, człowiek w swoim własnym domu nie potrafi kłamać.
- Nie zawsze rozumiem Iwgarze o czym mówisz, ale wierz mi. Wolałbym mieć Ciebie za towarzysza niż i stu najdostniejszych elfów.
Gdy lokalne wzgórza zaszumiały od wody z topniejących w marcowy słońcu śniegów, kos przyniósł wiadomość, że w zajeździe pani Gelviry na północy leży nieprzytomny Beorneńczyk. Ostatni z bractwa. Gdy więc tylko nadarzyła się sposobność ruszyli w dalszą drogę.

***

Propozycję wybudzonego ze snu zimowego Rathara przyjął z wdzięcznością. Nie to, żeby nie czuł się na siłach do pieszych wędrówek, ale rycerz bez konia to trochę jak rycerz bez miecza. A i cieszył się też na możliwość zobaczenia domu pogromcy Bolga. Człowieka niedźwiedzia. Beorna.

Podróż jednak dość szybko zakłóciło im smutne odkrycie. Orkowe strzały dosięgnęły tego rosłego Beorneńczyka, który przywital ich po wyjściu z rocznej Puszczy. Jego i jego towarzysza. A ktokolwiek z nimi płynął i był spętany, zdołał albo umknąć, albo pochłonęła go Anduina.
- Myślę, że ich ciała powinni obejrzeć ci, którym ich misja nie była obca - rzekł - mógłbym spróbować powiosłować łodzią w górę rzeki. Albo jeśli masz Ratharze pewność co do możliwości wędrówki brzegiem to łódź można na linę wziąć i prowadzić za sobą. Tak czy inaczej nie sądzę byśmy byli w stanie wpaść na trop jeńca, którego przewozili. Chociaż… w zajeździe pani Gelviry mówili, że Czyrak był w okolicy… - westchnął ciężko - to oczywiście o niczym nie przesądza, ale może w domu Beorna też o nim słyszeli?

Rozejrzał się jeszcze po okolicy, po czym po chwili wyciągnął z kieszeni kilka rodzynek. Kupił je jeszcze w domu Radagasta od jednego z tamtejszych gospodarzy.
Kos przysiadł na jego ramieniu.
Ostatnim razem nie wyszło to najlepiej niestety, ale muszę Cię jeszcze raz o to poprosić gdyż dobrzy ludzie tu zginęli… Dużo tu ptactwa. Może któreś pamięta co je spłoszyło?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-09-2013, 19:55   #105
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pamiętał wszystko i jednocześnie nic konkretnego. Bardziej ton, niż słowa. Bardziej szmer niż rozmowy. Poczucie upływu czasu wypaczyło się i zmieniło, zamieniając w niekończący się ciąg. Powracał do świadomości, lecz nie czuł ciała. Nie słuchało go. Można powiedzieć, że miał za swoje. Skłamałby, twierdząc, że żałuje. O ile nienawidził bezradności i bezruchu, to jego szarża była w słusznym celu. Podświadomość podpowiadała mu jednak, że to ze względu na ten przemawiający do niego głos.
Cholera, w tym stanie miał o wiele za dużo czasu na główkowanie. Z tego nic nie wychodziło. Od zawsze był człowiekiem czynu. Zbyt wiele myśli wprowadzało go tylko w nie w pełni zrównoważony psychicznie stan, którego także nienawidził.
Trwało to zdecydowanie za długo.

Ostatecznie jednak zaczął dochodzić do siebie. Mógł się poruszać, a zranioną miał głównie głowę, więc po przezwyciężeniu zawrotów głowy powrócił także do regularnych ćwiczeń, a ostatecznie i służby. Wraz z nadejściem wiosny w pełni już wrócił do siebie. Ona na to nie poczekała, znikając znacznie wcześniej. Nigdy nie rozumiał kobiet, lecz czy musiał?
Wraz z wiosną powrócili znajomi, być może nawet przyjaciele. Na pewno mógł takim nazwać Iwgara, pokrewność dusz była wystarczająco duża. Gdy ciągle przykuty był jeszcze do łóżka, zastanawiał się też kim dla niego stali się Mikkel i Fanny. Relacja z nimi była niby podobna, a jednak różna od tego co połączyło Beorninga i Leśnego Człowieka. Nie doszedł do konstruktywnych wniosków.

Przyjechali jednak. I zapowiadało się, że dalej ruszą razem, chociaż przez jakiś czas. Przerwa dobrze zrobiła wszystkim. Przywitał ich uśmiechem i gorzałką. Nie darował, póki nawet Fanny nie wzięła przynajmniej jednego łyka. Jak na jego gust, ta kobieta zdecydowanie myślała zbyt wiele, a mocny alkohol świetnie w tym pomagał. Potem zgodził się zaprowadzić Mikkela do Ennaldy.
- Prawdpopodobnie ma najlepsze konie na tych ziemiach, ale i charakter. Nie lubi obcych, zwłaszcza podróżników. Lub im tylko nie ufa. Nie zwierzała mi się z tego, za to nasze pierwsze spotkanie nie było gorące.
Roześmiał się. Teraz to było zabawne. I to, do czego nie przyznawał się głośno, to fakt, że chciał ją zobaczyć. Jeszcze raz przed pewnie kilkumiesięczną tułaczką. Wiedział już, że panna włóczni nie lubi i nie chce takiego życia, lecz obecnie nawet ona nie mogła go zatrzymać w jednym miejscu.

Wesołość skończyła się zupełnie nagle, wraz z odnalezieniem łodzi, na której ciągle pozostawały ciała dwóch Beorningów. Rathar ukląkł przy nich i zaklął. Przez chwilę pozostawał w tej pozycji, z zamkniętymi oczami, zastanawiając się jak mogło do tego dojść. To byli wielcy ludzie. A dali się powalić kilku orczym strzałom z parszywej zasadzki. W końcu wstał, odrzucając do tyłu długie włosy i przecierając twarz.
- To Merovech Mocny i Barald Wesoły. Pierwszego spotkaliście już… w lepszych okolicznościach. Jasna cholera. Nie możemy ich tak zostawić, dom Beorna jest oddalony już tylko o dzień drogi. Powinien mieć możliwość pożegnania się osobiście z nimi.
Pokręcił głową w niedowierzaniu. Wiedzieli przecież, że orki są coraz bardziej zuchwałe, lecz to tutaj, to już było coś wyjątkowo niezwykłego.
- Nie wzięli nic. Tak jakby czekali tylko na tego na łodzi, związanego. Orki nie robią takich rzeczy! Nie bez przywództwa w każdym razie - Rathar wręcz warknął, a potem zerknął na Mikkela, słuchając jego słów. Skinął głową. - Korzystając z rzeki zwrócimy także łódź. Nie liczę na znalezienie uciekiniera. Lecz muszę dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co tu się działo.

Zdjął ciała z łodzi i ułożył w znacznie odpowiedniejszej dla nich pozycji, mimo, że było im już wszystko jedno. Zaczął wędrować wzdłuż brzegu, sprawdzając ślady. Włócznie odnalazł szybko i dołączył ją do ciał. To jednak było za mało.
- Iwgar, pomożesz mi szukać śladów? Musiał wyjść z wody. Chciałbym się dowiedzieć jak najwięcej. Jeden z nas może wziąć ten brzeg, drugi skorzysta z łodzi i sprawdzi drugi.
Spojrzał Pszczelarzowi w oczy. To co się tu stało, było dla Wszędobylskiego ważne i to odzwierciedlał poważny wyraz jego twarzy i błyszczące z wściekłości oczy.
Nie zamierzał odpuścić, póki nie pozna chociaż rozmiaru buta lub stopy uciekiniera.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-09-2013, 00:06   #106
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
-Pęknie.
-Nie! – Bardyjka moczyła paski lnu w gorącej wodzie i ciasno przywiązywała nimi cedrową listwę do formy.
-Traktujesz go jak gruszę. Cedry formuje się wolno.
-To czerwony cedr.
-Czerwona jest wiśnia, cis delikatnie kremowy, jesion brązowy, wierzba jasnożółta, a cedry dziecko są jasnoszare. I wygina je się stopniowo. Miesiącami.

-Mam srebrny cis. I nie mam tyle czasu.
-Masz dwadzieścia lat. Masz mnóstwo czasu.
-Tydzień. Obiecałam im te łuki. Dolej wrzątku proszę.


Kończyła już kształtowanie krzywizn. Za sześć, może pięć godzin odwinie wszystkie paski i powtórzy całą czynność. A potem znowu i zapewne tak jeszcze kilka razy. Gdyby nie pewność że Mikkel choć nie rzekłby słowa, nie byłby zadowolony, spędziłaby najbliższe noce w warsztacie. Bo Angus niestety miał rację. Faktycznie nie miała pewności czy cedr wytrzyma jej eksperymenty. Ale obiecała braciom dalijskie łuki. A cedr był najlepszym materiałem jaki na nie w tej chwili miała.
-Wiesz, że jak zmarnujesz dobry materiał to policzę ci za niego podwójnie?- łuczarz nie dawał za wygraną.
-Ale to ja go znalazłam.
-A ja ściąłem.
-Dałabym radę sama…
-…poucinać sobie palce. Nie mogłem na to pozwolić w moim lesie.
-Twoim?
-Od pokoleń. Zapytaj Radagasta.


Fanny roześmiała się. Jej czekanie na Radagasta i dopytywanie o czarodzieja było stałym tematem żartów. Spędzała w warsztacie Angusa mnóstwo czasu. Kiedy w listopadzie poprosiła go żeby na tę zimę przyjął ją do terminu, w odpowiedzi usłyszała jedynie gromki śmiech. Angus wycinał wtedy wklejki ze śliwy. Fanny dotąd nie wzmacniała w ten sposób strzał, więc przyglądała się pracy mężczyzny z zaciekawieniem. Szybko zorientowała się że jej elfickie narzędzia z Wodnego Targu nadają się do tej precyzyjnej roboty dużo lepiej niż dłuta Leśnego Człowieka. Wyłożyła więc na stole swoje skarby i bez słowa podała majstrowi odpowiednie ostrze. Przez chwilę przyglądał się mu w milczeniu.
-Dobra –powiedział w końcu. – Możecie ze mną pracować.

Tak właśnie narzędzia Fanny dostały się do terminu.

Szybko okazało się że nie do końca wiadomo kto tu u kogo terminuje. Angus miał większe doświadczenie, wiedział która kłoda kiedy i w których miejscach pęknie, bezbłędnie rozpoznawał wilgotność drzewa i wiedział z którego można już robić łuk. Ale to Fanny lepiej „słyszała” drzewo. Zaskakiwała Angusa robiąc łuczysko z kłody, którą on już zdążył spisać na straty, albo odrzucając taką, która mu wydawała się dobra a potem łupała się lub pękała przy obróbce. Bardyjka nie umiała wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje. Jakby czasem widziała w drzewie jego przyszłość, kształt, którym może się stać. Miała też więcej niż Leśny Człowiek pomysłów. Namówiła Angusa, by suszył drzewo w szczapach, by korował niektóre pnie zaraz po znalezieniu, by trzymał składowany cis pod większym ciężarem, a gruszę pod mniejszym, by zmieniał oleje w zależności od drzewa, by nie odrzucał pochopnie dębu czy wierzby.

***

Kronik było sześć. Pierwszą napisał Kolbeinn Starszy. Drugą Walda Brzydka. Trzecią Varinn Samotnik, czwartą Ottarr Łuczarz, piątą Kolbeinn zwany Młodszym Szóstą pisała ona.

To w czwartej kronice znajdowała się opowieść o Piotrze Dobrym. Dalijskim szlachcicu który jak wielu jego rodaków osiedlił się w Mieście na Jeziorze i z konieczności zajął kupieckim fachem. Piotr wiódł cnotliwe i przykładne życie. Ożenił się z piękną dziewczyną ze swej ojczyzny i spłodził z nią siedem córek. Piotr miał pewną cechę szczególną, jedno oko błękitne jak letnie niebo, drugie złote jak letnie zboże. Takie same oczy miały jego córki. Pewnego dnia gdy jak zwykle rano wyszedł do pracy, nie wrócił wieczorem. Podobno widziano go jak z dębowym kosturem w dłoni, ruszył na szlak ku Samotnej Górze. Dopadła go choroba Dalijczyków, tęsknota duszy, nagła i tak bolesna, że potrafiła zmusić głowę rodziny do opuszczenia najbliższych.

Piotr po kilku latach wrócił. Nie byłoby w tej opowieści nic niezwykłego gdyby nie to, że gdy Piotr już posiwiał, jego córki miały swoje dzieci a żona, zapewne na swe szczęście, dawno opuściła ten padół, zaczęli z różnych stron świata przybywać do Esgaroth młodzi mężczyźni. W sumie było ich dwudziestu. Wszyscy mieli jedno oko błękitne jak letnie niebo, drugie złote jak letnie zboże. I każdy z nich przybył poznać swego ojca.

Bracia, nowi ochroniarze Baldora i Belgo, mieli takie właśnie oczy.

A do tej pory Fanny była przekonana, że historia Dobrego Piotra była jedynie żartem Ottara, jej ukochanego Dziadka, jedynego z Kronikarzy który nie traktował swej misji zbyt serio.

***

Tak więc choć Fanny nie spotkała w Rhogosbel Radagasta nie mogła narzekać na nudę.

Stworzyła w sumie kilkanaście łuków. Dwa pierwsze z dębiny. Nie był to najlepszy materiał na ten rodzaj broni, zbyt twardy, nieelastyczny, szybko wysychający na wiór, ale Angus wierny swemu sceptyzmowi wobec cudzoziemskiej dziewczyny, takie tylko drzewo zdecydował się Fanny powierzyć. Robiła je bardzo długo, bite dwa tygodnie, nadwyrężając wtedy cierpliwość Mikkela po raz pierwszy. Nie były to łuki dalijskie, nie przypominały też łuków Leśnych ludzi. Stanęły gdzieś pośrodku, ze swymi zbyt długimi ramionami, szerokim majdanem i wzmacnianymi kością gryfami. Fanny opracowała do nich specjalne strzały, krótkie, z większa ilością piór, doskonałe do lotów w górę.

Wracała wtedy z warsztatu bardzo późno, Mikkel jakby jej na złość wstawał skoro świt. Polował. Któregoś dnia z kolei Fanny zerwała się z łoża razem z mężem.
-Zabierz mnie –poprosiła.
Wahanie wymalowane na jego twarzy zmroziło ją na chwilę. Myślała, że odmówi. Jednak zgodził się.

Płoszyła ptactwo, nie zauważała wskazówek każących chować się w trawach, gubiła trop Bursztyna, hałasowała, pomyliła synogarlice z bekasami i prawie utopiła w błocie prawy but. A i tak było to najlepsze polowanie na ptactwo tej jesieni. Łuki i strzały okazały się do tego właśnie stworzone.

Chwalona powiedziała że to nic, że przecież trochę poczytała i wiedziała co robi, i to było łatwe. Łuki z dębiny, fruwające pod niebiosa strzały, kiedy Mikkel nie patrzył, tańczyła z radości.

Pierwszy łuk podarowała Martelowi, staremu myśliwemu przyjaźniącemu się z Mikkelem i mającemu piękną czarnowłosa córkę, o której Fanny starała się nigdy nie myśleć.

Po tygodniu zgłosił się chętny po drugi. Sprzedała łuk za równowartość Melieraksa. Angus otworzył wtedy dwudziestoletnią beczkę miodu.

Po latach łuki na ptactwo przyniosły Angusowi znaczny majątek. Zwano je babskimi łukami i wcale nie była to obraźliwa nazwa.

Inne łuki Fanny sprzedawała też ze sporym zyskiem. Uczyła się o swym fachu coraz więcej. Mikkel wypatrywał odwilży, ona polubiła tę zimę.

Tego interesu który zamierzał z nią zrobić Angus przed wyjazdem domyślała się od dawna. Czarne dłuto, wyglądające jakby nikt go nigdy nie używał przykuło jej uwagę już pierwszego dnia pracy. Angus długo migał się od rozmowy na jego temat. Potem zrozumiała, że to dlatego ze tak mało wiedział. Dłuto, choć może odpowiedniejsze byłoby słowo nóż, bo miało również ostrą jedną krawędź, było zrobione z dębiny. Czarnej jak noc i nieistniejącej w naturze, ale oboje wiedzieli jak mogła powstać. Dąb to mocne drzewo, czasami wydające się wręcz niezniszczalnym, i czasami gdy setki lat leży pod ziemią, albo głęboko w wodzie, zamiast niszczeć twardnieje, nasiąka tym co ma wokół, absorbuje co przydatne i wypaca to co szkodzi. Twardnieje niczym najtwardszy diament.

Kto i czym zrobił z takiego dębu nóż Angus nie wiedział, dostał go od swego ojca, który miał go odkąd Leśny Człowiek sięgał pamięcią.
Fanny wymieniła elfie narzędzia na nóż z czarnej dębiny.

***

Z pierwszymi roztopami ruszyli do Iwgara. Właściwie dopiero tu Fanny oddała się pisaniu.

Wiedziała że jej Kroniki zmieniły się bardzo. Mało w nich było Dali i Bardyjczyków, choć każdą wzmiankę czy legendą o rodakach Dalijka traktowała nad wyraz poważnie, jakby kronikarstwo było jakimś śledztwem tylko zakrojonym na niespotykana skalę i dotyczącym nie jednej sprawy lecz całego narodu. Mimo tego w Kronikach Fanny zaczęły przeważać pytania. Dlaczego duch Pensa wrócił żeby jej pomóc? Dlaczego Mikkel nadal rozumiał mowe ptaków. Jak elfy rozmawiały z drzewem? I w końcu co budziło się w Dol Guldur?

I Fanny była zbyt mądra żeby nie zauważyć że takie pytania to jej wewnętrzna przemiana, i że historia wewnętrznej przemiany jednej osoby nie musi być ciekawa i pożyteczna dla innych. Ale że inaczej pisać nie potrafiła, pogodziła się z tym że będzie złą Kronikarką, zadumaną i filozoficzną, a może nawet nieszczęśliwą, bo Mikkel rzucał słowa na wiatr i chyba wcale nie kochał.

***

Poza tym w domu Iwgara było wesoło i Fanny choć dumna jak królewski paw z zarobku uzyskanego w Rhogosbel, przyznawała, że zwyczajnie jej tu dobrze. Mikkel spędzał czas z Iwgarem, ona już pierwszego popołudnia dostała łyżwy, drugiego strugała rogate sanie, trzeciego wybrała się na spacer w śnieżnych rakietach, rozpiętych na drewnianej ramie skórzanych płozach w których zadziwiająco lekko chodziło się po śniegu, potem dziewczęta prawie siłą wyciągnęły ją do parnej bani i już naprawdę siłą wrzuciły do przerębla, do którego stchórzyła skoczyć. Nauczyła się dwóch przyśpiewek i jednego tańca, i kilku nowych przekleństw, i określeń na to co można robić w łożu. A także robić podpłomyki z grzybami i zupę z cebuli. Zwłaszcza te ostatnie osiągnięcia świadczą o tym jak jej było dobrze, bo tu się nic nie zmieniło, Fanny tak jak dawniej nie cierpiała spędzać czasu w kuchni i w zasadzie znała się jedynie na tłuszczach i barwnikach, czyli tym, co każdy porządny rzemieślnik wiedzieć powinien.

***

Gdy usłyszeli o śpiącym Beorneńczyku decyzja mogła być jedna. W pierwszej chwili, Fanny ze wstydem musiała przyznać że zdziwienie owym fenomenem przebiło jej troskę o towarzysza. Dopiero potem do jej serca zakradła się obawa. Może to Mroczna Puszcza? Ona zatruła Baldora, ona odcisnęła piętno na Mikkelu, może w teraz ściąga myto z Rathara? Czy Iwgar i ona też zapłacą swoją cenę? A może to już się dzieje, tylko Fanny przegapiła objawy?

Na szczęście zastali Rathara w dobrym zdrowiu. I przez kilka dni Fanny zwyczajnie cieszyła się towarzystwem przyjaciół. Słowo bractwo, nasze bractwo, padało między nimi coraz częściej. Listy ptrzymane wspólnie od Dinodasa przypieczętowały ten nowy układ. Skoro inni widzieli w nich jedność to zapewne nią byli. - To znaczy że wypracowaliśmy hermetyczne struktury, wzorce i granice, własne sacrum i profanum - preorowała Fanny któregoś wieczoru. - Nawet jeśli ich nie widzimy i inni też nie potrafią wskazać konkretnych przykładów to patrzą na nas i widza wspólnotę. To nie jest magiczne pokrewieństwo, to znaczy, że mamy wspólny język i kulturę, idiomy, które tylko my rozumiemy i żarty tylko dla nas śmieszne. To fascynujące. Jesteśmy Bractwem. Jak Bilbo, Thorin i cała reszta. To wspaniałe.

W końcu jednak pytania związane ze snem Wszedobylskiego powróciły, zbyt natarczywe by samo skrępowanie mogło przeszkodzić Fanny w rozmowie. I pewnego ranka Bardyjka zalała Rathara potokiem pytań. A jako że bardzo chciała usłyszeć odpowiedzi, postarała się by rozmowa odbyła się na osobności i poza nią samą nic nie krępowało Beorneńczyka. Była grzeczna i uważna i z pewnością nie chciała sprawiać rozmówcy przykrości, ale przecież kilkumiesięczny sen wręcz wymagał jakiegoś komentarza. - Spałeś całą zimę? Śniłeś coś? Schudłeś. Czy ty w ogóle coś jadłeś? Czy Beorn też zapada w sen zimowy? Słyszałeś o takich przypadkach? Czy to pierwszy raz? Czy myślisz – w końcu padło i to najtrudniejsze pytanie- że to coś złego, jakaś choroba duszy powstała wskutek naszej wyprawy? Że to Cień próbował ciebie opętać?

***

Wydawało się, że to, że Mikkel odsunął się od niej przyjęła spokojnie. Nawet wtedy, gdy wrócił po czterech nocach w puszczy, z naręczem upolowanej zwierzyny, nieświadomy, że ona od czterech nocy nie spała. Wiedziała, że chce być wolny, lecz nie jest, że chce ruszać tam gdzie wzywa go serce, a nie zostawać, gdzie trzyma obowiązek. Robić to, co jemu wydaje się słuszne. Pomyślała, że są podobni. Że gdyby nie on, to może ona poszłaby któregoś dnia na takie polowanie, że jakże nie cierpi tych chwil gdy ktoś pyta ile czasu są małżeństwem a potem bez skrępowania patrzy na jej brzuch i liczy w myślach miesiące, jakby znał los który jest im zapisany, jakby wszystko zostało już powiedziane.

Nie umiała nic na to poradzić. Za mało było mądrości w Kronikach. Jak być wolnym i niewolnym jednocześnie? Lecz choć Mikkel unikał jej za dnia, zamykała go w zachłannych ramionach co noc.

***

Wędrówka wzdłuż brzegów rzeki chyba każdemu z nich dostarczała radości. Wiosna zresztą zawsze czyni ją z łatwością w ludzkich sercach. Jadąca na Perle Fanny właśnie myślała o tym, że być może to co ich łączy najbardziej to po prostu ambicja. Nad Doliną zawisło nieznane zagrożenie, a każde z nich na swój sposób uważało że jego obowiązkiem jest przeniknięcia wrogich planów.

I los też wydawał się tak uważać. Spotykali już śmierć na swej drodze. W tej było coś nieoczekiwanego, jakaś okrutna drwina na którą żaden ze zmarłych nie zasłużył.

Niestety nie potrafiła pomóc w czytaniu śladów. Nie umiała zanurkować w rzece, ani rozmawiać z ptakami. Tożsamość zbiegłego więźnia znał zapewne Beorn, niepokojące było że orki zaatakowały tak blisko jego domu. Fanny nie chciała podróżować rzeką. Optowała za przewiezieniem ciał do Beorna na Perle i Gałganie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 21-09-2013, 00:22   #107
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Iwgar się ucieszył na widok małżeństwa Bardyjczyków… może nie tak bardzo jakby był z nimi Rathar ale w głębi serca się ucieszył. Najbardziej cieszyły go nietęgie miny Mikkela i Fanny jak poznawali tutejszą bezpośredniość, kulturę i rodzinną społeczność. Fakt trochę było w tym jego winy bo ich do tego nie przygotował przez te wiele miesięcy wspólnej włóczęgi. W końcu ani razu nie kąpał się przy nich i nie paradował z fujarą na wierzchu jak to Leśni Ludzie mają w zwyczaju się suszyć. Jednak w rodzinnych stronach byłoby nietaktem gdyby nie zaproponował im skorzystania z sauny…

Z początku trochę sarkał, że musiał tyle czekać na nich i nie mógł z jego druhem na wyprawę wyruszyć a ten poszedł ważne sprawy sam załatwiać no ale Radagast musiał zrozumieć, że gościna jest tam ważniejsza niż jakieś wzgórza Dol Guldur. Powiedział to żartem ale gdzieś w nim było słychać gorycz. W sercu niejednego Leśnego Człowieka ta okolica budziła niepokój… i to co się tam aktualnie działo. Koniec końców radość ze spotkania zwyciężyła i podjął gości czym chata była bogata. Może okazała nie była… bo kurnik bardziej przypominać mogła ale ciepła była. Wygodna. I po brzegi wypchana różnego rodzaju darami natury. Od grzybów, ziół, mięsiw, kiełbas, miodów i konfitur do nalewek, winiaków, pitnych miodów i gorzałek. Tego czego w tej chałupie brakowało to baby… ale jak kto jest takim wolnym duchem jak Iwgar to co począć… co począć.

Nagabywany przez Mikkela uchylił nieco rąbka tajemnicy ale nie od razu. Jako, że i Fanny iście kronikarską ciekawością się wykazywała tedy była dla niego wspaniałym orężem w walce z przyjacielem. Podrzucał jej co i rusz nowe historie tak by sama stopowała małżonka by dał spokój z tymi Rzecznymi Pannami. Tedy Leśny Człowiek opowiedział im o historii Pustelnika odnalezionego w Mrocznej Puszczy. Iwgar bowiem z jego bratem rozmawiał. Spotkany przez nich samotnik na imię miał Wulfred Szybki, może niezbyt chwalebny przydomek dla męża… ale… Wulfred był najmłodszym synem głowy klany Daredal i zaginął jakieś cztery dziesiątki lat temu. Nie zginął jak początkowo się wydawało Iwgarowi lecz został wzięty w niewolę przez orków do lochów nieszczęsnego Dol Guldur. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat… ale już wtedy był jednym z najznamienitszych wojowników, świetnym myśliwym… a na koncie miał wiele chwalebnych czynów. Opowiedział też, iż klan planuje go jednak odszukać i mu pomóc.

Wspomniał też o białym jeleniu, którego upolował i co według wiedzących z jego ludu to oznaczało… a niestety zapowiadało to koniec czasu spokoju. Może niekoniecznie coś złego, ale nawet chwalebne czyny były czymś co dokonywało się w obliczu czyjejś tragedii.

Kiedy już mu się skończyły historie a ciekawość Mikkela była równie duża co Fanny opowiedział w kilku zdaniach o Rzecznych Pannach. Nie wspominał nic o szczególnej opiece jaką obdarzyły one jego klan. Nie wspomniał nic o domysłach jakie miał w głowie odnośnie dnia kiedy spotkał jedną z nich. Opowiedział tylko o tym jak Leśni Ludzie je postrzegali… i że jedna objawiła się właśnie jemu.

***

Pomimo, że po Ratharze było jeszcze widać iż rana dała mu się solidnie we znaki to nawet taki widok ucieszył Iwgara. Rzecz jasna po pierwszych uściskach i śmiechach nie oszczędził mu wypominków jak to go wystawił i nie przyjął gościny. Jak również drwin, że dla takiego niedźwiedzia to i nawet w beorningowej armii nie ma dość prowiantu bo schudł po tej zimie tak, że teraz może się z nim mierzyć wreszcie na rękę. Ten jednak wyzwania nie przyjął miast tego wepchnął mu kubek z jakąś gorzałką i co jakiś czas kazał mu pić swoje zdrowie… A Iwgar nie był z tych co za zdrowie przyjaciela by nie wypił. Było radośnie i wesoło. Bo nie mogło być inaczej..

Leśny człowiek z początku zapierał się i przysięgał, że nie ma nic ze swojej piwniczki bo prawdziwi jego przyjaciele opróżnili mu do sucha piwniczkę. Ci, którzy zamiast okładać łbem wilki przyjęli jego gościnę. Rzecz jasna miał co nieco. No bo jak w podróż im się było wybrać bez czegoś na rozgrzewkę… no bo jak nie przywiózłby jakiego domowego wyrobu druhowi. Ba… jak tylko się zwiedział o tym, że Rathar bez ducha leży to od razu po całej osadzie zioła i inne ingredienty zbierać począł by mieć czym zdrowie olbrzyma wspomóc. Ale z tymi miodami jeszcze czekał.

To o czym wcześniej już napomknął Bardyjczykom powtórzył i teraz w nico zmienionej wersji. Rozszerzonej właściwie. Ale tylko dlatego, że Fanny wreszcie zostawiła pijących mężczyzn i zajęła się jakimiś swoimi sprawami. – Oddałem Pogromcę Wilków głowie klanu Darandel. Rozpoczął od wyjaśnień bo Beorning nie był jeszcze wtajemniczony. – Bardziej mnie ten przedmiot przerażał niż był wart noszenia. Nie wiadomo co tam w nim tak naprawdę siedziało. Nie oczekiwałem nagrody… ale Darandelowie to jak się okazało hojny klan… a jako, że ten topór wspólnie znaleźliśmy tedy to dobro postanowiłem podzielić na nas wszystkich. Skłamałbym mówiąc, że sprawiedliwie się dzielić będziemy bo takiej gościny jakiej zaznałem w Osadzie Leśnych Ludzi to ciężko będzie powtórzyć. Jadło, napitek… siedzenie u boku Jarla i słuchanie toastów na swoją cześć tego po prostu nie da się powtórzyć. Ba nawet pieśń o mnie ułożyli… chciałem żeby o nas ale skromność mi wmawiano i koniec końców tylko o mnie jest. Szczerze się uśmiechnął na wspomnienie tamtego czasu. Bo była to wielce przyjemna zima… i bardzo gorąca jak na takową porę roku. Oj wiele kobiet się kładło wtedy obok niego… oj wiele. – I dodam panowie jeszcze, że takich smakowitych bab jak z tego klanu to jeszcze nie kosztowałem… oj… tego wam wypłacić nie będę mógł co mi tamtejsze białogłowy oddały.

Następnego dnia… bo ranek smacznie przechrapał zabrał się za przygotowywanie naparów dla Rathara, które jak twierdził miały napełnić ten zraniony łeb olejem jaki z niego wypłynąć musiał kiedy to w niego oberwał. No i podarował mu antałek miodu.

***

To byli pobratymcy Wszędobylskiego i to do niego należała decyzja co zrobić z poległymi. Leśny Człowiek jakby go zapytano o zdanie to był za zabraniem ich do domu Beorna. Nikt go nie pytał… ale taka właśnie była decyzja. Dwa ciała strażników tych ziem i to ubite tutaj i przez orków nie napawały optymizmem… a wręcz przeciwnie. To nie miało prawa się wydarzyć. Wiosną! Orki albo stały się bardzo bezczelne po tej zimie albo miały bardzo ważny powód aby zapuścić się tak daleko w tereny kontrolowane przez Beorningów. W pełni podzielał obawy Rathara. Iwgar postanowił też poszukać śladów. Rzeka była o tej porze lodowata więc ktokolwiek do niej wskoczył musiał bardzo szybko chcieć się z niej wydostać. Poza tym podmokły teren powinien im sprzyjać… Przeprawił się przez rzekę i poświęcił na to sporo uwagi. Nie sądził, żeby w zasadzce uczestniczyły tylko te dwa ubite orki… a o tych ścierwojadach mógł wiele powiedzieć ale nie to, że potrafiły zacierać ślady. Poza tym szukał jakichś wskazówek o czasie kiedy tu przybyli i jak wyglądała zasadzka… jednak jak wszystkich najbardziej interesował go tajemniczy zbieg.

Dziwny to był widok. Poważny i skupiony. Iwgar bez cienia uśmiechu przeczesywał niemal każdą pędź ziemi w poszukiwaniu złamanego czyjąś stopą źdźbła trawy.
 
baltazar jest offline  
Stary 23-09-2013, 08:25   #108
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Następnego dnia, późnym popołudniem bractwo wedle słów Rathara było już niemal na miejscu. Przed nimi rozpościerały się piękne łąki przykryte kobiercem kolorowej koniczyny. Powietrze nasączone wonią kwitnących kwiatów przyjemnie drażniły powonienia wędrowców. Ten zapach wiosennej świeżości był miłą odmianą od zalatujących trupim smrodem ciał poległych wojów. Merovech i Barald, przewieszeni przez krępy grzbiet Gałgana i wysokiego czarnego Góra. Nad łąkami w blasku słońca leniwie bzyczały ogromne, wielkości kciuka dorosłego człeka, grube pszczoły. Niosący Beornowi gorzkie wieści, widzieli w oddali na widnokręgu, po lewej i prawej ręce, zabudowania. Były to farmy pobratymców Rathara, którzy osiedlili się w pobliżu domu Beorna.

Przed zachodem słońca bractwo ujrzało przed sobą krąg starożytnych dębów. W ich cieniu, za nimi, wyrastała z ziemi wysoka na dwóch ludzi palisada. Przypominała żywopłot, bo porośnięta była ciernistymi roślinami. Wysoka drewniana brama znajdował sie na północy muru. Rathar pchnął ciężkie wrota, przy których nie było żadnych wojów. Oczom wędrowców ukazała się szeroka droga wiodąca ku górującej rozmiarami hali do której dobudowanych było wiele skrzydeł. Dom Beorna. Dookoła rozsianych było kilka budynków gospodarczych.

Rathar pierwszy przekroczył przez próg bramy, która skrzypiąc pod ciężarem dała się mu otworzyć na oścież. Idąc ku zabudowaniom, w blasku zachodzącego słońca, wszyscy odnieśli takie same wrażenie ukojenia. Jakby wracali do rodzinnego domu z dalekiej podróży. Nadzieja ciepło rozlała się po ich sercach i patrząc po sobie czuli niemal namacalną więź, która splotła ich losy. Braterską przyjaźń i miłość. Rathar mruknął drapiąc się na karku pod włosami, Pszczelarz wyciągnął głęboko powietrze przesycone słodyczą nektaru a jego wzrok powędrował ku swojskim pasiekom. Mikkel czuł, ze wychodząc z Dali za żona odnalazł nie tylko ją ale i siebie w niej, jakby ona była jego domem, nową Dalią. A Fanny nie mogła oderwać wzroku od zwierząt, zwłaszcza koni, które mimo trudu i obciążenia zdawały się być szczęśliwymi i pełnymi wigoru. I ludzie również czuli się o wiele mniej zmęczeni niźli byli. Kronikarka zdumiała się, że nawet wykrzywione dotąd bólem cierpienia, zastygłe w grymasie twarze poległych, wygładzone teraz miały rysy, rozluźnione jakby to sen, a nie śmierć zamykała ich oczy. Bursztyn machając ogonem wyrwał się przed siebie na spotkanie biegnących z naprzeciwka kilku psów myśliwskich.

Rudy szybko zaprzyjaźnił się ze szczekającymi entuzjastycznie pobratymcami i wkrótce razem z nimi wrócił do kroczącej wolno karawany. Psy Beorna wąchały wszystkich podniecone, szczekając raczej wesoło. Merovechowi poświęciły chyba najwięcej czasu tańcząc wokół konia, jednak szybko jeden po drugim umilkły kończąc jazgot żałosnym skowytem i natychmiastowym smutkiem przeciągłego, żałobnego wycia. Wszyscy od razu poznali, że zwierzęta znały i kochały tego człowieka i właśnie odkryły, że nie żyje. W takiej atmosferze bractwo dotarło w końcu do zabudowań, gdzie na drewnianej werandzie masywnego, długiego, przysadzistego domu, siedział Beorn.

Mężczyzna jeszcze nawet nie wstając zdawał się być olbrzymem. Jeśli Rathar był dobrze zbudowanym, to on był potężnie. Wódz Beornigów odziany był w wełnianą tunikę przepasaną prostym pasem.Jego strój nie nosił bez żadnych ozdób, ani symboli, które mogłyby być atrybutami władzy, piastowanego stanowiska czy podkreśleniem autorytetu. Jedynym szczegółem odróżniającym go od pierwszego z brzegu Beorninga lub Leśnego Człowieka były starannie wyczesane i upięte czarne włosy z takiegoż samego koloru gęstą brodą. Siedział na ławie przyglądając się przybyszom i strugał spory kawał drewna. W jego mocarnych rękach próżno było szukać jednak ostrza noża. Beorn używał do tego paznokci, które po bliższym przyjrzeniu się okazały sie zapewne twardszymi od trzymanej w dłoniach dębowiny. Obok nogi stał wsparty ogromny topór. Zwykły, bez żadnych run czy rzeźbionych ozdób, ani na drewnianej rękojeści, ani na stali, w której wysłużonym ostrzu tkwiły gdzieniegdzie nadgryzione zębem dawnych uderzeń wyszczerbienia.

Olbrzym wstał na widok nieruchomych ciał i pomijając przywitania pospieszył ku wędrowcom i obejrzał zwłoki.

- Znam tych ludzi. To Merovech i jego bitewny brat Barald! Kto to uczynił mym przyjaciołom? Jak zginęli? – pytał, lecz jednocześnie nie czekał odpowiedzi.

Z zachmurzonym obliczem wziął na ręce Merovecha i zaniósł do domu. Ratharowi nikt nie musiał mówić co miał robić. Zrobił to samo z Baraldem gestem głowy sugerując reszcie by podążyli za nimi do środka.

Wnętrze hali było długą drewnianą komnatą, która zapewne będąc domem Beorna spełniała również funkcje biesiadne oraz służyć musiała do narad. W zasadzie budynek nie różnił się wiele od Głównych Hal Ludzi Północy. Pszczelarz poczuł się swojsko jakby był w Hali Leśnego Grodu czy też Leśnej Osady.

Długie pomieszczenie było podzielone na trzy części rzędami masywnych kolumn tworząc jakby trzy główne aleje. Na środku stały stoły i ławy a po bokach, pod ścianami, na podwyższonych platformach były wymoszczone skórami leża i miejsce na bagaż gości. Dwa wrota na krótkich ścianach skierowane były na północ i południe. Hala zakończona była stołem ustawionym w poprzek do innych, długich ław biegnących wzdłuż długości komnaty. Tam stał masywny, drewniany fotel, w którym Beorn zaległ ciężko gestem dłoni zapraszając zgromadzonych ludzi aby podeszli bliżej i zajęli miejsca przy głównym stole. Ciała Merovecha i Baralda spoczęły na wznak na drewnianym blacie obok.

Patrzył po wszystkich lecz w końcu zatrzymał wzrok na Ratharze.

– Jak cię zwą góralu i kim są twoi towarzysze? – zapytał prostolinijnie. – Jak to się stało? – zapytał wiadomo o co.










Rathar wiedział tyle co widział i znalazł przy łodzi i w okolicy. Obóz rozbili niedaleko miejsca zasadzki nie oddalając się daleko, bo Beorning uparł się, że nie musi choć jeden ślad znaleźć uciekiniera. Pszczelarz był równie zdeterminowany a może jeszcze nawet bardziej wkładając w tropienie sporo serca. Zapadł zmrok a mężczyźni wrócili rozczarowani. Noc spędzili wszyscy w najwyższej gotowości bojowej zdając sobie sprawę, że w okolicy może być więcej orków. One rzadko włóczyły się samotnie lecz raczej żyły i podróżowały w większych watahach jak wilki. Wraz z nastaniem świtu Rathar z Pszczelarzem ruszyli tam, gdzie Mikkel im powiedział dzięki kosowi, że uciekinier odpłynął. Po kolejnych trzech godzinach przetrząsania obu brzegów rzeki, na południu, całkiem niedaleko od miejsca zasadzki, w końcu Beorning pochylił się nad odciśniętym na brzegu śladzie. Ułamany liść trzciny potwierdził, że człowiek wyszedł z wody w tamtym miejscu. Pszczelarz zgodził się z obserwacjami Wszędobylskiego. Poskładali do kupy to co znaleźli przy poległych i wyszedł obraz przepływającej łodzi do której ukryci w trzcinach orczy łucznicy oddali wiele strzałów. Ustalić zdołali, że więcej jak dwóch napastników kręcił osie przy brzegu lecz ich trop, któremu myśliwi poświęcili również swój czas, zawrócili na południowy wschód. Każdy z bractwa wiedział, że nie powinni ani się rozdzielać, ani tropić nikogo obciążeni zabitymi Beorningami.

Wyruszyli do domu Beorna na kilka godzin przed południem spodziewając się dotrzeć na miejsce tuż przed lub tuż po zachodzie słońca.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-10-2013, 00:03   #109
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rathar musiał przyznać, że nie czuł się całkiem pewnie, zbliżając się do domu Beorna. Nigdy nie spotkał tego człowieka osobiście, nigdy nie rozmawiał z nim w cztery oczy. A teraz miał to zrobić, na dodatek przywożąc mu wyłącznie bardzo złe wieści. Mimo tego, im bliżej byli, tym czuł się lepiej. Nawet nie próbował tego w pełnie zrozumieć. Może tak właśnie sprawiał, że ludzie za nim szli? Przysięgali wierność jeśli nawet nie jemu, to jego zasadom i prawom. Wszędobylski nie próbował myśleć nad tym zbyt długo. Był jednym z Beorningów i chwili takiej jak ta czuł się z tego dumny.
Reakcja i widok, który zastali, nie zaskoczył. Podążyli za gospodarzem do jego domu.

– Jak cię zwą góralu i kim są twoi towarzysze? – zapytał prostolinijnie Beorn. – Jak to się stało? – zapytał wiadomo o co.
- Jestem Rathar, zwany Wszędobylskim - odparł Beorning na pierwsze pytanie. - To Iwgar zwany Pszczelarzem, z Leśnych Ludzi pochodzący. Oraz Mikkel i Fanny. Z Dali.
Przedstawiał towarzyszy po kolei, celowo zaczynając od mężczyzn. Bardingowie na dodatek różnie byli widziani na tych ziemiach, o czym przekonał się już choćby właśnie Mikkel.
- Długo by opowiadać o naszej znajomości i... - zawahał się na moment - ...przyjaźni, lecz ja sam przebywałem zimą w Starym Brodzie. Tam mnie odnaleźli i zmierzaliśmy w tym kierunku, również po to, by zakupić wierzchowca dla Mikkela. Po drodze zobaczyliśmy łódź z nimi dwoma - brodą wskazał na martwych. - Zginęli od orczych strzał, bez wątpienia zaskoczeni zasadzką. Przelali jednak krew wroga. Odkryliśmy coś jeszcze. Na łodzi był z nimi ktoś trzeci, spętany. Odnaleźliśmy tylko przecięte sznury, zaginął także miecz Merovecha. Czy wiadomo coś o tym, kogo mieli pilnować?

Iwgar milczał i obserwował jak to miał w zwyczaju kiedy to przebywał z ludźmi bardziej nadającymi się do przemawiania. Skinął tylko nieznacznie głową kiedy Rathar wymieniał jego imię.
- Rathar. Poznałem po Górze. Słyszałem już o tobie. – skinął głową. – Widzę, że już z czerepem twym lepiej. Cieszy mnie to wielce. – lekko uśmiechnął się na ile żal po stracie zaufanych ludzi i przyjaciół pozwalał. - Orki tak blisko mego domu… Albo zuchwałe lub bardzo, bardzo głupie. W każdym razie zabiły mych ludzi i tego nie daruję. Wysłałem Merovecha na południe do wioski za Starym Brodem przy rzece. Kazałem rozstrzygnąć jakoweś spory i upewnić się, że wszystko będzie dobrze. Z tego co mówisz Ratharze, to niechybnie wiedli więźnia na sąd przed me oblicze.
Beorn wzruszył potężnymi, przykrytymi niedźwiedzim płaszczem ramionami.
- Nigdy nie chciałem rządzić ludźmi, lecz jeśli wybierają iść za mną, to muszą przestrzegać mych praw. Kto je łamie ten na sąd przede mną na Carrock stanąć musi.
Spojrzał na wszystkich nieco dłużej zawieszając wzrok na Bardyjczykach.
- Merovech winien mieć przy sobie sakwę ze sporą ilością srebra. Jesteście w jej posiadaniu?

Tak jak przez cały czas Mikkel patrzył to na Beorna to na wnętrze jego Domu, tak nieco gwałtownie odwrócił wzrok na Rathara gdy ten rozpoczął mowę powitalną. Nawet coś na kształt uśmiechu wypełzło na jego poważne zazwyczaj oblicze. Znikło jednak od razu gdy zapadło milczenie i jasnym się stało, że Beorn swoje ostatnie pytanie kieruje nie do Rathara, a do niego i Fanny.
- Nie Lordzie Beornie, nie znaleźliśmy przy ciałach żadnej sakwy z pieniędzmi - odpowiedział krótko acz swobodnie. Pochylił wpierw z szacunku głowę przed patronem tych ziem, ale potem nie unikał spojrzenia.
Wszędobylski wydobył zza pasa kiesy obu Beorningów, które znalazł przy ich ciałach i rzucił Beornowi.
- To było wszystko, prócz broni i zapasów, co mieli przy sobie.
Sielska atmosfera tego domu niosła ukojenie. Obietnicę odpoczynku słodkiego niczym na babcinym zapiecku. Zwierzęta czuły to najbardziej, ale to oni w pierwszej chwili mieli przygłupie miny, sarnie spojrzenia w srogich twarzach, nawet u Rathara. Bardyjka całkowicie poddała się nowym wrażeniom. Na widok gospodarza ukłoniła się z szacunkiem. Uważny, niechętny wzrok Beorna i jego pytanie było dla niej zimnym prysznicem. Z zaskoczenia nawet nie do końca je zrozumiała, czy to sugestia, że… że Mikkel i ona przywłaszczyli sobie cudze pieniądze?, a może tylko, że nie można im ufać? Zaczerwieniła się. Czuła wstyd, jakby zawiniła tym, że przyszli tu nieproszeni, inni, niemile widziani, jakby przez te poprzedzające pytanie sekundy naprawdę kradła, choć tylko przeznaczony nie dla niej czar tej siedziby. Usłyszała spokojny głos niezmieszanego Mikkela i spuściła wzrok. Po słowach męża ukłoniła się ponownie, ale nie spojrzała na potężnego gospodarza. Rozejrzała się za Bursztynem i przywołał go. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Bardzo nam przykro z powodu twojej straty, Panie. Wybacz nam najście –powiedziała cicho. - Myśleliśmy, że powinniśmy tu przyjechać, ale nie będziemy nadużywać Twojej gościnności. Zaraz wyruszymy dalej. To znaczy my Bardyjczycy - określeniem tym objęła siebie, Mikkela i Bursztyna, który rozpoznał po jej głosie ze to nie żarty i przybiegł i usiadł u jej stóp. –Zaczekamy na naszych towarzyszy, gdzieś w pobliżu twego domostwa. To chyba nie będzie ci przeszkadzać?

- Najście? - Beorn zdziwiony ściągnął krzaczaste brwi. - Bardzo dobrze, że przyszliście. - dodał szczerze. - Ale jeżeli nie chcecie zostać na wieczerzy u nas to zatrzymywać was nie będę.
Fanny zmieszała się.
-Wybacz, Panie. Odniosłam wrażenie, że nie darzysz sympatią bar… to znaczy nas. Czasem zbyt pochopnie wyciągam wnioski. I nie chcieliśmy przeszkadzać w żałobie. Dziękujemy za zaproszenie na wieczerzę. Skorzystamy z prawdziwą przyjemnością.
Beorn odpowiedział od razu niemal bez zastanowienia.
- Fanny z Dali, wędrowcy poza domem żywot prowadzący z różnych powodów to czynią i rzadko, bardzo rzadko – dodał z naciskiem. – zasługują na tytuł inny niż „włóczęgi” i „żebracy”. – wyciągnął rękę do Bursztyna a pies przybiegł łasząc się szczęśliwy pod każdym dotykiem wielkiej dłoni Beorna. - Po słowach waszych szczerych, za takich was nie biorę, bo i czynem pokazaliście to, co każdy prawdziwy Człowiek Północy by uczynił w zamian nie oczekując nagrody. Brak wylewności jednak wybacz Kronikarko. Smutna to pora na zawieranie nowych znajomości. – przeniósł wzrok na ciała poległych. - Gośćmi pod mym dachem jesteście i czujcie się mile widziani.
To powiedziawszy zasępił się pocierając pięść wierzchem dłoni w zamyśleniu.
- Hmm... Merovech winien mieć sakwę podatkową. Uciekinier może być złodziejem. – powiedział ponuro. - Dziękuję wam za ciała poległych. Należny pogrzeb będą mieć mogli z udziałem tych, którzy ich kochali. - Olbrzym westchnął mrukliwie jak niecierpliwy niedźwiedź gdy spojrzał przez otwór w dachu, na odprowadzający dym z ognisk, na łunę leniwie zachodzącego słońca.

Rathar nic nie mówił. Nie był dobry w mówieniu. Fanny była na tym polu zawsze taka poukładana i grzeczna. Przez chwilę przyglądał się jej, a potem przesunął spojrzenie po dwóch pozostałych towarzyszach, ostatecznie zatrzymując je na samym Beornie. Czekał aż wielki mężczyzna przemówi znowu. Nawet Wszędobylski, z całą jego niewiedzą o tym jak zachowywać się wśród ludzi, zdawał się teraz doskonale wyczuwać, że tej ciszy nie można chwilowo przerwać.
 
Sekal jest offline  
Stary 04-10-2013, 13:17   #110
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Jakie wieści przynosicie ze świata? – zapytał Beorn nieoczekiwanie zmieniając temat.

Tym razem pierwsza odezwała się Bardyjka.
-Chyba złe. Choć znasz z pewnością większość z nich. W całej Dolinie Anduiny orki i gobliny zachowują się podobnie jak pod twoja siedzibą. Napadają na podróżnych, panoszą się bez strachu na nie swoich ziemiach. Jakby czegoś szukały –nieświadomie zacytowała zdanie ze znalezionych zapisków. - Czarodziej Radagast łączy ich zachowanie z czymś co jest w Dol Guldur i tam też się udał. Orły są zaniepokojone na tyle że gotowe są znowu rozważyć współpracę z innymi rasami.
Beorn słuchał z zaciekawieniem słów Kronikarki o Dolinie Anduiny i Mrocznej Puszczy i kiwał głową w skupieniu.
- Dal się odbudowuje Lordzie Beornie.- gospodarz przeniósł wzrok na przemawiającego Mikkela. - I mało komu tak bardzo jak Tobie możemy to zawdzięczać. Ludzie wrócili do swojego domu, z którego ongiś przegnał ich smoczy ogień. Nikt nie rzuca wielkich słów na wiatr, ale nadzieja powróciła do ludzi północy. Porządek znów ma szansę zawitać na rhovaniońskich stepach, a król Bard tak jak Ty panie stara się pilnować, by jego ziemie były bezpieczne dla podróżnych. Odbudowany Pałac Giriona pomaga mieszkańcom nauczyć się walki, a Gildia Królewskich Łuczników przyciąga młodych bardyjczyków i bardyjki. Ludzie na wschodzie Mrocznej Puszczy już nie boją się bronić swoich domostw. To wieści z Dali Lordzie Beornie. I Dal pamięta komu winna jest wdzięczność. Natomiast moja żona Fanny ma rację. Władca Orłów Gwaihir powiedział, że gobliny mają nowego króla. Mówi się, że Gorgol syn Bolga poprzysiągł zemstę za klęskę ojca w Bitwie Pięciu Armii. I że na początek chce zawładnąć doliną Anduiny.
Wieści z dali Beorn zdawały się nie robić na Beornie większego wrażenia. Uniósł brew, zmarszczył czoło, bardziej zdawał się zwracać uwagę na szczegóły odzienia i zbroi rycerza niż nowin zza lasu. Dopiero kiedy syn Thoralda przemówił imionami orków i orłów. Beorn utkwił w Bardyjczyku uważne spojrzenie patrząc mu prosto w oczy.
Przerwał na chwilę spoglądając na olbrzyma starając się odgadnąć, czy ten wie do czego Mikkel zmierza.
- Podróżując z Ratharem nauczyłem się, że Twój lud panie nie nawykł do szukania pomocy u innych. Ale musisz wiedzieć, że te same wieści zaniesiemy królowi Bardowi. I musisz być przygotowany, że Dal zaproponuje Ci pomoc. Nie z obawy jednak, że mógłbyś nie podołać obronie tych ziem, a przez wzgląd na przyjaźń.

Beorn odpowiedział niskim głosem powstrzymując gniew, lecz rozmówcy wiedzieli, ze bynajmniej skierowany przeciwko nim.
- Przeklęta linia Azoga została przerwana pod Samotną Górą. Od Gundabadu po Miasto Goblinów niech będzie przeklęty każdy wódź tych parszywych plemion. – Beorn na wspomnienie ojca Bolga był wyraźnie podrażniony. - Nie dźwigną się z kolan szybko a jak już tak się stanie, to dostaną nauczkę i uciekną do cuchnących nor pod ziemią. – zrobił pauzę po czym dodał juz spokojniej. - Wiedz jednak Mikkelu z Dali, że choć takie słowa zanieść królowi Bardowi zamierzasz, to mojej prośby o pomoc w nich być nie powinno i nie będzie, jak to już sam powiedziałeś. Gdy dzień przyjdzie stanąć wspólnie do walki to Ludzie Północy to uczynią, ramię w ramię, jak sześć lat temu pod murami ruin waszej Dali. Nie prędko to jednak się stanie.
Gospodarz oparł się o drewniane oparcie.
- Rację macie i znane mi są coraz częstsze rajdy maruderów przy rzece. Niektórzy wierzą, że rozbite orcze plemiona z południowych skrajów Mrocznego Lasu do Gór Mglistych ciągną miejsca nie mogąc sobie więcej bezpiecznego znaleźć w tej okolicy. Ja jednak, jak i wy, w to nie wierzę, że Dzikie Krainy opuszczają wychodząc z ukrycia. Coś je pcha ku górom, czuję to po kościach i nie jest to strach tylko, ani siła mieszkańców doliny... Głupota to jednak po ich stornie ogromna tak blisko mego domu się zakradać. – powiedział tak, jakby była to groźba obietnicy śmierci.

Leśny Człowiek nie był dziś najbardziej rozmownym z całej kompanii. Można by wręcz rzec, że bardziej pasowałoby mu miano Mruk miast Pszczelarz. Nijak jednak nie potrafił znaleźć odpowiedniego czasu i tematu by się odnaleźć by dodać coś nadto co zostało powiedziane lub by zrobić to lepiej niż ci którzy to uczynili przed nim. Najpierw Rathar powiedział co miało zostać powiedziane o ich nieszczęśliwym odkryciu. Potem Fanny tak pięknie prawiła o tym co w trawie piszczy… a Mikkel tak mądrze i politycznie jakby z wysokości Orlej Skały mógł całą Północ ogarnąć wzrokiem i jej wszystkie zawiłości pooglądać. Iwgar rzecz jasna mógł powiedzieć co u jego ludu słychać ale to nikogo pewnie by nie obchodziło. Mógł przytoczyć jak to Myfanwy Krzepki dzielnie stawał i pokonał wszystkich rywali do topora w turnieju w Leśnym Grodzie. Mógł rzec jak Ronyn Płowy w tym roku zdeklasował konkurencję w łuku. Mógł nawet opowiedzieć o białym jeleniu albo i o Rzecznych Pannach… ale u licha kogo to mogło obchodzić i co to były za wieści. Dlatego milczał, słuchał i się rozglądał.
Rathar także nie brał zupełnie udziału w tej części rozmowy, jako, że jego brak przytomności podczas większej części zimy sprawił, że nic do przekazania i tak nie miał.

Do Wielkiej Izby weszło kilku Beorningów i pozdrawiając wzrokiem gości Beorna ostrożnie z szacunkiem i smutkiem wymalowanym na brodatych twarzach, wynieśli ciała poległych do jednego z pomieszczeń, jakich wiele było dobudowanych do głównej hali.

***

Rankiem Mikkel swoim zwyczajem zbudził się wraz ze wschodem słońca. A oczy otwierało mu się nieco ciężko i zaskakująco niechętnie. Winą za to można było obarczyć ciepło śpiącej u jego boku żony, oraz marcowy chłód poranka. Ale i nie bez winy była góra ciasta, którą dane mu było zjeść w trakcie stypy. Słodkie miodowe podpłomyki nie dawały tej natychmiastowej sytości mięsa w jakie obfitowała dieta dalijczyków. A w każdym razie takie z początku rycerz odnosił wrażenia sięgając co i rusz po nowe kawałki. Siła jaką dawały objawiła się nieco później gdy ugoszczeni przez Beorna poszli położyć się spać…
Na wspomnienie wczorajszego wieczora spojrzał z lekkim zakłopotaniem na szczelnie okrytą kocem Fanny. Wczorajszego wieczora i nocy, trzeba dodać. Za nic nie chciała go słuchać gdy mówił jej, że niedźwiedź podszedł pod dom...
Pocałowawszy dłoń, która spoczywała na jego torsie, oparł ją o poduszkę i wstał z posłania. Bursztyn zamerdał kilka razy ogonem na dzień dobry, ale mimo wyraźnych chęci nie zerwał się na nogi. Trudno było go winić. Również się objadł, a Fanny ilekroć smakowała jakiejś kaszy suto zaprawionej masłem, ziołami, czy orzechami, nie żałowała jej również psu.
- Wstajesz Bursztyn? - spytał zwierzaka wyglądając za okno. Promienie słońca sunęły powoli w dół ścian budynków. Witały nowy dzień w osadzie Beorna - Wstawaj, wstawaj.
Założył spodnie i koszulę. Pies nadal nie wyglądał na przekonanego.
- No chodź. Trzeba pokazać tutejszym gdzie mogą się schować ze swoim chodzeniem na dwóch łapach.
Chwycił cebrzyk na wodę i brzytwę po czym otworzył drzwi. Ich skrzypnięcie w końcu zdołało zerwać rudzielca z posłania. Truchcikiem wybiegł na zewnątrz. Fanny przeciągnęła się i otworzyła oczy gdy zimniejsze powietrze wpadło do pomieszczenia.
Uśmiechnął się i podszedł do ich posłania.
- Dzień dobry - powiedział pocałowawszy żonę.

***

Stadnina nie była duża. Porównując do zagonów, które ciągnęli za sobą koniarze ze wschodnich stepów, wydawała się wręcz maleńka. Konie jednak wszystkie wyglądały nie tylko na silne, zdrowe i zadbane, ale i na swój sposób szlachetniejsze. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Mikkel gdy jeden z wielkich ogierów uniósł łeb na widok zbliżającego się obcego i bez zwierzęcej bojaźni zmierzył się z nim wzrokiem.
- Mikkel z Dali! Pierwszy nabywca z Wielkiego Wschodu - ozwał się mocny głos, a w drzwiach stajni pojawiła się Ennalda - Ciekawam, czy to dla mnie zapowiedź wielkich bogactw, czy może zwiastun nadejścia dalijskich mężów odzianych w suknie jakich żadna kobieta by nie założyła i myślących, że za pieniądz można kupić każdego sprzedawcę i trzymać go później na postronku, który nazwali gildią.
- Ennalda z domu Beorna - uśmiechnął się w odpowiedzi - Panna włóczni, która orczym strzałom się nie kłania. I pomyśleć, że się śmiałem gdy mi mówiono, że podczas gdy u nas małe dzieci straszy się smokami i goblinami, nad Anduiną największą grozę budzą podatki.
- Mało o podatkach wiem - odparła podchodząc do studni i zawieszając na haku spory cebrzyk. Zrzuciwszy go na dół, zabrała się za kołowrotek - Ale z tego co wiem są jak orki. Plenią się bez opamiętania, uprzykrzają życie i pojawiają się w coraz to nowszych miejscach.
- Musisz Ennaldo swoje konie zapytać o podatki. Wszak noszą na swych grzbietach jeźdźców, którzy pilnują by każdy podróżny zapłacił srebrem za przejście przez ziemie Beorna.
Woda z cebra chlusnęła do poidła, a dziewczyna w końcu pierwszy raz się uśmiechnęła. Rzuciła mu pusty cebrzyk.
- Pokorbuj rycerzu z Dali. A ja zapytam moje konie, który z nich Ciebie będzie nosił na swoim grzbiecie.

Po dobiciu targu zapytał Ennaldę o jeszcze jedną rzecz, która go nurtowała. O rumaki, które przemierzały niebezpieczne wyżyny Gundabadu. I o Księżycowego.

***

Przy śniadaniu wrócił jeszcze do tematu dalszych planów Bractwa. Propozycja jaką złożyła Fanny Beornowi i jemu wydawała się odpowiednia. Może nie przez wzgląd na jakiś szczególny sentyment do Meroveha, czy pogrążonym w żałobie domu Beorna, ale ponieważ z jakiejś przyczyny przeznaczenie postawiło na ich drodze łódkę z poległymi wojownikami. I czuł, że powinni pójść dalej tą ścieżką. I tą tęż myślą podzielił się ze wszystkimi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172