Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2013, 07:48   #72
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację










Drzwi głucho zatrzasnęły się za oficerem nim jeszcze zdążyły przebrzmieć w uszach ostatnie słowa Rudiego. Jeszcze przez chwilę stał wpatrzony w nieruchome deski wrót, zimne, wilgotne ściany. W końcu usiadł ciężko na posłaniu, którym był barłóg ze szmat wypchany czymś co niegdyś chyba było sianem.

Czy mógł w to uwierzyć? Czy było to sprawiedliwe? Czy spodziewał się tego? Jaki czeka go los? Przecież był młody. Życie ledwie dopiero leżało u jego stóp. Miał tyle do zrobienia. Miał? Mógłby mieć! W takich chwilach można chcieć żyć. Widzieć świat niczym obudzony ze snu. Kapitan nie żartował. Imperialne prawo przewidywało za dezercję stryczek. Ścięcie głowy mieczem było śmiercią honorową, niegodną zdrajców. Ale czyż on nie chciał tylko żyć? Tylko i aż? Czyż nie wybrał życia uciekając od Barona i ważonej mu niesłusznie śmierci, w co święcie wierzył, że go niechybnie spotka z ręki pracodawcy?




Nie wiedział jak długo siedział z głową wspartą o mur. Musiał zasnąć. Obudził go chłód. Przez małe okienko do celi wpadał blady blask Mannslieba co wisiał na rozgwieżdżonym niebie. Wiedział, że jest w wieży. Na ostatnim piętrze. A mimo to cuchnęło w zatęchłej celi jakby otwór był zbyt mały, aby mógł wywietrzyć odór tego miejsca.

Było cicho, że słyszał chrobotanie szczura przy misce, która stała pod drzwiami. Spokojnie wyjadał okruchy.










Wieczorem, tuż przed zapadnięciem zmroku, drzwi do celi Eryka otwarły się ze zgrzytem i do środka wszedł kapitan Beck z dzbanem wody.

- Herr Bauer jesteście wolni. Donos na was złożony fałszywym był, choć nie do końca... Niestety Rudiger Miller dezerterem jest i imperialne prawo ręce mi wiąże przed jego oswobodzeniem. Niechaj go Morr zachowa. Dezertera zdecydowałem odesłać za dwa dni z powrotem do barona Frobla. Wysłał do okolicznych miast list gończy za uciekinierem i na liście poszukiwanych był od kilku dni. Miller przysięgę wojskową składał czego Sigmar i jego prawo świadkami są przeciw niemu.

Przeszedł się po celi ze splecionymi za plecami rękoma.

- Zeznania wasze cennymi się okazały. – powiedział zmieniając temat i podszedł bliżej łowcy nagród. –Z moimi ludźmi problem miałem już od dawna, ale dowodów ostatecznych brakowało. - powiedział już bardziej poufale. – Zeznania wasze rozprawić się z nimi jak i młodym Dykierem Beladonna pomogą. Pozostałych z szajki hien cmentarnych już wyłapałem jednego po drugim jak krnąbrne szczenięta. Na rynku kat juz nadzoruje nowy szafot na cztery stryczki. – mówił o wieszaniu grupowym. - Kwestią czasu jest nim do lochów trafią też zbiegli porywacze Purcela. Zeznania jednak Herr Gotte i was wszystkich są przed sądem wskazane. – powiedział z naciskiem. – Po rozprawie... – dodał ciszej. - Jeśli zeznacie przeciwko Leonidasowi i Dykierowi, to wystawię ci glejt Eryku, że z ramienia mojej miejskiej straży działasz najmując do pomocy resztę twych kompanów. Łatwiej będzie wam drzwi otworzyć przed wami zamknięte. Przed strażnikami dróg opłat na rogatkach nie płacić jak pościg za porywaczami za miasto was zawiedzie w naszej okolicy. Z naszego miejskiego lochu podejrzanych na przesłuchania zabierać czy też dezerterów konwojować czy też inne szuje. – wyliczał niby od niechcenia. - A rozprawa będzie za dwa dni, bo dłużej pod kluczem trzymać wnuczka starego Beladonna mogę nie zdołać.











[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WlNjQrfzTIg[/MEDIA]

Chłopcy z Biberhof przybyli na bal do rezydencji Purcela ubrani w swe najlepsze ubrania, starannie wyczyszczone i wygładzone niczym na Biberhofowy Dzień Słońca. Wypuszczeni z lochów bez Rudiego dowiedzieli się również, że Alex zwany Młodym, wysłany zostanie po procesie zbrodniarzy do domu chłopców przy Zakonie Pochodni. Sierociniec ten będący zarazem domem poprawczym, ponoć słynął z licznych powołań w służbie Sigmara. Z kolei przyziemna służba u Purcela odebrała płaszcze i kapoty płaszcząc się przed nimi, że niemal zamiatała czapkami i nosami marmury.




Kiedy z przepysznego przedsionka małego pałacu, Chłopcy z Biberhof zostali poprowadzeni do sali bankietowej, wszyscy dosyć szybko zorientowali się, że bal to był maskowy. Czyżby detektyw zapomniał o tym szczególe wspomnieć? Nietaktem okrutnym byłoby żegnać się zaraz po przyjściu, zwłaszcza, że gospodarz już ich widział i z daleka żywiołowo machał im ręką na powitanie.

Gotte najmniej wyróżniał się na tle zgromadzonych gości, bo szykowne odzienie jakie dostał od kompanów, modnym było i pasowało na Długonosego idealnie. Stąpał lekko i ostrożnie i zapuszczał żurawia za każdy filar i kolumnę. Rozglądał się na boki niczym bocian na polowaniu, co dodawało mu jakby dostojności w sztywnych ruchach. Po prawdzie to dlatego, że wciąż jeszcze trzymał go w napięciu strach, że jest obserwowanym był lub, że krzywda stać mu się może, co kompani tłumaczyli mu a i on sam w gruncie rzeczy rozumiał, że to minie. Że to stres. Że jest bezpieczny. Upudrowane damy w maskach zza wachlarzy obserwowały go chichocząc.

Bert również wtopił się w tłum niezgorzej a spojrzenia panien spod długich rzęs były może mniej zabawne lecz bardziej uważne.

Arnio najdłużej zabawił w sieni, bo dosyć długo musiał wręcz przyciągać się ze sługą zwanym Iwanem, który odbierał mu z rąk krasnoludzki młot, z którym Hammerfist jakby nie chciał się rozstawać. W końcu chrząkając i mrucząc pod nosem khazad dał za wygraną i puścił trzon a służący mało nie wywrócił się zachwiawszy się od nieoczekiwanego wypuszczenia z rąk gościa oręża.

Reszta pouczona przez Berta wiedziała, żeby mieczy nie brać, ani tarcz, ani hełmów, bo to bankiet miał być wystawny.

Gospodarz szybko przybył do Chłopców z Biberhof nim tamci zdążyli rozejść się w pomiędzy tłum gości.

- Cieszę się, żeście zacni wybawiciele zechcieli zaszczycić bal nasz obecnością swoją! – uściskał prawicę Josta a potem reszty.

Podniósł rękę do góry a muzykanci przyciszyli wesołe granie ledwie smyrgając dla odmiany struny; z cicha masowali smyczki i delikatnie dmuchali w piszczały na pół gwizdka.

- Panie i panowie! – zagrzmiał kupiec Purcel donośnym głosem klasnąwszy kilkakrotnie a gwar ucichł i wszyscy zwrócili swe oczy w ich stronę. – Przedstawiam wam oswobodzicieli Sigismunda z rąk Tilleańskich morderców! – obiema dłońmi zamaszyście wskazał Chłopców z Biberhof. – Na cześć tych bohaterów ten bal!

- Brawo! Brawo! – krzyknęła jakaś stara matrona skrzekliwym głosem przez binokular wyglądając na młodych zuchów.

Reszta gości z entuzjajmem ich przywitała śląc pełne uznania i zaciekawienia spojrzenia. Niektóre były skonsternowane zwłaszcza oceniając krytycznie ich stroje. Ciche szepty rozległy się to tu i tam. Damy skłoniły głowy gdy ich wejrzenia krzyżowały się z ich wzrokiem. Panowie entuzjastycznie klaskali. Po kilku jednak chwilach, na znak gospodarza, muzyka zagrała głośniej i żwawiej, a salę znowu wypełnił gwar przerwanych rozmów.

- Wiedział Alfonso kogo do współpracy było potrzeba w tej śmiertelnej misji. – powiedział stary Purcel wesoło z lekka ściskając biceps Winkela. – Wartych było te dziesięć tysięcy co do jednej korony... – westchnął luzując koronkowy kołnierz zielonego fraka.

To powiedziawszy wytarł białą chusteczką pot z czoła, który wystąpił mu na skronie i spływał na żółtą maskę przepaski zakrywającej oczy. Całkiem jakby na wspomnienie niebagatelnej sumy, zrobiło mu się nagle duszno i gorąco.

– Ale cóż to! Nie ma z nami jednego bohatera?! Czy oby wszystko z nim dobrze? Czy ranny odniesione go powstrzymały przed obecnością w naszym gronie? No i gdzie dzielna wojowniczka? - dotknął się policzka, w miejscu gdzie Marianka nosiła paskudne blizny.

Środek sali, okraszonej licznymi obrazami w złotych ramach, akurat robił się pusty, bo do tańca goście szykowali się przybierając fikuśne pozy i miejsce robiąc do tańczenia.

- Taniec wieczoru otworzą nasi goście! – powiedziała donośnie młoda żona Purcela a oczy zgromadzonych powędrowały jak po sznurku ku Jostowi, Bertowi, Arno, Erykowi i Gotte.

Poznali ją mimo trzymanej przy twarzy na patyku maseczki - po jej figurze, włosach jak i głosie. Szła wraz z czterema uśmiechniętymi damami ku Chłopcom z Biberhof, aby wziąć ich do tańca. Jedna była równie młoda i zgrabna co matka Sigismunda. Druga niższa i przy kości. Trzecia wysoka i szczupła jak tyczka i choć w wieku podeszłym, to trzymała się prosto jakby suknia nie pozwalała jej na odrobinę zgarbienia. A czwarta z panien, najbardziej uśmiechnięta, czerwone miała włosy, lub tylko taką perukę i ani jej krzywych nóg nie była w stanie zamaskować obszerna suknia, ani maska czapli zakryć do końca na modłę Gotte jej długiego nosa.

Pozostali goście już ustawiali się parami na obrzeżach parkietu.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-09-2013 o 08:07.
Campo Viejo jest offline