Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2013, 19:56   #42
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
„ Będziesz zwalczał bestie azaliż są przeciwne Naturze.”
jedenaste przykazanie


Baszar czuwał w pobliskich ruinach czekając aż zdobycz wystawi się na strzał. Był pewien, że jego cierpliwość zostanie wynagrodzona. Tropił tego mutanta już czwarty dzień. Musiał go zabić by udowodnić radzie plemienia, że jest już mężczyzną i wojownikiem godnym swego ojca. Słońce zbliżało się już ku horyzontowi gdy Indianin dostrzegł ruch. Coś przemknęło pomiędzy wrakiem wypalonej ciężarówki a pojemnikiem na śmieci. Carlson nie spodziewał się przeciwnika z tamtej strony. Nie zdążył na czas wycelować kuszy. Zamarł wyczekując powtórnej okazji. Po chwili dostrzegł ruch z prawej, pomiędzy pompami paliwa. Czyżby się pomylił i stara stacja benzynowa była zamieszkana przez kilka paskud? Robiło się niebezpiecznie. Mutanty wystartowały ze swych kryjówek jednocześnie. Dzieliło ich około 20 metrów ale potwory były niesamowicie szybkie. Baszar strzelił trafiając jedną z poczwar w nogę. Obie ryknęły. Ta ranna po lewej zwolniła odrobinę. Młody wojownik odrzucił kuszę i wyszarpnął maczetę. Ruszył zwinnie w stronę nieruszonej bestii. Wykonał unik, pazurzasta łapa o włos ominęła jego brzuch. Ułamek sekundy później ostrze meczety zatopiło się w szyi potwora prawie odcinając mu głowę. Niestety, dokładnie w tym samym momencie drugi z mutantów wylądował na jego plecach obalając go. Czerwonoskóry padając pechowo uderzył nosem w kamień. Chrząstka pękła polała się krew a ból sparaliżował Baszara na krótką chwilę. Ten moment wystarczył mutantowi by chwycić głowę Indianina w obie dłonie i szarpnąć do tyłu odsłaniając gardło. Więcej zrobić nie zdołał. Czubek jego głowy odpadł ścięty niczym wierzch jajka na miękko. Potwór runął po lewej stronie Indianina. Carlson odruchowo odturlał się w prawo i zerwał na nogi gotów do dalszej walki. Naprzeciw niego stał mężczyzna w workowatym kapeluszu i znoszonym prochowcu. W dłoni dzierżył krótki miecz.
Nie obawiaj się bracie albowiem nie pragnę twej zguby. - Głos tego człowieka był surowy niczym matka pustynia ale jednocześnie wzbudzał zaufanie. Dziwna mieszanka.
Kim jesteś ? - zapytał nieufnie człowiek pustyni. Dookoła panowała już prawie noc.
Zwą mnie ojciec Jonasz. Śledziłem cię wędrowcze. Obserwowałem twoje polowanie by poznać szczerość twego serca i ogrom wiary. Widzę, że w walce z Bestią nie zawahasz się poświęcić życia. Ale to wszystko może poczekać – powiedział wędrowiec opuszczając miecz. – najpierw zapewnijmy sobie bezpieczny popas. Pogwarzymy przy ognisku.
Baszar zaczął odczuwać skutki walki naraz opadło go zmęczenie, złamany nos bolał jak cholera. Skoro wędrowiec nie był wrogi, mało tego uratował mu życie zasługiwał na zaufanie.

- Witaj Bashar. - powiedział James na widok zamyślonego przyjaciela. - Jak tam poszło wasze zadanie? - zapytał najemnik.
- Wiesz to było piekło. Nie dla nas a dla atakujących. Pułapki Młodego były bardzo skuteczne ale też nieludzko okrutne. - W głosie tropiciela słychać było smutek.
- Cóż... Czego można było się spodziewać jak chłopak dorastał w takim a nie innym gronie? - zapytał poważnie James. - Nie jest jednak tak źle. Młody może jest okrutny, ale ja w jego wieku... Powiedzmy, że intensywnie pracowałem na kontrakcie w Zwiadowczym... - dodał nożownik. - Słyszałeś pewnie już lokalne nowinki? - zapytał Cutler patrząc w dal.
- Właśnie wracam z knajpy. Słyszałem, że walki były ostre. Ponoć nawet kogoś zabiłeś. Wielkie mi co. Ten kto żyje z przemocy nie umrze ze starości. - głos Baszara był beznamiętny.
Cutler chwilę milczał. Ktoś nawet by pomyślał, że zastanawia się nad słowami kumpla.
- Rzekł stroniący od przemocy asceta… - zaśmiał się James. - Dobrze wiesz, Bashar, że ani ja ani ty nie umrzemy w ciepłym łóżku, jako staruszkowie, z przyrodzeniem w cipce jakiejś młodej piękności. Co to, to nie. Powiedz szczerze… Chciałbyś dożyć swojej niedołężności? Czasów, gdy chodzenie, skakanie, nie mówiąc o walce będą dla Ciebie bolączką? Ja bym nie chciał…
- Wiesz co James, nie martwię się tym. Przystępując do drużyny zdecydowałem się na walkę do końca. Teraz po prostu walczę. Tak jak ty i pamiętaj James to co wiemy obaj walki wygrywa się w głowie. - Indianin palnął kolejne minikazanie. - To co poszukamy Szefa? Niech cie wkręci na robotę.
- W głowie? - zapytał się James drapiąc się po wymienionej. - Chyba głową. Pamiętasz jak tego typa obmacującego tę laskę w Vegas żem dynią skasował. - wspomniał Cutler. - To były czasy… Bashar! Bashar! - nagle James spojrzał na przyjaciela w taki sposób jakby mina właśnie urwała mu nogi. - Przecież ja nie mam noża! Rozumiesz? Ty jako jedyny mnie rozumiesz… Słuchaj stary. Mam tu naboje i nadzieję, którą całą pokładam w Twoim żylastym, survivalowym ciele… Liczę, że taki specjalista od noży kupi dla mnie coś dobrego. Nóż ma być dobry do walki, z pochewką. Wiesz co lubię… - Cutler podał przyjacielowi 11 pocisków. - Sam bym tam poszedł, ale po ostatniej wizycie nie wpuszczą mnie. Wiesz… Starałem się być miły, ale wyszło jak zawsze. Zrobisz to dla mnie? - zapytał z nadzieją w głosie Maczetoręki.
- Nie ma problemu. Poczekaj tu co? Od razu zawołam Drake ok? - Powiedział Bashar znikając w drzwiach sklepu.
- Dzięki. Ratujesz mi dupę stary. - powiedział Cutler klepiąc przyjaciela w ramię. - Pewnie, że na Ciebie poczekam. Zawołaj szefa i pamiętaj… Jak ochrona coś powie o mnie czy ten sklepikarz to nie wierz im, bo to pewnie o Staszku, z którym tam byłem… - dodał z lekkim uśmiechem.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline