Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2013, 20:01   #69
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Roran , wysłuchawszy Ysassy pokiwał głową:
- Chyba idą po sladach, może po śladach naszych. W końcu to pościg, nie? Na miejscu chłopaków schowałbym sie gdzieś, więc zobaczymy czy te barany ich znajdą...jak tak….cóż, trzeba im pomóc będzie. po czym dodał rozglądajac sie po reszcie ekipy: - Idziemy dalej za nimi, zobaczymy co znaleźli po czym sam ruszył pierwszy, schylajac sie by być niedostrzegalnym dla ogrów, z toporem i tarczą w rękach.
- A może byśmy się tam kuzyni rozgrzali trochę, co? - z chytrym entuzjazmem w głosie rzekła Ysassa. - Te wielkoludy, z tego co ja widzę, gówno teraz widzą i tu szansa nasza może być. Jest ich trochę i są silni, ale są tak samo silni, jak i ślepi. Ataków z dala nie dostrzegą, a jakby ich jeszcze pochodni pozbawić, to tylko na ślepo swymi wielkimi łapskami bić by mogli - rzekła, co jej po głowie chodziło.
- Hmm, mam bolasy, mozna by ich unieruchomić….umie kto rzucać jak trzeba? zamyślił sie Roran -Trzech na ziemię, ognia z garłacza i kusz i hejda na nich - była by szansa
- Polowało się na nie taką zwierzynę- uśmiechnęła się khazadka. - Powinno udać się mi którego unieruchomić - dodała pewna swych umiejętności łowieckich.
- Atak po ciemku, połowa na ziemi, ogień i ryki, stal i szybkość, a śnieg po pas, hmmm, tak to ma sens dodał kapral pewien z koleji swych umiejetności zbójeckich. - Dobra, tak zróbmy. Dwóch do bolasów na ochotnika, reszta szykować kuszę. Rzut, salwa i do toporów, jasne? rozejrzał się Roran po kompanach. A co tam. Noc ciemna, wrogowie ślepi i stal w rękach? Może to wola bogów?
- To jeden wezmę ja. Później poprawię z garłacza, a na koniec rozłupię łby młotem - opisała swój plan córka Moisura.
- Dobra, to może ja oboma ciepnę. Chłopaki, kusze gotowe? zapytał jeszcze kapral podając bolasa Yssenie.
- Ja na strzelaniu i rzucaniu niestety się nie znam, ale za to toporem umiem grzmotnąć, jak nikt inny. Powiedział, jak zwykle uśmiechnięty Dorrin. - Róbcie swoje, a jak skończycie dajcie znak do ataku dobije wszystkie jednym ciosem. Zaczął się przechwalać.
Galeb uniósł swoją dłoń. Rewelacja o tarczy, którą miał Roran jakoś nie przemawiała do niego. Gdyby to od zbója i jego rzeczy wyszła moc, zwycajnie poczułby to.
- Hop nie mówcie póki nie przeskoczycie. To prawda że ogry mało widzą, ale nadal w zwarze są bardzo niebezpieczne. - rzekł kowal run - Więc najpierw trzeba szyć do nich z kusz ile wlezie i tylko w jednego. Ogień trzeba skoncentrować, bo inaczej wszystkich tylko trochę poranimy, a oni się ranami nie przejmują. Jak w końcu wyczają gdzie jesteśmy, wtedy trzeba pocisnąć ich bolasami i z garłacza. Po tym dopiero przejść do walki i to w takiej pozycji, aby kupą nas nie obskoczyli.
Oj przemarznięty był Galvinson niezmiernie, ale cały czas lustrował otoczenie w poszukiwaniu takiego właśnie miejsca.
- Nie mamy zbyt wielu kuszników,a każdy kiepski, całym szacunkiem. więcej zdziałamy zaskoczeniem odparł kapral. Kowal run miał rację, ale zapomnił że kuszę ładuje się wolno, a strzelcy z nich chujowi. -Ci co maja wolne ręce, dadzą salwę, w sensie wy wszyscy poza mną i Ysassą, strzelcie chwilę po niej, by widizeć kogo poraniła. Jeśli zdązymy to rzucamy topory czy strzelamy, zanim dojdzie do walki wręcz. Kaleczymy i ranimy jak się da. Najpierw dystansówki: kusze, garłacz, gdy b ędą się zbliżać pójdą bolasy i topory do rzucania, tak? Jakieś niejasności?

***

Galeb skupił się na swoim postanowieniu. Kiepski był z niego strzelec, a i wojownikiem specjalnie dobrym nie był. Dotąd pamiętał słowa Mistrza o "unikaniu niepotrzebnych walek", jednak ten walek był niezbędny... aby ocalić ich towarzyszy. Tego jednego był pewien.... że w ten sposób ocalą swoich towarzyszy. Jako runiarz miał też jednak nadzieję zobaczyć jakiego rodzaju magię skrywa tarcza starego zbójnika.

I zaczęło się. Bełty poleciały raniąc ogrów. Czeladnik run szybko wystąpił naprzód, poprawił tarczę i przygotował się na nadchodzący atak. Rodowy herb wraz z jego personalną runą pysznił się na porządnym kawałku krasnoludzkiego rzemiosła rzucając wrogowi wyzwanie... wrogowi który bardzo słabo ich widział.

Z wielkim rozbawieniem Galeb patrzył jak ogry na początku wpadają w mały popłoch, aby potem się zorganizować i rzucić na oddział krasnoludów z szałem. Jednak runotwórcy właśnie w tym momencie przestało być do śmiechu. Poczuł że ogarnia go wątpliwość. Wielka wątpliwość. Kiedy potężny ogr trzymając w łapach dwuręczny młot dopadł do Galeba ten wiedział, że nie znajdzie w sobie dość odwagi aby przejść do ofensywy wobec tak potężnego przeciwnika.

Agresor przypuścił na krasnoluda serię ataków. Kolejne ciosy albo chybiały, albo też natrafiały na tarczę, która rozpryskiwała się i trzeszczała od potwornej siły uderzeń ogra. Galeb zacisnął zęby mamrocząc w tajemnym języku kowali run modlitwę do Bogów Przodków, mając nadzieję że pozostali uwiną się z resztą w miarę szybko.

Niestety jeden z ciosów rozbił całkowicie tarczę na drzazgi, a następny trafił Galvinsona w łeb. Ten się zachwiał i padł w śnieg, lecz zdołał zachować przytomność. Z tryumfalnym rykiem młociarz wzniósł oręż nad głowę szykując się do zmasakrowania krasnoluda.

W ten do ogra doskoczył Baldrik i grzmotnął go w kolano swoim własnym młotem łamiąc je i otwierając olbrzymowi poważną ranę, ratując tym samym skórę kowala run. Ten krzyknął boleśnie i zachwiał się odwracając się do brodacza z zamiarem oddania mu za swoją krzywdę. Na szczęście Grimnir wybrał właśnie tą chwilę, aby trzepnąć Galeba po łbie i przypomnieć mu co powinien robić zamiast tarzać się w śniegu. Ten zebrał się w sobie, wstał i chociaż obraz mu się rozmazywał wziął potężny zamach i wykończył ogra łamiąc mu kręgosłup. Ysassa zaraz doskoczyła i poprawiła ciosem w łeb, pewnie sądząc, że Galeb uderzył za słabo.

Runiarz dysząc ciężko rozejrzał się po pobojowisku. Reszta ogrów właśnie była dożynana. Udało im się. Udało! Galvinson był szczęśliwy... po chwili jednak adrenalina uszła, a on zdał sobie sprawę z czegoś...

... że jest piekielnie zimno i wietrznie.

***

Galeb Galvinson siadł w odległym kącie jaskini i przeglądał łupy jakie zdobyli na ograch. Dzięki futrom i odzieniu spaślaków mogli teraz w miarę wygodnie i ciepło spędzić noc (chociaż smród był niemiłosierny). Runiarz przekładał kawały blachy, które osłaniały brzuszyska ogrów. Było ich sześć, ale tylko cztery nadawały się do czegoś. Pozostałe dwie mogły posłużyć za materiał do naprawy pozostałych. Galeb prychnął. Te "tarcze" wyglądały paskudnie, ale mogły w walce okazać się znacznie wytrzymalsze niż ta której dotąd używał.

Rozłożywszy swoje narzędzia Rhunki przyjrzał się im i pokiwał głową. Wziął z głębi jaskini kilka kształtnych kamieni i zaczął na nich ryć tajemne znaki. Potem przyniósł z głównego ogniska kilka patyków i suszu rozpalając miniaturowe ognisko w kręgu ułożonym z naznaczonych znakami kamieni. Płomienie stały się intensywniejsze i zaczęły dawać więcej ciepła, lecz jednocześnie nie widać było aby "paliwo" szybciej się spalało. Galeb zabrał się do pracy nagrzewając nad powstałym w ten sposób paleniskiem kawały ogrzej blachy, które potem kładł na w miarę płaski kawałek podłoża i wyklepywał, modyfikował i przerabiał drobnymi uderzeniami runicznego młotka kowalskiego. Chociaż uderzenia były drobne zginały blachę jakby kowal wkładał w to wszystkie swoje siły. Kiedy w końcu pierwsza tarcza była zdatna do użytku Galeb otarł czoło. Dłoń się jednak zatrzymała. Kowal musiał uważać aby nie przekrzywić opatrunku na swoim pokiereszowanym łbie.

W ramach przerwy zrobił jeszcze kilka runicznych kamieni, które podał pozostałym, aby ułożyli je przy głównym ognisku.

Odpocząwszy chwilę Galeb przystąpił do dalszej pracy. Blachy które z trudem ściągnął z opancerzonego ogra były zbyt wielkie, aby robić z nich elementy opancerzenia. Poza tym wymagałoby to zbyt dużo roboty, a tutaj mógł wykonać tylko prowizorkę. Nie widząc innego wyjścia postanowił spróbować uformować je pawęż czy kolejną tarczę.

To było to... rzemiosło... to co uspokajało Galeba i poprawiało mu humor... szczególnie po stracie towarzysza...

Kowal Run usiadł spokojnie i wypił trochę piwa ze swojego antałka... jego wzrok przeniósł się na jego młot bojowy który leżał sobie spokojnie obok niego.

***

Echo poszło po jaskini niczym grom przeszywający nocną ciszę. Krasnoludy obejrzały się zaskoczone i zdumione.

Galeb w kącie jaskini klęczał nad płaskim fragmentem podłoża. Ułożony na nim był jego młot bojowy rozgrzany do czerwoności. Trzymając w jednej ręce dłuto, a w drugim młot kowalski kowal wybijał coś na obuchu oręża. Z każdym uderzeniem rozlegał się grzmot, a z jarzących się na narzędziach znakach biły wyładowania mocy.

Jakiekolwiek słowa przestały trafiać do Runiarza. Na jego twarzy malowało się teraz niesamowite skupienie i determinacja. Jakby w swoją pracę wkładał wszystkie uczucia jakie musiał przeżyć w ciągu ostatnich godzin. Gniew, obawa, cierpienie, smutek... stracili towarzysza, cześć z nich była ranna... ale pomimo wszystko zdołali pokonać wroga... Galeb wkładał te wszystkie przeżycia w swoją pracę. Minęło kilkanaście minut zanim kowal był zadowolony ze swojego dzieła. Na dnie runicznego znaku jaki wykuto na obuchu jaśniała pojedyncza cieniutka niska mocy.

Kowal siadł przed młotem i odłożył narzędzia. Zamknął oczy i ułożył dłonie na młocie po czym zaczął szeptać słowa w starożytnym khazalidzie, który był zwyczajnie niezrozumiały dla zwykłych krasnoludów. Każdy z obecnych poczuł jak włosy stają mu dęba. Brody zjeżyły się. W jaskini czuć było zapach ozonu oraz magiczną aurę, choć ledwie wyczuwalną. Wraz z kolejnymi słowami czeladnik run zaczynał wykonywać zawiłe gesty wtłaczając do nakreślonego symbolu moc. Pomimo rany na głowie siedział i w skupieniu mamrotał przez kolejne minuty i kwadranse ignorując otoczenie. Był zajęty swoją pracą... był zajęty... najszlachetniejszym ze wszystkich krasnoludzkich rzemiosł. jego krótka srebrzysta broda rozwiała się niczym pod wpływem wiatru, a dłonie jaśniały oświetlone poświatą bijącą z jeszcze niegotowej runy.

Trwało to długo. Galeb nie przerywał swojego dzieła pomimo iż był zmęczony. Dłonie cały czas poruszały się w ten sam sposób, a potok runicznych zaklęć nie zachwiał się nawet na moment. Takiego pokazu opanowania i wytrwałości próżno było szukać pośród innych rzemieślników.

Minuty przeradzały się w kwadranse, zaś kwadranse w godziny. Panująca w jaskini aura nie ustępowała i można było mieć wrażenie, że Galeb będzie tak pracować aż do rana. W końcu jednak złożył dłonie na młocie i zmienił słowa na inne - bardziej poważne i rozkazujące. Pomiędzy jego palcami przeciekało teraz światło, która kowal próbował zatrzymać i upchnąć w runie. Nie trwało to długo. Po kilku minutach Galeb odjął dłonie od młota, ujął go za trzonek i obejrzał dokładnie fachowym okiem.

Jakby dla komentarza kiwnął powoli głową, ale bez większej radości, entuzjazmu czy satysfakcji.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 08-09-2013 o 16:34.
Stalowy jest offline