Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2013, 22:32   #30
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Tex odetchnął kilka razy głęboko. Chwilowo nikt go nie chciał rozszarpać na strzępy, ale biorąc pod uwagę okoliczności mógł to być stan przejściowy. Rutynowo przeładował rewolwer, równie mechanicznie chowając łuski do kieszeni. Nasłuchując chwilę czy nic nie lezie, pełznie lub człapie od strony piwnicy znów wycofał się do kuchni. Lekko kulejąc wyjrzał przez okno, a potem zbadał swoje rany. Przemył te na twarzy, martwiąc się czy nie wda mu się jakieś cholerstwo, a potem obandażował kostkę. Wolałby, żeby przyjrzał się jej lekarz ale teraz nie stać go było na takie luksusy. Musiał jeszcze zajrzeć do piwnicy czy przypadkiem nie czai się tam jeszcze coś co mogło by rozleźć się po okolicy i narobić więcej zamieszania. Westchnął, a potem klnąc na czym świat stoi pod adresem wszystkich nekromantów udał się znów w kierunku schodów. Nie było już niczego, co dybałoby na jego życie. A przynajmniej niczego nowego. W centrum podziemnego pomieszczenia, po środku starych gratów pamiętających czasy jego dzieciństwa, znajdowało się potężne entropiczne zaklęcie, które opiewało sobą praktycznie cały dom. Niczym macki jakiegoś obleśnego stworzenia, emanacje rozchodziły się w każdym kierunku, wijąc przy tym i klucząc jakby chciały dostać się do każdej szpary i otworu. Trzęsło się i pulsowało. Prawdę mówiąc, owe tajemne plugastwo było bardziej okropne niż jakakolwiek na wpół rozłożona gęba którą miał dzisiaj okazję oglądać. Co gorsza, w jego obecnym stanie (a także z obecnym stanem jego wiedzy) rozproszenie takiego monstrum było chyba mniej realne niż trafienie szóstki na loterii.

“Taki mój pieski los. Najpierw zgraja szarogębnych, a teraz to…” - Chwile studiował obce zaklęcie starając się zgłębić wszelkie jego niuanse, które potem pomogłyby mu rozproszyć wrogie zaklęcie. Mimo, ze brzydził się nekromancją to jednak dalej była to magia, a Tex chorobliwie wręcz starał się poznać wszelkie jej aspekty. Niestety czym dłużej oglądał zaklęcie śmierci tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nic tu po nim. Po kwadransie splunął na ziemie i ruszył w stronę schodów.

- Na razie. - Mruknął z wiarą w głosie i zabrał się na górę. Zabezpieczył drzwi i wyszedł na światło dnia. Musiał pomyśleć, a aura domostwa nie sprzyjała temu. Rozejrzał się po okolicy czy przypadkiem ktoś się nie przypałętał i znowu odwiedził szopę z narzędziami. Wybrał odpowiednie i pokuśtykał za dom. Najchętniej już by stąd spadał, ale musiał jeszcze zrobić ognisko. Wybrał miejsce, choć wolałby zrobić to jeszcze dalej. Niestety świadom był, ze nie jest w najlepszej kondycji i nie dysponuje zbytnio czasem. Najpierw wykopał dół, potem ułożył trochę drewna i nie żałując benzyny skropił obficie truposzy, których za pomocą taczki umieścił na stosie. Gówniana robota, ale jako gospodarz musiał ja zrobić. Tępienie szkodników i usuwanie trucheł było jego obowiązkiem. Czekając aż zwłoki zmienią stan na taki, który uniemożliwi ich ponowne przywołanie przeskanował zaklęciem otoczenie. Zastanawiał się czy w jego domostwie jest coś co przyciągnęło tu Kabałę wrogich magów czy to po prostu przypadek. Niestety zbadał dom pobieżnie i sporo roboty przy nim mu jeszcze zostało. Właściwie to dopiero zbaczał przy nim grzebać, ale w tej chwili niestety musiał przerwać. Po pierwsze potrzebował lekarza, po drugie musiał mięć odpowiedni plan. Gdyby wrogiem był jeden mag, mógłby spróbować powalczyć. Niestety w przypadku Kabały musiał podkulić ogon i zwiać na z góry upatrzone pozycje. Póki mógł jeszcze chodzić. Zasypał dół i odniósł narzędzia. Zdaje się, że czekała go wyprawa do miasta w poszukiwaniu jakiegoś lokalnego konowała.
Po raz drugi musiał wybrać się do Glory. Poprzednia wyprawa była pełna wrażeń, na szczęście tym razem obyło się bez ekscesów. Jedyną niedogodnością była zraniona kostka, która odrobinę dokuczała przy kierowaniu. Tex starał się nie rozpraszać takimi drobnostkami i wypatrywał niebezpieczeństw, które w każdej chwili mogły mu spaść na głowę. Zastanawiał się czy Nekromanta i spółka przebywali gdzieś w okolicy czy może miał szczęście i są gdzieś dalej. Nieszczególnie wierzył w swoje szczęście i jeśli chodzi o zapewnianie sobie bezpieczeństwa nie był przesadnym optymistą. Zanim zaczął grzebać przy zaklęciach obłożył się zaklęciami, które miały utrudnić namierzenie go w sposób magiczny. Nie był jednak pewien czy środki, które przedsięwziął były wystarczająco. Nie należał jednak do ludzi, którzy zamartwiają się na zapas. W takim przypadku po prostu pozostało mu być przygotowanym i spodziewać się ataku w każdej chwili. Na szczęście paskudne zaklęcie, które trzymał w rękawie nie zostało użyte i bez zbędnych przeszkód wylądował w poczekalni u lekarza.
Wszystkie poczekalnie wyglądały tak samo. Oczywiście różniły się drobnymi detalami, jak na przykład obrazki na ścianie czy pisma leżące na stoliku. Wspólnym mianownikiem dla wszelkich poczekalni były niewygodne siedzenia. Jak by człowiek nie próbował się usadowić i tak po chwili miał ochotę porąbać niewygodne fotele, a ich projektanta skazać na siedzenie na swoim dziele do końca życia.
Zmarnował ponad kwadrans wiercąc się w poczekalni i drugi na tłumaczeniu, że podrapał go “nie wiem, chyba borsuk, a kostkę skręciłem” . Bogatszy o kilka opatrunków, antyseptyków i środków przeciw bólowych, które wylądowały w koszu wrócił na ranczo.
Akurat na czas gdy zadzwonił telefon. Westchnął zrezygnowany. Tym razem nie znalazł żadnych wykrętów więc odebrał i rzucił inteligentnie do słuchawki.
- No?
Twardy, chrypki głos dobiegł go z wnętrza słuchawki. Był znajomy. Nawet bardzo.
- No? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? No? Chłopie, próbowałem się do Ciebie dodzwonić przez pół dnia! A powiem Ci, że to nie jest łatwe, kiedy nawet nie masz aktywnej linii telefonicznej. Gdzieś Ty był? Z resztą nieważne, później opowiesz. Po tym jak stwierdziłeś, że wracasz w domowe pielesze, zacząłem trochę grzebać w naszych aktach, szukając brudów na temat Glory - potok słów ustał dopiero gdy Dusk zechciał się upewnić, że słuchacz wciąż znajduje się po drugiej stronie i nie ogłuchł na jedno ucho. Zaraz podjął sprawę ponownie.
- To zadupie nie jest tak spokojne jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie jestem pewien na sto dwa, ale chyba znajduje się tam niewielki Pylon Proroków Tronu. Pilnuj się albo jeszcze lepiej spieprzaj stamtąd, bo wywiozą Cię nogami do przodu...
Głuchy odgłos jego chwilowej zadumy niewiele różnił się od mruczenia kota. Po takich chwilach Dusk zwykle sugerował mniej rozsądne, ale zdecydowanie bardziej rozrywkowe alternatywy.
- No chyba, że chcesz się z nimi złapać za bary. W takim wypadku podam Ci namiary na jednego z naszych, który też babra się w tym szambie. No i może jeszcze do jakiegoś felczera. To jak to widzisz, młody? Ogon między łapy, czy rękawice ku górze?
Tex nie miał żadnych wątpliwości, że jego mentor się uśmiecha.
Zreflektował się z kim ma do czynienia i jego ton zmienił się momentalnie, tak samo jak nastrój.
- Przepraszam za powitanie Mistrzu. Chyba spodziewałem się kogoś innego. Hm w pewnym sensie to już wpadliśmy na siebie z tymi przyjemniaczkami. Właściwie to zmienili moja chatę na jakąś nekromancką melinę.
Zamilkł na chwile i zastanowił się, co może powiedzieć, a czym lepiej się nie chwalić.
- Zostanę tu jeszcze dopóki nie rozwikłam zagadki mojego domu. Nie wiem, co tu jest takiego, co ich tu przyciągnęło. Namiary na jakieś wsparcie by się przydały. Trafiłem na ślady co najmniej dwójki, ale zakładam, że może ich być więcej. Masz coś na ich temat?
Tex zignorował ostatnie pytanie mentora. Wiadomym było, że zostaje. Nie był typem samobójcy i gdy trzeba było brać nogi za pas nie zastanawiał się tylko spieprzał. Teraz jednak uznał, że czas ten jeszcze nie nadszedł. Po prostu musi zdwoić czujność i poszukać tego miejscowego. Może będzie chętny udzielić mu pomocy.
- Tylko skrawki informacji. Kilkadziesiąt lat temu Glory było miejscem starcia Proroków i Scelesti. Albo czegoś, co zachowywało się bardzo zbliżenie do tych drugich. Chyba działo się to w latach sześćdziesiątych...- złamał wypowiedź w pół, bo pamięć nie chciała współpracować.
- Rozróba była spora, potem nawet nasi Strażnicy dołożyli swoje trzy grosze, żeby zatrzeć wszystkie ślady. Z tego co wiem, wygrali Prorocy. Od tego czasu trzymali Glory za pysk. A dobrze wiesz, że oni nie lubią gdy ktoś kręci się w pobliżu. Szczególnie inni magowie.
Tex faktycznie wiedział to i owo, ale głównie z opowieści osób trzecich.
- Facet który może Ci pomóc, nazywa się Saber. Adresu jeszcze szukam, ale jest nauczycielem fizyki w tutejszej szkole. Poszperaj, znajdziesz na pewno. Ponoć ubiera się jak kretyn i jest to jego największy znak rozpoznawczy. Jeśli chodzi o felczera to, heh...
Zaczął werbalnie kluczyć, więc coś musiało być mocno nie tak.

“W ładne bagno się wpakowałem. No, ale faktycznie fakty by się zgadzały. Są bardzo butni, pewni siebie na swoim terenie. Najlepiej byłoby spadać stąd jak najszybciej.”

- Hm, coś nie tak z tym lekarzem? - Nie wiedział o co chodzi swojemu Mentorowi i nie chciał dać sobie wcisnąć kitu. - No, nie ukrywam, że przydałby się ktoś już teraz, a pewnie potem jeszcze bardziej.

“No i ten kretyn. Skoro to taki gorący teren, to co on tu robi? Gania w samopas czy to jakaś większa misja. Pewnie będę się musiał dowiedzieć u źródła.”

- Nie chodzi o to, że coś z nią jest “nie tak”. Bardziej... o fakt, że nie jest od naszych. Tak szczerze, to nie wiem czym jest, a potencjalne frakcje przemilczę, ale inny znajomy stwierdził, że jest godna zaufania. Ale jeśli dostałeś po tyłku, to raczej nie możesz być wybredny. A standardowa medycyna pewnie potrzebowała by tygodni żeby poskładać Cię do kupy. Mam rację? - miał rację. Miał rację jak cholera i dobrze o tym wiedział, ale chciał to usłyszeć od niego. Jak zawsze. Chyba w taki sposób się dowartościowywał.

- Jeszcze tak mocno nie oberwałem na szczęście, ale jak zwykle masz racje. Poza tym jak będę znowu musiał tłumaczyć konowałowi, że pogryzł mnie borsuk to pewnie pomyśli, że jestem zoofilem. - Skrzywił sie na wspomnienie dzisiejszej wizyty u lekarza i jego spojrzenia gdy kłamał o swoich obrażeniach. Dusk zawtórował mu śmiechem dochodzącym z słuchawki.

- Daj namiary na tą lekarkę. Jeśli godna zaufania to mało mnie to obchodzi czym lub kim jest. - Do głosu doszła pragmatyczna część natury Teksańczyka. - Poza tym, skoro z niej taka tajemnicza osóbka, to chętnie się o niej czegoś dowiem. - Jak zwykle najprostszym sposobem by Tex coś zrobił było powiedzenie mu o jakiejś magicznej zagadce. Jego mentor chyba tego właśnie oczekiwał, bo jego wcześniejsza eksplozja dobrego humoru trwała kapkę zbyt długo.
- Cassandra J. Bronte. Mieszka jakieś kilkaset metrów od Ciebie, w centrum. Rzut beretem. Doczołgałbyś się tam chyba nawet bez obu nóg - co prawda z domu Texa do Glory było nieco więcej niż kilkaset metrów, ale kto mógł winić jego mentora za nieznajomość tutejszych okolic?
- Downey Street, dwunastka. Nie przestrasz mi się tylko, ponoć jest niekonwencjonalna.
Ciekawe co przez to rozumiał. Bo chyba nie znachorkę voodoo wywodzącą się z jakiegoś wyspiarskiego państewka na samym kocu świata.

Ostatnie słowa Mentora wprawiły go w zdumienie.

“Niekonwencjonalna? Przestraszyć? Co to znaczy niekonwencjonalna? Kurwa, że jak? Bardziej niż zwykle? Stary pierdziel coś wie, ale znowu mówi zagadkami. A nich go.”

Westchnął jednak bo tak na prawdę uważał, że Dusk nie jest najgorszym Mistrzem. Właściwie to skoczyłby za nim w ogień.

- Ok. Postaram się nie przynieść Ci wstydu. Jak zwykle.
- Lepiej żeby tak było, inaczej skopię Ci tyłek
- odpowiedział pół żartem, pół serio.
- Nie wątpię i już się nie mogę doczekać na wspólny trening jak wrócę. Tym czasem postaram się meldować jak będę mógł. Wyśle maila, albo coś. Zależy jak się akcja rozwinie. No i dzięki za pomoc.
 
malkawiasz jest offline