Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2013, 17:21   #125
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Lepiej było iść niż trwać w tej osadzie pełnej złych mocy i wspomnień. Tak powtarzał sobie w myślach Sverrisson podczas drogi. Krasnolud zachodził też w głowę gdzie mógł uciec mały chłopiec którego znaleźli we wsi po masakrze jaką tajemniczy wróg urządził osadnikom? To mogło stać się kluczowym pytaniem ostatnich dni. Przecież mały mógł pobiec po pomoc i teraz może grupa ratunkowa szła z dobrą wieścią do bezimiennej wsi w kótrej spędzili kilka ostatnich dni. Jednak Helv czuł że tak nie było. Już bardziej prawdopodobne było że szczeniaka dopadły leśne betie a kości jego zasłały jakąś głęboką pieczarę, legowisko ów stworów nocy.

Od strony bagien wiało chłodem i wilgocią, nikt chyba nie czuł się dobrze w bliskości takich mokradeł, a do tego ten brak odgłosów tak normalnych dla lesnych ostępów. To było bardziej niż podejrzane. Tyle dobrego że Hans czuł się jakby lepiej i to było ważne. Gorsza sprawa że cyrulik Konrad wyglądał jakby gorzej. Zupełnie jakby powracające zdrwoei w ciało Hansa uchodziło ze spokojnego duchem medyka. Konrad był cichy, a wzrok jego zamglony. Czyżby i biedny herr Altman stawać się począł kimś od kogo lepiej było trzymać się z daleka?

Kolejne drzewo naznaczone rytem wilczej głowy... kolejny zły znak i złe przeczucia. Ten ląd był przesiąknięty tajemniczą wrogością do rozbitków, wśród których był Helvgrim. Khazad miał nawet zamiar ziszczyć znak na drzewie, ale skoro nie ustalono jeszcze czy symbole oznaczają drogę czy może są swego rodzaju ochronnymi totemami, to lepiej było ich nie ruszać.

- Racja. Zwlekać nie ma co... ale i iść nie ma gdzie. - Skomentował słowa norsmena Helvgrim i z posępną minął ruszył dalej wzdłuż lini bagien.

***

Dwa dni znoju i gnoju. Błota potwornie obciążającego buciory. Komarów wielkich jak pięść i humoru godnego trzydniowego wisielca. Zimnych dreszczy, perlistego potu i uczucia bycia obserwowanym z głębokich i ciemnych zarośli. Tak gówniano właśnie czuł się Helv każdego wieczoru, przed snem, przed wartą, przed świtem. Dopiero droga dawła ulgę, droga i światło dzienne. To że słońce wydawało się być za nieprzeniknionymi chmurami, to było nic... światło to światło. Gorsze były księżyce, złowrogie i niosące ten czas który zwiastował kłopoty. Jednak i owe księżyce Sverrisson witał z radością... były znakiem że są jeszcze wśród żywych, że wciąż są w znanym im świecie. Tak niewiele robiło sporą różnicę.

Sidła i wnyki wciąż były puste. O poranku i o zmierzchu. Coś u licha powinno być już w nich, a nie było. Helvgrim czuł się jak ostatnia świnia. Z prowiantem było słabo, a każde polowanie za pomocą zmyślnych pułapek na zwierzęta, kosztowało trochę jedzenia z całego zapasu jaki mieli. Przecież trzeba było zanęcać zwierzynę zapachem mięsa. Rachunekj łowców zawsze był prosty, dać odrobinę by zyskać mnogo. Tu jednak ten rachunek wychodził zupełnie inaczej. Dawano odrobinę i zyskiwano całe nic. Jednak ta odrobiną była dla rozbitków ogromem. Trudno było przełknąć smak porażki na tym tle każdego dnia, ale Helv był jak z granitu stworzony, przyjął na siebie odpowiedzialność za to i zadecydował że nie ma co marnować sił i zasobów. Powiedział wszystkim jak idą polowania i że sesnu nie ma dalszego by je kontynuować.

Choć zapasów ubywało i wizja tego ze dojdzie w którymś momencie do sprzeczki o to komu ile się jadła należy, to i tak Helv dzielił swe rację na mniejsze. Część oddawał Hansowi jako że ten potrzebował sił by wrócić do pełni zdrowia. Ze starego Sverrissona nie był żaden męczennik, ale dobre samopoczucie i siła Hohenzolerna była gwarantem bezpieczeństwa Helvgrima, do tego Hans potrzebował jadła bardziej niż khazadzki wojownik. Tak musiało być i tak robił Helv, innej drogi nie było. Co do reszty załogi, wypadało również podjąć jakieś kroki. Całość jedzenia została rozdysponowana między dziesiątkę drużynników. Tak było uczciwie i każdy mógł sam decydować o tym ile zje i ile wypije. To nie był dopbry sposób na dłuższą metę, ale na razie musiało to wystarczyć. Tak przynjmniej nikt nie miał do nikogo pretensji.

***

Słysząc słowa Ur'za, Helvgrim przyjrzał się samotnej, leśnej chatce i faktycznie, obok niej był mężczyzna niosący naręcze drew. Miejsce nie wyglądało na złowieszcze, bardziej jak ostatnia ostoja cywilizacji przed portalem dziczy. Być może to domek strażnika lub leśnika, gdzieś na obrzeżach ziem jakiegoś władyki. Być może w pobliżu była wieś albo i miasto. Trzeba było to sprawdzić. Kompania poczęła dywagować kto powinien pójść i porozmawiać z człowiekiem który teraz był w leśnej chałupie. Helvgrim również dorzucił swoje trzy grosze. Jedno było pewne, nie mogli iść tam wszyscy gdyż było to bardziej niż pewne że mieszkańcy pobliskiego domku poczują się zagrożeni.

- Friedrich dobrze mówi. Wszyscy tam iść nie możemy. Trójka naszych wystarczy, lecz nie mniej, inaczej ich wystraszymy... kogokolwiek kto tam mieszka rzecz jasna. Ur'zie, jeden z nas to chyba mało, tym bardziej że mieszkańcy mogą być groźni lub się takimi stać widząc jednego tylko wędrowca. Sam Smednir raczy jeno wiedzieć co się stać może. Hm, ty może byś Friedrichu poszedł, co? Razem z Burdenem i Starkadem. Co wy na to? - Helvgrim wysunął swą propozycję na skład grupy negocjacyjnej. Musieli to być ci którzy znali język mieszkających tu ludów tak jak Starkad, ci którzy potrafili być opanowani tak jak Friedrich oraz tacy którzy nad wymiar potrafili być spostrzegawczy i wygadani jak Hans Burden. Reszta ukryła by się w pobliskich zaroślach. Plan prosty to był, co znaczyć mogło że będzie skuteczny... jeśli tylko mieszkańcy leśnej chatki są w miarę pokojowo nastawieni.
 
VIX jest offline