Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2013, 15:24   #203
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Oj! Starcze, nie gorączkuj że się tak. Ciskał cię nie będę. Wróżaj jak tam se chcesz. - Sverrisson uważnie rozejrzał się po domostwie i nie dostrzegł niczego wrogiego wewnątrz... nie patrzył nawet na płonącego wściekłością starca. Spora salka, w niej krzesła, świece i masa innych potrzebnych samotnym starcom o trędowatej skórze, przedmiotów do wróżenia i takich tam dziwactw. Za kotarą również nie było niczego ciekawego. Sverrisson zachodził w głowę do kogo człek zwiący się Salomeusem mówił wcześniej, a może to nie on był tym całym Salomeusem?

Słowa Siobana i Bernharda, Helvgrim przyjął pokazując im otwartą dłonią by spokojni byli i nie przejmowali się... Sverrisson wszak już wychodził, ale coś starego khazada tknęło w słowach niziołka.

- Ja wyjdę. Spokojnie. Patrzę jeno czy nie ma czego tu co by ci głowę zdjęło halfingu. Pamiętaj by szanować nas bardziej panie Greenday... bo khazad o wojnie i pułapkach więcej za życia zapomni niż niziołek się nauczy. Szacunek za szacunek, tak to działa. - Helvgrim wyszedł z chałupy i spojrzał na pozostałych na zewnątrz, moknących i czekających na wróżbę trzech.

- W środku jest ciepło i bezpiecznie, przynajmniej na razie. Ważne że tamtym nic bezpośrednio nie grozi. Musiałem zobaczyć wnętrze. Głupio tak pchać się do chaty trędowatego i nie zerknąć nawet co je we środku. Prawda? - Sverrisson zaczął kopać w pieniek stojący obok drzwi, błoto poczęło odpadać od podkutego buciora.

- Musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. - Helv pociągnął nosem z ogromną siłą i przełknął zawiesinę zebraną w ustach. - Ustaliliśmy że Sioban zajmie się naszymi interesami, a ty Wolfi'e będziesz przewodził w walce. Zgodziłem się na to, jak na razie, jak widać. - Sverrisson podrapał się po brodzie... deszcz dudnił o hełm krasnoluda.

- Trza wam jednak pamiętać że teraz ani walka ani nie interesy są, i nikt mnie nie będzie mówił gdzie mam iść a kiedy stać. Tak tylko przypominam by było to jasne że nie mam dowódcy swego żywota i takowego nie szukam. Inaczej nosiłbym mundur i stawał na każdy gwizd. - Pewne sprawy musiały być jasne, ale powiedziane tak by Wolf nie poczuł się dotknięty. Skoro ich już prowadził i nie zasłużył na złą ocenę, to nie było co publicznie podważać jego osoby i decyzji. Sverrisson miał jednak za mocny kręgosłup by stać się wesołym kompanem. W oddziałach najemników zawsze panowały napięte nastroje, przecie były to grupy wojowników, indywidułów o hardych jak stal charakterach. Każdy inny, chadzający własnymi scieżkami i z zasady nieposłuszny. Przecież gdyby Sverrisson czy ktokolwiek z nich lubił posłuszeństwo to nosiliby imperialne mundury i słuchali rozkazów komendantów, a jednak tak nie było. Przyświecał im wspólny cel... tylko cel, to jedno łączyło ich wszystkich... to jedno łączyło z grupą Helvgrima.

- Dobra, nie ma co gadać za dużo. Zobaczę co jest za domem i tam rzucę swe graty na noc. W domu nie śpię bo dziadyga jeden każe mi jak psu na deszczu siedzieć. W jego trędowatych łapskach mój los leżał nie będzie. W dupę kopany padalec... Salomeus sobie idzie a wy tu marznijcie. Zasady! - Sverrisson strząsnął dłonią wodę z krzaczastych brwi i idąc za dom naśladował piskliwy głos straca i jego słowa w prześmiewczy sosób. Khazad na wszelki wypadek uniósł młot, kto wie, może oszpecony słyszał jak staje się obiektem igraszek ze strony krasnoluda? Lepiej było być ostrożnym.

Tak, Helvgrim był przesądny. Jednak kto otoczony magią i stworami rodem z otchłani świata by nie był? Tylko głupiec. Jedno potomkowie Sigmara robili dobrze, tę jedną rzecz którą Helv potrafił poszanować. Człeczy łowcy czarownic palili całe wsie do gołej ziemi by wyplenić zło... i choć khazad nie gloryfikował mordu na niewinnych to pojmował cenę jaką przychodzi płacić za wolność, spokój i czystość ciała i ducha. Gdy czort raz się w sercu zasiedli sposobu nie ma by go wyrwać z korzeniami, trzeba go wypalić... najlepiej razem z sercem. Tak było i tym razem. Przesądnie. Z początku dziadyga leśny wyglądał na spokojnego staruszka, ale jego zachowanie było dziwne. Co za różnica dlaczego tak było, czemu mówił do siebie, czemu był oszpecony? To wszystko nie miało żadnego znaczenia lub przestawało je mieć. Liczyło się tylko bezpieczeństwo grupy. Wyłącznie. Sverrisson lał ciepłym moczem na to co inni o nim myślą. Po przekroczeniu bram Falcao, grupa była odpowiedzialna za Helva, a on za nią. Zadanie mieli wypełnić razem, to było ważne. Co z tego czy Greenday albo Wolf sie obrażą, Helvgrim nie był tu by się lubić, przyjaźnić i składać posłusznie uszy. Jak charakter krasnoluda sto razy zepsuje krew tym którym brakować może instynktu przetrwania, to i tak warto... warto, bo raz jeden, może to uratować im te ich zasmarkane tyłki. Trzeba pamietać że to iż dopiero co opuścili twierdzę Pazziano nie znaczy że są bezpieczni, a tak się zachowywali, jakby wiedzieli że jeszcze nie czas by się wystrzegać zła... że za wcześnie na śmierć. Gazul i jego oblicze śmierci zabiera żywota o każdej porze dnia i nocy... sto mil za twierdzą lub już krok za jej bramą.

Ostrożności nigdy nie za wiele, nie na co dzień trędowaty człek, w środku lasu zaprasza na wróżby. Na pewno nie było to normalne dla khazada. Szczególnie jeśli brać pod uwagę że jedni idą z ciekawości, a reszta stoi i na to patrzy jedynie. Zupełnie jakby był to widok dla wszystkich normalny. Tak jakby ktoś nakreślił rys tego co się ma wydarzyć, a ludzie miast czynić co serce mówi to idą jak owce na rzeź. Myśli kłębiły się w głowie syna gór kiedy przepatrywał tyły domu. Gorsze czy lepsze wieści... niczego tam nie było. Dobre to było choć miejsce na obozowanie, ściana z jednej strony osłaniała od wiatru i zacinającego deszczu.

Z Fernandem, Helv spróbował rozpalić ogień. Nazbierali drew i robili tak jak szlachetna dziedzina sztuki przetrwania nakazuje. Odnaleźli suche drewno, polana podzielili na szczapy, wióry na rozpałkę, ułożyli stosik i wiele razy próbowali puścić iskrę na drwa... i gówno z tego wyszło. Deszcz padał ciężkimi wielkimi kroplami, wiatr dął mocarnie, szczęście nie dopisywało. Sverrisson rozzłościł się i kopnął w stos drewna, głośno przeklinając. Usiadł na mokrej ziemi i ostrzył sobie patyk, myśląc o tym jak miło by było teraz upiec kawał porządnej kiełbasy nad ogniem. Zamiast tego, wciąż strugając patyk, zaczął recytować wierszyk, robił to w reikspielu.

Razu pewnego, pająk pułapkę swą w lesie zastawił
Czar swój podły rozsiał, obietnicami muchy mamił
Do środka lepkiej sieci swej, ofiar grupę zwabił
Gdy już w środku były, wszystkie głupie zabił
Inni muszy bracia, na rzeź patrząc, jeno latali
Brak im było w sercu odwagi, siły, żaru co zło spali
Miast dopaść wroga, a nóż go los trafem powali
Cieszyli się w głebi duszy swej, że oni są cali
Bez końca dobrego wiersz to, nikt się nie osławił
Morał jeno taki, zrób tak zawsze by się stwór udławił
Wrogom nie ułatwiaj, bo gnić będziesz wśród robali
Złemu rób na przekór, świat się nie zawali


Gdy skończył mówić, schował nóż... rzucił patykiem w ścianę domu trędowatego wróża, owinął się kocem ciasno tak bardzo że i głowę zakrył całą, zwalił się na bok i poszedł spać. Jednak nim całkiem jego myśli odpłynęły do krainy snów, przemówił jeszcze spod koca.

- Zbudźcie mnie na nocną wartę. Największy pożytek ze mnie i mego wzroku w nocy będzie.
 
VIX jest offline