Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2013, 11:06   #43
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Wardur znał się z całą pewnością na czynieniu ludziom krzywdy. Potrafił wyrwać komuś rękę i zatłuc przeciwnika mokrym końcem nie pocąc się przy tym. Potrafił i więcej. Ale medyk był z niego kiepski. Nie dość, że będąc w stanie wymagającym starunku zaczął się miotać i wyrywać do kolejnej bitki, to jeszcze wlokąc resztką sił ranionego przez Ysabelle obdartusa pootwierał sobie rany, które przecie ledwie pokryły się świeżą skleiną. Czując zawrót głowy i słabość, cisnął wydającego słabe tchnienia „lunatyka” na ziemię.

- Mów o co chodzi człowieku. I to szybko, bo nie jestem coś ostatnio w nastroju- jego głos był głęboki i chrapliwy. Uderzony w ucho napastnik nie wydał głośnego dźwięku. Jęczał już słabo, słabiuteńko. Z pleców sterczała mu strzała, którą wpierw posłała Ysabelle, a później dobił wlokący „lunatyka” za kołnierz Baron. Na ustach wraku człowieka pojawiły się bąbelki krwi a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Baron zaś nie przestawał w wysiłkach. Jakby ranny mógł swobodnie gadać i się wzdragał. Może liczył, że wszyscy mają w sobie tyle samozaparcia co i on. Jemu otwarte na nowo rany już przesączyły posoką białe szarpie. „Lunatyk” chrapliwie łapał powietrze...

- Możliwe pani – Reginald zapuścił żurawia tam, gdzie sznurowania koszuli opinały biust łuczniczki. Głośno przełknął ślinę nieświadom tego, że i ona to widziała. - ale tego chyba się już nie dowiemy. - Reginald wskazał na leżącego przy ogniu, przerażonego człowieka. Nie trzeba było być medykusem by stwierdzić, że trafiony w pierś człowiek umiera. Krew musiała mu powoli zalewać płuca o czym świadczyły właśnie perlące się na ustach krwawe bąbelki. Umierał i zostało mu najwyżej kilka oddechów. Może nieco więcej...- Baronie może opatrzmy mu ranę, za nim wykrwawi się na śmierć...

-To powierzchowna rana, poszło po mięśniu, ale jak chcesz jest cały twój.- powiedział Wardur odchodząc od rannego, po czym rzucił Reginaldowi szarpie. Tyle, że Reginald miał na temat ran nieco rozleglejszą wiedzę. No przynajmniej na temat tych ran, które powstawały po celnie wymierzonych pociskach. Dla brutalnego woja może i dziura po strzale Ysabelle mogła wydawać się powierzchowną, ale reszta wiedziała swoje. „Lunatyk” umierał.

Davhorn, który przespał większość „napadu lunatyka” zmożony ciężkimi przeżyciami wieczoru, spał na tyle długo, że z mieczem pojawił się dopiero, jak było po wszystkim. Może zresztą było w tym nieco planowania, wcześniej uczynił inaczej i nie wyszło mu to na dobre. Pytał czy coś go ominęło, ale odpowiedź była aż nazbyt oczywista.

Leżała na klepisku, przy ognisku i puszczała bąbelki słabnąc z każdą chwilą.

- … czemu? … myślałem... - cóż, może i ranny był myślicielem swych czasów, ale z całą pewnością wiele przed nim czasu na dalsze rozmyślania nie zostało. Krew wypełniała mu usta o wzrok mglił się. Widać było, że zbiera resztę sił na ostatnią chwilę. Jego wzrok szukał jednej, bliskiej mu twarzy. W końcu, nie wiedzieć czemu, spoczął na Ysabelle. Jakby zapomniał, że to ona wykonała na nim wyrok.... - … proszę... powiedzcie Alegrze, że nie wrócę... i że ją kocham. Ją... i nasze dzieci...

***

To były jego ostatnie słowa. Zgasł w chwili, kiedy wydyszał resztką tchu swoje wyznanie a oni nie mieli nawet okazji zapytać się kim jest Alegra i gdzie mieszka. Zresztą, było to już niemal bez znaczenia. To było tylko wyznanie trupa.

Pochowali go o świcie pod kupą kamieni kładąc na jego piersi prosty miecz uczyniony ze splecionych patyków. Ktoś mruknął „Niech Niezwyciężony przyjmie cię do swego grona”, po czym wrócili do swego obozowiska. Siąpił deszcz, jakby niebo chciało oddać brakujący lament nad umarłym. Wiedzieli, że mają o czym rozmawiać. „Lunatyk” miał pod koszulą sakiewkę a w niej kilka wyglądających na medyczne utensyliów. Jakieś nożyki, jakieś maleńkie flasze. Jakieś igły i nici. Miał również pognieciony pergamin. Który rzucał światło na jego pochodzenie...


„Drogi Panie!

W imieniu Pana na zamku Trzygłów, miłościwego Lorda Evarda z rodu Varheu upraszam Cię, byś uczynił mu grzeczność i przybył na zamek Trzygłów by objąć mego Pana opieką. Wiem, żeś jest Panie cenionym cyrulikiem, mistrzem sztuki medycznej. Proszę użycz nieco Swej wiedzy memu Panu, by pod Twą opieką mógł wrócić do zdrowia.

Oczekując Twego przybycia zapewniam, że nie pożałujesz.

Kasztelan na zamku Trzygłów, Bendict Furman.”




.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline