Nie wyglądało to zbyt dobrze… Na początku wszystko wyglądało dosyć łatwo, mieli tylko posprzątać klatkę. Pestka, każda osoba na świecie poradziłaby sobie z tym zadaniem bez największych problemów.
Delamros odwrócił się tyłem do pozostałych członków jego grupy i powoli zaczął sprzątać łopatą część klatki na której się znajdował. Cały czas bolały go żebra, ale starał się nie okazywać z byt mocno bólu. Cały czas zastanawiał się jak mogło dojść do tego, że znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji. Nigdy jeszcze, w całym jego życiu, nie było tak beznadziejnie. Szanse na przeżycie w tym miejscu Delamros szacował na bardzo małe, jeżeli w ogóle.
Nagle z zamyślenia wyrwał go głośny, przerażający krzyk. Podniósł gwałtownie głowę i odwrócił się w stronę, z której dobiegał krzyk.
- O cholera… - przeklął pod nosem Delamros.
Widok elfa zżeranego przez wielką szarą masę nie należał do najprzyjemniejszych. Tym bardziej nie chciał się znaleźć w podobnej sytuacji, więc trzeba było zacząć działać. Walka odpadała, nie czuł się w pełni na siłach, a poza tym niezbyt widział siebie w roli przekąski, którą z pewnością by został gdyby rzucił się do walki. Nie to żeby nie umiał walczyć lub bał się, chodziło głównie o to, aby przetrwać za wszelką cenę.
Zauważył jak jeden z jego kompanów skrył się za kokonem. Bez namysłu rzucił się w stronę kokonu, aby tam znaleźć bezpieczne miejsce. Przez całą walkę starał się zbytnio nie wychylać, czasami delikatnie zerkał tylko czy żadna szlama nie podąża w jego kierunku.
Osoba, która razem z nim skryła się za kokonem nagle wyrwała się do walki. Delamros wyjrzał zza swojej osłony właśnie w tym momencie, gdy ten osobnik wbijał harpun w galaretowate ciało.
Po chwili było już po wszystkim.
Delamros powoli wyszedł z kryjówki, oparł łopatę o swoje ramię i powolnym krokiem zaczął iść w stronę reszty grupy. |