Zebedeusz spojrzał się po swoich towarzyszach i na rycerza, który znikł w jednym z przejść odchodzących od zrujnowanego dziedzińca zamku. Nie podobało mu się tu. Zbliżające wycia się, również nie zapowiadały niczego dobrego. Życie. Życie szlachcica, wędrowca i ukochanego syna, który pragnie chwały dla swego domu nie jest łatwe. Musiał w końcu to przyznać przed samym sobą.
- No to chyba nie koniec naszych kłopotów. Trzeba opatrzyć dobrze Dagmara, inaczej nam tu skona - stwierdził rzecz oczywistą
Następnie spojrzał na Khazada, który wydawał mu się bardziej odpowiedni do podejmowania decyzji niż kobieta. Jakoś płeć "słaba" nigdy nie była widziana w jego oczach, za zbyt poważaną i godną zaufania. Tym bardziej teraz, gdy po "cudownym" planie prawie nie zginęli.
- Trzeba znaleźć jakieś miejsce gdzie odpoczniemy, i zajmiemy się ranami. No chyba że chwalebnie idziemy w objęcia śmierci. Blaszak nam nie popuści... - skrzywił się lekko to mówiąc
Sam był za tym, lecz nie zamierzał dowodzić. To nie było w jego stylu.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |