Ayse słuchała nieznajomego w milczeniu i skupieniu, ważąc jego słowa uważnie. Czyż nie na to czekała od jakiegoś czasu? Nie na tę okazję? Nie na ten moment? Odwróciła się ku matce i braciom. Matka nie chciała, by szli. Oni też nie bardzo chcieli opuszczać rodzinne leże. Ale Ayse była inna. Pragnęła znaleźć swoje miejsce na świecie, bo chociaż okoliczne lasy kochała i uważała za swoje, to nie były tym, czego naprawdę potrzebowała. Do czego w pełni przynależała.
Czy to ten człowiek nasłał tana na Asgvardów plemię? Być może. Ale jeśli w istocie był sługą bogów... Może naprawdę istnieli? Tak wiele pytań, a odpowiedzi wciąż mało. Wzór, który zarysował się dookoła wilczego rodzeństwa, był zbyt obszerny i skomplikowany, by Ayse mogła pojąć go w lot. Jednak pozostawanie tutaj byłoby sprzeciwem wobec zewu krwi, odzywającego się w niej na myśl o odzyskaniu utraconego dziedzictwa.
Podeszła do matki i przytuliła ją delikatnie, po czym na jej pomarszczonym policzku złożyła lekki pocałunek.
- Wrócę. - powiedziała tylko i ruszyła w ciemność za Szepczącym.
Przed zniknięciem w ciemnościach zatrzymała się jeszcze na moment i spojrzała przez ramię, by upewnić się, czy i bracia podejmą słuszną decyzję.
__________________ “Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.” |