Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2013, 20:37   #19
zabawowy sigmund
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
Gdzies w parkowej alei Elizjum rozdarła sie rzeczywistość. W ukos ściezki obok ściany drzew, tafla powietrza wyprysła nagle czernią z kłębowiskiem, brudnych walczących mężczyzn. Z wyrwy z impetem runęła ciężka postac owiana kłębem czarnego dymu. Uderzyła z tepym, blaszanym hukiem, tuz obok niej z dziwnie melodyjnym brzękiem wyladowal miecz.
Do Elizjum przybył Elias - czarny rycerz. Był to młodzian posągowej wręcz urody, o mlecznobiałej, świecącej wręcz skórze i falujących samoistnie grafitowych włosach. Z piersi zwisała ma podarta liberia, a plecy okrywał zrujnowany futrzany płaszcz opleciony kwietnymi girlandami. Cały urok rycerza psuły tylko jego, nieprzejednane, dzikie oczy, które wodziły teraz, nie mrugając ni razu, po zebranych przechodniach. Można by rzec, że wywoływały ciarki.
Przybysz zakuty był w nieziemskich wymiarów czarną zbroję, poszczerbioną ponad wszelką miarę. Z jego pleców wystawało coś na złamanym drzewcu. Nie było pewne dla obserwatorów czy była to włócznia, czy bełt z balisty. Samego zainteresowanego zdawało się to w tym momencie nie obchodzić. Nie przerywając nietomnego rozglądania się po baśniowo spokojnej scenerii sięgnął poń wolną ręką i cisnął gdzieś obok siebie.
Bełt wbił się sztywno w ziemię. Tuż obok niego wylądowała księga. Na startej skórze wypisane były jakieś pogmatwane symbole i w miarę czytelny napis “O sfer licznych obrotach”.
Rycerz zdumiał się. Było to jednak to prawdą. Istniały inne światy poza Materium i piekłem. Czy ludzie byli naprawdę tak głupi, by brać to za herezję, czy zapierali się celowo? Cóż… nie był to czas na gdybania.
“...gdzie w walce z różnorakiej maści bestyjami z piekieł, podróżnik moc niezwykłą posiąść może”.
Autor marność stylu nadrobił w tym wypadku wiedzą. Elias miał walkę do stoczenia. Niejedną zapewne.



Runda pierwsza.
Dawid I goliat


Więc był to turniej. Cała ta farsa przyjęła formę turnieju, gdzie będą mordować się ku uciesze gawiedzi. Cóż... była to całkiem przystępna forma dla osiągnięcia celów Różanego Rycerza.
Stał teraz sam, plecami skierowany do nieistniejących już drzwi. Mały czarny punkt na czerwonej ziemi, pod pomarańczowym niebem.
Turniej...
Należało więc zacząć klasycznie - przedstawić się.

Elias westchnął.

Trzymając hełm pod pachą, wyprostował się, po czym pozdrowił gestem przy skroni zebraną nad brzegami wąwozu widownię, jak i przeciwnika.

-Elias de Ross! Syn Edvina!-

Zaanonsował głośno. To był ostatni raz, kiedy zwrócił uwagę na widownię.
Splunął. Jego twarz stężała wpasowując się w jego zacięteg spojrzenie, wpitego we wroga. Zarzucił na głowę hełm. Pozbawione wyrazu metalowe monstrum opadło z dzwonowym hukiem na ramiona pancerza. Elias stał teraz w pełnym rynsztunku naprzeciw przeciwnika - rycerz w wielkiej zbroi wykutej w niepokojąco drapieżny wzór z czarnego, matowego metalu, z paskudnym powyginanym ostrzem w lewej dłoni, i ćwiekowaną tarczą w prawej. Stojąc w swym już nienagannym rynsztunku, cudownie połatanej liberii i czystym płaszczu, wyglądał co najwyżej jak mała, czarna pchła naprzeciwko zębatego monstrum górującego nad areną.
Takie uczucie przez chwilę musnęło też jego umysł, lecz każdy kto znał historię, wiedział, że nieraz to właśnie jedna pchła wystarczyła do wybicia całych królestw.
Nadeszła pora pokazać jakie zarazy niosła ta pchełka. Elias wykręcił swoim mieczem niskiego młyńca w powietrzu, ryjąc ostrzem ziemię. Pęd miecza niewzruszony oporem podłoża, umieścił broń z powrotem w pozycji gotowości w dłoni, wzbijając w powietrze pióropusz odłamków, tak bardzo przypominający rozbryzg krwi. Odwróciwszy się półbokiem do przeciwnika, zaczął go okrążać powoli, obserwując każdy jego ruch, mierząc długość jego ramion, zasięg jego ogona, szerokość jego kroków. Cały czas, nie spuszając z bestii spojrzenia swoich martwych, metalowych wizjerów mówił cicho swym chrapliwym, monotonnym głosem, dodatkowo zakrzywionym przez metaliczny rezonans hełmu. Akcentując przeciągał samogłoski i wtrącał jakąś nieokreśloną literę w miejscu każdego “s”.

-Czym jesteś bestio? Czy taka powstałaś, czy wzrosłaś tak dzięki mocy tego miejsca? Wzięcie udziału w turnieju to świadoma decyzja. Musisz więc myśleć... Co możę czuć coś takiego jak ty? Znasz w ogóle strach? Nienawiść? Może tylko głód? Po co tu jesteś? Cóż... Zaraz przekonamy się…


To mówiąc zaczął z wolna kierować się od flanki w kierunku nóg bestii.
Cóż, nie szło oczekiwać od zwykłej bestii jakieś składnej odpowiedzi. Potwór ryknął jedynie w swoim dialekcie - o ile nie był to zwykły pokaz mocy bądź straszak - i zaczął działać. Jego łapa najbliżej przeciwnika uniosła się, by po chwili uderzyć w ziemię. Wstrząs był na tyle silny, że powalił de Rossa na ziemie.

Cóż, każda reakcja była dobra. Teraz wiedział, że bestia go zauważyła. Poderwał się na równe nogi z lekkością dziwną wręcz dla kogoś zakutego w tak ciężki pancerz. Znów spojrzał na bestię. Zastanawiał się, czy skróciła ona dystans, czy sam będzie musiał dokonać tej uprzejmości. Sam fakt, że istota była w stanie uwolnić taką siłę, by przewrócić go, dawała jako takie wyobrażenie o tym, co mogłaby zrobić z nim bezpośrednio.
Ciut ostrożniej, Elias kontynuuował natarcie.
Potwór nawet nie śledził go wzrokiem, otwierając jedynie paszczę. Kilka olbrzymich - i równie obrzydliwych - strug śliny wydostało się z niej, spadając na ziemie.
Czyżby bestia była ślepa? Elias skierowa się między jej nogi, uważajc na ogon i nachodząc łukiem od tyłu. Miecz uniósł wysoko. Miał sprzeczne przeczucia. Mogło to zostać uzasadnione także dziwnych zachowaniem Potwora, który… po prostu usiadł. Samym tym faktem wywołał jednak całkiem spory wstrząs.
Elias ciut zdziwił się niefrasobliwym podejściem bestii do taktyki, ale wykorzystał to ku swojemu pożytkowi. Podchodził do zwierzęcia w miarę cicho i spokojnie, gdy już znalazł się w zasięgu, zaczął wspinać się po jego nodze.Testowo próbował zanurzyć ostrze w okolicy ścięgien, jednak to jedynie się odbiło od twardej skóry. Wyglądało jednak na to, że Potwór to poczuł, ponieważ zerwał się na cztery nogi z głośnym rykiem. Chwilę później na zaatakowanej nodze zaczęły pojawiać się wypustki. Nie minęła sekunda, a seria bliżej nieokreślonych przedmiotów, przypominających kołki, wystrzeliła w de Rossa… tylko po to, by poodbijać się od zbroi. Zostaje pytanie, co ten stwór jadł, że wystrzelił czymś takim?!

Elias sam nie był pewien czy chciałby znać odpowiedź na to pytanie, ale do kwestii przebicia pancerza bestii podszedł dość ambicjonalnie. Wzniósł miecz i jeszcze raz zaatakował, rzucając przy tym siłę swego ciała w łydkę bestii. Jeśli właśnie wyszły z niej ostrza, czemu jego miałoby nie wejść.
O dziwo tym razem miecz jedynie śmignął w powietrzu. Bestia wykonała nadzwyczaj szybki obrót, szczególnie jak na jej rozmiary, trzęsąc przy tym ziemią. Otworzyła gębę kolejny raz, skierowała ją wprost na de Rossa i… na ziemię opadły jedynie kolejne strumienie śliny a Potwór zaczął się krztusić.
Elias stwierdził, że w dobrym tonie byłoby bestii w potrzebie pomóc, acz jej gardło było chwilowo poza zasięgiem miecza. Sposób, by to zmienić był oczywisty i robił się nudny. Rycerz rzucił się pod głową bestii i zaszarżował na ścięgna jej lewej nogi.
Tym razem był efekt! Ostrze przebiło się przez skórę, uwalniając cienki strumień czerwonawej posoki - i na tym zapewne by się skończyło. Bestia odruchowo, jakby po ugryzieniu komara, uniosła zranioną nogę. Ostrze wyślizgnęło się gładko, pozostając w rękach rycerza.
Elias widząc to rzucił się natychmiast do kolejnej nogi. Miał nadzieję, że stwór nie jest w stanie podnieść obu na raz. Rzucając ciężarem uzbrojonego cielska uderzył w ścięgno najpierw rębem tarczy, a potem obracając całym ciałem wykonał długie poziome cięcie mieczem.
Tarcza uderzyła o skórę, nie wyrządzając jednak tym żadnych strat. Chwilę później opadła noga bestii, wywołując kolejny w tej walce wstrząs, jednak nie udało jej się obalić swojego przeciwnika, który kontynuował atak. Już chwilę później głośny mlask towarzyszył powstaniu całkiem głębokiej rany w nodze Potwora, którego ryk poniósł się echem po ścianach kanionu.
Nie było czasu spoczywać na laurach. Wciąż wypatrując ogona, de Ross wymknął na zewnątrz, zebrał kolejny obrót, po czym naskakując z góry wbił ostrze między paluchy bestii.
Paszcza potwora podążała za piruetem de Rossa, szeroko otwarta. Gdy jego miecz naruszył skórę pomiędzy paluchami, w gębie Potwora skupiona energia magiczna przybrała postać żółtawej wiązki, która wystrzeliła w ziemię przy Eliasie. Zdołał on jednak odskoczyć, przez co jedyną szkodą jaką doznał były grudki ziemi odbijające się od niego.
Przebieg walki podobał mu się coraz bardziej, przemknął między nogami bestii po raz kolejny. Przesmykując między nimi, plecami wsparty o wewnętrzną część nogi, wykonywał, niskie szerokie cięcia na ścięgna.
Kolejne razy przebijały się przez skórę, zostawiając sieć ran. Postęp był coraz bardziej widoczny, jednak Elias nieco zachłysnął się sukcesami, co skutkowało obniżeniem uwagi. Nawet nie wiedział dokładnie skąd wystrzelił gruby, stalowy pręt, który rzucił go na ziemię pod bestią i poturbował. Jakby tego było mało, Potwór zaczął się kłaść.
Elias zaparł się na tarczy po czym desperacko rzucił się w kierunku wprost przeciwnym do kierunku upadku bestii. Z przerw w jego zbroi zdawały się unosić kłęby czarnego dymu. Udało mu się wydostać na kilka sekund przed tym, jak brzuch Potwora spotkał się z ziemią, wzbijając w powietrze tumany kurzu.
Rycerz wziął kolejny rozbieg. Bestia wciąż sama w sobie nie zachowała się szczególnie agresywnie. Martwiło to Eliasa i była to pierwsza rzecz, która była w tej sytuacji do zmiany, bestię należało rozsierdzić. Obrócił się, delikatna smuga dymu snuła się z oczodołów zbroi. Elias poruszając się zauważalnie szybciej, podskoczył na wysokość znacznie przekraczającą to, co mógłby osiągnąć ktokolwiek w pełnej płycie i rzucił się trzymając ostrze oburącz na bok bestii. Jedynym efektem było pozostawienie długiej rysy w skórze jak i wyraźne niezadowolenie Potwora. De Ross zaczął się ześlizgiwać, co bestia chciała wykorzystać, wywalając się na ten bok i przygniatając go. Elias jednak zauważył to w porę i odbijając się od jej skóry, odskoczył na bezpieczną odległość, chociaż fala powstała przy spotkaniu Potwora z ziemią prawie go obaliła.
Skupiwszy na sobie uwagę potwora, Elias stanął ponownie na równe nogi. Miał nadzieję, że potwór rozumie ludzką mowę.
-Teraz twój ruch. Walcz! - Wrzasnął, bijąc mieczem o tarczę. Spod hełmu jego głos brzmiał, jakby ryk wyrwany z wielkiego pieca.
Ciężko stwierdzić, czy Potwór zrozumiał sens skierowanych do niego słów. W każdym razie - wstał, głównie po to, by skulić się nieco, co wyglądało dosyć komicznie w wypadku tak wielkiego stwora. Lecz tylko przez chwilę. Powietrze wokół niej zaczęło drżeć - po czym Potwór zaczął wykonywać swój ruch. Potężna fala magicznej energii wydostała się z bestii, udając się w każdym kierunku. Eliasa poszybował, niesiony falą energii w ścianę kaniono-areny i wbiło w nią dosyć głęboko. Lecz to nie był koniec - kilka kolejnych fal kompletnie zrujnowało okolicę, pouszkadzało i nagrzało jego zbroję oraz zagwarantowało mu, jeszcze niegroźne dla życia, obrażenia wewnętrzne. Po tym spektaklu zniszczenia Potwór wydał triumfalny ryk.


Jeszcze lecąc, de Ross zastanawiał się, jak mógł dać się tak łatwo złapać. Przecież widział wcześniej, że bestia ciskała wiązkamii energii. Uderzył z głośnym hukiem o ścianę kanionu. Niewzruszony z tarczą i mieczem wciąż pewnie leżącymi w rękach, twarzą wciąż zwróconą do przeciwnika. Można było odnieść dziwne wrażenie, że nawet niesiony rozgrzanym strumieniem, Elias ani razu nie mrugnął.
Nie miał zamiaru tutaj tego dnia umrzeć, ale miał za to zamiar wypruć z tego potwora ostatnie flaki. Wylądował, plecami wbity w ścianę. Coś, co zabiłoby innych, conajwyżej wyszczerbiło jego zbroję.
Z głośnym chrzęstem opadających kamieni, wyrwał się ze ściany, stanąwszy na równych nogach. Czuł jak Miecz opuszczony w jego lewej dłoni, tarcza na prawym ramieniu. Z chrzęstem rozprostował kark i wykonał krok do przodu.

Z tumanu kurzu wyłoniła się jego czarna postać. Zwrócony ku bestii wydał z siebie okrzyk. Nieludzki. Rezonując spod rozgrzanej blachy, brzmiał jak ryk uwiezionego w stalowym pudle zwierzęcia. Zwierzęcia, które miało zaraz wyrwać się na wolność. Rozniósł się echem po całym kanionie.
Spod zbroi wystrzeliły kłeby czarnego, smolistego dymu. De Ross, bezczelnie wpatrzony w paszczę potwora ruszył do kontrataku, wypatrując kolejnych wiązek energii. Biegł wytoczyć krew.
Każdy czyn ma swoje konsekwencje, czasem cięższe do przewidzenia… a czasem łatwiejsze. Potwór miał się przekonać, że rozwścieczanie Eliasa także ma swoje konsekwencje. Wielka bestia dała ponieść się agresji, unosząc jedną z wielkich łap, by próbować zgnieść przeciwnika.
Błąd.
W nadludzkim tempie de Ross znalazł się przy drugiej z przednich nóg i zaczął swój taniec śmierci. Tym razem ostrze przechodziło przez mięśnie jak przez miasto, odbijając się jedynie o kości. Dla Potwora to było jednak za dużo uszkodzeń jak na jedną kończynę, szczególnie, gdy druga wciąż była w górze - straciła równowagę i wywaliła się na swoją obrzydliwą paszczę, tuż przed rycerzem.
Zamglone obłędnym szałem oko bestii wpatrywało się teraz w przyłbicę mrocznego rycerza. W oblicze zimnej, nieprzeniknionej maski. Obojętne w swym okucieństwie. Zupełnie jak śmierć.
Chwilę później odbicie pękło pod ukłuciem miecza wbitego w czarną bezmyślną taflę oka, aż po gardę. Krew wystrzeliła i obryzgała zbroję przeciwnika, czemu towarzyszył ryk Potwora.. Zbroja zdawała się narastać z powrotem, tam gdzie ściekała krew.
De Ross wykręcił ostrze, po czym wyrwał je z czaszki bestii, biorąc zamach ramieniem. Potem znów nabierając swej nadludzkiej prędkości ruszył na czubek głowy potwora, najbliższą możliwą drogą. Tym razem Elias tyle szczęścia nie miał - miecz zaklinował się pomiędzmi kośćmi czaszki, nie siągając mózgu ani ważnych naczyń krwionośnych.
Czarny rycerz wzruszył ramionami, po czy biorąc krótki rozbieg, rzucił się tarczą na miecz, chcąc go wyłamać.
Potwór jednak nie zamierzał poddawać się tak szybko. Udało mu się powstać na tyle, że tarcza uderzyła go jedynie w nos. Chwilę później znowu był na czterech łapach, chociaż zraniona noga drżała wyraźnie, mimo, że było na niej najmniej ciężaru.
Brak miecza oznaczał zmianę taktyki. De Ross zaczął uciekać w stronę dalszej ściany kanionu, wypatrując ewentualnych kolejnych wiązek energii skierowanych w jego plecy.
Był to dosyć dobry ruch, ponieważ Potwór rzeczywiście szykował się do ataku. Otworzył gębę a w jego paszczy zaczęła gromadzić się energia. De Ross jednak dzięki przewidzeniu tego, zdołał uniknąć niszczycielskiej wiązki. Bestia ryknęła niezadowolona.
Elias nauczony wcześniejszymi błędami i podniesiony swym sukcesem, kontynuował ucieczkę w stronę dalszej ściany areny. Fakt, że besti straciła oko, przekładał się zapewne na obniżoną celność, ale i tak dla bezpieczeństwa uciekał zygzakiem. De Ross dotarł do granicy kanionu, Potwór nawet mu nie próbował przeszkadzać. Chyba, że miałby go stresować faktem, że powoli i z wyraźnym trudem, podązał za nim.
Wojownik był wyraźnie rozczarowany tempem bestii. Jego plan podcięcia bestii, tym samym rzucając nią o ścianę kanionu wydawał się raczej spalony.
Wyraźnie za bardzo zagalopował się w podcinaniu ścięgien potwora.
Stanął w gotowości, biorąc parę głębokich wdechów.
Nie miał miecza, ale wciąż pozostała mu jedna skuteczna broń - jego własna masa.
Jeśli góra nie chciała przyjść do Eliasa, Elias musiał przyjść do góry. Z zawrotną prędkością.

Czarny paladyn rzucił się w szaleńczym pędzie łukiem, kierując się w naruszoną nogę potwora. Ten próbował go powstrzymać, wystrzeliwując z okolic klatki piersiowej kilkanaście stalowych prętów, świadczących o jego bogatej w żelazo diecie. Nie były one jednak w stanie zaszkodzić Eliasowi, jedynie nieznacznie go spowolniły. To nie wystarczyło. Rycerz całym ciężarem swojego opancerzonego cielska wpadł w ranną nogę. Rozległ się tępy huk, uderzających o siebie metalowych blach. Impet uderzenia wysarczył by zwalić potwora z nóg. Upadł na bok.
Lądując we wzbitych tumanach kurzu, Elias wskoczył na cielsko perzeciwnika i ruszył odzyskać swój miecz. Skóra bestii nie była najprzyjemniejszą rzeczą po jakiej można było się poruszać, jednak rycerzowi udało się zachować równowagę, nawet w momencie, gdy przeciwnik - dosyć nieudolnie - próbował wstać. Dotarł do miecza w momencie, w którym Potworowi udało się jednak dźwignąć. Doskoczył do rękojeści, chwycił ją oburącz i wraz z swoją bronią, spadł na ziemię, wywołując przy tym kolejny ryk bólu u przerośniętego monstrum. W jego czaszce ziała niewielka, otwarta rana. Nogi ugięły się pod Bestią kolejny raz.
Elias kontynuował natarcie, wziął kolejny rozbieg, rzucając się z mieczem na poranioną nogę potwora. Nie miał zamiaru pozwolić mu znowu powstać. Wyszła z tego zwykła, niefinezyjna - lecz całkiem skuteczna - rąbanina, która zmusiła Potwora do zostania przy ziemi. Powietrze przy nim jednak ponownie zaczęło drżeć lekko a de Ross mógł wyczuć gromadzącą się energię.
Nie było czasu. Elias skupił się w sobie, jego postać zadrżała, po czym wybuchła, po to by w mgnieniu oka z powrotem zmaterializować się nad odwróconą bokiem gardzielą potwora. W Powietrzu wyrzucił tarczę, po czym chwyciwszy ostrze oburącz skierowane w dół, wbił się w szyję bestii. Zaczął zjeżdżać zaparty na swym wbitym mieczu , rozpruwając arterie potwora.
W powietrze wzbił się kolejny tuman czerwonego błota.
Elias wylądował z hukiem. Zwycięski.
Gardło potwora rozwarło się z ohydnym mlaskiem, wylewając obfity wodospad krwi. Elias klęczał tam gdzie wylądował, wsparty na mieczu, skąpany w obfitym strumieniu posoki, podczas, gdy przeciwnik dogorywał. Wielkie łapy konwulsyjnie dudniące o ziemię, szukając po raz ostatni oparcia, chcąc odwlec nieuniknione.
Za późno. Życie upływało z bestii wraz z hektolitrami brejowatej, czarnej juchy. Ruch ustał. Ostałe oko bestii straciło wyraz. Odbijało tylko bezkres nieprawdziwego, pomarańczowego nieba.
Elias wstał na baczność i odrzucił hełm. Jego oczy były czarne nieopisanym dotąd odcieniem czerni. Jego twarz pokryta czarnymi żyłkami i połatana głębokimi śladami poparzeń - pamiątką oporu bestii.
Był blady jak powierzchnia zimowego księżyca.
Rozwarł usta szeroko i wzniósłszy miecz nad głowę wydał z siebie tryumfalny okrzyk.
Niósł się on echem po pustce areny i nie ustawał, kiedy ściany kanionu zaczęłu się rozpadać. Głos drgał, wraz z trzęsącą się ziemią, rozpadającego się wymiaru, aż do chwili gdy znikła i mała piędź ziemi, na której stały stopy Eliasa.
 

Ostatnio edytowane przez zabawowy sigmund : 12-09-2013 o 20:41.
zabawowy sigmund jest offline