Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2013, 16:42   #20
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EBAzlNJonO8[/MEDIA]

Wydawać się młodym mogło, że serca ich przez życie należycie zostały już zahartowane. A jednak, ciężar w piersi czuli i wpatrzeni w plecy powolnie maszerującego Szepczącego, co i rusz oglądali się... Tak jakby matka ich zdanie postanowiła zmienić. Jakby sami Bogowie to uczynili, pozwolili jej gnać śladem swych dzieci. Nim jednak w czarne niebo nieco bladej jak twarz topielca barwy się wlało nadzieje wszelką porzucili. Była równie zbędna co złote liście drzewom wokoło.
Ayse jak i Ragnar, wszak oni często się daleko od chaty w dzicz zapuszczali, szybko zorientowali się w kierunkach. Ten, którego matka Szepczącym nazwała, nie prowadził ich ku wiosce, żadnemu ze szlaków ułatwiających wędrówkę. Starzec prowadził ich donikąd, tak samo jak znikąd ich wyrwał. Sytuacja ta zdawała się najbardziej kąsać świadomość Ragnara, który co pewien czas wołał w stronę mędrca z zapytaniem:Dokąd nas prowadzisz?!
Ten jednak zdawał się pytania te ignorować, oblicza swego, złowrogiego nawet ku niemu nie zwracając. Raz jedynie rzekł głosem, który poniósł wiatr między drzewa:
- Czy lepiej się poczujesz jeśli sprawię ci opowieść o górach, jakich twe oczy nigdy nie widziały? O kwiatach, których zapachu w życiu nie poczułeś? O stworach co od tych z koszmarów straszniejszymi będą? Idziesz drogą i nie wypatruj jej celu. W tejże chwili to sama droga jest twym celem.
Światło Baldura przegnało już noc na dobre. Oni zaś dalej maszerowali przez gęstwinę, co to zdawała się nigdy człeka nie gościć. Wciąż po swej lewej mieli góry i to pozwalało mieć pewność- idą ku północy.
Chociaż życie ich nie oszczędzało, w wielu dziedzinach wprawnymi osobami się stali a i głusz obca im nie była... Na ich ciałach wydarzenia niedawne- nieprzespana noc, marsz bez strawy czy nawet wody brak musiało odbić swe piętno. Nieraz, choć w ruchu, świadomością w krainę snów odlatywali z trudem powracając do świadomości. Jak ten starzec tyle sił w sobie odnajdywał? Co pchało go dalej i dalej, w kierunku tylko jemu znanym? Bogowie, a może szamańskie sztuczki?
Słońce wspięło się wysoko po niebie, kiedy zatrzymał się starzec wreszcie, a za nim jego nieufna trzoda. Wskazał ramieniem gdzieś pomiędzy drzewa. Njored wraz z Ragnarem powędrowali w kierunku tym spojrzeniem, strumień dostrzegając w momencie równym z upadkiem bezwładnym Ayse. Dziewczyna dyszała ciężko, z oczyma zamkniętymi. Marsz, zimno, pragnienie i głód pokonało jej organizm, jedynie nieco łaskawiej z braćmi się obchodząc.
- Odpocznijcie. Jeszcze nie czas obozowisko szykować, wilczy miocie.


Szepczący zabronił im stanowczo ogień rozpalać, a głos dobiegający z serca podpowiadał rodzeństwu by w utarczki żadne w tej sprawie z nim nie wchodzić. Ocucili siostrę, skosztowali mętnej wody z płytkiego strumienia i zasiedli opierając się o drzewa. W ciszy, nieznośnej bardziej niżeli dwóch kocurów harce. Szybko poddał się w tej walce Ragnar, co na przydomek gaduła przy rodzeństwie zaczynał sobie zdobywać, obrzucając Szepczącego stosem pytań. Ten zaś wsłuchiwał się w nie z miną obojętną, zerkając po rodzeństwie, jakby czegoś w ich obliczach szukając. Wsunął dłoń pokrzywioną przez czas w rękaw swej złachmanionej szaty i na ziemię rzucił trzy, długie plastry mięsa zasuszonego.
- Jedzcie, lecz większej pomocy... Żadnej pomocy więcej się nie spodziewajcie.-słowa te nie zabrzmiały groźnie, wręcz przeciwnie. Wydawało się z troską, której wszak sam zaprzeczył, je wypowiada. - Cały dzień i niemal cała noc. Tyle jeszcze nim zawędrujemy w miejsce, które tak cię intryguje.
Kolejne pytanie wydarło z gardła Szepczącego rechot kpiący. Pierwsza ludzka reakcja, która dreszcz po plecach rodzeństwa jak psy gończe puściła...
- Już kły swoje w gardle tana chciałbyś wpuścić, prawda Ragnarze? Myślisz, że stanie się to szybko, że Bogowie aż tak ci sprzyjają i lada moment postawią twarzą w twarz z tym człekiem?-zaśmiał się raz jeszcze w czarne, spuchnięte usta kawałek suszonego mięsa wciskając. - Na ziemiach ludzi wolnych wiele się od czasu waszych narodzin wydarzyło. Tak wiele, że zapewne w głuszy nawet o nich słyszeć nie mogliście. Jakże silny musiał być tan ramieniem i swą armią by waszego ojca, wielkiego jak dąb i silnego jak gigant o głowę skrócić, ze skóry obedrzeć i nakarmić psy jego trzewiami? Na to pytanie sami sobie odpowiedzieć musicie, ale wiedz... Silniejszy był niż ty teraz. A w siłę, mimo wieku urósł tak samo jak i jego plemię. Teraz nie ma już tana, który Ulbrechtowi by się nie pokłonił, wnętrza dłoni nie uraczył językiem jak jedynie wobec sługów Wielkich się czynić powinno. Byli tacy, co krzyk podnieśli. Nie tylko po waszych braciach i siostrach, ale i po tym jak Ulbrecht z plugawcami z zachodu ugadać się zdołał, kres dając wojennym wyprawom. Teraz cenniejszy jemu kruszec, co długouche maszkarony przywożą ze sobą wozami, jakich w snach byście nie potrafili stworzyć. Sam okuty teraz jest w stal, silniejszą niż żelazo plemion znad Spienionego Morza. - spojrzał ku drzew koronom. Uderzył w nie wiatr.
- Czas w drogę, zbierzcie siły. Bo wysiłek, ten który teraz przed wami, kroplą w oceanie trudów co was czeka.


Nocą, kiedy wyłonili się z lasu, przypominali już bardziej duchy niżeli żywe istoty. Brak snu i głód, ledwie pogładzony plastrem mięsa wycisnął z nich witalność, której w młodzieńczych ciałach winno być tak wiele. Chłodne powietrze uderzało bezlitośnie ze wschodu, kąsając ciało niczym wściekły pies. Szczyty gór po lewej wydawały się już na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko sił starczyło... Teraz nawet i krew gigantów w ich żyłach sił dodać nie mogła. I tak odnaleźli się na ziemi niczyjej - ni to lasu, gór czy stepu. Na płaskiej jeszcze, trawiastej ziemi skąd w każdą ze stron ruszyć mogli. Czemu? Zadawali sobie wciąż pytanie. Czemu ruszyli drogą nieznaną, omijając wioski zamieszkałe przez ludzi życzliwych, tych którzy ich znali? I cóż teraz z nimi ma się stać na tej pustej ziemi, w królestwie traw i paskudztw pomiędzy nimi pełzających?
- Tam, widzicie?- spytał spokojnie Szepczący. On jedyny wydawał się podróży trudem niestrawiony. W ciemności, jedynie światłem księżyca rozpędzanej dostrzegli kształt. O tyle łatwiejsze to było, iż wysoko ponad trawy wystawał i nic prócz drzew za ich plecami i gór w oddali równać się z nim nie mogło. Ruszyli, rozgarniając nogami wilgotną, mokrą trawę. Zimno... Teraz poznali prawdziwe oblicze tego słowa, kiedy organizm zwyczajnie się mu poddaje. A ten szarlatan prawi, że ma być jeszcze gorzej?
Dotarli wreszcie do kształtu, gdzieś pośrodku miejsca, które chyba bardziej umownie polaną mogli nazwać. Obelisk? A może czyj grób?

- Tutaj noc spędzimy, snu wreszcie zaznacie. Tyle obiecać mogę... Powiem wam również, cóż za szepty słyszę. O was mówią.-uśmiechnął się wrednie, przy czym pomarszczyły się blizny jego twarzy. - Drwa nazbierajcie.- polecił samemu zbliżając się do skały i dłonią swą przeciągając po runach na niej wyrytych.
Już nad ogniskiem siedząc milczał z początku. Wpatrywał się w płomienie, grzebiąc w nich swym kosturem. Trudno było z lica tego, dalej dreszcz w młodych wywołującego, coś wyczytać.
- Zemsta to święte prawo... Tak.- rzekł ni to do siebie, ni to do nich.- Lecz sądzicie dalej, że krzywda wasza jest przypadkowa? Że Bogowie posłali mnie, rzucili w wędrówkę przez stepy bezkresne, śniegi i puszcze tak czarne by wam przyjemność sprawić? Zemsta jest prawem każdego, ale jej zdobycie... Nagrodą dla potężnych. I możecie w niej celu swego dopatrywać, lecz nie taki on jest. - spojrzał w po twarzach młodych.- W snach światło ujrzeliście. Daleko, wzniosło się na górze. Ta góra z kości usypana była, wierzcie bądź nie. I tu powiem tobie Njoredzie, byś nie posądzał mnie o czary. Iż sam sprawiłem wam sen taki a nie inny... Szamanem potężnym stać się można jedynie wtedy, kiedy Wielkich i duchów wolę się wykonuje wbrew własnemu rozsądkowi czy pragnieniom. Przybyłem bo czas nadszedł, czas kolejnej próby.- spojrzał teraz na obelisk, u którego stóp zasiedli i płomienie wzniecili. - To tylko drogowskaz, tutaj się rozstaniemy. Powiem wam jednak przedtem, co mi nakazano powiedzieć. Byście pamiętali, że przyjaciół na tym świecie nie zdobędziecie. Podbijecie siłą świat ludzi. Tron i przyłbica złota czeka... Ale wpierw Bogom udowodnić musicie, że lat wiele temu nie pomylili się w waszej sprawie. Tan Ulbrecht, jak kazali, wymordować się starał wasz ród, jednak nie podołał. I to znak był, który Freyę przekonał. A później i innych bogów. Żyjecie byście stali się skałą, na której wzniesie się nowy porządek. Twierdza ludzi oddanych bogom i ich prawom. Z honorem i furią, jakich Ulbrechtowi brakuje odzyskacie co ludzkie na tym świecie. Wiedzcie jednak, że najpierw czeka was droga, droga przez mękę. By pewnym się stało, iż nic was nie złamie.
Ragnar, jak już udowodnił we wcześniejszej wędrówce, zaraz do rozmowy chciał się wziąć, Szepczący jednak gestem go powstrzymał. - Nie znam odpowiedzi. Jestem pochodnią i pokażę wam ścieżkę, to co mrok skrywa... Pamiętajcie jednak, że ciemności bać się nie należy. Straszne jedynie może byc to, co ów światło wam w niej ukaże. Tutaj zatem, przy tym drogowskazie powiem wam co dalej nastąpi... - końcem kostura, co zajął się żarem, wskazał ku górom. - Tam znajdziecie świątynię, ukrytą przed większością żywych. Ci co jej szukali wskażą wam teraz drogę, ich kości śniegiem zasypane i mrozem skute. I tylko tam, nawet tobie Njoredzie, dane będzie z duchami najwyższymi jak i Wielkimi się porozumieć. Tam coś zrozumiecie może, albo tylko trop zmylicie. Jak ją odnaleźć? Głęboko w dolinę zajdziecie, nad skute lodem jezioro. Dalej zaś... I tak zmylicie drogę. Pamiętajcie... - nachylił się do ognia, wskazując czarnym od brudu paznokciem blizny wokoło swych oczu.- To nie wzrok ku świątyni was zaprowadzi. Zapamiętajcie te słowa dobrze. Jeśli wam się uda, spotkamy się jeszcze. Przybędę do świątyni, tam czekajcie na mnie.
Wstał ociężale, już jak starzec, na którego wszak wyglądał. Jęknął nawet lekko.
- Zemsta... Ot tak nie zdobędziecie Ostatniej Twierdzy, nie miniecie ludzi niezliczonych tana. Jeśli macie zemstę osiągnąć, najpierw bogów przekonajcie a i wtedy sojusznicy za wami staną. Sojusznicy, nie przyjaciele. - uśmiechnął się raz jeszcze.- Wielkim, co na kolana rzucają przyjaźń jedynie niebezpieczną pułapką.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline