Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2013, 18:51   #211
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Co? Jak? Aha... zara. - Helvgrim z trudem otworzył oczy, kiedy Dirk starał się go wybudzić.

Koc śmierdział potem, mokrym psem i leśnym runem. Skórzana zbroja była przemoknięta i miejscami odkształcona, głowicę młota zaczęła pokrywać rdza. Było chłodno, ale parno. Wiatr choć nie wiał z oszałamiającą mocą to w połączeniu z przemoczonym całkowicie ubraniem, tworzył istny lodowiec. Do tego dodać poranną mgiełkę która unosiła się w lesie po nocnym deszczu i parujące ciało khazada. Sverrisson był całkiem dobrze wkurzony.

- Jebany las. Na zgniłe jaja wywerny, jak ja nie cierpię lasów. - Narzekał głośno Helvgrim kiedy wyżymał swój koc z ogromu wody jaki się w nim zebrał.

Po prawdzie zimno nie było uporczywe dla azkarhańskiego khazada, ale to deszcz, wilgoć, przemoczone ubranie i buty pełne wody... to było nieznośne. Lodowe, skadyjskie szczyty, były czymś do czego syn Svera był przyzwyczajony, więc lekki chłód, o którym południowcy mawiali; sroga zima, był dla Helva niczym... ale na terytorim Ejsgardu nie padał nigdy deszcz. Woda i piach, to co krasnoludy zwały piargami Thegdana, ziemia strzaskana słońcem w ogromach temperatur oraz lasy, duszne tak bardzo że można było warzyć w nich browar bez ogrzewania ogniem kadzi. Tego nie lubił żaden dawi.

~ Góry, niziny przedgórzy, śnieżne szczyty to było dominium synów Grimnira. Lasy i niebo należą do elgi, a równiny i morza podjął we władnie Sigmar i jego synowie z rasy umgi. Tak mówią tajemne księgi. Hmm... zatem i tego się kurwa trzymajmy. ~ Rozmyślał i pomyślał Sverrisson, wyciągając swe jadło z plecaka.

Nożem odciął pokaźny kawał suszonej wołowiny i wpakował go do ust, pociągnął nosem i dopchał usta kawałkiem rozmoczonego chleba, który śmierdział zakwasem i trzymany w palcach zamieniał się w szarą papkę. Sverrisson sapnął i poprawił kolejnym pasem mięsiwa, a ten zagryzł cebulą. Beknął zaraz po tym jak łyk piwska spłukał proste jadło w odmęty krasnoludzkiej gardzieli. Kolejna rzecz która była Helvowi obojętna, jedzenie. Mokry chleb, pokryta nalotem kiełbasa czy zajeżdżająca padliną mielonka? To nic, wszystko było zjadliwe, nie było się co nad tym rozwodzić. Pięćdziesiąt lat życia w podkutych buciorach na szlaku potrafiło nauczyć, obniżyć potrzeby, zmienić nawyki. Helvgrim był stworzony by przetrwać, za wszelką cenę.

Kiedy już khazad podjadł, wyciągnął chciwą łapę po butlekę gorzałki Fernanda i wypił łyk czy dwa... albo i cztery. Pociamkał, oblizał usta, otarł brodę, pociągnął nosem i strzelił jeszcze dwa pokaźne hausty mocnej wódki po czym oddał butelkę pustą w połowie. Miecznik rodem z Estalii wydawał się odrobinę zaskoczony chyba... jednak by nie obrazić człeka co na nocleg wybrał mokrą ziemię pod burzową chmurą, Helvgrim wyciągnął z dna swego plecaka butlę zajzajeru i podał człekowi.

- Oj! Trzymaj to. Dopraw wedle swej miary tymi chwastami. Całkiem dobre to było coś zrobił z tą wódką, miło w bebzol pali i z gęby zapach milszy też jakby. - Sverrisson uśmiechnął się i ukazał wspaniały, równy rząd zębów w słonecznym kolorze.

... a tyś panie Treskov spróbuj tego. Też mocne i swojskie jak jasna cholera. Ponoć od takiego piwska od razu choroba precz odchodzi w zapomnienie. - Helvgrim nalał do kubka Lothara piwa do pełna, a bukłak podał Dirkowi by i on zasmakował khazadzkiego wyrobu.

Głupoty tam gadał krasnolud... on pił, inni pili... a choroba jak nadchodziła tak zwolnić nie miała zamiaru. Helv to wiedział, gdy wstawał z ziemi, uda i plecy bolały go już, a nos wycierać ciągle przychodziło od mokrych zwisów. Starał się jednak nie dać po sobie poznać że czuje się nie najlepiej, choć jakby od innych, wydawał się być w lepszej kondycji. Jednak Sverrisson nie lubił pustej pychy, wiedział że zdrowie ich wszystkich jest ważne, tylko solidna drużyna i żelazem zespolona współpraca przyniosą zwycięstwo nad postawionym przed nimi problemem.

Myśląc o rzeczach wspaniałych, czynach wyniosłych i słowach chwalebnych, Helvgrim załatwił potrzeby swe w krzakach i wrócił do czegoś co nawet nie zasługiwało na nazwę obozowiska. Zacisnął pas mocniej na mokrym płaszczu, założył plecak i wbił głowę w hełm. Podniósł młot i oczyscił go trawą z nadmiaru rdzy na głowicy.

- Ruszajmy szybkim marszem. Rozgrzejemy się trochę. Jak to mówią. Komu w drogę, temu bełtem w nogę. - Krasnolud zachichotał lekko, zarzucił dwuręczną broń na ramię i ruszył... otarł też karwaszem swej zbroi pot z czoła... gorączka narastała, ale o tym nikt poza samym odczuwającym jej skutki wiedzieć nie musiał.

***

Gdy szli przez las, Helvgrim wiedział że zbliżają się do gór. Więcej i więcej głazów zalegało między drzewami. Te ostatnie chyliły się na północ, a nie na południe tak jak powinny, odwieczny znak że ściany górskie są w pobliżu. Wiatr również obierał bardziej losowe niż zwykle kierunki... Helvgrim pociągnął nosem i wystawił twarz na efekt działania wiatrów. ~ Kominy powietrzne. ~ Pomyślał. Góry były blisko. Krasnolud podniósł jeden z kamieni i zbadał go paznokciem.

- Skr' az, Anu A'za'drin Karaz. - Khazalid brzmiał dziwnie, twardo i gardłowo. Akcent Helva, który ten przytargał ze sobą z Norski mógł być dziwny nawet dla krasnoludów południa. Zupełnie jakby mowa Falg nie rozwinęła się na północy wcale. Północ była dziką krainą. Po słowach swych skierowanych do Galvina, Sverrisson spojrzał na resztę drużyny.

- Góry są blisko się znaczy, żem powiedzieć chciał. Sami zobaczcie. To piaskowiec ciosowy... wkrótce będziemy w niskich górach. - Kawałek skały Helvgrim rzucił Galvinowi by i ten mógł nań spojrzeć.
 
VIX jest offline