Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2013, 18:51   #211
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Co? Jak? Aha... zara. - Helvgrim z trudem otworzył oczy, kiedy Dirk starał się go wybudzić.

Koc śmierdział potem, mokrym psem i leśnym runem. Skórzana zbroja była przemoknięta i miejscami odkształcona, głowicę młota zaczęła pokrywać rdza. Było chłodno, ale parno. Wiatr choć nie wiał z oszałamiającą mocą to w połączeniu z przemoczonym całkowicie ubraniem, tworzył istny lodowiec. Do tego dodać poranną mgiełkę która unosiła się w lesie po nocnym deszczu i parujące ciało khazada. Sverrisson był całkiem dobrze wkurzony.

- Jebany las. Na zgniłe jaja wywerny, jak ja nie cierpię lasów. - Narzekał głośno Helvgrim kiedy wyżymał swój koc z ogromu wody jaki się w nim zebrał.

Po prawdzie zimno nie było uporczywe dla azkarhańskiego khazada, ale to deszcz, wilgoć, przemoczone ubranie i buty pełne wody... to było nieznośne. Lodowe, skadyjskie szczyty, były czymś do czego syn Svera był przyzwyczajony, więc lekki chłód, o którym południowcy mawiali; sroga zima, był dla Helva niczym... ale na terytorim Ejsgardu nie padał nigdy deszcz. Woda i piach, to co krasnoludy zwały piargami Thegdana, ziemia strzaskana słońcem w ogromach temperatur oraz lasy, duszne tak bardzo że można było warzyć w nich browar bez ogrzewania ogniem kadzi. Tego nie lubił żaden dawi.

~ Góry, niziny przedgórzy, śnieżne szczyty to było dominium synów Grimnira. Lasy i niebo należą do elgi, a równiny i morza podjął we władnie Sigmar i jego synowie z rasy umgi. Tak mówią tajemne księgi. Hmm... zatem i tego się kurwa trzymajmy. ~ Rozmyślał i pomyślał Sverrisson, wyciągając swe jadło z plecaka.

Nożem odciął pokaźny kawał suszonej wołowiny i wpakował go do ust, pociągnął nosem i dopchał usta kawałkiem rozmoczonego chleba, który śmierdział zakwasem i trzymany w palcach zamieniał się w szarą papkę. Sverrisson sapnął i poprawił kolejnym pasem mięsiwa, a ten zagryzł cebulą. Beknął zaraz po tym jak łyk piwska spłukał proste jadło w odmęty krasnoludzkiej gardzieli. Kolejna rzecz która była Helvowi obojętna, jedzenie. Mokry chleb, pokryta nalotem kiełbasa czy zajeżdżająca padliną mielonka? To nic, wszystko było zjadliwe, nie było się co nad tym rozwodzić. Pięćdziesiąt lat życia w podkutych buciorach na szlaku potrafiło nauczyć, obniżyć potrzeby, zmienić nawyki. Helvgrim był stworzony by przetrwać, za wszelką cenę.

Kiedy już khazad podjadł, wyciągnął chciwą łapę po butlekę gorzałki Fernanda i wypił łyk czy dwa... albo i cztery. Pociamkał, oblizał usta, otarł brodę, pociągnął nosem i strzelił jeszcze dwa pokaźne hausty mocnej wódki po czym oddał butelkę pustą w połowie. Miecznik rodem z Estalii wydawał się odrobinę zaskoczony chyba... jednak by nie obrazić człeka co na nocleg wybrał mokrą ziemię pod burzową chmurą, Helvgrim wyciągnął z dna swego plecaka butlę zajzajeru i podał człekowi.

- Oj! Trzymaj to. Dopraw wedle swej miary tymi chwastami. Całkiem dobre to było coś zrobił z tą wódką, miło w bebzol pali i z gęby zapach milszy też jakby. - Sverrisson uśmiechnął się i ukazał wspaniały, równy rząd zębów w słonecznym kolorze.

... a tyś panie Treskov spróbuj tego. Też mocne i swojskie jak jasna cholera. Ponoć od takiego piwska od razu choroba precz odchodzi w zapomnienie. - Helvgrim nalał do kubka Lothara piwa do pełna, a bukłak podał Dirkowi by i on zasmakował khazadzkiego wyrobu.

Głupoty tam gadał krasnolud... on pił, inni pili... a choroba jak nadchodziła tak zwolnić nie miała zamiaru. Helv to wiedział, gdy wstawał z ziemi, uda i plecy bolały go już, a nos wycierać ciągle przychodziło od mokrych zwisów. Starał się jednak nie dać po sobie poznać że czuje się nie najlepiej, choć jakby od innych, wydawał się być w lepszej kondycji. Jednak Sverrisson nie lubił pustej pychy, wiedział że zdrowie ich wszystkich jest ważne, tylko solidna drużyna i żelazem zespolona współpraca przyniosą zwycięstwo nad postawionym przed nimi problemem.

Myśląc o rzeczach wspaniałych, czynach wyniosłych i słowach chwalebnych, Helvgrim załatwił potrzeby swe w krzakach i wrócił do czegoś co nawet nie zasługiwało na nazwę obozowiska. Zacisnął pas mocniej na mokrym płaszczu, założył plecak i wbił głowę w hełm. Podniósł młot i oczyscił go trawą z nadmiaru rdzy na głowicy.

- Ruszajmy szybkim marszem. Rozgrzejemy się trochę. Jak to mówią. Komu w drogę, temu bełtem w nogę. - Krasnolud zachichotał lekko, zarzucił dwuręczną broń na ramię i ruszył... otarł też karwaszem swej zbroi pot z czoła... gorączka narastała, ale o tym nikt poza samym odczuwającym jej skutki wiedzieć nie musiał.

***

Gdy szli przez las, Helvgrim wiedział że zbliżają się do gór. Więcej i więcej głazów zalegało między drzewami. Te ostatnie chyliły się na północ, a nie na południe tak jak powinny, odwieczny znak że ściany górskie są w pobliżu. Wiatr również obierał bardziej losowe niż zwykle kierunki... Helvgrim pociągnął nosem i wystawił twarz na efekt działania wiatrów. ~ Kominy powietrzne. ~ Pomyślał. Góry były blisko. Krasnolud podniósł jeden z kamieni i zbadał go paznokciem.

- Skr' az, Anu A'za'drin Karaz. - Khazalid brzmiał dziwnie, twardo i gardłowo. Akcent Helva, który ten przytargał ze sobą z Norski mógł być dziwny nawet dla krasnoludów południa. Zupełnie jakby mowa Falg nie rozwinęła się na północy wcale. Północ była dziką krainą. Po słowach swych skierowanych do Galvina, Sverrisson spojrzał na resztę drużyny.

- Góry są blisko się znaczy, żem powiedzieć chciał. Sami zobaczcie. To piaskowiec ciosowy... wkrótce będziemy w niskich górach. - Kawałek skały Helvgrim rzucił Galvinowi by i ten mógł nań spojrzeć.
 
VIX jest offline  
Stary 14-09-2013, 09:57   #212
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Apsik… apsik… apsik… no i… apsik. Tak przywitał dzionek Dirk. Trzesącą się z zimna łapką, przetarł swój kinolek i apsiknął sobie jeszcze raz. Smarknął w rękaw, przetarł załzawione oczęta i… przeklnął to miejsce solidnie.

Dirk nie lubił być chory, oj nie. Dirk nie lubił być chory, bo w tedy tracił czujność, a jak to mawiali mądrzy ludzie, percepcję. Czuł się źle, czuł się strasznie, a widząc że nie tylko on, przwidywał najgorsze.
- To ten zaraziciel nas tak zrobił - zawołał wrogo, co miał sił, wskazując na pustą już chatkę.

- Ja flaszeczki palącej gardło nie chcem, ale jak ino się będziecie bardzo źle, śmiertelnie jako czuli, to Dirk ma flaszeczki dwie lecznicze. Oby nie potrzebne były. I oby nie były potrzebne Dirkowi małemu. Lecz jak nie będą Dirkowi potrzebne, to Dirk da. Da, bo Dirk fajny - kaszel przerwał jego wypowiedź. Chciał coś jeszcze dodać, jednak musiał kaszlnąć ponownie. Później machnął ręką i klapnął na ziemi.

- Dirkowi leźć się nie chce, ale siedzieć tu też nie można machnął ręką, po czym oparł nią swoją głowę.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 14-09-2013 o 10:32.
AJT jest offline  
Stary 16-09-2013, 23:28   #213
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wolf z chęcią skorzystał z zaproszenia, gdy tylko wróżby zostały skończone. Nie odpowiedział krasnoludowi, który odebrał słowa zbrojnego jako rozkaz. Nie wyprowadzał go z błędu przeczuwając, że kolejne słowa mogą przerodzić całą sytuację w zbędną kłótnię. Nie miał na to ochoty. Padał deszcz. Było zimno. Zdecydowanie na mało rzeczy miał teraz ochotę.

Gdy tylko znalazł się w cieple, stanął jak słup czekając aż przejdą go dreszcze. Uśmiechnął się pod nosem po raz pierwszy tego dnia. Zrzucił tobołki, zdjął płaszcz i rozpostarł go na podłodze nieopodal kominka by podsechł. Podobnie zrobił z kurtą i spodniami. Buty ustawił przy samej ścianie. Przepaski biodrowej też się pozbył. W tej sytuacji mało go obchodziła obecność kogokolwiek. Wolał wyschnąć i nie pozwolić się suszyć gaciom na skórze. Z plecaka wyciągnął wszystkie koce. Pierwszy, wilgotny rozłożył tak samo jak ubrania. Drugi zarzucił na siebie. Trzeci podał Youviel, by sama się okryła.

Przez moment zastanawiał się jeszcze czy nie odziać się w zapasowy zestaw ubrań, ale zrezygnował zostawiając je na inną okazję, gdy będzie zimniej, wilgotniej i nie będzie dachu nad głową.

Pomimo że był zmęczony, nie mógł jeszcze iść spać. Z rozrzuconych na podłodze rzeczy wyszperał sakiewkę z prochem . Rozsupłał ją i ułożył pod ścianą blisko kominka, ale tak, by zbłąkana iskra nie sięgnęła zawartości. Następnie przyszła kolej na strzelbę. Rozwinął ją z płótna i sprawdził zamek. Z plecaka wyciągnął skrawek szmaty, która mu służyła za chustkę i począł przecierać mechanizm pozbawiając go wilgoci. Dopiero gdy dopełnił rytuału, mógł ułożyć się spać...

---------------

Nad ranem dopisywał mu dobry humor. Uśmiechnął się do Youviel, kiwnął głową do niziołka, pozdrowił pozostałych towarzyszy. Mina mu zrzedła po raz pierwszy gdy nie mógł znaleźć gospodarza. Teraz gdy już nie był gnany do ciepła przez deszcz, wizja czarownika żyjącego w głębokim lesie jawiła mu się wyraźniej. Jednak nie czuł się źle, nikomu nie wyrosły dodatkowe kończyny, a skóra nie pokryła się wrzodami. Odegnał więc podłe myśli na bok postanawiając nie poddawać się lękowi przed nieznanym. Zniknięcie dziwaka było jednak niepokojące. Nie mógł jednak na niego czekać w chacie. Czas gonił.

Drugi raz mina zrzedła Wolfowi gdy wyjrzał na zewnątrz. Nie tylko pogoda się przyczyniła do tego że zaklął w duchu, ale również to, że pozostali towarzysze gorzej znieśli noc. Miał nadzieję, że ten sporadyczny kaszel nie rozwinie się w nic złego. Mało to osób umierało na szlaku na duchoty i gorączki?

Nie skomentował jednak tego, jako że sam pomimo że wyznawał się na leczeniu niektórych dolegliwości, na takie nie znał sposobu innego i skuteczniejszego jak odpoczynek. Tego zaś mieli teraz jak na lekarstwo. Mógł jedynie rozkazać im pozostać na miejscu i dołączyć wraz z żołnierzami barona. Jakoś nie widział, aby poddali się w tej gestii jego woli, więc milczał roztropnie.

Gdy tylko wszyscy byli gotowi ruszył wraz z resztą. Zaraz na początku rzekł jednak do Youviel i Bernharda...

- Ruszajcie na zmiany przodem. Jeśli krasnolud dobrze gadał, niedługo wejdziemy na tereny gdzie pewnikiem będą orkowie.

Nie musiał im tłumaczyć jak robić zwiad. Oboje się wyznawali na tym fachu lepiej niż on sam.
 
Jaracz jest offline  
Stary 17-09-2013, 17:36   #214
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pokręciwszy głową Galvin westchnął.

Zniknięcie wróża nie było niczym dziwnym. Mało to dziwów na świecie? A to że szpetny... Wszyscy oglądali się jakby mieli zaraz sami zamienić się w takich paskudnych brudnych wróżów. Krasnolud się tym nie przejmował. Był dalece bardziej odporny na choroby niż ludzie.

Jednak o ile sytuacja w chacie nie poruszyła go zbytnio o tyle grupa śmiałych mistrzów sztuki przetrwania rozdrażniła krasnoluda bardzo. Kaszlący, chwytający się za gardła i piersi... prawie połowa oddziału rozchorowana w najlepsze. A cholera.

A oni mieli tylko suche racje z których żadnego rosołu ani niczego innego uwarzyć nie będzie można. Ciepłe zupy z ziołami... tyle mógł zrobić. W dodatku Sver, który miał nieść zapas jedzenia też wyglądał nie najlepiej. Cóż... pozostaje więc jemu i szkapie Siobana nosić zapasy... a nie. Ta jest załadowana.. ale przecież niziołek ma jeszcze osła.

- No i żeście się załatwili panowie. Jak chcecie w takim stanie móc napierdalać?
- pokręcił srebrzystowłosy krasnolud głową - No jak?

Było pewne że grupa teraz się będzie musiała rozdzielić, albo będzie musiała zwolnić. Ach cholera...
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 17-09-2013 o 18:12.
Stalowy jest offline  
Stary 18-09-2013, 15:56   #215
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Wróżba zainteresowała niziołka swoja tajemniczością i z pewnością poświęci wiele czasu na rozmyślanie o niej.

Bernhard wyśmiałby tych co postanowili spać na zewnątrz gdyby tylko chciało mu się wyściubiać noc z ciepłej chatki po tym jak wszedł tam po raz pierwszy. Noc spędzona w cieple dodaje sił i poprawia motywację do działania w przeciwieństwie do moknięcia całą noc... no ale jeśli ktoś lubi to nie ma co mu tego zabraniać.

Niziołek rozważnie porozkładał i porozwieszał gdzie się dało swoje ubrania aby przeschły, zajął się też innym ekwipunkiem aby i jemu nie stała się krzywda po deszczowym dniu.

***

Poranek upłynął na dalszych przygotowaniach, Bernhard zagotował wodę - w chacie musiało być jakieś palenisko - wrzucił dwie garści kaszy i kilka kawałków suszonego mięsa. Takowa potrawka musiała posłużyć jako śniadanie zagryzać można było twardymi już trochę sucharami ale zawsze coś.

Wyruszyć jednak w końcu było trzeba i niziołek przyjął swoją zwyczajową rolę zwiadowcy.

- Półgodzinne zwiady po czym zmiana co ? Zazwyczaj nam to dobrze działało.
 
Cranmer jest offline  
Stary 18-09-2013, 18:56   #216
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Wróżby długi czas dręczyły umysł szlachcica, lecz w końcu dał spokój rozważaniom. Był na nie nazbyt zmęczony, tak więc udał się spać, cóż, sen jest potrzebny umęczonym. Ciepło chatki pozwoliło odpocząć wymęczonym mięśniom i uzbierać siły na dalszą wędrówkę. A ta niezapowiadana się na łatwą i szybką. Czegóż było się spodziewać? Dokąd cały ten cyrk ich wiódł?
Wolałby więcej snu ale trzeba było ruszać. Tak więc spakowali z Laurą swoje rzeczy i szykowali się do marszu.

- To co, zbieramy się? zapytał Sioban reszty towarzystwa - Im szybciej dotrzemy tym szybciej znajdziemy suche lokum na dłużej.
 
vanadu jest offline  
Stary 18-09-2013, 21:02   #217
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Podróżnicy ruszyli dalej w podróż, pomimo ciężkiej pogody. Deszcz nie odpuszczał ani przez chwilę a wręcz przybierał na sile. Ziemia nasiąknięta wodą zamieniała się w błoto, i nim minęło południe nasi wędrowcy byli już nie tylko przemoczeni ale i uwaleni w błocku. Pogoda nie sprzyjała w “podleczeniu” się chorych, i widać było że niekorzystne warunki zaczynają na nich wpływać.
Dirkowi coraz ciężej Ci się szło. Czułeś jak nogi robią Ci się jak z waty, a gorączka nasila się. Kaszel stawał się coraz silniejszy i częstszy, co też dodatkowo mogło go osłabiać.
Lotarowi może i dreszcze przeszły ale on sam był rozpalony. Kroki jakie stawiał robił to z coraz większym wysiłkiem, a z jego płuc wydobywał się coraz częściej kaszel. Suchy i bolący.
Korzystając z mapy Brangda zeszliście z głównego traktu uderzając na przełaj, chcąc skrócić sobie drogę by dotrzeć przez zmierzchem. Krótkie postoje były spożytkowane by tylko nogi choć chwilę odpoczęły lub by spożyć jakiś posiłek. Im głębiej się zapuszczaliście w las, tym droga stawała się cięższa a pojawiające się na pochmurnym niebie błyskawice nie wróżyły nic dobrego.



Jakby tego było mało, zerwał się porywisty wicher, który sprawił że liście zaczęły spadać z drzew a i gałęzie się poobrywały i zaczęły spadać na ziemię. Pogoda z każdą chwilą robiła się coraz cięższa, ale trzeba było przeć na przód. ]
Ostatni etap wędrówki przez las był najtrudniejszy, bowiem do przebycia mieliście coś na kształt mokradeł. Teren stawał się tu grząski, śliski i nie trudno było o upadek. Tempo marszu od razu stało się wolniejsze, gdyż każdy musiał uważać by się nie poślizgnąć i nie wpaść w jakiś ukryty dół albo wir bagienny.
Nikt z wędrowców się nie odzywał, skupiony na swoich i towarzyszach ruchach, więc od razu zwrócił uwagę na biegnącą dwójkę małych dzieci. Nie miały więcej niż dziesięć lat, ich ubranie było poniszczone, całe w błocie tak samo jak ich twarze. Widać było, jak na ich twarzach maluje się przerażenie i strach. Początkowo chłopiec trzymał za rękę, zapewne młodszą od siebie, dziewczynkę lecz wystające konary, śliska nawierzchnia zmusiła go by ją puścił.



Za nimi powoli podążało coś dziwnego. To coś nie tyle co szło, a toczyło się, o obrzydliwa breja spływała po jego cielsku. Kroki jakie to coś stawiało dorównywało czterem krokom dorosłego mężczyzny, a im bliżej to się zbliżało tym bardzie dawało się wyczuć smród jaki ten potwór wydzielał. Przypominało to zapach jaki wydziela stęchła woda albo muł ze wstrętnego bajor. To coś machało rękami na lewo i prawo, próbując dosięgnąć uciekające ofiary.
Dziewczynka nagle upadła na ziemię, wywracając się o coś i próbowała wstać, lecz jej noga zaklinowała się. Chłopiec spojrzał na “towarzyszkę” a może siostrę. Wahanie na jego twarzy trwało sekundę a potem ruszył pomóc małej. Ani dzieci ani bestia nie zwróciła na was jeszcze uwagi, choć nie mieliście do niej dalej niż kilkadziesiąt metrów.

(zapraszam na doca)
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 20-09-2013, 13:46   #218
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Elfka zareagowała natychmiast. Wystrzeliła niczym strzała z jej własnego łuku i poleciała w kierunku dzieci.

- Osłońcie mnie! - wyrwało się z jej gardła gdy biegła.

Youviel dopadła do leżącej dziewczynki i pośpiesznie zaczęła wyciągać nogę spomiędzy korzeni. Kątem oka tylko patrzyła na potwora coby ten przedwcześnie nie zakończył jej własnego żywota.

Kobieta bez większych problemów oswobodziła dziewczynkę. Szczęściem pozostali towarzysze dopadli już bestię i elfka bezpiecznie mogła odciągnąć zagubione malce na bok. Wtedy też, gdy Youviel już się podniosła z kucek, ostry ból przeszył jej nogę w okolicy uda. Wydała z siebie krótki krzyk bólu i chyba tylko cudem nie padła z powrotem na ziemię.

Kilka następnych kroków i przeciwnik rozpadł się, zlewając z podłożem. Elfka oparła się o drzewo i spojrzała w dół na dzieci oraz bełt wystający z jej nogi. Wtedy też jej wzrok powędrował po towarzyszach. Większość była w okolicy w której przed chwilą znajdował się jeszcze bagienny stwór, a tylko niziołek z łukiem i Lotar trzymający kusze w dłoniach stali dalej. Wzrok elfki pociemniał a jej twarz wykrzywił grymas gniewu pomieszany z bólem. Już chciała pójść i zamienić kilka słów z człowiekiem, ale poczuła jak dziecinne ręce zacieśniają się na jej zdrowej nodze. Złość zawalczyła z wielkimi szarymi oczyma wciąż pełnymi strachu. Gniew przegrał z bólem w nodze i wdzięcznością w spojrzeniu dziecka. Elfka zaklęła cicho. Dzieci zawsze będą dziećmi, a największą zbrodnią jest wymazać ich niewinność przedwcześnie.

- Co na wszystkie liście dębu robicie w tak zapomnianym miejscu? - odezwała się łagodnym głosem do dwójki trzymającej się za ręce. Ochłonąwszy po walce Youviel zdała sobie sprawę, że gdyby nie jej obecność bełt zapewne trafił by któreś z dzieci. Elfka ponownie zacisnęła wargi.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 20-09-2013 o 13:48.
Asderuki jest offline  
Stary 20-09-2013, 14:22   #219
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pech. Jak pech, to pech i tyle.
Nie dość, że jakieś dzieciary plątały się pod nogami, to jeszcze pojawił się jakiś przerośnięty stwór, który najwyraźniej miał na owe dzieci chrapkę.
Najrozsądniejszym wyjściem byłoby rozstrzelać potwora, i to też zamierzał uczynić Lotar. I zrobiłby to, gdyby nagle parę osób nie wpakowało się miedzy niego a bagiennego stwora.
Lotar zaklął pod nosem i gotową do strzału kuszą ruszył z miejsca, by obejść tych, co atakują potwora białą bronią. Nim jednak zdążył zrobić choćby dwa kroki poczuł, jak jakiś złośliwy korzeń podkłada mu nogę.
Chyby był zdrowy, to pewnie by się utrzymał na nogach, ale tak... Zwalił się z nóg, a kusza wypaliła. Tak nieszczęśliwie, że bełt trafił w elfkę.

Lotar zerwał się z ziemi i otrzepując ubranie z błota, lekko kulejąc, ruszył w stronę Youviel. Miał nadzieję, że elfka nie oberwała zbyt mocno.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-09-2013 o 14:33.
Kerm jest offline  
Stary 21-09-2013, 11:24   #220
 
Cranmer's Avatar
 
Reputacja: 1 Cranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetnyCranmer jest po prostu świetny
Bernhard nie zląkł się stwora - w końcu nie wyglądał on jak gigantyczny hobgoblin poziomka lub zwykłe hobgoblin. Odrażające kształty i wielkość robiły z niego tylko łatwiejszy cel dla jego strzał.

Wprawnemu łucznikowi nie potrzeba wiele czasu aby założyć cięciwę i posłać we wroga pierwsza strzałę. Niziołek specjalnie wycelował tak aby przypadkiem nie trafić zbierających się do szarży i ratunku dla dzieci towarzyszy. Niestety strzała poszła odrobinę za wysoko lecąc dalej w las zamiast trafić w łeb stwora. Pech.

Nie było w tym jednak nic złego, pozostali szybko rozprawili się ze stworem ratując bezbronne dzieciaki. Bernhard zdjął cięciwę z łuku, spakował jak było wcześniej i podszedł do pozostałych którzy zdążyli już wstępnie wypytać dzieciaki.
 
Cranmer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172