Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2013, 12:48   #73
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte był niezwykle rad z tego, że go wypuścili z tej brzydkiej, ohydnej, małej, strasznej, nieprzystosowanej dla niego, nory. Nie lubił tam być, tak bardzo nie lubił. Całe szczęście szybko naprawili swój błąd i został uwolniony. Jego zeznania powinny pomóc, ale wciąż obawiał się, i to mocno, o swoje bezpieczeństwo. Oni teraz wiedzieli, że on żyje. Oni teraz wiedzieli, że on na pewno ich podkablował. Oni mogli go obserwować… Wciąż obserwować… Wciąż chcieć umieścić w strasznej trumnie. Gotte już nigdy nie chciał być w trumnie... Nigdy…

***

Mimo iż został uwolniony, mógł się poruszać swobodnie, to nie zapomniał o swoim wybawicielu, Alexie. Co by było, gdyby nie on… Nie zapomni mu tego, oj nie zapomni. Teraz za to czuł, że brakuje mu obecności młodego chłopaka. Tęskno mu było do niego. Szczególnie, że on był już tu, a młody wciąż tam… w norze… Poprosił więc o widzenie z nim.

- Co tam Aleksik, co tam? - rzekł najmilej jak mógł Gotte, choć cela do której wszedł go przerażała niemało. - Jak się tu masz, co? Gotte postara się by cię ta stąd najprędzej jak wypuścili.

- Wszystko dobrze. Naprawdę. Do sprawy tu posiedzieć muszę. Potem mi powiedzieli, że do sierocińca trafię. Ależ ja bym chciał z wami na szlak wyruszyć! Ale bym ja chciał... - spuścił głowę zasmucony na wspomnienie jego wcześniejszych planów, o których Gotte słyszał każdego dnia podczas wspólnego ukrywania się na mieście.

- Widzi Aleksik, jak mawiałem ci już też, wcale na szlaku tak nie piknie. - Pogładził Gotte swoją świeżą ranę. - Ja nie wiem, czy ja bym chciał ino jeszcze raz łopuszczać miejsce me. W sierocińcu też nie lepiej, w sumie. Ale bezpieczniejsze powinno to być, bezpieczniejsze. Ino trza się od kłopotów z dala powstrzymywać. Bardziej niźli teraz to robiłeś - dokończył już poważniej,

- Ehhh. No niby taaak… Altdorf to piękne miasto. A dwa lata szybko zlecą… - westchnał Młody. - Ale nowicjusza ze mnie nie zrobią, o nie. Do posługi Sigmarowi się nie nadam na pewno. - podniósł do góry skrzyżowane palce prawej dłoni, i założył nogę na nogę. - Wrócisz po mnie? Przydam ci się. Udawać twego giermka mogę Gotte. - puścił oczko do Millera odkrywając w końcu karty.

- Wiedziałeś... - podniósł wzrok na chłopaka. - No pewnie że wiedziałeś, wszak mądry chłopak z cie. Z chęcią bym pozwolił ci iść z nami, jakbym ino mógł. Polubiłem ja ciebie niemało i zawdzięczam jeszcze więcej - rzekł Gotte z nostalgią w głosie, jednocześnie kładąc rękę na ramieniu chłopaka. - Ino, że ja wiem, że to niezdrowe jest. Teraz lepiej ta będzie, jak przez jaki czas z dala się będziesz trzymał. Pójdziesz gdzie cię wyślą, bo tam pewnie cię ochronią przed wrogoma, jakiś se napatoczył. Wiedz jednak, żeś dobrze zrobił. Mądryś i zostań na tej ścieżce mądrości - starał się mówić jak najbardziej poważnym, ojcowskim głosem.

Alex westchnął i popatrzył z ukosa na Gotte jakby chciał powiedzieć “Ale trujesz…”, a odezwał się po chwili wpatrywania w kamienna podłogę celi.
- Będę się starał.

Chwilę jeszcze pogaworzyli, by nie skończyć rozmowy tak nostalgicznie. Chwile poopowiadali. Gotte obiecał, że chętnie by się udał z nim do wielkiego Altdorfu. Chętnie by go tam poeskortował. Jak to mawiali niektórzy, połączyłby piękne z pożytecznym.

***

W tym momencie udał się jednak najpierw na rozmowę z kapitanem.

- Millerze vel Różowa Chmuro. - kapitan przystanął, po tym, choć jak zwykle poważny, to chyba zadrwił ze szlachectwa Gotte, będąc najwyraźniej w dobrym nastroju. - Zapytać o coś chciałeś? - Beck odwrócił się czując wwiercony w swoje plecy, skupiony wzrok gawędziarza.

- No panie kapitanie drogi, nie taka już różowa, jak żem myślał że będzie - odparł z delikatnym uśmiechem. - Pewnie kapitan pan nie chce czasa tracić i by mu uwijać coś w bawełnę, więc ja do rzecza może przejdę łod razu. Panie mój drogi, wybawicielu wielki, ja żem chciał prosić, byśta nad Aleksikiem wybawcą mym, ocalicielem, się zlitowali. Łon dobre dziecie, które mnie łocaliło. nawrócił się łon i w dobrą drogę skoczył. Łon mówił, że go podobno prędkiem wypuścicie, ale czy tak będzie? - rzekł już poważnie, unosząc brew. - No i ja nie wiem, czy mu w takim sierocińcu dobrze będzie. Czy tak go nie wyłapią też jacy źli i go znowu nie przakabatują. Ja nie wiem...

- Nic o niego się nie bój. Brat mój rodzony przeorem tam jest. Włos mu z głowy nie spadnie jak Sigmara kocham. - zapewnił Beck. - Chłopakowi potrzeba trochę dyscypliny. Jego kompani na szubienice najpewniej trafią. Więcej dla niego zrobić nie mogę jak z miasta wywieść i na dobrą drogę pokierować. A naważył urwis sobie piwa, oj naważył tym grobów rabowaniem. Z Kemperbadu zniknąć musi i za zeznania na procesie sędzia taki wyrok mu obiecał dla mnie, co tajemnicą nie jest żadną.

- No takowo najlepiej dla niego panie sierżancie będzie. Najlepiej będzie. Mądry taki wybór i dobra ścieżka dla młodziaka. Będą jeszcze z niego pożytki dla światłości, ino w dobrą stronę go trza skierować. Tera ma szanse na tą dobroć. Rad żem jest słyszeć, żeście taki los dla niego ustawili - odparł Miller.

- Wyjdzie na ludzi, albo i nie. - odrzekł kapitan. - Od niego to zależy.

Gotte skinął głową w geśćie poparcia i zrozumienia. Spytał tylko jeszcze, kiedy to młody uda się w tą drogę i zapytał, czy mógłby mu w trakcie niej potowarzyszyć. Obawiał się o niego i o to, czy na Alexie też kto mścić się nie będzie chciał. Bo pewnie będzie chciał… Prosił więc o najbogatszą eskortę, jaka była możliwa. Choć szybko zorientował się, że pewnie wielka ona nie będzie. Ale może jego kompani zgodziliby się na taką drogę… Tam też pewno przygód wiele by było, pewniakiem nawet więcej niźli tutej. A tutej nie było już fajnie zbytnio. Oj nie. Oniobiecali, że prędko z tego miasta złego odejdą. Obiecali…

***

Chwilą, na oderwanie się od tego wszystkiego, miał być bal. Gotte wystroił się jak mógł. Bardzo długo obserwował swe oblicze w lustrzel. Wyglądał pięknie! Wyglądał cudnie! Wyglądał idealnie! Strój, który otrzymał, był przedni, najprzedniejszy.

Sam bal też wyglądał na taki z górnej półki. I choć Gotte na takim jeszcze nie był, to jakoś czuł, że to jego klimaty. To było takie miejsce, w którym to powinien się częściej znajdować. Na jakie przecież zasługiwał. Do jakiego się nadawał. Jednak nie nadawał się on do tańca. Ojojoj! One szły ku niemu! Miller zrobił się cały czerwony, aż po sam koniuszek nosa, a nogi mu zesztywniały jak osinowe kołki. On nie chciał tańczyć. Nie chciał, ale odmówić też nie mógł. Z przerażenia rozdziawił szeroko oczy i wyciągnął rękę podając ją pierwszej z kobiet. Uciec jak już nie było... Trzeba było zacząć wygibasy...
 
AJT jest offline