Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2013, 21:46   #76
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wieczorne odwiedziny kapitana były tylko po części pomyślne. Fakt, przyniósł spragnionemu wody i poinformował o jego niewinności, chociaż oczywiście sam Bauer był jej pewien od początku i nie potrzebował potwierdzenia żołdaka, lecz i powiadomił o liście gończym za Rudim. Ucieczka spod baronowego buta do najmądrzejszych nie należała, jednak Miller miał swoje powody, a już na pewno złym człowiekiem nie był. Znacznie gorsi po bruku wielkich miast chadzali na wolności, a on miałby zawisnąć? Niesprawiedliwość nad niesprawiedliwościami. Eryk, wykorzystując wyczuwalną przychylność Becka i zaufanie, którym ten obdarzył go proponując pracę z glejtem tutejszej straży, postanowił wskórać ile tylko mu się uda. Później wytoczy cięższe działa oratorskie, nasyłając na kapitana Berta Złotoustego.

- Kapitanie- zaczął z szacunkiem.- Pan człeka dobrego zapewne pozna, niech mi pan powie, że Miller do takich nie należy… Sytuacja jego nieciekawa, nie mi ją tłumaczyć, to i uciekł, ale na karę, jaką dla niego baron przyszykuje nie zasługuje. Nie ma żadnego sposobu, aby jakoś Rudiego ułaskawić? List gończy z jego głowy zdjąć? To dobry chłop, a udowodnił to pomagając chłopca z rąk porywaczy odbić.
- Prawo prawem jest i każdy równy przed nim. Dobry i zły. Biedny i bogaty - powiedział poważnie Rodryg. - Tyle co mogę zrobić, to robię. Gdyby Kemperbad miastem imperialnym był, podległym elektorowi czy innemu arystokracie, to niechybnie młody Miller zadyndał by na naszym rynku po krótkim sądzie. Jemu mógłby tylko sam cesarz Karl pomóc autorytetem panowania z woli Sigmara się podpierając. Lecz czyż wszak nie jest Młotodzierżca bogiem wojny i prawości? Wina Rudigera jest absolutna i żaden sędzia decyzji tej nie podważy, żeby kary nie wymierzyć. - Rozłożył bezradnie ręce. - Gotowym do transportu będzie za dwa dni. Po procesie. Znaleźć muszę chętnych do eskortowania go do barona Leberechta Frobela. Jeślim takowych ludzi do konwoju nie znajdę to wysłać musiał będę swych ludzi, bo armii imperialnej żołdacy nie stacjonują w naszym kupieckim mieście.
Eryk, jakby dla odwagi, przechylił dzban z wodą, żałując że nie ma czegoś mocniejszego.
- Mamy doświadczenie w eskorcie, znamy cel podróży, znaczy drogi prowadzące do baronowych ziem… Nadalimyby się, kapitanie Beck?
- Glejt wam wydany, jak zgodzicie się świadkami koronnymi w procesie zostać, wam wydam i sierżant za więźniów w lochu odpowiedzialny, wyda każdemu dezertera, kto taki papier urzędowy mu okaże - powiedział przechadzając się po celi z rękoma splecionymi za plecami.
- Zgodzimy się. Ja na pewno, a i nie widzę powodu, żeby towarzysze mieli nie zeznawać. Kapitanie, dziękuję. To dla mnie duże wyróżnienie. A, jeszcze mnie pytanie jedno nurtuje. Jakie to doniesienia przyczyniły się do naszego zatrzymania? Powiedział pan, że okazały się nieprawdziwe.
- Donos waszą kompanię wskazywał jako za odpowiedzialnych za ostatnie zamieszki w mieście, które prowokowali stirlandzccy dezerterzy na usługach rodziny Beladonna, jak poszlaki na to wskazują. Liczę na to, że młody Dykier wszystko zezna i tę sprawę ostatecznie zakończę z powodzeniem - wyjaśnił kapitan.
- A więc, powodzenia życzę.- Eryk skinął głową, i wyszedł, podzielić się nowiną z resztą grupy z Biberhoff.

Zastanawiał się, co tak naprawdę oznaczał będzie dla niego glejt wystawiony przez kapitana tutejszej straży. Nie interesował się tym nigdy wcześniej, bo nie widział potrzeby, jednak logicznym było, że nie będzie z nim całkowicie bezkarny. Jakie przywileje i na jakim obszarze, to w ogóle było mniej istotne. Ważniejsze były obowiązki, które zostaną na niego razem z glejtem nałożone. Nie chciał być żołnierzem bez przysięgi na rozkazach kapitana, i to przez jakiś papierek z pieczęcią, bo tak sobie ów glejt wyobrażał. Co prawda o czymś takim Beck nie wspomniał, a wyglądało, że to faktycznie człek prawy i uczciwy, jednak podejrzliwość była u Bauera cechą naturalną, wzmocnioną jeszcze przez doświadczenie z ludźmi.
Nie sądził, żeby do zeznań przeciw porywaczom Gottego musiał kogoś namawiać, wszakże już zdecydowali się i na więcej, niż tylko gadanie. Gdyby nie ich aresztowanie, być może ponownie splamiliby ostrza krwią złoczyńców, więc gdyby nie pojmanie Rudiego, można by rzec, że koniec końców fortuna była im przychylna.

- Ja tego tak nie zostawię - powiedział Winkel. - Rudi musi być wolny. Rozmawiałem już z kapitanem i mówił, że nie może mu pomóc, ale również odeśle go na stryczek na ziemie podległe baronowi. Mamy zatem trochę czasu. Udam się do prawnika, pogadam z kupcem Purcelem, a jak to nie da nam odpowiedzi to sięgnę po ostateczny środek. Zapytam kapitana czy to my możemy eskortować Rudiego na ziemie barona. Zgodnie z glejtem, pieczęcią czy tam pismem jakie otrzymamy możemy bez opłat przechodzić przez okoliczne rogatki, poszukiwać zbirów oraz właśnie eskortować dezerterów. Może ktoś z was ma inny, możliwe lepszy, pomysł? - zapytał Bert.
- Z tym ostatnim to chyba sobie żartujesz - odparł natychmiast Jost. - Chyba że kapitanowi będzie zależeć na tym, żeby Rudi był wolny i zechce załatwić to w nieoficjalny sposób. Wie równie dobrze jak ty, że Rudi nie dotarłby do zamku barona. Lepiej by było przekupić strażników. Albo jakiegoś medyka. Słyszałem że są mikstury, po których człowiek wyglądaj jak nieżywy.
- Ze słów komendanta wynika, że każdy z glejtem może wziąć więźnia wymagającego przeniesienia pod opiekę. Nie trzeba w to nawet kapitana mieszać. Ale to rozwiązanie o tyle nieciekawe, że Rudi do końca życia będzie dezerterem. Listy gończe nie znikną z miast nawet po śmierci barona
- skrzywił się Eryk.- Tutaj raczej bym o tych miksturach pomyślał, wtedy dostałby nowe nazwisko i nowe życie.
- Jeśli pod swoją pieczę więźnia weźmiesz i nie dostarczysz, to sam pod paragrafy podpaść możesz. I wtedy nie tylko za Rudim listy pójdą. Chyba że trupa dostarczysz
- stwierdził Jost. - Tylko że podobny by być musiał, a to kłopot jest, skąd takiego znaleźć. Wiec te mikstury, to by było to.
- Te mikstury to rzeczywiście dobry pomysł - powiedział Bert. - Z drugiej strony chyba nie uważasz, Jost, że nie dałbym rady się wyłgać ze zniknięcia Rudiego? - zapytał Winkel. - Wśród szlachty moje kłamstwa idą jak świeże pieczywo, przyjacielu. Miller zyskałby na czasie, ale nadal byłby poszukiwany. Jakby był uznany za zmarłego by to wyjaśniło sprawę, ale to dość ryzykowne. Może jednak warto spróbować…

I tak, wspólnymi siłami, opracowali plan, jak uchronić przyjaciela przed stryczkiem. No cóż, może plan to zbyt duże słowo; sposób, bo wpadli na pomysł, żeby przemycić mu miksturę, dzięki której za zmarłego go uznają. Nie ustalili jeszcze, czy zrobi to podczas transportu, czy jeszcze w Kempbardzie, w celi, czy może u barona, aby ten jego blade, zimne ciało na własne oczy zobaczył i w ten sposób uwierzył, zdejmując list gończy z jego głowy raz na zawsze. Poza tym, był inny problem- nie mieli jeszcze mikstury, ani nawet pewności ,że ją w mieście dostaną. Tym jednak zajmą się dnia kolejnego, teraz czekał ich niesamowicie wykwintny bal, wyprawiony, wedle słów gospodarza, na ich cześć.

Jeszcze przed balem Bert z Gotte zdołali się dowiedzieć, że na informacje o mniej oficjalnych alchemikach i ich wyrobach można wpaść zarówno w znanych im "Ciepłych Kluchach", w których to spotkali się porywacze Gottego, jaki i w "Pijanym Albatrosie". Gdy Eryk spytał o tę drugą karczmę, zamiast konkretów opowiedziano im historię tej poniekąd osobliwej nazwy.

- Percywal, pierwszy właściciel, dziad obecnego dokładniej, straszny był zabijaka. Awanturował się wszędzie i z każdym, z pięściami rzucając się nawet na kilku chłopa, a powiadają, że bardziej krwawego najemnika w tych czasach cały Stary Świat nie widział. A wszędzie był, i wszędzie siał niepokój, i nigdzie sobie równego nie mógł znaleźć, choć śmiałków nie brakowało. Z potworami tez się mierzył, bez strachu w sercu, i mimo licznych ran, zawsze zwycięsko z pojedynków tych wychodził, zawsze z odrąbanym łbem kreatury w garści. A co? A żeśta o nim nie słyszeli to rzecz oczywista. Człek to był niepokorny, nawet królowi by się nie pokłonił, nawet bogów miał za nic, głosił na trzeźwo takie rzeczy, których nawet nie powtórzę. I dlatego, że to człowiek, który ino honor wojownika w sercu nosił, a wszelkie spory na ubitą ziemię chciał przenosić, czym wielu wielmożnych tego świata zraził, to się o nim nie mówiło, albo mówiło nieprawdę. Przez to niewielu wie to, co wam teraz mówię. No i Percywal, kiedy 60 wiosen mu wybiło- uwierzycie, 60 wiosen, bez błogosławieństwa bogów, i to w ciągłej bitce dożyć?!- wrócił do rodzinnego Kempbardu osiąść na rzyci na stare lata. Mawiają, że wzrok mu mgłą zaszedł, chociaż nie całkiem, ale on się oczywiście nie przyznał. Wory złota przywiózł ze sobą i podzielił równo na dwóch synów i córę, czwartą część zostawiając sobie. I to za te pieniądze karczmę wybudował. Ale zanim jeszcze przybytek swój otworzył, zwykł pijać w "Pycie Starucha", największej mordowni w całej kempbardzkiej historii. O, w tamtym kierunku stała, przy pomostach i brzegu skalnym, ale spłonęła kilka dobrych lat temu, podobno jakieś zatargi między Carbonetti a Beladonna, w ruch poszły beczułki z prochem i dzbany oliwy, ale ode mnie tego nie wiecie. No i Percywal każdego wieczora kulturalnie chlał tam na umór, rozmyślając nad nazwą dla swojego nowego przybytku. I raz, nocy księżycowej, chłopy spod karczmy słyszą tubalny wrzask, a ledwo co Percywal karczmę opuścił. Biegną, wspomóc druha, bo trza przypomnieć, że go tutaj wszyscy lubili i szacunkiem dużym darzyli, nawet jak którego po pysku sprał. No i co? Zastali go na kamienistym brzegu, jak zmierzał w ich stronę, a w łapsku, co w księżycu było widać bez wątpliwości, trzyma łeb albatrosa. Parę metrów dalej reszta ciała, krwawiąca obficie. Oniemiali stoją na podeście, a ten zatacza się i jak tylko się zbliżył, krzyczy: ”Pissskle gryfa sie nam zaległo, psia jego mać! Ojsa i matke trza znaleć i useic!” Rozumiecie? Bo myślał, że albatros to gryfiątko było! Ale fakt, że bydlasta sztuka była, skrzydła to jakie 13 stóp rozpiętości miał, powiadają. A ja wierzyć wierzę, bo mój- mój!- tatko tam był, na tym pomoście! I to od niego żem się tego dowiedział, właśnie od niego, a że tej nocy dużo nie wypił, to mu wierzę. No wierzę, bo i teraz się podobne sztuki zdarzają przeca, popytajcie, jak nie wierzycie, no. A nazwa... No, przeca sam Percywal, się z tym pogodzić nie mógł. Karczmę nazwał „Pod Obitą Japą”, ale i tak wszyscy mówili „Choćta na jednego do Pijanego Albatrosa”, jak tylko go w pobliżu nie było. Nabijali się z niego, nie ma co, ale z czasem była to po prostu ksywa, nic więcej. Ludzie nadal pamiętali, jaki mężny z niego chłop, i że równych sobie nie ma na całym kontynencie, on jednak nie przywykł do tego przezwiska nigdy. To w subie niezbyt długo, bo niecałe dwa roki potem serducho mu się zatrzymało. Mówią, że pompka przyzwyczajona do wysiłku źle znosiła jego siedzenie na rzyci i ciągłe chlanie, aż w końcu się zbuntowała na brak wrażeń. Syn młodszy karczmą się zajął, i w hołdzie ojcu, i za namową klienteli, przenazwał ją na „Pijanego Albatrosa”. Od tamtej pory też, raz w miesiącu, właściciel gołymi rękami ubija albatrosa i łeb jego wieszają na ścianie naprzeciw wejścia. Taka tradycja rodzinna się zrobiła. Ale, rozgadałem się, a stara na mnie w domu czeka, już pewno zrzędzi... Te baby, jadaki im się nie zamykają. Bywajcie, panowie.

Albatros wydawał się być lepszym wyborem. Niekoniecznie ze względu na historię, Po prostu Kluchy w przeszłości nie były dla nich przychylnym miejscem, rozsądniej będzie nie kusić losu i zacząć poszukiwania od Albatrosa. Jutro, rzecz jasna, kiedy minie kac.

Eryk nigdy nie był na takim przyjęciu, uznał jednak, że jego „odświętne” ubranie musi wystarczyć. Żył na szlaku i dwie pary ubrań, bojowe i cywilne, to było aż nad to. Nie prezentował się źle, a przynajmniej tak mu się zdawało. Czarne spodnie i koszula były proste i skromne, jak on, wręcz surowe, opinając się na mięśniach dawały wrażenie mocarności, nieustępliwości, a elegancji, w minimalnej dawce, dawała mu skórzana kamizelka. Co do butów, były to te same oficerki, w których chodził na co dzień, wymyte i wysmarowane tłuszczem, dla lepszego pobłysku. Wyglądał jak chłop w drzewie ciosany, po części nawet czół się jak kołek...
Wyglądał ponuro, na tyle ponuro, że większość gości nawet nie próbowała do niego zagaić, z czego bardzo się cieszył. Zatańczył kilka razy, bo wypadało, wymienił kilka zdań, pokiwał głową ze zrozumieniem, zaśmiał się, kiedy tego oczekiwano, bo wypadało. Nie czuł się jednak dobrze, szczególnie, że nie mógł wyrzucić z głowy spraw bieżących. Skazany na śmierć Miller, cała ta sprawa z glejtem, zeznania w sądzie, jeszcze nigdy nie był w sądzie, jakoś nie było potrzeby, zniknięcie Marianki, niby wspominała o Altdorfie, ale czemu nie powiedziała im otwarcie o swoich zamiarach, czemu odeszła, gdy spali... A do tego tłum ludzi w maskach, gdy on mógł schować się tylko za opadającymi na czoło kosmykami, które uciekły spod rzemyka którym je wcześniej związał. Czuł się odsłonięty i bezbronny, narażony na drwiny, na ostrze, na bełt, na pogardę... W przeciwieństwie do reszty nie bawił się, tylko próbował to przetrwać. Trunki wszelakie przychodziły mu jednak z odsieczą, odciągając jego myśli z dala od zmartwień, i to drogą okrężną. Uważał jednak, żeby się nie spić. W końcu, nie wypadało...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 14-09-2013 o 21:50. Powód: Dodany fragment, co go nikt nie chciał, dialog Bert+Jost+Eryk
Baczy jest offline