Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2013, 22:09   #89
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Cisza, spokój, monotonia... To co dla zwykłych szwędaczy było niczym dla Ortegi przybierało formę. Bardzo wyraźną, niemal namacalną rzeźbę terenu militarno-podchodowego. Rick wiedział, że nie może tracić czujności. Mimo tego, że nie wypoczął tak jak powinien, że cały czas czuł się zagrożony, że wiedział o chorobie trawiącej stopniowo jego ciało... Plamy krwi na ścianach, podłodze jako pierwsze zaalarmowały resztę. Go jedynie uświadomiły w przekonaniu, że się nie mylił.


Miejsce, gdzie widoczne były ślady użycia broni laserowej pobudziło go jeszcze bardziej. Jak ktoś w okolicy miał tego typu technologię nie mógł sobie pozwolić na chwile wytchnienia. Nie ważne czy byli to ludzie, pokraki czy też maszyny. To coś nie mogło ich dopaść.

Droga bocznymi korytarzami po tym jak kawał sufitu przegrodził im ścianę nie była najprzyjemniejsza. Ciągła czujność męczyła bardziej niż wysiłek fizyczny. Wyczulone zmysły sprawiały, że każdy gwizd, szelest i szmer wywoływał reakcję. Żołnierz był przeszkolony, ale nie każdy zachowywał zimną krew. Już uszczuplony skład nie mógł sobie pozwolić na dalsze straty. Ktoś musiał tam dojść i podjąć próbę powrotu. Być może Rick o ile nie rozłoży go choróbsko...

Pułapki Hien w postaci potykaczy, pordzewiałych ostrzy wysmarowanych gównem, podwieszonych, wypełnionych złomem worków, wahadeł i innych badziewi spowolniło znacznie marsz grupy. Żołnierz starał się podbudować morale, ale wiedział, że w tym stanie nie był zdatny do wykonania tego zadania prawidłowo. Jonasz po pewnym czasie dał znać, że STRAŻNIK może mieć ich na oku. Ponoć działały tam jego kamery, czujniki nacisku i inne gówna, na których Punisher się nie znał. Na studiach miał jak dobrze wymierzyć z wyborowej półcalówki do oddalonego o dwa kilometry terrorysty, a nie jak walczyć z SI...

Na poziomie zarażonego sektora żołnierz i reszta pozwolili sobie na krótki odpoczynek. Rick wiedział, że ta chwila utraty czujności, względnego relaksu zrobiła mu lepiej niż solidna kąpiel po dniu na poligonie. Po wyruszeniu w dalszą drogę Ortega odzyskał czujność i to on jako pierwszy wyjrzał zagrożenie. Jak przystało na snajpera.

- Ktoś jest przed nami. – powiedział spokojnie, bez paniki Punisher.

Blask latarki był dostrzegalny przez krótką chwilę po czym zgasł. Ten po drugiej stronie zapewne zdał sobie sprawę, że nie jest w tym korytarzu sam. Rick wyobraził sobie wroga najbardziej przebiegłego z możliwych. Nie Hieny, nie roboty, a uzbrojonych po zęby ludzi potrafiących się skradać, strzelać, walczyć. Czujnych i zdeterminowanych aby zabijać. Uczono go, że lepiej przecenić wroga niż go nie docenić...

***

Rick uśmiechnął się szpetnie, gdy został namierzony. Nie wykonywał zbędnych ruchów decydując się pierwszy raz na zaniechanie działania. Ortega nie wiedział czy to zmęczenie, balast czy też czujność przeciwnika sprawiły, że mu się nie udało. To nie miało teraz znaczenia. Miały je natomiast słowa gościa decydującego za niego.

- Jak chcecie się kimś od nich odgrodzić to na pewno nie mną. - powiedział spokojnie Ortega. - Jestem duży, ale nie głupi. Umiem walczyć i stanowię większe niż reszta zagrożenie. Odejdę jako pierwszy albo poczekam tu gdzie jestem aż reszta moich sobie przejdzie. Bez zbędnych ruchów i dziwnych zachowań.

Praha włożył zatyczki do uszu.

- Jak będę na wysokości tych skurwieli to gwiżdż. - szepnął, poprawiając nóż w rękawie. - Jonasz, gwiżdż ile masz pary.

Przyczajony za plecami reszty przerzeźbieniec pokręcił przecząco głową, ale Szczur już się odwrócił i zaczął nawoływać do dwójki złamasów po drugiej stronie korytarza.

- Kurwa, dnia całego nie mamy na te podchody. Idę pierwszy zamiast tego narwańca. Tylko bez numerów, bo w pizdu zrobi się bardzo, bardzo nieprzyjemnie. - odkrzyknął Praha gotując się do drogi.

Haker przysunął się do Praha, zacisnął blade palce na jego ramieniu, przytrzymał w miejscu.

- W pizdu, kolo, to zazwyczaj jest bardzo, ale to bardzo przyjemnie. - warknął ten sam agresywny głos. - Idziesz pierwszy. Ręce wysoko. Chcemy je, kurwa, widzieć. Reszta trzyma się z daleka. Jeśli kurwa usłyszymy nawet jak ktoś pierdnie głośniej rozjebiemy go, jasne?!

- Netaniasz. - zaszeptał gorączkowo w czasie, gdy koleś miotał groźby i wydawał dyrektywy. - Dałbyś radę podejść zamiast niego i pozamiatać ich z bliska? - Blady wolną ręką wskazał shotgun trzymany przez księdza i obrzyn, który Punisher ściskał w wielkich łapach. - Z Ortegą?

Kapłan również nie miał ochoty przeznaczać więcej czasu na przejście tym korytarzem, niż było to wymagane. Ale przede wszystkim chciał to rozwiązać dyplomatycznie, tak by nie polała się krew niewinnych.

Ale czy na pewno niewinnych? Netaniasz zrozumiał prośbę Jonasza, chociaż na początku trochę go zaszokowała. Po pierwsze, nie spodziewał się czegoś takiego po tym… stworzeniu. Nie znał go, to było pewne. Pewne też było, czy aby chce go poznać.

Wnioskując po tej krótkiej wymianie zdań, wyszło na jaw, że nie mają do czynienia z wierzącymi ludźmi. Jednak przecież nie musiało to od razu ich dyskwalifikować. Czas naglił, a sytuacja się nie zmieniała.

Ksiądz powolnym ruchem skinął głową, patrząc zimnym spojrzeniem w głąb androida, próbując wyczytać z jego oczu tajemne myśli. Zrobi to, bo najwidoczniej został do tego przeznaczony.

Żołnierz czekał. Stał nieruchomo z obrzynem w rękach. Wiedział, że tamci są uzbrojeni. Może nie fizycznie, ale bardziej intuicyjnie wyczuwał, że mają nad nim przewagę. Gość skryty za światłem latarki był niewidoczny, a on stojący w snopie światła wręcz przeciwnie. Ortega starał się nie ruszać, zachować obojętność na twarzy, ale w razie konieczności strzelić w źródło światła. Śrut powinien zrobić swoje pociągając w otchłań śmierci każdego kto stanie w stożku który wypełni…
 
Lechu jest offline