Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2013, 20:18   #81
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Lata wzmożonej aktywności fizycznej miał już za sobą, niemniej jednak nadal nie lubił czekać bezczynnie na rozwój sytuacji. Nie lubił milczeć w otoczeniu ludzi, nie lubił siedzieć w jednym miejscu, nie lubił tracić nad sobą kontroli. I dlatego gdyby nie był na haju, byłby wkurzony obecną sytuacją. Chociaż, gdyby nie był na haju, nie zachowywałby się tak. Torch był beztrosko nieczuły na wszystko, również na jakiekolwiek potrzeby. Gdy zasnął na wpół leżąco, jedynym co się zmieniło, były opuszczone powieki.

Gdy się ocknął, w głowie miał mętlik. Bardziej w odruchu stadnym pobiegł sprawdzić, kto i po co strzelał. Przez moment składał wszystko w całość- kim jest, gdzie jest, z kim jest i co tu się do cholery dzieje. Pierwsza myśl- Zbieracze wykoncypowali, że opłaca im się ich zabić. Wszystkich, Blondas miał po prostu wątpliwy zaszczyt być tym pierwszym. Ale nikt się na nich nie rzucał, a na ziemi obok leżały jeszcze dwa ciała, niewiele krwi, może z rozbitego nosa.

Oficjalna wersja mówiła, że Lentz chciał ukraść komuś pistolet, został przyłapany, zabił dwóch Zbieraczy i został zastrzelony, jak pies, strzałem w plecy. Tylko na chuj karatece pistolet? I na chuj miałby ryzykować okradając jednego ze Zbieraczy w ich gronie? Pewnie naboje też chciał podpierdolić, osobno, tak? Oleg nie bardzo chciał uwierzyć w tę historyjkę, jednak nie mógł nic zrobić. Byli na ich terenie, to oni dyktowali warunki, a on sam, jak reszta towarzyszy, spali, więc o świadkach z ich strony nie może być mowy. Na szczęście, pozostałą czwórkę tylko wygonili, nie próbując odegrać się na nich.

Gdy wychodzili, Petrenko dowiedział się od Prahy, że jego świeże blizny po oparzeniu zniknęły. Nie był przy tym zbytnio zdziwiony, może już wcześniej wiedział, że to tylko sprawka Brainwashera, nie zaś prawdziwego ognia. Ale Oleg nie mógł tak łatwo uwierzyć. Pamiętał ból, przerażający i kojący zarazem, bo wiesz, że w ten czy inny sposób, zaraz przestaniesz go czuć, i daje Ci to spokój, na jedną krótką chwilę. Ale to wystarcza, jeden moment całkowitego spokoju i jedności z wszelką materią tego świata. Jedni dla zbawienia potrafią zabić, inni zginąć. Torch dzisiaj ponownie balansował na granicy światów, i ponownie wyszedł z tego żywy; co tam, żywy, nietknięty. Ułamkosekundowe oświecenie bez konsekwencji, bez blizn i kaleczenia się.
Jakby się dłużej zastanowić, Brainwasher nie był wcale taki zły...

Przy wyjściu zgarnęli księdza. Miał fart, gdyby Zbieracze przyprowadzili go parę minut później, mogliby się już nie spotkać. Cóż, miał też fart, że zdołał samemu wydostać się z psychoaktywnego sektora. Czyżby wiara naprawdę dawała mu coś więcej niż durne przykazania?

- Nie chcę się mądrzyć, ale mawiają, że ciekawość to pierwszy stopień w pizdu.- Oleg nie czekał nawet, aż ktoś zaproponuje, żeby sprawdzić co tak warczy. Był zmęczony i ciężko oddychał, więc rozpylona trutka irytowała go pewnie bardziej niż resztę. Jeśli mógł uprzedzić głupie propozycje i oszczędzić choćby kilka sekund, musiał spróbować.- Idźmy prosto do celu, co? Winda to to nie jest, one tak nie hałasują. Kurwa, dla mnie to jakiś kombajn do mielenia zwłok jest. Chodźmy dalej.

- Wy decydujcie. - powiedział Rick. - U nas taki kombajn by się nie narobił… - dodał z grymasem na twarzy.

- Omińmy - poparł Torcha przerzeźbieniec. - Czas nam się kończy.

Netaniasz zamilkł na jakiś czas jakby coś go przygnębiało. Nie mógł sobie wyobrazić paniki, jaką zgotował Rickowi oraz Jonaszowi. Zadziałał nie myśląc o pozostałych. Teraz musi bardziej o nich zadbać.

- Przepraszam… - bąknął pod nosem mijając androida, który łypnął koso, ale skinął głową. Następnie podszedł do Praha i zapytał - Mógłbym już odzyskać ją z powrotem? Przyda się na przodzie

Praha oddał mu broń bez słowa. Cofnął się ze szpicy kręcąc na księdza głową za jego plecami i mruknął coś pod nosem. Zrównał się z Jonaszem i idąc spojrzał poważnie twarzą w twarz z hakerem.

- Załaduj mi mapę. - powiedział spod chusty.

Palce Bladego zatańczyły na klawiaturze i po kilku sekundach wywołał trójwymiarowy holo-obraz siatki korytarzy, pchnął go na komputer Szczura.

Ruszyli dalej, prostą drogą do najbliższego sektora. Starali się oszczędzać oddech, bo każdy przypłacali nieprzyjemnym drapaniem w gardle i lekkimi dusznościami. Im bliżej centralnej części sektora się znajdowali, tym większe było zamglenie. Opar zdawał się zżerać ściany, pokrywać je cieniutką warstwą wilgotnego nalotu. lekko fosforyzującego w świetle ich latarek.

Ale do głównego skrzyżowania dotarli bez najmniejszych przeszkód. Tutaj musieli podjąć ostateczną decyzję - czy odbić w lewo i spróbować szczęścia przy włazie Lobos, czy też pójść dalej przed siebie do opuszczonego sektora, na którym niekiedy polowały Hieny i stamtąd poszukać drogi na górę, by dotrzeć do Skrzyżowania - ich obecnego punktu docelowego.

Netaniasz całą drogę do skrzyżowania szedł bez słowa. Przestał już sobie pluć w brodę. Idąc na przedzie pochodu - tym razem bez latarki - starał się wypatrzyć nowe zagrożenie. Nie natrafili na nic takiego.
Zatrzymał się na miejscu, uważnie badając intersekcję. Chciał się upewnić, czy są tu bezpieczni na moment postoju.

- Lepszy znany wróg, niż nieznany - rzucił, przekonując się, że nic im obecnie nie grozi. - Z hienami wiemy już jak sobie radzić. Kto wie, czego możemy się spodziewać w korytarzu na lewo?

- Łapacze Strażnika kręcą się tam. Hienom trudniej polować tam i rzadko bywają. Nikt normalny się tu nie zapuszcza przez skażenie. - Praha papatrzyłrzed siebie. - Macie racje. Idźmy prosto.

Nikt nie oponował więc powoli kontynuowali swoją wędrówkę. W ciemności, mglistych oparach i ciszy, którą co jakiś czas przerywał dziwny, mechaniczny odgłos.
W końcu, po kilkudziesięciu minutach przeszli przez cały sektor i dotarli do kolejnych wrót. Ich płuca domagały się powietrza. Może nie świeżego, ale nie cuchnącego jak pierdnięcie STRAŻNIKA, nie zdominowanego odorem chemikaliów.
Praha oddychał z trudem, czując w ustach metaliczny posmak krwi. Podobnie zresztą Ortega.
Torch spocił się i co chwila kaszlał, mając wrażenie że wypluwa z siebie kawałki płuca.
Jonasz był bliski omdlenia a każdy oddech palił mu płuca tak, jakby wdychał żar. Miał wrażenie, że w miejscu, gdzie skóry nie chronił kombinezon, pojawiły się jakieś zaczerwienienia i bąble.
Netaniasz oddychał przez nos czując, że ma lekkie zawroty głowy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 08-09-2013, 01:10   #82
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Taki zmęczony. Tak bardzo wyczerpany. Jakby jakieś mroczne łapy zacisnęły się na jego nędznym ciele i wycisnęły z niego ostatnie soki życiowe.
Podróż pogrążonym w mroku sektorem wykosztowała od niego zasób sił fizycznych. Umysł, choć lekko oszołomiony, pozostawał ostry jak brzytwa. Bo tylko on uratował go przed psionikiem.

Kiedy tracił przytomność, poczuł ogarniającą błogość. Ta bezsilność była najczystszą ulgą. Móc tak po prostu odpłynąć... Umyć od wszystkiego ręce... Całkowicie zdać się na łaskę Pana...




- Nadchodzą, Netaniaszu! Już tu są! - Drzwi do skromnej celi otwierają się z impetem. Wypowiadane przez dojrzałego mężczyznę słowa wpadają do niej jeszcze szybciej.

Stoi oparty zarazem o klamkę jak i framugę. W tej samej błękitnej koszuli. Tych samych, nieco wypłowiałych jeansach. Ma trochę dłuższe włosy. Bujniejszy zarost. Ale to samo przejrzyste spojrzenie.

Na ubogiej pryczy leży Netaniasz. Diakon. Czysta, śnieżnobiała koszula. Czarne spodnie. Ogolona głowa. Krystaliczne oczy. Najpiękniejszy błękit górskiego nieba. Leży opierając głowę o ścianę. Studiuje Pismo Święte. Jak zawsze.

Na gwałtowną wizytę swojego mentora reaguje nagłym zrywem z posłania. Spogląda na niego. Mentor ciężko dyszy. Ma ogniście wypalone rumieńce. Coś się stało.

- Znaleźli mnie... Znaleźli nas! Heretycy przyszli odebrać nasze święte żywoty! - Głos jest przerywany głębokimi haustami powietrza. Ciało drga. W panice?

Zdaje się, że trwoga udziela się i Netaniaszowi. Jego źrenice rozszerzają się.

- Szybko! Jeszcze jest szansa! Jeszcze ktoś może ujść z życiem. Za mną! - Mentor nie czeka. Puszcza się biegiem w głąb korytarza.

Diakon rzuca przelotnym spojrzeniem po swojej celi. Przeczuwa, że widzi ją po raz ostatni. Jego wzrok zatrzymuje się na drewnianym krucyfiksie wiszącym pod sufitem.

Zaciska dłonie na swojej Biblii. Nie zostawi jej. Nie tutaj. Nie na pastwę heretyków.
Wybiega po chwili.

...

Znajdują się w piwnicach. Mdłe światło próbuję przegryźć się przez zimne powietrze kamiennej komnaty. Pod ścianami porozstawiane są wielkie beczki z klasztornym winem. Jednak beczka, którą otwierają, wypełniona jest bronią.

- Nasłał ich sam diabeł pod postacią pastora Lutra. Pragnie ujrzeć kres naszej świętej misji. Ale tacy zdrajcy staną przed obliczem boskim! - Głos mentora jest zimny jak stal. Stanowczy. Morderczy. Pewną ręką wyciąga z beczki karabinek automatyczny. Sprawdza magazynek. Odbezpiecza.

- Otoczyli już dziedziniec. Zajęli też tylnie wejście. Panoszą się po korytarzach, celach i kaplicach. To najemnicy. Ludzie wynajęci przez pastora.

- Więc cóż poczniemy, mistrzu? - Netaniasz wygląda, jakby zaczął tracić wiarę. Wiarę w ich siły. Wiarę w ich misję. Jakby uznał, że to faktycznie koniec ich zakonu.

- Nie odczuwaj trwogi, mój uczniu. Pan obdarzył nas przebiegłością. Stawianych nam na drodze przeciwników pokonamy sprytem. Pastor może sądzić, że wyrok na nas już został wykonany. Ale my się nie poddajemy, słyszysz? Choćby nie wiem jak wielkie trudności napotkamy, pokonujemy je. Musisz uwierzyć w siebie! Diabeł może pokonać twoje ciało, ale nigdy - nigdy! - nie złamie twojego ducha.

Netaniasz skinął głową. To czy zrozumiał, miało się dopiero okazać. Wyciąga z beczki jakąś strzelbę. Dodatkową amunicje wrzuca do znalezionego tu plecaka. Na jego dnie znajduje się już święta księga.

- Musimy przebić się do kaplicy świętego Marka. Za ołtarzem jest ukryte przejście. Tunel prowadzi kilometr na południe od klasztoru. To nasza jedyna droga ucieczki.

...

Przemieszczają się po zimnej posadzce. Przez wysokie witrażowe szyby wpada bogata łuna światła słonecznego. Słońce dopiero góruje.

Najpierw próbują się przekraść. Na obszernych korytarzach trudno się ukryć. Dwójka najemników wpada prosto na nich.

Zaczyna się wymiana ognia.


Są cali. Niewierni zginęli. Ale co to? Krew na koszuli mistrza? Dostał w ramię. Nic poważnego.

Teraz biegną. Muszą jak najszybciej dostać się do następnej intersekcji. Potem odbić w prawo. Następnie to już kawałek prosto i będą u celu.

...

Na skrzyżowaniu już na nich czekają. Tym razem trójka. Jeden ma radio. Kiedy ich spostrzega, zaczyna coś do niego krzyczeć. Wzywa posiłki.

Huki wystrzałów niosą się echem po gładkich ścianach. Odbijają się od świętych obrazów oraz figurek. Święci anieli ze złożonymi dłońmi zdają się krzyczeć głosem wystrzałów kalibru 9mm.

Trójka najemników pada martwych. Mentor znowu został zraniony. Tym razem w nogę.
Dobiegają do skrzyżowania. W dali da się słyszeć głośny tupot ludzi pastora. Jest ich więcej. O wiele więcej.

- Nie dam rady - wymawia mentor, opierając się o ścianę. Ledwo trzyma się na nogach. Mimo to zmienia magazynek. - Nie ucieknę im. Ale ty... Powstrzymam ich tak długo, jak będę w stanie. Kupię ci trochę czasu. Pastor mylił się co do jednego - naszej świętej misji nie można powstrzymać.

Netaniasz patrzy na niego jak otępiały. Nie wie co powiedzieć. Setki myśli galopuje przez jego głowę.
Znów czuje bezradność. Pragnie paść ma posadzkę. Dać się rozstrzelać.
On sam nie da rady. Nie jest w stanie kontynuować świętej misji.
Nie jest gotów.


Przegrali.


Paść. Dać się rozstrzelać. Umyć ręce. Odpłynąć.


- Słyszysz mnie?! Biegnij! Jesteś naszą jedyną nadzieją. Musisz powstrzymać pastora. Idź nieść święty płomień mądrości! I pamiętaj, nigdy się nie poddawaj. Nigdy!

Diakon po raz ostatni spogląda w jego oczy. Tym razem z większą pewnością siebie. Z gorejącym żarem. Gotowy do działania.

- Żegnaj, mistrzu. Nie zawiodę cię, obiecuję.

- Pan z tobą, Netaniaszu.

- I z duchem twoim - rzuca przez ramię.

Nie czeka już dłużej. Biegnie.


Przekraczając próg kaplicy słyszy odległe wystrzały. I krzyk mężczyzny.

Zimnym i zarazem przekrwionym spojrzeniem łypie na korytarz.
To dopiero początek.
Pastor zapłaci za swoje zbrodnie.


A potem?

Potem Netaniasz będzie robił to co zawsze. Niósł Świętą Mądrość.
I nic nigdy go nie powstrzyma.



***


Kiedy Netaniasz stanął na równe nogi, poczuł jak cząstka sił wraca do jego kończyn. Był wyczerpany, ale zdolny do marszu.

Jak najszybciej podszedł do Praha, by odzyskać broń. Bez niej był mało przydatny. Mijając Jonasza powiedział ciche "przepraszam". Nie mógł zrobić wiele więcej.

Kiedy ponownie wysunął się na prowadzenie, zaczął rozmyślać. Ciężko będzie zapomnieć o śmierci towarzysza. Co prawda, znał Igora tyle co nic. Ksiądz nie mógł sobie przypomnieć, czy wymienił z nim chociaż jedno zdanie. Ale był z jego grupy. Był jego towarzyszem w tym zadaniu. I w przeciwieństwie do Carli, był pewien jego śmierci.

Jakieś maleńkie wyrzuty sumienia ujawniły się na wspomnienie Ford. Żałował wszystkich, którzy oddali swoje życie w tej ważnej sprawie.

Jednak reszta wciąż żyła. I wciąż miała zadanie do wykonania.


Będąc w ruchu, a nie trzymając tym razem latarki, postarał się uszczypnąć coś z prowiantu, który ciągle leżał nietknięty w torbie. Zapowiadała się dłuższa wyprawa, a on musiał zregenerować siły.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 08-09-2013, 07:12   #83
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wszystko nabiera płynności.

Świat skryty za goglami VR jest prawie taki, jaki powinien być. Jonasz stoi nieruchomo, poruszają się tylko bezkrwiste wargi, gdy subwokalizuje polecenia podręcznej SI, poruszają się tylko obciążone pierścieniami kontrolnymi palce prawej dłoni. Nakłada kolejne filtry: blokuje smród niemytych ciał, blokuje rozleniwioną woń starego potu, na powyginane, zmatowiałe panele hali nakłada widok nowych. Usuwa wszystko, co zakłóca jego design.

Kryje się za idealną symulacją.
Ucieka w obraz Gehenny złożonej ze światła i nanotytanu; Kosmicznego Wieloryba mruczącego odgłosem pracujących silników, żyjącego, sterylnego, przerzeźbionego przedświadomymi pragnieniami Jonasza.
Ucieka w ten obraz, zamyka się w nim.
Na moment. Na chwilę.

Powrót boli bardziej niż chciałby kiedykolwiek przyznać.


* * *


W sen zapada nagle, z bezwładnością brykietu biomasy ciśniętego w ciemny szyb wentylacyjny.
Nie śni o niczym.
Jego sen jest bezkresem szeleszczącej chitynowymi odnóżami czerni.


* * *


Krzyki Rona i jego ludzi, upadek Blondasa odbywają się na peryferiach Jonaszowej uwagi. Przesuwa wzrokiem po leżących na podłodze ciałach. Obserwuje je kątem oka - z dystansu, z oddalenia, którego nie potrafi do końca zdefiniować, przelotnie. Równie przelotnie przypomina sobie kobietę z blizną na policzku.

Ford, Lentz i Netaniasz.
Nazwiska bez znaczenia.

Odwraca głowę i nie poświęca im ani jednej myśli więcej.

Patrzy na Praha i Ortegę. Szczura i żołnierza. Przewodnika i mordercę. Patrzy na krew płynącą im z nosów i wie, że zaczęli właśnie umierać. Patrzy po otaczających ich zbieraczach i wie, że dla nich odliczanie zaczęło się także. Patrzy na kroplę, która spływa Szczurowi po brodzie i spada na kratownicę korytarza i wie, że skazali ich wszystkich. W górnym rogu ekranu 713:23 przeskakuje w 713:22. Jonasz wygina blade usta i dodaje kolejne dwie zakładki, wpisuje dodatkowe wskaźniki: masę ciała, potencjalny wiek, intensywność zauważonych objawów. Ego szepcze mu do ucha kolejne pytania, przeprowadza podstawowe symulacje, oblicza prawdopodobieństwo. Wybieleniec kiwa głową. Puszcza odliczanie.


* * *


Cudownie ocalały Netaniasz budzi jego podejrzliwość. Nie było możliwości, po prostu nie było możliwości, by sam odnalazł wyjście z Mózgotrzepa. Chyba, że kłamał. Chyba, że ktoś mu pomógł. Chyba, że ktoś go kupił. Nie mogli mu ufać - to było oczywiste. Jonasz nie mógł mu ufać. To również była oczywista prawda. Jonasz mógł jednak go wykorzystać.

Każde stado wybiera alfę i omegę. Najsilniejsze i najsłabsze ogniwo. Przywódcę i zawór bezpieczeństwa, na którym można koncentrować gniew, winę, podejrzliwość i agresję. Przerzeźbieniec wiedział, że w punkcie wyjścia omegą został wybrany on sam: odmienny fenotyp i brak broni. Był dla nich słaby. Teraz jednak… Teraz była szansa, by to zmienić.

Mógł stracić przytomność w poprzednim sektorze, ale przeprowadził Ortegę do wyjścia. Pomimo zakłóceń i pomimo ciemności. A ksiądz? Ksiądz uciekł zabierając jedyne źródło światła. Nie wolno było pozwolić, by inni o tym zapomnieli. Trzeba było utrwalić w nich tą informację, świadomość, że Netaniasz nie jest tak godny zaufania, jak próbuje to przedstawiać.

Wykorzystuje więc każdą szansę, by o tym przypomnieć. Zabiera księdzu latarkę i manifestuje chłodną, uzasadnioną urazę. Zaciska usta pod podaną przez Praha chustą, gdy widzi jak Netaniasz kontruje jego starania, próbując zaskarbić sobie przychylność Ortegi.

Ortega jest jednak chory, jest cykającą bombą zegarową.
I Jonasz nie potrafi pozbyć się przeczucia, że gdy jego wyćwiczone ciało zacznie się zapadać, Punisher wybuchnie jak granat, zabijając każdego, kto znajdzie się w zasięgu.


* * *


- Załaduj mi mapę - mówi Szczur, a jego oczy są poważne ponad prowizoryczną maską.

Na monitorze upiorną zielenią połyskuje pytanie:

O CO CHODZI Z UWAŻANIEM NA ORTEGĘ?


Wybieleniec kiwa głową. Jego twarz jest w zasadzie nie widoczna pod chustą i nasuniętymi na oczy goglami. Białe palce śmigają po klawiaturze tak szybko, że zdają się rozmazywać, że oko ma problem, by za nimi nadążyć. Wpisuje wiadomość, dodaje aplikację kasującą automatycznie komunikat po przeczytaniu.

Chory // Niestabilny // Obwieszony bronią // Chciał mnie zabić

Po dwóch sekundach wahania dopisuje najnowsze skojarzenie. Zagrywa kartą szczerości.

Granat bez zawleczki



* * *


Jonasz jest w piekle. Idzie mechanicznie, kierowany prostym odruchem ciała. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Krok za krokiem. Powietrze jest żrące jak kwas i przesiąknięte ostrym zapachem chemikaliów. Pieką skryte pod goglami oczy. Piecze skóra. Płuca wypełnia ogień.

To już trzeci krąg piekła. Po Hienach, po Mózgotrzepie.
Netaniasz dla odmiany pewnie jest w religijnym niebie, katolickiej euforii.
Oto idzie święty na drodze do oczyszczenia.
Zbawiciel. Wybawca.

Na szczęście zbawiciele i wybawcy mają to do siebie, że częstokroć kończą nabici na pal, przybici do krzyży czy z flakami wywlekanymi przez głodne ptaki.
Jonasz patrzy na zadowolonego z siebie księdza i znajduje w tym pewną pociechę.


* * *


Wrota do kolejnego sektora były zamknięte, ale żywe - pulsujące uwodzicielskim blaskiem sprawnej elektroniki.

- Zajmij się tym… - charczy przez spalone gardło Ortega, a Jonasz pod goglami wznosi oczy do góry. Ale kiwa głową, bo przecież jest Dobrym I Pomocnym Jonaszem. Nieszkodliwym Jonaszem, który zawsze słucha rozkazów ludzi trzymających broń. - Osłaniam plecy - dodaje żołnierz, przygotowując do użycia broń i klękając na jedno kolano.

- Jestem z tobą - mówi Netaniasz, kładąc rękę na ramieniu Punishera.

Wybieleniec patrzy na niego zimno.

- Nie podoba mi się to. - Głos Praha jest chropawy i cichy. - Tylko tam gdzie Strażnik panuje te urządzenia działają. - Kaszle krwią, a Jonasz dodaje do wskaźników kolejny symptom. - To pewnie robota Łapaczy.

Zielone światło sprawnego systemu mrugało do nich z grubej, tytanowej płyty, jak oko jakiejś czujnej, inteligentnej istoty. I jest to w końcu zwierzyna, na którą Jonasz potrafi zapolować.

Wszystko nabiera płynności.

Świat skryty za goglami VR jest prawie taki, jaki powinien być. Kod rozwija się przed nim jak chętna kobieta. Zakłóca sygnał, maskuje swoją lokalizację, izoluje tą część podsystemu. Oszukuje system, żeby ta ślepiąca zielonym spojrzeniem istota nie zauważyła ich obecności. Uśmiecha się, wpuszczając w system uśpionego robaka, małego konia trojańskiego.

Z łatwością otwiera drzwi.
Z łatwością zamyka drzwi.

Nakłada własne kodowanie, krzywi cynicznie wargi.
Zabezpiecza drogę ucieczki.


* * *


Gródź do kolejnego sektora jest rozdarta na strzępy. Fragmenty nanotytanu pogięte jak papierowa kartka w rękach niecierpliwego dziecka. Dziura we wrotach przypomina dziurę w klatce piersiowej Blondasa - niczym z rany sterczą z niej rozdarte kawałki metalu.

Oddycha głęboko, z ulgą, dla której nie znajduje słów. Ściąga chustę i spluwa na kratownicę, próbuje pozbyć się z ust smaku spalonej gumy, żrącego kwasu i toksycznych odpadów. Prostuje się. Unosi na chwilę gogle.

Z sektora przed nimi wylewa się ciemność i martwa cisza. Nie słychać już maszyny, którą Torch nazwał kombajnem do mielenia zwłok. Nie słychać niczego poza ich własnymi oddechami, szelestem ubrań, stukotem butów.

Jonasz cofa się o krok.
Odruchowo, machinalnie.

Klnie bezgłośnie, czując jak ulga zamienia się w niepokój, a niepokój w strach.

Ponownie chowa się za plecami większych i silniejszych od siebie. Sprawdza mocowanie gwizdka z fiberglassu. Nasuwa gogle i wywołuje zaktualizowaną mapę. Wyciąga wykrywacz elektroniki, ustawia go w tryb cichy,
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 08-09-2013 o 08:28.
obce jest offline  
Stary 08-09-2013, 09:14   #84
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


CARLA

Krzywy działał równie szybko jak Carla i już po chwili, po cichym otworzeniu drzwi, oboje więźniów znalazło się na korytarzu. Niemal znajomym. Takim, jak wszystkie na statku – więzieniu. Krzywy szedł nisko pochylony, rozglądając się uważnie. Ubrany w dość długi płaszcz, z pasem z zasobnikami i bronią: kuszą, pistoletem energetycznym, pistoletem strzałkowym, obrzynem, kilkoma nożami – wyglądał na … wyjątkowo groźnego.

Carla wyczuła w nim drapieżnika. Ujrzała to już w momencie, kiedy odrąbał głowę Hienie. Ale teraz, kiedy niemal bezszelestnie, prowadził ją korytarzem, wyczuwała to dużo silniej.

Krzywy dał znak ręką, by się zatrzymała. I Carla zorientowała się, że posłuchała go bez chwili wahania. Kurwa. Facet był groźny nawet na tym polu. Dominował i robił to z wyjątkową łatwością.

- Zostań – wyszeptał cicho i zdjął kuszę. Po chwili rozmył się w otaczających ich ciemnościach.

Wrócił kilkanaście sekund później.

- Droga wolna.

Po kilkudziesięciu metrach zrozumiała, o co mu chodzi. Hiena. Strażnik. Zabił ją strzałem w kark.
-Odbijemy w lewo – wskazał odnogę korytarza, na którym się znaleźli. – Dojdziemy do szybu technicznego. Sektory Hien opuścimy czołgając się.
Plan, dobry jak każdy inny.

Kwadrans później, przemykając się przez mrok sektora i ukrywając w celach przed kilkoma napotkanymi niewielkimi grupkami Hien, znaleźli się w bocznym korytarzu.

- Patrz na korytarz – poprosił Krzywy odpinając jeden ze swoich zasobników, którym okazał się być toolkit mechaniczny – ładny, niemal profesjonalny.

- JA zdejmę osłonę – przykucnął z małą wkrętarką przy niewielkim włazie technicznym. – Kurwa. Przydałby się odrdzewiacz. Strasznie zarosło.

Oddaliła się kawałek zostawiając go przy pracy. Pracy, która robiła hałas.

Silniczek narzędzia wydał z siebie świdrujący, niezbyt głośny, ale i tak dobrze słyszalny jęk. Zajęczały metalicznie wykręcane śruby. Carla zacisnęła zęby.
Dla niej brzmiało to jak zaproszenie dla Hien.



TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA, NETANIASZ


To było jak powtórka z początku ich wyprawy. Sektor był opuszczony, ciemny, wilgotny. Wsłuchiwali się w niego, niczym czujni rodzice w elektronianię w pokoju noworodka. CI biedniejsi rodzice, bo przecież ci bogatsi mieli łóżeczka kapsułowe – monitujące procesy życiowe dziecka, podające nieszkodliwe dawki gazu i stymulantów w odpowiednich momentach cyklu, reagujące na każdą zmianę w zachowaniu maluszka. Niemal, jak w inkubatorze.

Szybko się przekonali, że opuszczony sektor bywa scenerią gwałtownych i brutalnych zdarzeń. Mijali stare plamy krwi na ścianach i podłodze. Trafili na miejsce, gdzie ściana została przerzedzana laserem, odsłaniając poniszczone, nadtopione kable i inne miejsce, gdzie część podwieszanego sufitu zagrodziła drogę. Musieli obejść ten zawał bocznymi korytarzami.

Tam trafili na pierwsze pułapki Hien.

Standardowe potykacze, mechanizmy zakończone ostrzami, podwieszone i wypełnione złomem worki.

Szli, niczym piątka duchów, nawiedzająca zapomniane przez Boga więzienie. Szli, niczym piątka potępieńców, usiłująca znaleźć odkupienie. Szli, niczym piątka morderczych skurwieli na polowaniu.

Jonasz obserwował czujnik elektroniki i to on pierwszy odkrył działające skanery. W ścianach, w suficie, w urządzeniach niezbędnych do podtrzymywania życia. Oczy STRAŻNIKA. Poukrywane i aktywne.
Nie dało się z nimi nic zrobić. Nie mieli odpowiedniego sprzętu zagłuszającego, konsoli, pod którą można byłoby się podpiąć, by uśpić na moment te czujniki. Mieli tylko dwa wyjścia. Mogli poszukać innej drogi lub zaryzykować szybszą przeprawę, tym bardziej, że do końca sektora pozostało im już naprawdę niewiele.

Ich celem wyznaczonym przez Praha była drabina prowadząca do sektora nad ich głowami. Do sektora A-0559, tuż przy A-0542, przy Skrzyżowaniu.
To była prosta decyzja.

Ryzykowali.

Ruszyli dalej.

Drabina, jak się okazało, była na miejscu. Na szczycie znów przydał się Jonasz i jego umiejętności forsowania elektroniki. Dzięki temu bez większych problemów otworzyli zamknięty właz i znaleźli się w końcu na poziomie ich rodzimego sektora.

Przed nimi pozostał ostatni pusty sektor, ale nie tracili czujności.
Po krótkim odpoczynku, korzystając z szerokiego korytarza łącznikowego, szli dalej.

- Ktoś jest przed nami – pierwszy zobaczył ich Ortega.

Ostrzegło go migotanie światła czyjejś latarki w ciemności przed nimi. Światło zgasło, zapewne wtedy, gdy właściciel drugiej latarki zobaczył blask ich źródła światła.

Do Skrzyżowania – znanego chyba w kilkudziesięciu pieprzonych sektorach miejsca - pozostały poza tym jeszcze dwa w miarę spokojne sektor. Biorąc to pod uwagę mogli mieć do czynienia z inną grupą wędrowców, mogli mieć do czynienia z patrolem szukającym czegoś przydatnego dla pobliskiego sektora więźniów, mogli mieć do czynienia z kimś, kto właśnie szykował na nich zasadzkę.

To była GEHENNA. Nic nie było pewne. Nic.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-09-2013, 07:10   #85
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ten sektor juz od progu grodzi był polem bezimiennej bitwy. Po poległych i rannych zostały brudne plamy wyschniętej krwi. Nawet Gehennie oberwało się. Poszarpane ściany jak zerwana skóra z oderwanym mięsem odsłaniały ścięgna kabli, żyły przewodów i kości stalowych ram. Nikt nie będzie pamiętał skazanych na zapomnienie.

Pułapki Hien naiwnie czekały na nie wiadomo kogo. Ilu było takich głupów, którzy jak oni szwendaliby się po w takiego typu sektorach? Nie licząc Odszczepieńców i desperacko-ciekawskich szczurów tunelowych, będą nimi szaleńcy, samobójcy lub zwyczajnie zbłądzeni frajerzy. Więc kim kanibale się żywili na co dzień? Trupami z sektorów opanowanych przez więźniów? Przekąszali się swoimi między sobą? Co ich kurwa trzymało przy życiu? Ześwirowany Strażnik?

Praha przestępował nad potykaczami. Unikał sznurków zwiastujących wahadłowe ostrza, balast żelastwa czy salwy strzał z zaostrzonych prętów. Pochylał się przed żyłkami na końcu których po przetrąceniu, gdzieś tam w daleko tunelach dzwonił dzwoneczek poza zasięgiem słuchu.

Szczur ważył w myślach słowa Jonasza. Rick jest tykającą bombą, granatem bez zawleczki, wzbierającym wytryskiem? Mindblender mógł zmielić mu wtedy mózg pod czachą, gdy chciał zabić Jonasza. Kurwa. Nie mógł mu ufać. Musiał mniej niż wszystkim. Chyba. Tylko po co miałby się pozbyć Bladego? Kiedy Nawiedzony spierdolił, przecież mógł rozsmarować hakera jak glistę pod butem. Potrzebował go do ucieczki. No właśnie. Czym sie kurwa ta podróż różniła od okoliczności ciemnego korytrza za winklem? A więc albo wirus mieszał Punisherowi pod kiepałą, albo Blady kłamał. Nie łgał, że ich Świętojebliwy zostawił w ciemnościach i potem wrócił jak syn marnotrawny. Tylko po co Dziwoląg miałby cyganić?

Ortega miał takie same symptomy co Praha. Kurwa. Nie mógł sie pogodzić z myślą, że może zdechnąć. Jebany absurd jego mać! Żałosny koniec. Kpina losu. Chuj w dupę. Nie od Gehenny. Nie od Strażnika. Nie od Anomalii. Od rządu pacykurwafistów. Miodoustych konformistów w zajuszonych rękawiczkach.

Praha nie chciał umierać. Nie teraz. Nie kiedy wreszcie była na dobrej drodze. Wierzył, że może uciec, teraz, gdy Blady był na pokładzie. Kiedy szczur wiedział, że gdzie sam nie będzie mógł, to do tańca z Strażnikiem na bajty pośle Jonasza. Nie mógł zdechnąć zanim chociaż spróbował. Musiałby wtedy chyba stać się duchem przywiązanym do piekła Gehenny.

Blady myślał z rozmachem. Zawrócić molocha. To mogło mieć sens, jeżeli za kurs wybrać dokładnie odwrotnie analogiczny do przebytej trasy. Przynajmniej w dobrym kierunku by to gówno dryfowało. Bo on myślał, żeby zrobić to samo z mniejszym statkiem zrobić, tylko martwił się ograniczeniami silników nuklearnych. Czy wystarczy atomów. Tyle lat minęło od przejścia na drugą stronę lustra kosmosu. I wreszcie ostatnia rzecz dobijała go najbardziej. Ile lat będzie miała Ona? Przecież być może zastanie swoje wnuki nie doczekawszy się nawet spotkania z wciąż nienarodzonym we wspomnieniach dzieckiem... Musiał zasięgnąć drugiej opinii. Mógł się mylić przecież tam, gdzie Cyborg nie mógł, a raczej nie powinien.

- Jonasz. Ile lat na Terrze minie, kiedy tam dotrzemy? – wysłał wiadomość.

Nie czekając na odpowiedź kreślił w myślach alternatywne scenariusze. W pamięci Strażnika na pewno są dane o mijanych planetach z atmosferą bliską ludziom. To mogła być alternatywa kiedy wszystko inne zawiedzie. Praha wolał resztę życia spędzić na bezludnej planecie niż na bezdomnej konserwie ludzi z przekroczoną o wiele, wiele lat datą ważności.

Szczur kroczył za Wielebnym nie mogąc nadziwić się, dlaczego śmietana sektora wybrała go do akcji. Umiał strzelać. Okay. Czyż brakowało i takich co strzelali lepiej? Jaki więc cel ma Świętoszek? Chciał zgubić Punishera z Bladym. Faktycznie. A potem wrócił do Odszczepieńców wielce zdziwiony, że przeżyli? Czy naprawdę myślał, że Praha uwierzy w jego historię o tym, jak to pozostali przekręcili się po drodze? Tak, duchowny działał mu na nerwy tym bardziej, że coś głęboko pod skórą szczura siedziało i uwierało jak kamyk w bucie. Myśl, że kaznodzieja nie jest jebnięty; że może ma prawdę, kryjącą się w tym szaleństwie wiary wbrew nadziei i rozumkowi, nawet jak podkochuje się w Punisherze. Tak. Duchowieństwo wolne od kochających inaczej wolne nie było, co było przecież naturalne. Schować się pod sutanną. Założyć kieckę i bla-blać w kółko to samo na różne sposoby, jak nakręcona sprężyna gadu-gadu pierwszej z brzegu kobity...

Praha kaszlał, a w ustach czuł lepką krew. Wzbierała jak ślina na widok smakowitego kąska. Jak wypełniające się wodą dno dziurawej łodzi. Zaaplikował sobie w szyję strzała z witaminek. Choćby to i miało być placebo, wiedział, że mu pomoże uwierzyć, że będzie silniejszy. Że nie da się wydupczyć zarazie. Że spierdoli przed chorobą. Teraz nie musiał myśleć przynajmniej o Blondasie i tej kurwie co spierdoliła na samym początku. O martwych nie trzeba się już martwić. A więc chyba intuicja dobrze podpowiadała mu Torcha na trójkąt do dyla. W końcu myślał o dziadku najmniej...

Tak rozmyślając znalazł się w gronie swoich nowych, serdecznych przyjaciół w mrocznym korytarzu. Przed nimi światło latarki w tunelu zgasło jakby przestraszone.To mogły być kłopoty. Dla nich lub dla tamtych. Bo co jak co, ale każdy, no prawie każdy zapuszczając się w ten rejon, łącznie lub przede wszystkim z nimi, był chodzącym, dychającym ojco lub matko jebcą, któremu lepiej było schodzić z drogi.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-09-2013, 11:30   #86
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Kurwa, czy Ty musisz tak hałasować?

Carla wysyczała z wściekłością, jednak Krzywy nawet tego nie usłyszał. Widziała, że działa szybko i precyzyjnie, nie mogła więc robić niczego poza marudzeniem i wypatrywaniem wroga.
A ten nie kazał na siebie długo czekać.

Kobieta przylgnęła do oślizgłej ściany bocznego korytarza, obserwując cienie na jego końcu. Ile ich było? Trzy? Cztery?

Nie odrywając wzroku od węszących i dyszących poczwar, dotknęła dłonią ramienia Krzywego. Zrozumiał, lecz nie przerwał pracy. Wolną ręką podał tylko coś Carli, co wyjął spod płaszcza.
Zimny przedmiot...
Broń palna!


Ford nigdy nie była dobrym strzelcem, ale umiała posługiwać się tą zabawką. Spojrzała do komory. 5 nabojów, jeden wystrzelony. Powinno starczyć, jeśli zachowa margines jednego błędu.

-Aaaaaaargh! – zawyła Hiena, która jako pierwsza wypatrzyła uciekinierów.

Ruszyła przed siebie, wywijając w powietrzu zakrzywionym, wielkim hakiem z 3 zębami. Carla pociągnęła za spust. Wystrzał szarpnął jej ciałem. Źle się ustawiła i spudłowała. Pocisk zrykoszetował o ścianę korytarza. Na razie to jednak wystarczyło, by potwory zatrzymały się w osłupieniu.
Kobieta poprawiła dłonie, wycelowała. Spokojny oddech. Wystrzał.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaau!

Trafiła najbliższą poczwarę prosto w pierś, a brudnoczerwona krew rozbryzgał się na towarzyszy. Potwór upadł, a towarzysze zaczęli się cofać w zaułek, sycząc i bulgocząc wściekle.

Chcąc skorzystać z fali powodzenia, Carla strzeliła jeszcze raz. Pudło. Limit szczęścia został wyczerpany.

- Kurwa!

Widząc, że nie jest najlepszym strzelcem, Hieny zachichotały i ruszyły szturmem w stronę uciekinierów. Trzy rozwścieczone, krwiożercze bestie pędziły prosto na nich.

Znów nacisnęła spust. Tym razem trafiłaby, gdyby wróg nie odskoczył na czas. Hieny zatrzymały się i znów cofnęły, wwiercając się w Carlę nienawistnymi spojrzeniami. Wiedziała, że nie mogą jej dorwać. To, co teraz szykowały dla niej potwory, z pewnością będzie po 100-kroć gorsze od śmierci.


Ponownie zaczęły podchodzić – ostrożnie, trzymając się ścian korytarza. Krzywy wciąż pracował. Kobieta przygryzła boleśnie wargę, aż poczuła smak krwi na języku. Wycelowała i oddała strzał.

- Łaaaaaaaa!

Udało się! Postrzeliła największego spośród przeciwników w nogę. Potwór co prawda nie upadł, ale pręt z jego łapy wypadł, gdy złapał się za bolące miejsce.

Nie było jednak więcej powodów do radości. Naboje się skończyły. Carla wciąż trzymała wycelowaną broń. Hieny nie musiały o tym wiedzieć, że blefuje. Czuła jak pot dosłownie ciurkiem ścieka jej po skroniach.

Nagle coś się zmieniło. Było ciszej. To Krzywy skończył!

- Chodź, spierdalamy! – krzyknął do niej.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Carla obróciła się na pięcie i zwinnie zanurkowała do włazu. Cokolwiek na nich czekało po drugiej stronie, nie mogło być gorsze.

...
Prawda?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-09-2013, 21:01   #87
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Zgaś - Praha syknął cicho, przylegając plecami do korytarza i sięgając do mapy WuKaPa, żeby sprawdzić obejście, drogę ucieczki.
Blady zamarł w połowie ruchu, przesunął ustawienie na off.
Netaniasz zaraz po tym, jak zauważył światło latarki, przystanął z kolbą przyciśniętą do barku.
- Wiedzą, że tu jesteśmy- stwierdził duchowny.

Haker podsumował tą oczywistość krótkim mruknięciem już przytulony do ściany, niemal odwrócony tyłem do potencjalnego zagrożenia, mocując szybko do wyłączonej latarki dwa cienkie druty.
- Jonasz, puść dwa krótkie lumeny. - Co znaczyło nie mniej, nie więcej, tylko “luz czy kosa?”.

Jeden długi w odpowiedzi znaczyłby “wypierdalać”, krótki “luzik”, dwa długie lub żaden “kosa”.
Odpowiedział mu, po krótkim wahaniu, jeden krótki sygnał. Ale jakiś brzęczyk w głowie Praha mówił, że coś jest nie tak. Coś nie grało.
Ortega czuł się, jak podczas ćwiczeń bojowych i podczas misji. Ten sam zastrzyk adrenaliny. To samo przeczucie, że gdzieś tam, w ciemnościach, czyjeś oczy przyłożone do przyrządów celowniczych szukają sobie celu.
- Ilu was? - ciszę korytarza przeszył nagle czyjś głos. Męski i chrapliwy.
- Pięciu zdeterminowanych wędrowców. A co z wami? Wyszliście na spacer?- Torch postanowił wziąć na siebie ciężar rozmowy, stając bardziej z boku, przy jednej ze ścian.- Naprawdę wolałbym nie marnować więcej paliwa- dodał, tylko nieco ciszej, jakby do kompanów.

Gdzieś za jego plecami haker położył latarkę na bocznej listwie i przypadł do podłogi jak pająk, rozsnuwając stalowe nitki, kryjąc się, odsuwając.
- Noktowizory? - mruknął cicho, pytająco.

Rick Ortega był żołnierzem. Wiedział to każdy kto go na tym pieprzonym, dryfującym wraku znał. Czujność, umiejętności walki i stalowe jaja były tutaj oczywistością. Mniej znane były jego umiejętności na ziemi znane jako raczej niechlubne. Skradanie się, ukrywanie w ciemności, perfekcyjna obsługa broni białej i improwizowanej. Punisher, gdy zgasły źródła światła zdał się na instynkt. Ruszył przy ścianie. Karabin był przyczepiony blisko do jego ciała na ściągniętym zawieszeniu, nóż nadal z pochwie. W łapach żołnierz miał obrzyna wiedząc, że stożek śrutu ostudzi zapał każdego - nawet największego - kozaka. Co prawda po strzale z tej armaty Rick zdradziłby swoją pozycję, ale czy to miałoby jakieś znaczenie? Rozmowy dały mu czas i ułatwiły zadanie. Próba porozumienia - chociaż godna podziwu - mu nie wystarczyła. Chciał mieć pewność, że pójdzie dalej. Jakby tamci chcieli walki, mieli broń w gotowości i szukali celu - czego spodziewał się Ortega - on chciał być pierwszy. Zaatakować nagle, mocno i ostatecznie. Bez półśrodków.
- Dokąd idziecie? - w tonie głosu dało się wyczuć niepewność, wahanie, ale nadal był ostry i zdecydowany.
- Do reszty, na Skrzyżowanie- zablefował Torch.- Inne grupy pewnie już tam są… - dodał znowu ciszej, niczym żółtodziób mówiący do towarzyszy, nie zdający sobie sprawy z siły swojego, odbijającego się w głąb korytarza, głosu. - Mówiłem, żeby darować sobie tamtą odnogę. Chuj znaleźliśmy, tylko czas straciliśmy. Jak kogoś po nas wyślą, to się ze wstydu kurwa spalę.

Praha wyczekiwał na odpowiedni moment do podjęcia decyzji adekwatnej do rozwoju sytuacji. Przez głowę przeleciał mu czarny scenariusz, że grupa z naprzeciw jest w pizdu w takiej samej sytuacji co oni, a sektor ku, którego on zmierzał zaspawany w kwarantannie tak samo jak ich. Zakaszlał w kułak potrząsając głową, by strzepnąć z umysłu takie dołujące myśli.
- Mijamy się? Ale nie mamy do was zaufania. Nas jest tylko dwóch. Jakieś propozycje?- odpowiedź przyszła dopiero po chwili.
- Nic do was nie mamy i chcemy żeby tak zostało. Mińcie równoległym jak pękacie. - Praha wtrącił spokojnie.
- Nie ma powodów do takiej nieufności - dorzucił Netaniasz łagodnym głosem, obniżając lufę. - Pan strzeże swoje owieczki na niebezpiecznych szlakach. Jeśli wy zachowacie się jak godne przykłady Jego oblicza, nie macie podstaw by obawiać się czegoś złego z naszej strony. Macie na to słowo Jego uniżonego sługi. - Ani na chwilę nie zapominał o tym, w jaki sposób wymierzyć i strzelić, kiedy sprawy przybiorą zły obrót. Bo przecież, strzeżonego Pan Bóg strzeże.

- Pojebany jakiś?! - rzucił inny głos z ciemności. - Macie tam świry ze sobą?
- Tylko jednego nawiedzonego
- rzucił Praha na luzie próbując rozładować atmosferę. - Łagodny jak baranek... No więc jak? Obchodzicie czy podchodzicie?
- Przepuszczamy was pojedynczo?
- zaproponował jeszcze jedno rozwiązanie głos z ciemności.

Żołnierz się zbliżał. Cały czas był tak cicho jak tylko mógł być. Priorytetem było sprawdzić czy tamtych jest rzeczywiście dwójka. Jak tak było Rick musiał ustawić się pod takim kątem aby - w razie konieczności - jedną, stożkową chmurą śrutu załatwić problem. Nie odzywał się, oddychał cicho i regularnie nie chcąc kaszlnąć, szedł najciszej jak potrafił, krył się w cieniu. Za daleko zaszli aby teraz zostać tutaj jako stygnące trupy…
- Ty. Stój, kurwa, bo będę strzelał! - rzucił ktoś zdenerwowanym głosem.

Z boku zapalono latarkę puszczając snop światła w stronę korytarza.
- No i na chuj się wyrwałeś, jeszcze się nie zgadaliśmy…- zawołał Oleg do widocznego w świetle latarki Ortegi.- Sory za niego. Ale jak już się budowanie zaufania zaczyna jebać, może po prostu dacie nam się wyminąć, co? Będziemy szli gęsiego, przy samej ścianie, z rękami na widoku. I po prostu was miniemy, drogę mamy prostą, a i wy wtedy ruszycie w swoją stronę. Pasuje?
- A skąd mamy wiedzieć czy nie zaczniecie napierdalać, co?
- A skąd my mamy wiedzieć, że wy nie zaczniecie?
- Torch pozwolił pytaniu rozbrzmieć w korytarzu. - Ten co jest najbliżej was podejdzie pierwszy. Jest duży, możecie się nim odgrodzić od nas, jak będziemy przechodzić, potem on odejdzie jako ostatni. Daję tez wam moje słowo, ale to pewnie macie w dupie, no nie?

Chwila wahania. Długa. Przeciągała się.
- Dobra, kurwa. Zaryzykujemy. Dajesz tutaj, duży. Dajesz.

Snop latarki przesuwał się po ścianach.
- Idź tak, bym cię, kurwa, widział.

***

Rozwój wypadków nie przypadł Torchowi do gustu, jeśli tak to można opisać. Z jednej strony, aura sektora, pełnego zaschniętej posoki na wszystkich powierzchniach, łącznie z sufitem. Niby widzieli pułapki charakterystyczne dla Hien, ale kto wie, czy to nie jakaś grupka całkiem świadomych psycholi, która czai się na granicy sektora na takich, jak oni? Ale nie, paranoja, a Torch nie popada w paranoję. Poza tym, walka w ciemnościach, w wąskim korytarzu... Ich było więcej, jeśli wierzyć kolesiowi, więc to oni mieli więcej do stracenia. W takich warunkach wystarczy puścić serię w głąb korytarzu, przy takim zagęszczeniu tkanki nawet rykoszety mogą być zabójcze. Oni nie mają sie za czym schować, a tamci? Nie wiadomo. Lepiej założyć, że tak. Bezpieczniej. Ale widać reszta traci cierpliwość. Praha czuje na karku smrodliwy oddech śmierci, krwawa sraka go dopadła, teraz liczy się dla niego każda minuta. To samo Ortega, pognał w głąb korytarza nie ostrzegając ich nawet. Co chciał zrobić? Skończyć to najszybciej, jak się da. Siłowo, bez honoru, bez litości czy współczucia, nawet cienia empatii. Rasowy trep, urodzony, aby zabijać, liczy się tylko prawo silniejszego. No tak, Gehenna. Dalej, Jonasz. Kumpel Praha, randkują na komputerach, myślą, że tego nie widać. Wziął gwizdek, niby się wahał, ale już księżulka wprowadza w sprawę. Rozjebać, poszarpać śrutem bebechy, podziurawić czaszki, poprzecinać arterie. Crucyfix też niepewnie, ale kiwa głową. Strzelbę trzyma zaś tak, że nie ma wątpliwości, jakby szarżował na szatana. A jak tylko otwiera gębę, wylatują z niej takie farmazony, że Oleg powstrzymuje się przez schowaniem głowy w dłonie, z rozpaczy. Znał ludzi wierzących, wyznających różnych bogów, ale to jest już choroba, nieuleczalna, choroba umysłu i ciała, bo ciało nie buntuje się głupotom, jakie planuje zrobić umysł. Całkowite podporządkowanie szaleństwu, świat widziany od drugiej strony, wywinięty, wyprany z barw, rozmazany i pomalowany na nowo przez autystyczny twór. Nie wiesz, co myśli, nie znasz jego motywów, nie wiesz, kiedy i za co strzeli ci między łopatki, bo że strzeli to pewne. W jego świecie wszystko jest inne, wypaczone, a co najważniejsze, wszystko jest przeciwko niemu, nie teraz, to zaraz, niewiernym się okażesz, niegodnym życia, wrogiem Baranka. Netaniasz jest z nich wszystkich najgroźniejszy, bo nie ma nic do stracenia. Wierzy, że po śmierci osiągnie życie wieczne, i że będzie do dobre życie, wszak jest sługą bożym.

A Torch? Co z nim jest nie tak? Naiwność. Myślał, że się uprzejmie wyminą. Naiwni nie mają łatwo, bo często nawet nie wiedzą, co ich zabiło. Nie, żeby to miało dla kogoś jakiekolwiek znaczenie.

Nie zamierza walczyć, zamierza przeżyć. Dlatego idzie na końcu, dlatego gdy tylko się zacznie, padnie na posadzkę i przeczeka. Po prostu. Nigdy nie walczył w czyjejś wojnie, i tym razem nie zamierzał.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 14-09-2013, 21:30   #88
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Jego WKP szepcze cicho sygnałem wiadomości. Przeciąga tekst na w lewy, dolny róg ekranu. Tym razem nie ma jaskrawej zieleni i wielkiej czcionki. Tym razem drobne, czarne litery pytają o rzecz, o której bardzo nie lubi myśleć.
Jonasz. Ile lat na Terrze minie, kiedy tam dotrzemy?
Krzywi blade, wąskie usta. Przechyla głowę rzucając Szczurowi enigmatyczne spojrzenie cybernetycznego Sfinksa. Na boku jego szyi holo-tatuaż pulsuje w rytm pośpiesznych uderzeń serca. Odpisuje powoli.
Symulacje SI nie dają jednoznacznych wyników //
Wysyła na komputer Praha kilka analiz Ego zawierajacych krańcowe wyniki, wyznaczających granice spekulacji. Błyskotliwe, rzetelne i - biorąc pod uwagę ograniczony dostęp do informacji - ocierające się o geniusz. Wszystkie oparte na tych samych zestawach twardych danych. Czas pracy silników, ustawienia mocy, tor i pęd dryfu. Ale dodatkowe zmienne, rozmyte niewiadome przemieniały końcowe spektrum rezultatów w zbiór niemożliwości. Od kilku lat w przeszłość. Przez attosekundę po starcie Gehenny. Przez sto lat w przyszłości. Po sto tysięcy lat.

Fizyka załamuje się w tych obliczeniach.
Rozprujemy czarną skrzynkę i podsystemy pilotujące Wieloryba //
Zdobędziemy dane //
Zmusza się, żeby myśleć w ten sposób.
Odgania - jak zawsze, jak za każdym razem - tą pełną niedowierzania rozpacz, że wszystko może być stracone, że niczego nie można już odzyskać.

Proponuje alternatywę. Swoją alternatywę. Rozpruwa kolejne drzwi, z wprawą, z łatwością. Gogle z powrotem ma nasunięte na oczy, blade usta poruszają się, gdy subwokalizuje Ego wiadomość dla Praha. Żywa alegoria ślepej Temidy, której opaska połyskuje na białej twarzy opalizującym odblaskiem chityny.
Pomyśl //
eksperyment priorytetowy panterrańskiego rządu nad nowymi formami głębokiego modelowania osobowości //
eksperyment poboczny nad ewolucją SI //
eksperymenty pochodne na biolo i psyche - zaraza, przerzeźbienia genetyczne, halucynacje, regularne skany //
Mówiłem //
W Mindblenderze //
Technologia nano i bio-nano // Assemblery rozproszone w powietrzu //
SI ewoluuje na nas // Na czynniku ludzkim
Mogliśmy nawet nie opuścić orbity Terry //
Wielopoziomowa symulacja //
Nie wierzy w tą ostatnią możliwość. Nie naprawdę.
Ale nie potrafi przestać o niej myśleć, nie potrafi oprzeć się fascynującemu potencjałowi, który w sobie kryje.
Cieniowi nadziei.

Dla Jonasza nawet dziesięć lat to niewyobrażalnie dużo. Cała dekada zmian, cała dekada przełomów, rozwoju techniki i nowych możliwości. W jego świecie wypadając z obiegu na rok jest się już jak przestarzały sprzęt poprzedniej generacji. Wadliwa wersja 1.0, która nigdy nie wygra wyścigu, której zawsze będzie brakować mocy obliczeniowej. Która zrobi wszystko - wszystko - zdobyć konieczny upgrade i z powrotem dostać się na szczyt.

Ale pewnych barier postawionych przez czas nie da się obejść.
Nie da się pokonać przepaści, jaka dzieli gnój biolo od nanotytanu, chromu i postczłowieka.
Jeśli minie zbyt wiele czasu nawet on nie przełamie własnych ogranicznień.
I to będzie ostateczny koniec. Ostatni zaułek, ostatnia ulica bez drogi ucieczki.

Oprócz jednej.


* * *


Niedługo później tkwi przyczajony za plecami towarzyszy i zajmuje się głównie milczeniem.

Nie chce mieszać się w tą całą sytuację. Nie chce i nie potrafi. Nie jest morderczym skurwysynem tak jak reszta. Jak wielki Punisher, który potrafi zabijać nawet kichnięciem. Jak Torch, który całuje się z ogniem i ma jaja z tytanu. Jak Netaniasz, który w imię urojonego Boga potrafiłby popełnić każdy grzech. W końcu jak Praha - najbardziej niebezpieczny z nich wszystkich. Najgroźniejszy z tym swoim zwierzęcym sprytem, który - jak nóż w rękawie - krył za sympatycznym uśmiechem.

I najbardziej Jonaszowi potrzebny.

Teraz wsadza zatyczki do uszu, poprawia nóż i szepcze, że potrzebuje wsparcia z obronnego gwizdka. Chce iść zamiast Ortegi. Jako pierwszy. Chce zrobić pieprznik. Usunąć niebezpieczeństwo.

Przerzeźbieniec nie wie ma wątpliwości czy nazwać to można rozsądną profilaktyką, czy próbą samobójczą. Jeśli tamci mają broń palną, wystarczy tylko jeden, delikatny ruch palca. Jeden skurcz, jeden spazm. A co ma Praha? Krótki nóż ukryty w rękawie.

Jonasz patrzy na snop światła skupiony na Punisherze, patrzy na Szczura, ocenia dystans wielokrotnie większy niż zasięg jego broni i czuje falę uspokajającego chłodu. Nie może ryzykować. Zaciska blade palce na ramieniu Praha, przytrzymuje w miejscu. Obraca ku duchownemu głowę, przesłonięta goglami twarz jest jedynie niewyraźną plamą jaśniejszego cienia w ciemnym korytarzu.

- Netaniasz - mówi cicho, pośpiesznie i pozwala, by w jego słowach wyraźnie brzmiała nagląca prośba. Ta sama, którą ksiądz słyszał w Mindblenderze, gdy wybieleniec prosił, by ominęli wężowe wynaturzenie, gdy naglił do ucieczki, gdy ostrzegał, że Netaniasz zgubi się, jeśli odejdzie. Gdy wołał za nim, gdy pomimo to mężczyzna odchodził z jedynym źródłem światła, zostawiając swoich towarzyszy w ciemności.

Niepokoi go wizja eskalacji, ale nie wierzy, by ksiądz potrafił trafnie ocenić sytuację. Prosta prośba, prosty rozkaz będzie bardziej skuteczny, bardziej trafny, odpowiedni.

Zgoda Netaniasza budzi najpierw zdziwienie, potem ciekawość.
Jak daleko można się posunąć? Jak daleko można przesunąć granice. Jaki będzie wynik?
Chłodne zainteresowanie.
I ulgę.
Bo na stratę tego piona może sobie pozwolić.
Bo może tego piona powinien się pozbyć zanim wejdą na Skrzyżowanie.

Może.

Na powrót usuwa się za skrzynkę zniszczonego transformatora. Ponownie przypada do ziemi, oplata dookoła palców dwa druty przywiązane do wycelowanej w nieznanych kolesi latarki. Pilnuje, by być odpowiednio daleko od niej, by ustnik gwizdka z fiberglassu był odpowiednio blisko warg.

Nie chce mieszać się w tą całą sytuację.
Reszta trzyma się z daleka”, krzyknął głos z drugiej strony korytarza.
Proszę bardzo. Haker nie pragnie niczego więcej.
Gdy ksiądz rusza, Jonasz odwraca się przez ramię, przygląda ciemnemu korytarzowi, nasłuchuje. Porównuje układ korytarzy z mapą i naprawdę ma nadzieję, że dwójka krzyczących facetów nie jest jedynie przynętą, wabikiem grającym na czas, podczas gdy ich cwani kumple zakradają się od tyłu ku bezmyślnym frajerom.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-09-2013 o 21:40.
obce jest offline  
Stary 14-09-2013, 22:09   #89
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Cisza, spokój, monotonia... To co dla zwykłych szwędaczy było niczym dla Ortegi przybierało formę. Bardzo wyraźną, niemal namacalną rzeźbę terenu militarno-podchodowego. Rick wiedział, że nie może tracić czujności. Mimo tego, że nie wypoczął tak jak powinien, że cały czas czuł się zagrożony, że wiedział o chorobie trawiącej stopniowo jego ciało... Plamy krwi na ścianach, podłodze jako pierwsze zaalarmowały resztę. Go jedynie uświadomiły w przekonaniu, że się nie mylił.


Miejsce, gdzie widoczne były ślady użycia broni laserowej pobudziło go jeszcze bardziej. Jak ktoś w okolicy miał tego typu technologię nie mógł sobie pozwolić na chwile wytchnienia. Nie ważne czy byli to ludzie, pokraki czy też maszyny. To coś nie mogło ich dopaść.

Droga bocznymi korytarzami po tym jak kawał sufitu przegrodził im ścianę nie była najprzyjemniejsza. Ciągła czujność męczyła bardziej niż wysiłek fizyczny. Wyczulone zmysły sprawiały, że każdy gwizd, szelest i szmer wywoływał reakcję. Żołnierz był przeszkolony, ale nie każdy zachowywał zimną krew. Już uszczuplony skład nie mógł sobie pozwolić na dalsze straty. Ktoś musiał tam dojść i podjąć próbę powrotu. Być może Rick o ile nie rozłoży go choróbsko...

Pułapki Hien w postaci potykaczy, pordzewiałych ostrzy wysmarowanych gównem, podwieszonych, wypełnionych złomem worków, wahadeł i innych badziewi spowolniło znacznie marsz grupy. Żołnierz starał się podbudować morale, ale wiedział, że w tym stanie nie był zdatny do wykonania tego zadania prawidłowo. Jonasz po pewnym czasie dał znać, że STRAŻNIK może mieć ich na oku. Ponoć działały tam jego kamery, czujniki nacisku i inne gówna, na których Punisher się nie znał. Na studiach miał jak dobrze wymierzyć z wyborowej półcalówki do oddalonego o dwa kilometry terrorysty, a nie jak walczyć z SI...

Na poziomie zarażonego sektora żołnierz i reszta pozwolili sobie na krótki odpoczynek. Rick wiedział, że ta chwila utraty czujności, względnego relaksu zrobiła mu lepiej niż solidna kąpiel po dniu na poligonie. Po wyruszeniu w dalszą drogę Ortega odzyskał czujność i to on jako pierwszy wyjrzał zagrożenie. Jak przystało na snajpera.

- Ktoś jest przed nami. – powiedział spokojnie, bez paniki Punisher.

Blask latarki był dostrzegalny przez krótką chwilę po czym zgasł. Ten po drugiej stronie zapewne zdał sobie sprawę, że nie jest w tym korytarzu sam. Rick wyobraził sobie wroga najbardziej przebiegłego z możliwych. Nie Hieny, nie roboty, a uzbrojonych po zęby ludzi potrafiących się skradać, strzelać, walczyć. Czujnych i zdeterminowanych aby zabijać. Uczono go, że lepiej przecenić wroga niż go nie docenić...

***

Rick uśmiechnął się szpetnie, gdy został namierzony. Nie wykonywał zbędnych ruchów decydując się pierwszy raz na zaniechanie działania. Ortega nie wiedział czy to zmęczenie, balast czy też czujność przeciwnika sprawiły, że mu się nie udało. To nie miało teraz znaczenia. Miały je natomiast słowa gościa decydującego za niego.

- Jak chcecie się kimś od nich odgrodzić to na pewno nie mną. - powiedział spokojnie Ortega. - Jestem duży, ale nie głupi. Umiem walczyć i stanowię większe niż reszta zagrożenie. Odejdę jako pierwszy albo poczekam tu gdzie jestem aż reszta moich sobie przejdzie. Bez zbędnych ruchów i dziwnych zachowań.

Praha włożył zatyczki do uszu.

- Jak będę na wysokości tych skurwieli to gwiżdż. - szepnął, poprawiając nóż w rękawie. - Jonasz, gwiżdż ile masz pary.

Przyczajony za plecami reszty przerzeźbieniec pokręcił przecząco głową, ale Szczur już się odwrócił i zaczął nawoływać do dwójki złamasów po drugiej stronie korytarza.

- Kurwa, dnia całego nie mamy na te podchody. Idę pierwszy zamiast tego narwańca. Tylko bez numerów, bo w pizdu zrobi się bardzo, bardzo nieprzyjemnie. - odkrzyknął Praha gotując się do drogi.

Haker przysunął się do Praha, zacisnął blade palce na jego ramieniu, przytrzymał w miejscu.

- W pizdu, kolo, to zazwyczaj jest bardzo, ale to bardzo przyjemnie. - warknął ten sam agresywny głos. - Idziesz pierwszy. Ręce wysoko. Chcemy je, kurwa, widzieć. Reszta trzyma się z daleka. Jeśli kurwa usłyszymy nawet jak ktoś pierdnie głośniej rozjebiemy go, jasne?!

- Netaniasz. - zaszeptał gorączkowo w czasie, gdy koleś miotał groźby i wydawał dyrektywy. - Dałbyś radę podejść zamiast niego i pozamiatać ich z bliska? - Blady wolną ręką wskazał shotgun trzymany przez księdza i obrzyn, który Punisher ściskał w wielkich łapach. - Z Ortegą?

Kapłan również nie miał ochoty przeznaczać więcej czasu na przejście tym korytarzem, niż było to wymagane. Ale przede wszystkim chciał to rozwiązać dyplomatycznie, tak by nie polała się krew niewinnych.

Ale czy na pewno niewinnych? Netaniasz zrozumiał prośbę Jonasza, chociaż na początku trochę go zaszokowała. Po pierwsze, nie spodziewał się czegoś takiego po tym… stworzeniu. Nie znał go, to było pewne. Pewne też było, czy aby chce go poznać.

Wnioskując po tej krótkiej wymianie zdań, wyszło na jaw, że nie mają do czynienia z wierzącymi ludźmi. Jednak przecież nie musiało to od razu ich dyskwalifikować. Czas naglił, a sytuacja się nie zmieniała.

Ksiądz powolnym ruchem skinął głową, patrząc zimnym spojrzeniem w głąb androida, próbując wyczytać z jego oczu tajemne myśli. Zrobi to, bo najwidoczniej został do tego przeznaczony.

Żołnierz czekał. Stał nieruchomo z obrzynem w rękach. Wiedział, że tamci są uzbrojeni. Może nie fizycznie, ale bardziej intuicyjnie wyczuwał, że mają nad nim przewagę. Gość skryty za światłem latarki był niewidoczny, a on stojący w snopie światła wręcz przeciwnie. Ortega starał się nie ruszać, zachować obojętność na twarzy, ale w razie konieczności strzelić w źródło światła. Śrut powinien zrobić swoje pociągając w otchłań śmierci każdego kto stanie w stożku który wypełni…
 
Lechu jest offline  
Stary 14-09-2013, 23:02   #90
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Czuł, jak część sił napływa do jego mięśni wraz ze spożytym posiłkiem. Lub czymkolwiek to było.
W sytuacjach głodowych człowiek nie zastanawiał się, co jadł, ważne, że jadł w ogóle. A taka manna z nieba w postaci wołowiny na pewno mile zaskoczyłaby księdza Netaniasza.

Idąc mrocznym - choć nie aż tak mrocznym jak te, które mieli już okazje zwiedzać - korytarzem leniwie spoglądał na oblepione zastygłą posoką poorane ściany i starał się unikać porozstawianych pułapek. Śmierć. Śmierć zwiastowała ich podróż od samego początku. Bo skąd wyszli? Z umierającego sektora. Zdychającego w brudach swej niegodziwości. Sektora pełnego ludzi, którzy w obliczu zbliżającej się śmierci próbowali ostatecznie strwonić swe dusze. Ten ostatni raz cudzołożyć. Ten ostatni raz zażyć narkotyku. Ten ostatni raz nieść przemoc. I nie szukać wybawienia.
Było ich tam wielu. A oni wyszli z sektora śmierci.

Netaniasz złapał się na tych złowrogich myślach. Myślach, które przenosiły jego umysł na inne tory. Niewrażliwe, pełne ignorancji. Myślach, sprowadzające wszystkich mieszkańców A-0677 do jednej kategorii. Nie do końca godnych wybawienia.
Przecież nie wszyscy tacy byli. Szybko przywołał obraz swojej kaplicy. Swoich wiernych. Ludzi, którzy w całym tym piekle do końca powierzyli się opiece Wszechmogącego. I właśnie o tych ludzi walczył. Nie. Złe tory. Walczył o nich wszystkich.


Zaskoczenie spadło jednak z całkiem innej strony.


Próbował przemówić do rozsądku. Wszystkim. Crucifix nie widział problemu w tym, aby po prostu obie grupy się wyminęły i pożegnały znakiem krzyża. Ale sprawy się skomplikowały. Przeciągnęły. Napięły. Pojawiło się zbyt wiele niepewności, nieufności i groźby. Prosta czynność mogła skończyć się katastrofalnie... Dla ich misji.

Przeszkoda w postaci domniemanej dwójki szczurów zaczęła wszystkim działać na nerwy. Kapłan przywołał na myśl fakt, że właśnie tacy ludzie zamordowali jego towarzysza. Bez uprzedniego osądzenia.

Ksiądz poprawił uchwyt strzelby. Miał gorącą nadzieję, że nie będzie musiał z niej już więcej korzystać. Ale byłoby to głupie, a on sam nie był aż tak naiwny. Przeszkody mają to do siebie, że lubią nigdy się nie kończyć. A problemy występują parami.


Co tym razem testował Pan? Ich cierpliwość? Dyplomację? Miłosierdzie? Może popędy samobójcze? A co jeśli, po prostu radzenie sobie z tymi problemami... najkrótszą drogą.

Nie. Najkrótsze drogi są złe. Droga na skróty nie jest przejawem Mądrości. Droga Krzyżowa nie była najkrótszą.


Ale słowa Salomona?


"Ujrzałem zmierzch Lewiatana, Smoka Straszliwego i jego upadek. Koniec jest bliski. Mkniemy ku zagładzie. Na zatracenie w ogniu kary."


Co one oznaczały? Czyżby zbliżała się godzina Pana? Ale jak, skoro na świecie pozostało tyle zła... A całe to zło wysłano na Gehennie. Cóż za ironia. Jaki był Boski plan? Lion's Army nie ustawało w swej karkołomnej pracy nawracania. Coś osiągnęli, ale to nie wystarczy.


To był ten znak? Nie ma już czasu na nawrócenia? Nie ma czasu... nie ma czasu...


I wtedy odzywa się Jonasz. Ta maszyna. Maszyny nie mają duszy. Nie wiele się różnią od zwierząt. Mogą być nieprzewidywalne. Czasem okazywać inteligencję, lub emocje. Ale nie są podobieństwem Pana.
Maszyny stworzył człowiek.
A nic co stworzył człowiek nie może być doskonałe. Nie może zasługiwać na zbawienie. Nie bez duszy.

A jednak spodziewał się po nim czegoś innego.
Był podobno super inteligentny. Nadczłowiek, wykorzystujący ogromny zasób wiedzy i logicznego myślenia.

I mimo wszystko wybrał najkrótszą drogę.


Kto tym razem miał racje? Czyżby Jonasz, próbujący zmanipulować Crucifixa, by pozbawił życia tamtych ludzi?
Netaniasz nauczył się jednego - nic na Gehennie nie jest takim, jakim się wydaje.

Mądrość zostanie mu objawiona w swoim czasie. Na ten moment musi zachować ich przy życiu i umożliwić kontynuowanie misji.

Bo w końcu nic co robił on sam, nie było wymierzone przeciwko Panu. To on ma tu wiarę. I najwidoczniej to on będzie musiał ubrudzić swoje ręce, by zapewnić bezpieczeństwo. Im wszystkim.


Powolne skinięcie głową. Netaniasz próbował złapać spojrzenie androida, jednak warstwa gogli uniemożliwiała mu to. Ciekawe o czym teraz myśli. Co czuje, kiedy ma świadomość, że wysyła człowieka by zabił. Triumf? Trwogę? Wstyd? Nic?

Niech myśli co zechce. Dopóki Netaniasz jest świadom swoich czynów, ten wymysł techniki nie ma nad nim przewagi.


- Wybaczcie moi drodzy, ale czas nas nagli. Nie mamy całego dnia, by stać w tym impasie - mówił tym samym łagodnym tonem, powoli zbliżając się w ich stronę. - Moi przyjaciele są śmiertelnie chorzy. Zaraza, najokropniejsza jaką oczy ludzkie mogły zobaczyć, a jakie ciało mogło nosić. Męczarnie, których nawet sam szatan nie zażyczyłby człowiekowi - przerwał, jeszcze bardziej zwalniając kroku.- Więc możecie albo po prostu przejść, unikając z nami kontaktu fizycznego, albo spróbujecie nas rozstrzelać. Ale w tym wypadku na niczym się nie wzbogacicie. Wszystkie nasze rzeczy są już oblepione tym paskudztwem - zatrzymał się. Strzelbę miał ciągle opuszczoną. Starał się trzymać na widoku. Przez chwilę namyślał się nad czymś. Przez dosłownie ułamek sekundy dźwignął jeden kącik ust w chytrym uśmieszku. Podniósł wzrok. Nie było już w nim uprzedniej łagodności. Zamieniła się miejscem z determinacją. Wziął głęboki oddech, a następnie przemówił pewnym siebie, twardym i niepodobnym sobie głosem - Więc jak robimy, umieramy, czy po prostu stąd spieprzacie?


Teraz to zrozumiał. To nie oni byli celem. To była lekcja, w jaki sposób łatwo można nim pomiatać. Wysyłać na czynienie zła. Jonasz. STRAŻNIK. Technologia. To wszystko, co ich tu otaczało, było wytworem szatana. Najgorszą zarazą. Gorszą od tej panującej w ich sektorze. W taki sposób mają zatracić człowieczeństwo. Ale on na to nie pozwoli.

Musi przemówić tym ludziom do rozsądku. Jeśli przeleje się krew, sztuczna inteligencja wygra.

A co jeśli odmówią?

Ich uwaga będzie skupiona na nim samym.
Wtedy się będzie modlił, że Ortega chwilowo zapewni mu wsparcie, aby i on mógł wypalić do nich ogniem. Że Rick strzeli pierwszy, zmuszając ich do szukania zasłony, kiedy on ruszy ze strzelbą w swych dłoniach. I nie zawaha się zabić.


W tym momencie miała mu zostać objawiona Wola Boża. W tej właśnie chwili sam Wszechpotężny pokaże mu, jaką ścieżką ma kroczyć.

I już nie będzie wątpliwości.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172