Wiatry Magii: Część I Gdzieś na traktach Imperium, przedpołudnie
Gościniec. Gęsty las. Zasadzka. Krzyk. Świst strzał. Ogólne zamieszanie. Kwik koni. Kurz i pył. Kłęby kurzu. Jeszcze głośniejsze krzyki i jeszcze więcej strzał. Ktoś atakuje nieuzbrojonych wędrowców i karawany kupieckie. Szczęk ostrzy i wyzwiska. Krew, krew wszędzie. Zalewa oczy, wpada do ust. Na ziemi kałuże krwi zmieszanej z piachem. Chaos i ogólny rozgardiasz. Nagle, pośrodku bitwy wybucha ogień. Ktoś cisnął kulą ognia. Do smrodu krwi i gówna dochodzi swąd palonego ciała.
Między szczękiem oręża i bezładnym chórem wrzasków daje się słyszeć krzyk. Krzyk, który niesie w sobie informację mrożącą krew w żyłach. Jedyny krzyk, który da się zrozumieć w ogólnym zgiełku. I wyraz, który słyszało niewielu żyjących, ale setki, może nawet tysiące martwych wojowników.
- Zwierzoludzie!
A potem była już tylko ciemność...
***
Ostland, rano
Obudziliście się prawie jednocześnie, niemalże jak na gwizdek. Może to przez pianie koguta na podwórku, a może przez jasną łunę słońca, wpadającą przez duże okno w izbie. Niemal od razu zauważyliście coś dziwnego. Każde z was miało zabandażowaną prawą rękę i lewą nogę. Do tego noga usztywniona była dwoma deszczułkami. Najdziwniejsze jednak było to, że kończyny nie bolały. Bolał łeb. I to mocno, jakby każdy z was wypił dzień wcześniej po beczce taniego piwa, albo pokaźną butlę samogonu, robionym na podejrzanym zacierze z suchego chleba. Pamięć też szwankowała. Nie pamiętaliście nic. Ledwie urywki. Migające obrazy, pojawiające się i znikające, jak sen, który próbuje się za wszelka cenę zapamiętać.
Oprócz was leżało tam jeszcze dwóch typów. Jednym z nich był elf rzężący coś pod nosem. Biedak majaczył, jak przez sen.
- Nie chcę... nie dotykaj... to boli... to jest złe...
Najwyraźniej był pomylony, albo miał cholernie realistyczny sen.
Ten drugi ranny - khazad - zdawał się juz nie żyć. Śmierdziało od niego, jak od umarlaka. Być może była to tylko woń typowego krasnoluda, ale fakt, że się wcale nie poruszał nie świadczył dobrze o jego zdrowiu.
Oprócz nich w pokoju nie było nikogo. A pokój mógł pomieścić znacznie więcej osób. Wzdłuż wybielonych ścian, po obu stronach pomieszczenia stał długi rząd drewnianych łóżek z cienkimi materacami, które potrafiły uszkodzić kręgosłup bardziej niż ork na sterydach. Oprócz prycz, w pokoju nie było żadnych mebli, co w połączeniu z białymi, jak śnieg ścianami i dwoma wielkimi, zakratowanymi oknami, nadawało mu ponurego, szpitalnego nastroju.
Elf dalej rzęził, a kur piał, choć dawno minęła pora budzenia. Za drzwiami, wstawionymi dokładnie na środku jednej ściany, rozległo się stukanie butów, a izbę wypełnił zapach świeżego chleba i smażonych jajek.
Od razu poczuliście się głodni... Nawet krasnolud rzucił się w spaźmie, zapewne z powodu zbliżającego się posiłku.