Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2013, 17:15   #141
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Goethe miał wreszcie czas by trochę o siebie zadbać, ale czy miało to sens jakiś większy przed wyprawą w kanały Averheim? System odprowadzania nieczystości, przywoływał na myśl krwiobieg ludzkiego ciała, pełnego pływów kloacznych miast krwi, i tak właśnie rozprzestrzeniała się po mieście zaraza w postaci morderców, potworów czy chorób. Averheim trawiło zło, niczym pręga widąca skażenie wprost do serca. Wypadało zatem by odnaleźć owe serce i przebić je ostrzem. Akolita spojrzał na swój sztylet, westchnął lekko i odłożył go na bok. Chwycił grzebień i począł czesać wpierw swą siwą czuprynę, a później wąsy i brodę. Następnie przyszedł czas na kolejna porcję maści od dobrotliwego karczmarza z Zasłużonego Odpoczynku. Myśli jednak wciąż nie dawały spokoju.

Na ścianach kwatery przydzielonej akolicie w Trumnie Kowala, Thomas pozawieszał karty pergaminu. Otoczona innymi, środkowa nota miała na sobie ładnie skreślone sybmbole, tak szczegółowo skopiowane ze ścian garbarni. Thomas waptrywał się w nią godzinami i szukał tłumaczenia, jakiegoś oczywistego rozwiązania. Obok karty, rozwieszone były możliwe przekłady, spisane przez kleryka. Pod uwagę wziął on bowiem znane konstelacje gwiezdne, wiedzę z zakresu teologii, prastarych traktatów, odniesień do historii powszechnej, tłumaczenia na wszelkie znane sobie jezyki... i nic. Symbole pozostały niejasne, bardzo było to irytujące, prosiło wręcz o modlitwę do bogini, ale Goethe nie mógł się skupić na modłach. Chwycił za to w dłoń pióro i począł spisywać list, a później drugi, podobny. Odbiorcami listów byli, Victor Glotzz, najwyższy kapłan Vereny w Averheim oraz Manfred Archibald, nie kto inny jak najwyższy arcykapłan Najświętszej Panienki Vereny, zasiadający w Altdorfie. Zdaniem Thomasa, Glotzz winien być na bieżąco informowany o tym co się dzieje na jego podwórku, z arcykapłanem Manfredem było odrobinę inaczej. Najwyższy rangą zwierzchnik Sprawiedliwej, pewnie dostawał takich listów około tuzina dziennie, i to z każdej strony Imperium, ale wypadało by w annałach altdorfskich bibliotek, odnotowano co dzieje się w Averheim w tym czasie. Tak należało postąpić. Kopie symboli ze ścian garbarni również zostały załączone do listów, a w każdym była i prośba o pomoc wszelką w odcyfrowaniu owych znaków. Odpowiedzi z Altdorfu można by czekać tygodniami, jeśli takowa nadejdzie, ale trzeba było próbować. Każdy sposób mógł dać rezultat, życie uczyło że odpowiedzi nadchodziły czasem z najmniej oczekiwanych stron, zupełnie niczym błyskotliwi wrogowie.

Idąc na spotkanie z towarzyszami, Goethe porozmawiał z herr Wolsh'em. Poprosił o wysłanie obu listów. Upewnił się że karczmarz nie pomyli przesyłek, wszak może nie był piśmienny, ale nie wypadało obrażać takimi pytaniami kogoś kto miał wyświadczyć przysługę. Thomas musiał upewnić się także że listy nie zostaną dostarczone przez towarzystwo przewozowe Czerwona Strzała. Zaznaczył to bardzo wyraźnie. Akolita zostawił kilka srebrników z karczmarzem, tak by ten mógł zapłacić za nadanie listów i by mógł posłać kogoś by ten dostarczył porcję papieru i atramentu do pokoju Thomasa, jako że te ostatnie kończyły się już. Ich jakość nie miała znaczenia... ważne było tylko to co na owych kartach spisane. Treść nad formą.

Koniec końców, zły znak pojawił się na horyzoncie. Goethe myślał że jest gotów do zejścia w otchłań kanałów Averheim, ale nie, zapomniał o czymś i musiał wrócić do swego pokoju. Sztylet, jakże mógł zapomnieć o swej jedynej broni? Zafrasowany przed samym sobą, Thomas przypiął broń do pasa. Wiedział że ostrze nie jest wiele warte w potyczce. Parsknął z uśmiechem. ~ Coś tak małego może wystarczy by przebić serce zła... zupełnie jakbyśmy my byli takim małym sztyletem. Hm... zobaczymy. ~ Po prawdzie jednak do śmiechu mu nie było. Na spotkanie dotarł z miną godną skupionego przed walką szermierza. Bał się.

***

Thomas szedł kanałami. Wprost cudownie, wcale nie. Zniszczone sandały, nawet jeśli nie byłby tylko cieniem swej świetności sprzed dwunastu lat, kiedy to Thomas je zakupił, to i tak przepuszczałyby nieczystości wprost na stopy akolity. Solidne kawałki szamba obijały się o mokre już nogi, Thomas wolał nie wiedzieć czym były, domyślał się, ale nie spoglądał.

Idąc mokrymi chodnikami, nie skupiał się na rozmowie z trzema przewodnikami przydzielonymi grupie śledczych przez kapitana straży, spoglądał za to na ściany i sufity. Wodził ręką po solidnych murowaniach, rozglądał się za śladami, czegokolwiek co nie pasowałoby do obrazu ścieków. Miary czasu niezmienne z reguły, wciąż przesuwały się, opadały i niosły schyłek dnia. Czas mijał, a nie odkryto niczego co mogło pozwolić rozwikłać sprawę porwań i morderstw. Goethe tracił kontakt z rzeczywistością. Jak na stare lata, akolita miał doskonały wzrok, mało kto wiedział że mógł widzieć lepiej w ciemnościach niż większość ludzi... i to czasem mogło być zgubne. Postrzegając więcej, starzec spowalniał pochód. Jak szaleniec dotykał ścian i szukał pęknięć. Wodził po nich palcami niczym murarz sprawdzający dobrze wykonaną robotę. Bolała go głowa. Akolita wiedział, że fakt iż może on lepiej widzieć w ciemnościach nie jest czymś normalnym... nie mutacją, nie chorobą, ale też nie czymś powszechnym. Zawsze od nadmiernego wytężania wzroku czoło rozpalało się mu jak od gorączki. Tak było i tym razem. Ulgę przyniósł głos Gotz'a.

Wpierw ślady... dostrzegł je i akolita. Później zapach, Thomas niczego nie czuł ale kanalarz już tak. Później był czas na znalezisko.

- ... ja to wezmę. Panna Irmina ma rację... nie tykajcie tego. - Thomas oderwał kawałek swej szaty i nadstawił ją by kanalarz mógł wrzucić, w tak skonstruowaną sakiewkę, znalezioną, dziwną gwiazdkę. Starzec modlił się cały czas. Prosił o ochronę od zła dla całej grupy, ale zwłaszcza dla siebie. Jasnym było że element tajemniczej i obco wyglądającej broni jest wykonany z metalu transmutacyjnego, potocznie zwanego czarcim pyłem lub spaczeniem. Teraz ta śmiercionośna błyskotka była w posiadaniu akolity. Choć wcale mu się to nie podobało i nie był pewien jak się z tym obchodzić, jednak nikt inny nie aspirował by owe przekleństwo wziąć w posiadanie. Czyżby wszyscy uważali że staruszek jest do tego dobry? Najmniejsza strata? Jeśli tak, to mieli rację. Za dużo tajemnic przed Irminą, lat w szczęściu przed Hanną, stepów przed Almosem, by się pakowali oni w styczność ze spaczeniem. Starzec o siwej brodzie był do tego w sam raz.

Od tego momentu myśli Thomasa były skierowane ku tajemniczemu znalezisku. Podnoszący się poziom wody, smród, wilgoć, to przestało mieć znaczenie. Trzeba było rozwiązać zagadkę Averheim, natychmiast. Zło potężne wzięło we władanie owe miasto.

***

Zepsute powietrze doków, zapach ryb, starych i spruchniałych łodzi, pomyje wylane pod ściany budynków. Okazuje się że zapach miasta nie był tak inny niż zapach kanałów, jakby tak się temu wwąchać dało. Jednak i tak Thomas przywitał mrok miasta i jego odory, ciężką kontencją, ale radosną na swój sposób. Duże znaczenie miała tu pupa panny Irminy. Tak się złożyło że Goethe wspinał się zaraz za ową młódką po drabinie ku powierzchni. Choć Irmina odziana po męsku była, to kształtów ukryć nie mogła w sposób doskonały. W ciemności, akolita poczerwieniał, zaciągnął się skwaśniałym powietrzem doków, spuścił wzrok, a tam, na szyi, czekał na niego symbol wagi. Wszechmocna kotwica wiary. Goethe pociągnął nosem i uniósł brwi. Trzeba się było skupić na zadaniu.

Kompania debatowała na temat zasadzki, a Thomas w tym czasie, starał się oczyścić szatę z nieczystości, robił zatem coś co udać się prawa nie miało. Głos Almosa zwrócił jednak uwagę każdego, w tym i Thomasa oczywiście. Coś działo się na terenie garbarni. Goethe sięgnął po swój sztylet i obnażył stalowe ostrze. Szybki rachunek dał prosty wynik. Thomas postanowił trzymać się blisko Klausa, wydawało się że jego sposób walki jest taktycznie poprawny w rozumowaniu kogoś takiego jak akolita, człowieka z wojennym doświadczeniem, ale jedynie z pozycji obserwatora.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 19-09-2013 o 22:31.
VIX jest offline