Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2013, 11:55   #21
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Z początku JD był podekscytowany. Pierwsza prawdziwa misja, poczucie odpowiedzialności, nowe miasto, nieznane wcześniej osoby… Podniecenie nie przeradzało się w strach przed nieznanym, gdyż po jego stronie stała Mary. Nie był w tym sam. Jednak Matka aż do teraz nie miała tego komfortu - jako Archont działała w pojedynkę i tylko na siebie mogła liczyć. Do momentu, gdy i on znalazł się na scenie, by choć trochę ulżyć wampirzycy. Jednak wyraz jej twarzy nie wyrażał ani ulgi, ani podobnej mu ekscytacji. Z tego powodu i jego uniesienie osłabło, przekształcając się w ponurą melancholię.

Z melancholią przyszło zwątpienie. Dlatego też JD odwołał się do starego, dobrego sposobu na pozbycie się złych emocji - modlitwy. Jednak medytacja nie zdołała ukoić nerwów. Być może gdyby nie przerywał jej kolejnym ukradkowym spojrzeniem w kierunku Mary

Nawet medalik nie roztaczał aury świętości - był to po prostu kolejny kawałek metalu. Ashford doszedł do wniosku, że w takim razie nie ma sensu dalej go nosić, lecz… i tak nie potrafił się przełamać i go ściągnąć. Symbol wiary więc dalej otulał szyję, która tak jakby już do niego nie pasowała.

Może potrzebny był mu kolejny chrzest? Ashford odniósł wrażenie, że pierwszy został unieważniony z chwilą ludzkiej śmierci i drugimi narodzinami.

Wymyślał wszystko, byle tylko nie nazwać rzeczy po imieniu.

Później przyszedł sen, a następnego wieczoru obudził się rześki i już nie zadręczał się wymyślonymi zgryzotami. Podszedł do okna, rozsunął zasłony. Niebo czarne jak smoła gęsto oblepiało nieliczne gwiazdy. Wiatr szumiał między drzewami, każąc każdemu pojedynczemu listkowi tańczyć. Samotna para przechadzała się wzdłuż ulicy - mężczyzna pokazywał palcem na wystawę salonu sukni ślubnych i jakby rzekł: "chcę, żebyś wzięła ze mną ślub ubrana właśnie w tę". Na te słowa kobieta obruszyła się, wymamrotała kilka słów, po czym ruszyła dalej, nieco speszona. Gdy znalazła się w zasięgu światła najbliższej latarni, JD zauważył, że jest cała zarumieniona. Mężczyzna roześmiał się, po czym dołączył do niej.

Ashford przypomniał sobie wizję Belli w sukni ślubnej. Myśli potoczyły się niczym lawina i prędko przed oczyma stanęła Cassie.

Cassie nie była jedynie osobą. Stanowiła także kilka długich lat jego życia. Składało się na nią wiele wieczorów, mnóstwo dni, nieskończoność drobnych chwil. Cassie rozwiązująca krzyżówkę i pytająca o jedno z haseł. Cassie głaszcząca mokrego psa sąsiadki spotkanej na ulicy. Pies otrząsa się, Cassie wydaje okrzyk i upada na trawę, JD powstrzymuje śmiech i biegnie pomóc wstać. Cassie paląca papierosy, Cassie słuchająca z nim muzyki, Cassie wybierająca pomiędzy paprykami pakowanymi po trzy w folii spożywczej i tymi sprzedawanymi na wagę.

Cassie rozpadająca się na dwa kawałki pod wpływem ostrej karabeli.

JD chciał jeszcze raz zapytać Mary o zawartość pendrive'a, lecz… w tej chwili nie potrafił. To nie był odpowiedni moment. Matka pamiętała o jego prośbie - niejednokrotnie wręcz popisywała się swoją fotograficzną pamięcią. Bez jego nagabywania pomoże rozwiązać zagadkę. Trzeba jedynie dać jej czas.

A teoretycznie - jako wampir - czasu miał w nieskończoność.

Szum wody. Prysznic. Mary pod prysznicem. Powinien wejść, czy pozostać? Poczekać, czy nawet nie pytać? Ashford oparł się o biurko, smakując dotykiem sztuczną nawierzchnię i wpatrzył się w drzwi prowadzące do tętniącego parą pomieszczenia.

Po chwili wstał, zrobił kilka kroków naprzód i zapukał. Normalny człowiek prawdopodobnie nie usłyszałby tego przy tak intensywnym strumieniu wody, lecz… to była Mary, nie normalny człowiek.

JD przypomniał sobie scenę skalpowania rozgrywającą się na jednej z weneckich uliczek.

Dokładnie - Mary, nie normalny człowiek. Nawet nie zmniejszyła strumienia wody. Kiedyś zapewne i on nie usłyszałby jej głosu pośród plusków, teraz nie miał z tym problemów. Też nie był już normalnym człowiekiem.

- Co tam? - zapytała zwyczajnie.

To samo pytanie zadane na różne sposoby może na ogół spotkać się z diametralnie innymi odpowiedziami. Ashford chciał sprytnie wykorzystać tę prawdę.

- Chcesz ze mną porozmawiać?

Równie dobrze mógłby zapytać: "czy mogę wejść".

- Chyba wiesz, co robić - padła odpowiedź - Masz w czymś problem?

JD złapał za klamkę, po czym wszedł do środka. Uderzyły go kłęby pary, która zwilżyła włosy i skórę. Mary lubiła gorące kąpiele.

- Nie mam problemu. Oczywiście mam problemy, ale nie teraz chce je rozwiązywać. Po prostu chciałbym porozmawiać, dowiedzieć się więcej o tobie. Co robisz, gdzie jesteś pomiędzy misjami. Kim jest mój… Dziadek, lub Babka. Dlaczego ostatnio nie dopisuje ci humor… I też, na sam koniec... co planujesz na dzisiaj.

Kobieta zakręciła kurek i rozsunęła zaparowane szyby. Była cała mokra, odziana jedynie w czerwone pukle, z których skapywały krople wody. Bez makijażu i ciężkich butów nie wydawała się taka groźna, lecz... kobieca. Jej ciało było blade, sprężyste i ładnie umięśnione. Jakiekolwiek życie kiedyś wiodła jako śmiertelniczka, ruch nie był jej obcy.


- I dlatego musiałeś wejść mi pod prysznic? - uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy pozostawały poważne - Przyznaj się, chciałeś sprawdzić czy mam macki.

Nie patrząc już na JD, zaczęła wykręcać włosy.

- Przydaj się na coś i podaj mi ręcznik - poleciła.

JD próbował nie spoglądać na perfekcyjnie skrojone ciało. Oparł się o framugę i skoncentrował na swoim odbiciu w lustrze. Jednak nie tylko on sam odbijał się w wypolerowanej tafli. Dostrzegł też idealny łuk pleców, który prędko przechodził w…

To było bardzo długie lustro.

JD rozpostarł ręce niczym ojciec witający powracające z pielgrzymki dzieci.

- Po co ci ręcznik, skoro o mnie możesz się wytrzeć? - odparł.

Powstrzymał uśmiech. Udawana powaga dodawała sytuacji kolejnej dozy komizmu. Wtem poczuł pęd powietrza. Przeciąg? Zanim zdążył się zorientować co się stało, to, co wziął za silny podmuch, zbiło go z nóg i pociągnęło na drugi koniec mieszkania. Oto jak działała kolejna ich moc klanowa - akceleracja.
Mary trzymała JD za gardło, przyciskając do ściany. Jej wzrok był rozogniony.

- Nie prowokuj mnie - słowa zostały wypowiedziane szeptem.

Po chwili kobieta zwolniła uścisk i odwróciła się. Jak gdyby nigdy się nie stało, skierowała bose stopy w stronę szafy z ubraniami.

- Jeśli się dzisiaj spiszesz, opowiem Ci o moim ojcu... choć jak dla mnie pewne historie powinny zostać zapomniane.

- Mam przesłuchać rodziny ofiar, prawda? - prędko odparł, podążając za Mary. - Chciałabyś, żebym zaczął od którejś konkretnej? Na przykład pierwszej, ostatniej lub… najbardziej zmasakrowanej?

Matka zrobiła na nim wrażenie. Niezwykła prędkość połączona z żelaznym uchwytem po prostu musiała onieśmielić. JD odczuwał palące ślady po pięciu paznokciach, więc odruchowo podniósł rękę, by dotknąć obolałego gardła. W porę zrezygnował - nie chciał okazywać niepotrzebnej słabości Matce.

Nie patrzyła na niego. Odwrócona tyłem, niespiesznie wybierała ubranie, kołysząc przy tym lekko biodrami, jakby droczyła się z Ashfordem. Tak, na pewno robiła to celowo.

- Podobno mam w ciebie wierzyć, więc... wierzę, że postąpisz mądrze.

Wciągnęła przez grzbiet czarną, drapowaną sukienkę, zupełnie nie frasując się brakiem bielizny. Czy zawsze tak chodziła ubrana? Przeczesała palcami wciąż mokre włosy, po czym obróciła twarz w stronę JD. Chyba nigdy nie przywyknie do jej spojrzenia...

- Pamiętaj tylko... tym razem nie będzie mnie za Twoimi plecami. Jeśli wpadniesz w kłopoty, nikt cię nie uratuje, dlatego... - Matka zająknęła się - Masz być czujny. I w razie zagrożenia wiać. To Twoja pierwsza misja, dlatego wszelka ostrożność jest wskazana. Rozumiesz?

Krwawa Mary znów zaczęła grzebać w szafie, po czym wyjęła sporych rozmiarów kosmetyczkę. Jak się okazało po chwili, gdy rozchyliła jej wieko, w środku znajdowała się broń wszelkiej maści, oscylująca głównie w okolicach kieszonkowej wielkości. Od białej, poprzez palną aż po wymyślną mini-kuszę.

- Masz unikać walki, ale gdyby było to konieczne... weź coś z tego na drogę.

JD nigdy nie miał pistoletu w dłoni, toteż metaliczny blask Desert Eagle nieco go onieśmielał. Jednak ostatecznie wyjął go z kosmetyczki - wraz ze stosunkowo długim nożem. Chwytając rękojeść poczuł się nieco pewniej. Stosunkowo długo trenował szermierkę i choć posługiwanie się szablą czy floretem bez wątpienia nie było analogiczne z władaniem nożem… wciąż dodawało pewnego doświadczania w obchodzeniu się z bronią białą.

- To tylko zwykły… wywiad środowiskowy, kto miałby mnie atakować…? - wyszeptał, niepewny czy kierować pytanie do Mary, czy do siebie. - Czy będę mógł się z tobą skontaktować na odległość? Masz komórki, karty prepaid, czy coś podobnego? - zapytał. - W razie zagrożenia - gdzie wiać? Do którego z mieszkań? Pytam, żeby wiedzieć, gdzie oczekiwać cię przed świtem. Poza tym… powiesz mi, co ty będziesz w tym czasie robić? I… przydałaby się jakaś legitymacja policji krajowej… zapewne niczego takiego mi nie wyrobiłaś, prawda? Myślałem, aby przebrać się za księdza, ale to miałoby sens głównie przy spotkaniu z rodziną najświeższej ofiary. Ostatecznie mogę po prostu podać się za brata podobnie zmasakrowanej dziewczynki… bo na ojca wyglądam za młodo. Ale posiadanie rządowej legitymacji dałoby mi z góry status, którego nie mógłbym uzyskać w żaden inny sposób.

Do głowy napłynął mu obraz Mary hipnotyzującej studenta… On nie potrafiłby czegoś takiego zrobić. A jeśli już, to na pewno nie z takim sukcesem. Jednak Cook powiedział, że będąc potomkiem tak silnej wampirzycy, sam też miał potencjał większy od przeciętnego…
Ale być może Nosferatu nie to miał na myśli.

Nagle Mary rozproszyła umysł. Podeszła do niego blisko... bardzo blisko. Jej palce pogładziły miejsce, gdzie jeszcze parę minut temu trzymały jego szyję w uścisku śmierci. Teraz były takie delikatne i miękkie...

- Posłuchaj. To, że pozwalamy sobie na pewne wybiegi... by utrzymać maskaradę, to nasz atut - opuszki palców jak muśnięcia skrzydeł motyla pieściły jego skórę - Nie jesteśmy jednak bogami, by wszystko szło po naszej myśli. Im dalej od prawdy, tym większe prawdopodobieństwo, że kłamstwo zostanie odkryte. Wysil się - dłoń powoli spełzła po torsie, aż dotarła do paska spodni - Pomysł z księdzem jest niezły. Poza tym możesz być dziennikarzem, znajomym znajomego, synem policjanta, który zainteresował się sprawą. I do tego nie potrzeba dokumentów, a jedynie trochę charyzmy - poczuł jak szczupłe palce tańczą przez ułamek sekundy na jego kroczu. - W Twojej sekcie, czy jak to się zwało, nie brakowało Ci daru wymowy, więc... do roboty!

Ręka odsunęła się. Krwawa Mary mrugnęła do JD, po czym zwyczajnie oddaliła się. Przez chwilę sama wybierała broń z “kosmetyczki”, a kiedy już dokonała wyboru, ignorując obecność potomka, dokończyła zakładanie garderoby (jednak ubrała majtki).

- Messenger do komunikowania ze mną masz w bokserkach. - rzuciła przy drzwiach - Miłego wieczora, synku!

Został sam. Sam z aktami rodzin i urządzeniem, którego wcześniej nie zauważył, a które teraz zaczęło zdradliwie wibrować. Wyjął je z bokserek, zastanawiając się, czy to może właśnie dlatego Mary nie chciała go przytulić - bo urządzenie elektroniczne mogłoby się popsuć z wilgoci. Uśmiechnął się pod nosem, po czym podszedł do szafy i ubrał najzwyklejszy, najmniej zwracające uwagę biały T-shirt i ciemne dżinsy. Sutannę zamierzał wziąć spakowaną w torbie - z jednej strony nie chciał paradować po mieście w czarnej sukience, a z drugiej… wcale nie miał pewności, że rodziny są wierzące. Koloratka mogła mu równie dobrze otworzyć drzwi, co zamknąć. Choć… jeżeli ktoś przychodzi, aby pocieszyć po tragicznej stracie dziecka… nie wyrzuca się go z domu. Bez względu na różnice w przekonaniach religijnych.

Jeszcze raz rzucił okiem na ciemny materiał wiszący na wieszaku. W dokładnie takim czymś witał go proboszcz Reeves. Z powodu dokładnie takiego czegoś postanowił założyć własną, bardziej przyjazną ludziom wspólnotę. Właściwie słowo "założyć" nie było do końca odpowiednie - to samo się zdarzyło. Skrzywdzeni ludzie szukali u niego pocieszenia. Nie używał charyzmy, o której mówiła Mary. Nie drukował, nie rozdawał ulotek. Po prostu… był - takim, jakim… był - a ludzie to kupili.

Usiadł przy biurku, po czym potarł skronie. Właściwie przez te wszystkie lata sam uwięził się w dramacie z dzieciństwa. Na jego bazie zbudował cały swój świat i tylko jemu zawdzięczał taki, a nie inny obraz życia codziennego. Czy było to zdrowe? Trudno powiedzieć. Jedyne, czego był pewny to to, że Mary go wyswobodziła. Dała nowe życie, nowe priorytety. Stare nie były złe, po prostu dotyczyły zamkniętego już rozdziału, przez co zaczęła panoszyć się stęchlizna, a Matka… to wszystko odświeżyła.

Ashford westchnął, zastanawiając się czy wszystko dobrze interpretuje. Otworzył teczkę. Z pewnych powodów przy Mary czuł się o wiele silniejszy psychicznie. Gdy był sam - tak jak w tym momencie - odczuwał, że nowe odpowiedzialności nieco przytłaczają. Wyciągnął pierwszą kartkę. Nie był zawodowcem. Ciężar spoczywający na barkach nie pozwalał zapominać o sile grawitacji.

Co więc czuła Matka - jeżeli on reagował w ten sposób na powierzone mu, o wiele mniej ważne zadanie?

Mimowolnie wzruszył ramionami i zabrał się do czytania.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 20-09-2013 o 12:00.
Ombrose jest offline