Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2013, 11:55   #21
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Z początku JD był podekscytowany. Pierwsza prawdziwa misja, poczucie odpowiedzialności, nowe miasto, nieznane wcześniej osoby… Podniecenie nie przeradzało się w strach przed nieznanym, gdyż po jego stronie stała Mary. Nie był w tym sam. Jednak Matka aż do teraz nie miała tego komfortu - jako Archont działała w pojedynkę i tylko na siebie mogła liczyć. Do momentu, gdy i on znalazł się na scenie, by choć trochę ulżyć wampirzycy. Jednak wyraz jej twarzy nie wyrażał ani ulgi, ani podobnej mu ekscytacji. Z tego powodu i jego uniesienie osłabło, przekształcając się w ponurą melancholię.

Z melancholią przyszło zwątpienie. Dlatego też JD odwołał się do starego, dobrego sposobu na pozbycie się złych emocji - modlitwy. Jednak medytacja nie zdołała ukoić nerwów. Być może gdyby nie przerywał jej kolejnym ukradkowym spojrzeniem w kierunku Mary

Nawet medalik nie roztaczał aury świętości - był to po prostu kolejny kawałek metalu. Ashford doszedł do wniosku, że w takim razie nie ma sensu dalej go nosić, lecz… i tak nie potrafił się przełamać i go ściągnąć. Symbol wiary więc dalej otulał szyję, która tak jakby już do niego nie pasowała.

Może potrzebny był mu kolejny chrzest? Ashford odniósł wrażenie, że pierwszy został unieważniony z chwilą ludzkiej śmierci i drugimi narodzinami.

Wymyślał wszystko, byle tylko nie nazwać rzeczy po imieniu.

Później przyszedł sen, a następnego wieczoru obudził się rześki i już nie zadręczał się wymyślonymi zgryzotami. Podszedł do okna, rozsunął zasłony. Niebo czarne jak smoła gęsto oblepiało nieliczne gwiazdy. Wiatr szumiał między drzewami, każąc każdemu pojedynczemu listkowi tańczyć. Samotna para przechadzała się wzdłuż ulicy - mężczyzna pokazywał palcem na wystawę salonu sukni ślubnych i jakby rzekł: "chcę, żebyś wzięła ze mną ślub ubrana właśnie w tę". Na te słowa kobieta obruszyła się, wymamrotała kilka słów, po czym ruszyła dalej, nieco speszona. Gdy znalazła się w zasięgu światła najbliższej latarni, JD zauważył, że jest cała zarumieniona. Mężczyzna roześmiał się, po czym dołączył do niej.

Ashford przypomniał sobie wizję Belli w sukni ślubnej. Myśli potoczyły się niczym lawina i prędko przed oczyma stanęła Cassie.

Cassie nie była jedynie osobą. Stanowiła także kilka długich lat jego życia. Składało się na nią wiele wieczorów, mnóstwo dni, nieskończoność drobnych chwil. Cassie rozwiązująca krzyżówkę i pytająca o jedno z haseł. Cassie głaszcząca mokrego psa sąsiadki spotkanej na ulicy. Pies otrząsa się, Cassie wydaje okrzyk i upada na trawę, JD powstrzymuje śmiech i biegnie pomóc wstać. Cassie paląca papierosy, Cassie słuchająca z nim muzyki, Cassie wybierająca pomiędzy paprykami pakowanymi po trzy w folii spożywczej i tymi sprzedawanymi na wagę.

Cassie rozpadająca się na dwa kawałki pod wpływem ostrej karabeli.

JD chciał jeszcze raz zapytać Mary o zawartość pendrive'a, lecz… w tej chwili nie potrafił. To nie był odpowiedni moment. Matka pamiętała o jego prośbie - niejednokrotnie wręcz popisywała się swoją fotograficzną pamięcią. Bez jego nagabywania pomoże rozwiązać zagadkę. Trzeba jedynie dać jej czas.

A teoretycznie - jako wampir - czasu miał w nieskończoność.

Szum wody. Prysznic. Mary pod prysznicem. Powinien wejść, czy pozostać? Poczekać, czy nawet nie pytać? Ashford oparł się o biurko, smakując dotykiem sztuczną nawierzchnię i wpatrzył się w drzwi prowadzące do tętniącego parą pomieszczenia.

Po chwili wstał, zrobił kilka kroków naprzód i zapukał. Normalny człowiek prawdopodobnie nie usłyszałby tego przy tak intensywnym strumieniu wody, lecz… to była Mary, nie normalny człowiek.

JD przypomniał sobie scenę skalpowania rozgrywającą się na jednej z weneckich uliczek.

Dokładnie - Mary, nie normalny człowiek. Nawet nie zmniejszyła strumienia wody. Kiedyś zapewne i on nie usłyszałby jej głosu pośród plusków, teraz nie miał z tym problemów. Też nie był już normalnym człowiekiem.

- Co tam? - zapytała zwyczajnie.

To samo pytanie zadane na różne sposoby może na ogół spotkać się z diametralnie innymi odpowiedziami. Ashford chciał sprytnie wykorzystać tę prawdę.

- Chcesz ze mną porozmawiać?

Równie dobrze mógłby zapytać: "czy mogę wejść".

- Chyba wiesz, co robić - padła odpowiedź - Masz w czymś problem?

JD złapał za klamkę, po czym wszedł do środka. Uderzyły go kłęby pary, która zwilżyła włosy i skórę. Mary lubiła gorące kąpiele.

- Nie mam problemu. Oczywiście mam problemy, ale nie teraz chce je rozwiązywać. Po prostu chciałbym porozmawiać, dowiedzieć się więcej o tobie. Co robisz, gdzie jesteś pomiędzy misjami. Kim jest mój… Dziadek, lub Babka. Dlaczego ostatnio nie dopisuje ci humor… I też, na sam koniec... co planujesz na dzisiaj.

Kobieta zakręciła kurek i rozsunęła zaparowane szyby. Była cała mokra, odziana jedynie w czerwone pukle, z których skapywały krople wody. Bez makijażu i ciężkich butów nie wydawała się taka groźna, lecz... kobieca. Jej ciało było blade, sprężyste i ładnie umięśnione. Jakiekolwiek życie kiedyś wiodła jako śmiertelniczka, ruch nie był jej obcy.


- I dlatego musiałeś wejść mi pod prysznic? - uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy pozostawały poważne - Przyznaj się, chciałeś sprawdzić czy mam macki.

Nie patrząc już na JD, zaczęła wykręcać włosy.

- Przydaj się na coś i podaj mi ręcznik - poleciła.

JD próbował nie spoglądać na perfekcyjnie skrojone ciało. Oparł się o framugę i skoncentrował na swoim odbiciu w lustrze. Jednak nie tylko on sam odbijał się w wypolerowanej tafli. Dostrzegł też idealny łuk pleców, który prędko przechodził w…

To było bardzo długie lustro.

JD rozpostarł ręce niczym ojciec witający powracające z pielgrzymki dzieci.

- Po co ci ręcznik, skoro o mnie możesz się wytrzeć? - odparł.

Powstrzymał uśmiech. Udawana powaga dodawała sytuacji kolejnej dozy komizmu. Wtem poczuł pęd powietrza. Przeciąg? Zanim zdążył się zorientować co się stało, to, co wziął za silny podmuch, zbiło go z nóg i pociągnęło na drugi koniec mieszkania. Oto jak działała kolejna ich moc klanowa - akceleracja.
Mary trzymała JD za gardło, przyciskając do ściany. Jej wzrok był rozogniony.

- Nie prowokuj mnie - słowa zostały wypowiedziane szeptem.

Po chwili kobieta zwolniła uścisk i odwróciła się. Jak gdyby nigdy się nie stało, skierowała bose stopy w stronę szafy z ubraniami.

- Jeśli się dzisiaj spiszesz, opowiem Ci o moim ojcu... choć jak dla mnie pewne historie powinny zostać zapomniane.

- Mam przesłuchać rodziny ofiar, prawda? - prędko odparł, podążając za Mary. - Chciałabyś, żebym zaczął od którejś konkretnej? Na przykład pierwszej, ostatniej lub… najbardziej zmasakrowanej?

Matka zrobiła na nim wrażenie. Niezwykła prędkość połączona z żelaznym uchwytem po prostu musiała onieśmielić. JD odczuwał palące ślady po pięciu paznokciach, więc odruchowo podniósł rękę, by dotknąć obolałego gardła. W porę zrezygnował - nie chciał okazywać niepotrzebnej słabości Matce.

Nie patrzyła na niego. Odwrócona tyłem, niespiesznie wybierała ubranie, kołysząc przy tym lekko biodrami, jakby droczyła się z Ashfordem. Tak, na pewno robiła to celowo.

- Podobno mam w ciebie wierzyć, więc... wierzę, że postąpisz mądrze.

Wciągnęła przez grzbiet czarną, drapowaną sukienkę, zupełnie nie frasując się brakiem bielizny. Czy zawsze tak chodziła ubrana? Przeczesała palcami wciąż mokre włosy, po czym obróciła twarz w stronę JD. Chyba nigdy nie przywyknie do jej spojrzenia...

- Pamiętaj tylko... tym razem nie będzie mnie za Twoimi plecami. Jeśli wpadniesz w kłopoty, nikt cię nie uratuje, dlatego... - Matka zająknęła się - Masz być czujny. I w razie zagrożenia wiać. To Twoja pierwsza misja, dlatego wszelka ostrożność jest wskazana. Rozumiesz?

Krwawa Mary znów zaczęła grzebać w szafie, po czym wyjęła sporych rozmiarów kosmetyczkę. Jak się okazało po chwili, gdy rozchyliła jej wieko, w środku znajdowała się broń wszelkiej maści, oscylująca głównie w okolicach kieszonkowej wielkości. Od białej, poprzez palną aż po wymyślną mini-kuszę.

- Masz unikać walki, ale gdyby było to konieczne... weź coś z tego na drogę.

JD nigdy nie miał pistoletu w dłoni, toteż metaliczny blask Desert Eagle nieco go onieśmielał. Jednak ostatecznie wyjął go z kosmetyczki - wraz ze stosunkowo długim nożem. Chwytając rękojeść poczuł się nieco pewniej. Stosunkowo długo trenował szermierkę i choć posługiwanie się szablą czy floretem bez wątpienia nie było analogiczne z władaniem nożem… wciąż dodawało pewnego doświadczania w obchodzeniu się z bronią białą.

- To tylko zwykły… wywiad środowiskowy, kto miałby mnie atakować…? - wyszeptał, niepewny czy kierować pytanie do Mary, czy do siebie. - Czy będę mógł się z tobą skontaktować na odległość? Masz komórki, karty prepaid, czy coś podobnego? - zapytał. - W razie zagrożenia - gdzie wiać? Do którego z mieszkań? Pytam, żeby wiedzieć, gdzie oczekiwać cię przed świtem. Poza tym… powiesz mi, co ty będziesz w tym czasie robić? I… przydałaby się jakaś legitymacja policji krajowej… zapewne niczego takiego mi nie wyrobiłaś, prawda? Myślałem, aby przebrać się za księdza, ale to miałoby sens głównie przy spotkaniu z rodziną najświeższej ofiary. Ostatecznie mogę po prostu podać się za brata podobnie zmasakrowanej dziewczynki… bo na ojca wyglądam za młodo. Ale posiadanie rządowej legitymacji dałoby mi z góry status, którego nie mógłbym uzyskać w żaden inny sposób.

Do głowy napłynął mu obraz Mary hipnotyzującej studenta… On nie potrafiłby czegoś takiego zrobić. A jeśli już, to na pewno nie z takim sukcesem. Jednak Cook powiedział, że będąc potomkiem tak silnej wampirzycy, sam też miał potencjał większy od przeciętnego…
Ale być może Nosferatu nie to miał na myśli.

Nagle Mary rozproszyła umysł. Podeszła do niego blisko... bardzo blisko. Jej palce pogładziły miejsce, gdzie jeszcze parę minut temu trzymały jego szyję w uścisku śmierci. Teraz były takie delikatne i miękkie...

- Posłuchaj. To, że pozwalamy sobie na pewne wybiegi... by utrzymać maskaradę, to nasz atut - opuszki palców jak muśnięcia skrzydeł motyla pieściły jego skórę - Nie jesteśmy jednak bogami, by wszystko szło po naszej myśli. Im dalej od prawdy, tym większe prawdopodobieństwo, że kłamstwo zostanie odkryte. Wysil się - dłoń powoli spełzła po torsie, aż dotarła do paska spodni - Pomysł z księdzem jest niezły. Poza tym możesz być dziennikarzem, znajomym znajomego, synem policjanta, który zainteresował się sprawą. I do tego nie potrzeba dokumentów, a jedynie trochę charyzmy - poczuł jak szczupłe palce tańczą przez ułamek sekundy na jego kroczu. - W Twojej sekcie, czy jak to się zwało, nie brakowało Ci daru wymowy, więc... do roboty!

Ręka odsunęła się. Krwawa Mary mrugnęła do JD, po czym zwyczajnie oddaliła się. Przez chwilę sama wybierała broń z “kosmetyczki”, a kiedy już dokonała wyboru, ignorując obecność potomka, dokończyła zakładanie garderoby (jednak ubrała majtki).

- Messenger do komunikowania ze mną masz w bokserkach. - rzuciła przy drzwiach - Miłego wieczora, synku!

Został sam. Sam z aktami rodzin i urządzeniem, którego wcześniej nie zauważył, a które teraz zaczęło zdradliwie wibrować. Wyjął je z bokserek, zastanawiając się, czy to może właśnie dlatego Mary nie chciała go przytulić - bo urządzenie elektroniczne mogłoby się popsuć z wilgoci. Uśmiechnął się pod nosem, po czym podszedł do szafy i ubrał najzwyklejszy, najmniej zwracające uwagę biały T-shirt i ciemne dżinsy. Sutannę zamierzał wziąć spakowaną w torbie - z jednej strony nie chciał paradować po mieście w czarnej sukience, a z drugiej… wcale nie miał pewności, że rodziny są wierzące. Koloratka mogła mu równie dobrze otworzyć drzwi, co zamknąć. Choć… jeżeli ktoś przychodzi, aby pocieszyć po tragicznej stracie dziecka… nie wyrzuca się go z domu. Bez względu na różnice w przekonaniach religijnych.

Jeszcze raz rzucił okiem na ciemny materiał wiszący na wieszaku. W dokładnie takim czymś witał go proboszcz Reeves. Z powodu dokładnie takiego czegoś postanowił założyć własną, bardziej przyjazną ludziom wspólnotę. Właściwie słowo "założyć" nie było do końca odpowiednie - to samo się zdarzyło. Skrzywdzeni ludzie szukali u niego pocieszenia. Nie używał charyzmy, o której mówiła Mary. Nie drukował, nie rozdawał ulotek. Po prostu… był - takim, jakim… był - a ludzie to kupili.

Usiadł przy biurku, po czym potarł skronie. Właściwie przez te wszystkie lata sam uwięził się w dramacie z dzieciństwa. Na jego bazie zbudował cały swój świat i tylko jemu zawdzięczał taki, a nie inny obraz życia codziennego. Czy było to zdrowe? Trudno powiedzieć. Jedyne, czego był pewny to to, że Mary go wyswobodziła. Dała nowe życie, nowe priorytety. Stare nie były złe, po prostu dotyczyły zamkniętego już rozdziału, przez co zaczęła panoszyć się stęchlizna, a Matka… to wszystko odświeżyła.

Ashford westchnął, zastanawiając się czy wszystko dobrze interpretuje. Otworzył teczkę. Z pewnych powodów przy Mary czuł się o wiele silniejszy psychicznie. Gdy był sam - tak jak w tym momencie - odczuwał, że nowe odpowiedzialności nieco przytłaczają. Wyciągnął pierwszą kartkę. Nie był zawodowcem. Ciężar spoczywający na barkach nie pozwalał zapominać o sile grawitacji.

Co więc czuła Matka - jeżeli on reagował w ten sposób na powierzone mu, o wiele mniej ważne zadanie?

Mimowolnie wzruszył ramionami i zabrał się do czytania.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 20-09-2013 o 12:00.
Ombrose jest offline  
Stary 11-10-2013, 10:55   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Akta:

Cytat:

OFIARA I
Imię i nazwisko: Mia Kügelgen
Wiek: 9
Zdjęcie:
Miejsce zamieszkania: ROSTOCK
Rodzice: Laura Kügelgen, Guye Ituuq
Wywiad środowiskowy: samotna matka – pielęgniarka, ojciec Portorykańczyk, nie odwiedzał córki od 6 lat, ale systematycznie płacił alimenty
Miejsce znalezienia zwłok: Rostock, plac budowy hipermarketu
Okoliczności śmierci: Szarpana rana na szyi, pozbawienie ofiary vitae, ciało znaleziono 4 miesiące od zgonu
Cytat:

OFIARA II
Imię i nazwisko: Marie Wanke
Wiek: 11
Zdjęcie:
Miejsce zamieszkania: ROSTOCK
Rodzice: Lina i Tom Wanke
Wywiad środowiskowy: 6 dzieci, 2 z poprzedniego małżeństwa matki, 4-krotne interwencje policji w sprawie zagłuszania spokoju, rodzina korzysta ze wsparcia opieki społecznej, matka – sprzątaczka, ojciec-bezrobotny, skazany 6 lata temu za kradzież samochodu
Miejsce znalezienia zwłok: Rostock, kontener odpadów miejskich
Okoliczności śmierci: Szarpana rana na szyi, pozbawienie ofiary vitae, ślady gwałtu, ciało znaleziono niespełna dobę od zgonu
Cytat:

OFIARA III
Imię i nazwisko: Sarah Bell
Wiek: 10
Zdjęcie:
Miejsce zamieszkania: Los Angeles, USA
Rodzice: Emilly i John Bell
Wywiad środowiskowy: rodzina majętna, trójka dzieci, ojciec – znany tłumacz, matka – była modelka, rodzina przebywała w Niemczech przy okazji targów motoryzacyjnych
Miejsce znalezienia zwłok: Las w pobliżu E-55
Okoliczności śmierci: Szarpana rana na szyi, pozbawienie ofiary vitae, ciało poćwiartowano na 11 części pośmiertnie, ciało znaleziono 3 dni od zgonu
Cytat:

OFIARA IV
Imię i nazwisko: Anna Müller
Wiek: 10
Zdjęcie:
Miejsce zamieszkania: ROSTOCK
Rodzice biologiczni: Ritta Hanusa – ubezwłasnowolniona i poddana leczeniu w szpitalu psychiatrycznym, ojciec nieznany
Rodzina zastępcza: Julia i Hans Müller
Wywiad środowiskowy: dziewczynka została zaadoptowana 5 lat temu przez bezdzietne małżeństwo dziennikarzy
Miejsce znalezienia zwłok: Peetscher See
Okoliczności śmierci: Szarpana rana na szyi, pozbawienie ofiary vitae, ciało obciążono kamieniem i wrzucono do jeziora, gdzie zostało odnalezione po 3 tygodniach od zgonu
Cytat:

OFIARA V
Imię i nazwisko: Magdalena Chochołowska
Wiek: 9
Zdjęcie:
Miejsce zamieszkania: Radom, Polska
Rodzice: Barbara i Igor Chochołowscy
Wywiad środowiskowy: Dziecko zaginęło w trakcie postoju, rodzina odwiedzała krewnych w Kiel, jedynaczka
Miejsce znalezienia zwłok: Las Kriegholz
Okoliczności śmierci: Szarpana rana na szyi, pozbawienie ofiary vitae, poparzenia I stopnia zadane pośmiertnie, ciało znalezione ok. 4 dni od zgonu
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 22-10-2013, 18:27   #23
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Zamazane kształty, figury. Wystarczy niepomyślne zjawisko pogodowe i cienka tafla szkła, by wypaczyć rzeczywistość. Nadać ustalonym, stałym formom nowe oblicze. Usunąć kontury i pozwolić kolorowi wylać się. Uwolnić zawartość kałamarza, rozpieścić atrament darem wolnej woli. Księżyc oraz latarnie rzeźbią cienie. Sztuczne światło przeciska się przez szybę. Pada na twarz. Pada na naklejkę św. Krzysztofa.

JD stoi w kolejce na stacji benzynowej.

Samochody przyjeżdżają, samochody wyjeżdżają, samochody w myjni. Po lewej stronie dealer Volkswagena - więcej samochodów. Po prawej serwis naprawczy - jeszcze więcej samochodów.

Baaardzo dużo samochodów.

Ashford wetknął lufę do baku, benzyna zaczęła się lać. Samochód połykał ją łapczywie, niczym wampir krew. Wystarczyło dotknąć karoserii, by upewnić się jak bardzo jest zimna. Niczym wampir. Machina stała prężnie na czterech napompowanych kołach. Potrafiła poruszać się prędzej, niż człowiek. Też niczym wampir. To wystarczyło, by dojść do niezbitego, słusznego faktu - tak jak Adam został stworzony na podobieństwo Boga, tak JD odpowiadał samochodowi. Mary siedziała za kierownicą.

Czy Ashford skarżył się na to? Oczywiście, że nie. Nie miał nic przeciwko. Każdy samochód w głębi blaszanego serca lubi oschły asfalt drogi i powietrze obijające się o przednią szybę.

- Dziękuję, ojcze - odparł kasjer po tym, jak Brujah wystukał kod PIN na gumowej klawiaturze.

Sztywna, wykrochmalona koloratka jakby wyprostowała się z dumy na te słowa.

- Wszelkie małe zwierzęta, które pełzają po ziemi, są obrzydliwością – nie wolno ich jeść! Cokolwiek pełza na brzuchu, cokolwiek chodzi na czterech nogach i cokolwiek ma wiele nóg spośród małych zwierząt pełzających po ziemi, nie będzie przez was jedzone, bo to jest obrzydliwość.

Ashford obrócił się na cytat z Księgi Kapłańskiej. Wychudzony, pryszczaty podrostek rozdawał informatory religijne i innego rodzaju ulotki.

- Święta prawda - odparł JD. - Obrzydliwość. Dwunożne smakują lepiej.

Nastolatek nie był pewny, czy dobrze usłyszał.

- Dlaczego akurat ten fragment z Pisma Świętego? - dodał Ashford.

- Wie ojciec, jak wiele zwierząt jest zabijanych codziennie w rzeźni? I jest to akt łaski, zważając na warunki, w których żyły. Nasze stowarzyszenie…

- Za moich czasów też nazywałem to "stowarzyszeniem". Lub "organizacją" - uciął JD. - Pochwalam inicjatywę. Sam od pewnego czasu nie jem mięsa.

Młodzieniec rozpromienił się. Miał wręczyć ulotkę, lecz JD stał już przy swoim samochodzie. Otworzył drzwi, usiadł na fotelu kierowcy i przyjrzał się w lusterku. Czerń sutanny idealnie akcentowała bladość policzków. Na krótką chwilę twarz ozdobił uśmiech, który prędko zgasł.

Anna Müller, dziesięciolatka. Matka psychopatka. Ojciec nieznany. Adoptowana przez parę dziennikarzy. JD nie mógł się doczekać. Rzucił jeszcze jeden raz okiem na gęste, brązowe loki okalające drobną, dziecięcą twarz.

- Dla ciebie - rzekł Ashford z kolejnym uśmiechem, tym razem szczerym. Tego dnia nie tylko Mary nim kierowała. W zarządzie siedziała także piątka małych, niewinnych dziewczynek, którym nie poszczęściło się w ich krótkim życiu. JD chciał przynajmniej wskazać winnego. Tak podszeptywało poczucie sprawiedliwości.


Droga z Rostocku na dalsze obrzeża prowadziła przez leśną drogę, wzdłuż której wysokie drzewa skrzętnie zasłaniały Księżyc. Snopy światła wypluwane przez dwa zamontowane pod przednią maską reflektory bezlitośnie przecinały gęstą, wszechobecną czerń. JD jechał ostrożnie, droga była śliska i niebezpieczna. Po dwóch kilometrach las zaczynał się rozrzedzać, a oczom wampira ukazała się posiadłość Julii i Hansa Müllerów.

Dom podłużny, trójkondygnacyjny z półokrągłymi, narożnymi wieżyczkami. Jak w pieprzonym zamku, tylko siłą rzeczy mniej efektownie. Rolety o dziwo nie spuszczone, na parterze świeciło się światło. Image nawiedzonego domu więc nie do końca spełniony. Ashford zastanowił się - jakiego rodzaju ludzie mogą mieszkać w takiej posiadłości? Czy Julia i Hans byli dobrymi rodzicami? Rozpieszczali, bili, katowali, odpowiednio wychowywali, cieszyli się adoptowaną Anną? Ile wiedzieli, ile widzieli?

JD wysiadł z samochodu. Otworzył parasol, mimowolnie zastanawiając się, czy wampiryczny ksiądz oszust w czarnej sutannie, który pojawia się w nocy na progu twojego domu, dzierżąc w ręku drewnianą rączkę, a na twarzy uśmiech - czy to przypadkiem nie jest pewnego rodzaju zły omen.

Nacisnął dzwonek.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-11-2013, 10:15   #24
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Drzwi otworzyła mu zmęczona, chuda kobieta. Była przeciętnej urody, jednak oczy zdradzały inteligencję i... jakieś wewnętrzne ciepło.


Ze środka dobiegało ujadanie jakiegoś sporego psa - najwyraźniej zamkniętego w innym pomieszczeniu.

- Tak? - spytała po prostu kobieta, mierząc JD wzrokiem.

Wampir ukłonił się, po czym wyprostował plecy i spojrzał rozmówczyni prosto w oczy.

- Witam panią, pani Muller. Nazywam się Heinrichs i przybywam z duszpasterstwa pod wezwaniem najświętszej krwi jezusowej w Rostocku. Chciałbym porozmawiać o państwa stracie. Choć upłynęło już trochę czasu, zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma takiej ilości minut w godzinie, a godzin w wieczności, po których można byłoby w pełni otrząsnąć się z tak wielkiej tragedii. Chciałbym pomóc. Nie jesteście państwo sami w swym bólu. Wszyscy tęsknimy za małą Anną i myślę, że pani - państwo - powinni o tym wiedzieć - rzekł Ashford, po czym przełknął ślinę. - Czy wpuści mnie pani do środka?

Skoncentrował się na kobiecie, na jej źrenicach*. W głowie powstał obraz Mary wpływającej na studenta. JD chciał tak samo, a przynajmniej podobnie. Ta moc musiała gdzieś w nim tkwić. Wystarczyło ją wydobyć.

- Tak, oczywiście - kobieta odsunęła się by przepuścić gościa - Proszę wejść. Męża nie ma...

Spojrzała kontrolnie na dom, po czym rzuciła się do zbierania rożnych drobiazgów.

- Przepraszam za bałagan, proszę się rozgościć.


Na te słowa Ashford roześmiał się gromko.

- Proszę nie sprzątać, dzięki drobnemu bałaganowi widać, że w domu jest życie…! Jesteśmy dziećmi Boga, nie historycznymi eksponatami. Nie żyjmy więc w muzeach…
- posłał kolejny rozbrajający uśmiech.

Zastanowił się, czy to znaczy, że Kainici - jako historyczne eksponaty - powinni utrzymywać w swoich schronieniach sterylną, muzealną czystość.

- Poza tym naprawdę nie jestem nikim ważnym - dodał, wzruszając ramionami. Zostawił mokrą parasol na wieszaku w przedpokoju, po czym skierował się szerokim korytarzem do salonu.

Po wejściu do pomieszczenia rozejrzał się uważnie. Wszystko wskazywało na to, że znajduje się w domu średniozamożnej rodziny inteligentów. Głównym elementem wystroju salonu były książki - troche przykurzone, ale nie zaniedbane.


Do tego na półkach stało kilka pamiątek z podróży. Co ciekawe, nigdzie nie było żadnych fotografii. Choć JD lustrował pomieszczenie nadzwyczaj dokładnie, nie znalazł też żadnych symboli związanych z jakąkolwiek wiarą - nawet wśród książek, jeśli pominie się Mitologię grecką i rzymską.

Kobieta wskazała gościowi miejsce na sofie, po czym oddaliła się do kuchni. Wydawała się zamyślona i trochę smutna, ale była spokojna. To nie był raczej typ krzykaczki czy aktywnej feministki. Na stoliku do kawy leżało najnowsze wydanie Spiegla i niemieckie wydanie National Geographic.

Po chwili gospodyni wróciła z dwoma filiżankami herbaty i miseczką ciasteczek kokosowych.

- Uwielbiam zieloną herbatę - zaczął JD. - Przez długi okres zaparzałem z torebek, wreszcie odkryłem najlepszą markę, Clipper. Nie dość, że produkt smaczny, to jeszcze w stu procentach organiczny. Cenne źródło przeciwutleniaczy bez żadnych sztucznych dodatków - dodał, po czym zamoczył wargi w naparze i odstawił filiżankę. - Ostatnio jednak kupuję w specjalnych sklepach na wagę. Polecam „Zielonego skoczka”, bambusową lub jaśminową. Każda pyszna, choć trzeba dokupić specjalny kubek z zaparzaczem, lub po prostu korzystać z czajnika, a nie zawsze potrzeba aż tyle naparu. A pani, pani Muller? Jaką zieloną herbatę pani kupuje? Muszę przyznać, że jest wyśmienita.

- Ja? - kobieta zamrugała oczami, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z obecności gościa - Zwykłą. Nie znam się na herbacie. Mąż w ogóle jej nie pija teraz.

- A dlaczego miałby nie pić tak pysznego naparu, pani Muller?
- zapytał Ashford, uśmiechając się promiennie do nieco roztargnionej kobiety.

- Woli kawę. Piliśmy herbatę przy śniadaniu, ale... nasza córka nie żyje. On to robił ze względu na nią.

Kobieta zaczęła nerwowo wyłamywać sobie kłykcie.

- Pani Muller, proszę się uspokoić. Jestem tu z panią… - odparł JD, przelewając w ton głosu całe swoje współczucie. - Jaki związek miała państwa córka z herbatą?
- Ach. No w sumie żadnego. Po prostu długo na nią czekaliśmy i staraliśmy się zdrowo odżywiać, być dla niej przykładem... ja rzuciłam palenie... rano jedliśmy pożywne śniadanie. Nasza córka zwróciła kiedyś mężowi uwagę, ze kawa jest niezdrowa i od tego czasu się ograniczał... do śniadania piliśmy tylko herbatę... aż Anna odeszła. Teraz rzadko jemy razem.
- Ile z dnia na dzień zmieniło się w pani życiu…
- JD westchnął. - Rozumiem, że łatwiej jest jeść w samotności, niż przy drugim człowieku, gdy trzecie krzesło wolne… - pokiwał głową. - Widzę, że wszystko pani przypomina o Annie. Skoro sama herbata wywołuje wspomnienia, to jestem przekonany, że cały dom jest przepełniony mniej, lub bardziej bolesnymi pamiątkami… Nie chcę niepotrzebnie rozdrapywać ran, ale może… opowiedziałaby mi pani o całym zdarzeniu? Wyobrażam sobie, jak ciężko musiało być pani jako matce…
- Wie pan... znaczy... ojcze. My o tym nie rozmawiamy. Może więc czas zrzucić brzemię. Może pana obecność to taki impuls... Anna była dzieckiem utęsknionym. Jestem bezpłodna, więc nie mogliśmy mieć z mężem prawdziwego potomstwa. On chciał adoptować już dość dawno temu, ja się bałam. Bałam się obcego dziecka w domu, bałam się dziecka, które zostało skrzywdzone przez los. Bałam się, że nie będę umiała go kochać, gdy okaże się... skażone patologią domu rodzinnego. Wiem, jestem okropna. Mówiłam “Nie”, ale Hans podstępem wywabił mnie pewnego razu na wycieczkę, byśmy obejrzeli stary pałacyk w stylu secesji. Nie powiedział tylko, że budynek jest użytkowany i znajduje się w nim sierociniec. Byłam speszona i zła na męża... i wtedy ją zobaczyłam. Bawiła się piłką z inną dziewczynką. Roześmiana... taka piękna. Najpiękniejsza dziewczynka, jaką widziałam. Z pewnością wyrosłaby na piękną kobietę... na dodatek już jako dziewczynka potrafiła kokietować. I to nie tak nachalnie... jak teraz dziewczyny na dyskotekach. Ona była damą... naszą małą księżniczką...
- Julia urwała. Szloch wyrwał się z jej piersi niczym tornado. Ukryła twarz w dłoniach.
- Och, pani Muller, tak pani współczuję…! - krzyknął Ashford z nieskrępowaną boleścią w głosie. Doskoczył do kobiety, by pogłaskać ją po dłoni, lecz w ostatniej chwili zawahał się i umieścił współczujący uścisk na rękawku sweterka. Nie chciał, by kobieta zwróciła uwagę na zimno jego dotyku. - Nie ma nic złego w płaczu. Proszę pozwolić łzom płynąć, nie zawsze musimy być silni. Niech pani pozwoli, że porządzę się w pani domu i podam chusteczkę z opakowania na meblach. Proszę płakać, poczuje się pani lepiej, obiecuję to…!

JD wstał i podał tekturowe pudełeczko kobiecie. Zastanowił się na ile gra, a na ile rzeczywiście współczuje. Doszedł do wniosku, że naprawdę jest mu jej żal - sam bardzo dobrze wiedział, jak to jest, gdy znika ktoś bardzo bliski i z każdym dniem wyczekuje się jego powrotu.

- Czy pamięta pani ten feralny dzień? Ten, kiedy… aż ciężko mi o tym mówić… gdy Anna nie wróciła do domu…? Proszę się nie krępować, nie obce są mi ludzkie łzy. Proszę mówić, jestem tu, by panią wysłuchać…!

To trwało dobre dwie godziny. Przebijanie się przez szloch kobiety oraz składanie szczątków historii zmarłej dziewczynki. Anna była typem małej damy - nie biegała po lesie, za to kochała przebieranki, spotkania kółka teatralnego, chór, a od ostatniego pół roku również lekkoatletykę, w której miała świetne wyniki i planowała wziąć udział w zawodach krajowych.
W dniu, w którym zniknęła, miał odebrać ją Hans - późnym wieczorem po spotkaniu chóru, który działał przy szkole, w której dziewczynka sie uczyła. Jak się okazało, nie tylko nie dotarła na próbę, ale nie było jej też na lekcjach. Rano, gdy wysiadła ze szkolnego autobusu, powiedziała koleżankom, że mają iść bez niej do sali lekcyjnej, a ona tylko skorzysta z toalety. Wtedy widziano ją po raz ostatni. W szkolnych ubikacjach zaś bynajmniej nie odnaleziono żadnych tropów. Policja sprawdziła wszystkich kurierów i innych dorosłych, którzy tego dnia odwiedzali placówkę nauki. Nic to nie dało. Ślad zaginął po małej Annie... aż znaleziono przypadkiem jej ciało w trakcie oczyszczania jeziora ze śmieci.

- Czy policja wytypowała jakiegokolwiek podejrzanego? - w pewnym momencie JD przerwał wywód kobiety. - A może pani, lub pani mąż podejrzewaliście kogoś?

Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie. Zupełnie tego nie rozumiem. Nie mamy... wrogów. Jesteśmy ludźmi nauki.

- A może wręcz przeciwnie, przyjaciół? Pani pozwoli, że wyjaśnię
- szybko dodał Ashford. - Anna była niezwykle czarującą młodą damą. Być może niegodziwego aktu dokonała osoba nią zafascynowana? Dorosły adorator, którego zachwyt mógłby być w tych okolicznościach podejrzany? Na przykład opiekun chóru, lub wujek, który bez opamiętywania obdarowywał swoją ulubienicę drogimi iPodami… Ktoś tego rodzaju…

Jeżeli i tym razem kobieta zaprzeczy, najbardziej prawdopodobna stanie się teoria, że Zły Wampir po prostu spacerował po mieście i porwał ją, gdy…

Anna zaginęła za dnia, więc wampir nie mógł jej porwać! Oczywiście, że tak! Ashford otworzył usta ze zdziwienia, po czym szybko opamiętał się i zakaszlał, by kobieta nie zauważyła niczego dziwnego.

JD ucieszył się, że nie powróci do Mary z pustymi rękoma. Teraz było wiadomo, że morderstwa nie zostały popełnione w afekcie - Anna została uprowadzona. Zapewne przez ghoula, a wydawanie podobnych poleceń służącemu wskazywało na jakiekolwiek planowanie ze strony Kainity. Czyli po drugiej stronie barykady nie stała bezmyślna maszyna do zabijania. To zawsze coś. Jakiś złowrogi plan za tym wszystkim. Być może dotyczący objęcia panowania nad Rostockiem przez nieprzychylną Mścisławowi koterię, chcącą zrobić zamieszanie, sprowadzić do miasta Archontów, by wywalić Księcia z miasta.

- Nie wydaje mi się. Wszyscy zostali sprawdzeni. Poza jednym człowiekiem, o którym dopiero niedawno pomyślałam... - kobieta zasępiła się - To kiepski ślad, ale od pewnego czasu na próby chóru przychodził jakiś bogaty mężczyzna. Ustaliliśmy, że nie był ojcem żadnego z dzieci. Przychodził tylko wieczorami, a po zaginięciu Anny nie pojawił się ani razu.

Bingo. Po prostu bingo.

- Pani Muller, tak się składa, że mój przyjaciel pracuje w policji i jest niezwykle cenionym śledczym. To długa historia, uczęszczaliśmy obydwoje na studia teologiczne, gdy nagle… zwątpił. To były ciężkie chwile, nie wiedziałem jak mu pomóc, uświadomić, że jego powołaniem jest prowadzić ludzkie dusze ku zbawieniu. Jednak on wystąpił, ożenił się, wstąpił do policji i… wtedy okazało się, że nie miałem racji, a jego prawdziwą desygnacją jest służba nie tylko Bogu lecz i Temidzie! - JD zamoczył usta w parującym naparze. - Na pewno pamięta pani sprawę małej Magdalene z Monachium. To on prowadził wtedy grupę dochodzeniową. I poprowadził ją ku zwycięstwie! Proszę więc spisać wszystko, do czego państwo doszliście w związku z tym podejrzanym, bogatym mężczyzną. Proszę nawet zadzwonić do ówczesnego prowadzącego chóru, do innych rodziców… Jestem przekonany, że mój przyjaciel wykorzysta ten trop… Myślę, że należy spróbować…! Pani Muller… co pani o tym myśli!? Proszę mi powiedzieć!
- No... dobrze. Postaram się.
- Cieszę się bardzo, pani Muller
- Ashford uśmiechnął się. - Czy mogłaby mnie pani jeszcze zaprowadzić do pokoju małej Anny? Chciałbym pobłogosławić miejsce, w którym na co dzień przebywała.

Kobieta, która wciąż zdawała sie być w rozsypce, tylko skinęła głową i zaprowadziła młodego Brujaha do pokoju, który należał do jej przybranej córki. Jak można się było domyśleć, czekająca na powrót pociechy matka niczego tu nie zmieniła od momentu zniknięcia Anny.
Pod przeciwległą ścianą od wejscia stało łóżko w kształcie wielkiego, wiklinowego kosza. Przykryte było kołderką z Kubusiem Puchatkiem. Naprzeciwko łóżka stała szafa wypełniona po brzegi dziecięcymi ubrankami - głównie sukienkami w kolorze czerwieni i brązu. Na niskim stoliczku leżała częściowo zarysowana kartka i porozrzucane kredki. Na ścianie wiszą malutkie obrazeczki z kwiatami i zwierzątkami.
Anna musiała lubić przyrodę. Większość półek ozdobiona została figurkami zwierząt i postaci z bajek. Ponadto w szafkach poustawiane zostały książki z baśniami oraz gry planszowe i zabawki dziecka. Ściany i sufit przyozdobione zostały tapetą w tukany, słoniki i żyrafy, a na jasnozielonej firance ktoś poprzyczepiał wykonane z bibuły kwiatki.


JD poczuł mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej, że Anna nie była jedynie laleczką z fotografii. Naprawdę żyła, miała swój charakter, upodobania, ulubione lalki, czy opowieści przyozdobione kolorowymi ilustracjami, które - co możliwe - czytała przed snem wraz z przyszywaną matką. W pokoju wciąż unosiła się błogosławiona, dziecięca rutyna - jednakże brutalnie, wręcz barbarzyńsko przerwana. Ashford widział na żywo obdzieranie człowieka ze skóry - to było straszne i szokujące, lecz w oczywisty, prawie że przyjemny, bo odświeżający sposób. Jednak niedokończony rysunek i rozrzucone kredki niepokoiły zupełnie inaczej. Delikatniej, lecz głębiej, nieco zawilej… JD rozumiał bezsilność matki Anny i przez chwilę poczuł ją, jak własną. Otrząsnął się, przełamał czar i obrócił się w stronę kobiety.

- Czy mogę wziąć ten rysunek, proszę pani? - zapytał, po czym kucnął i podniósł ze stoliczka zarysowaną kartkę.


Zawahał się, lecz jednak zebrał wszystkie kredki i włożył je do stojącego nieopodal kubeczka do mycia zębów, którego przeznaczenie zmieniono zapewne dawno temu. Dewastując konstelację kolorowych grafitów w oprawce odniósł wrażenie, że niszczy eksponat muzealny. Z nieprzyjemnym uczuciem uświadomił sobie, że tak właśnie było.

- Ja... - kobieta przez chwilę wyglądała, jakby miała się na niego rzucić, mimo to rzekła w końcu - Proszę. Chyba... czas już spakować rzeczy Anny i... i oddać dzieciom, które zrobia z nich użytek. Może pan wziąć co pan zechce... znaczy, co ojciec zechce.
- Dziękuję, wiem ile to dla pani znaczy…
- odrzekł. - Pomyślałem, że warto byłoby wywiesić rysunek na Tablicy Pamięci w naszym kościele… Drobne rzeczy, które przypominają o tych, którzy odeszli… Kiedyś wywieszaliśmy po prostu zdjęcia, jednak… to bolało zbyt bardzo. Właśnie to chciałbym pani przekazać. Należy pamiętać, a nie się zadręczać - uśmiechnął się smutno.

Ashford wyjął z wewnętrznej kieszeni sutanny foliowy woreczek pełny tytoniu wydłubanego z papierosów zakupionych na stacji benzynowej.

- To kadzidło, dokładnie takie, jakie używamy podczas mszy. Niewiele ludzi wie, że jest wykorzystywane podczas błogosławieństw, podobnie jak woda święcona - zakaszlał, maskując fałszywe tony głosu. - Czy mogłaby pani podać mi jakiś spodeczek i zapałki? Nie będę długo kopcić, wystarczy kilka sekund. W imię Chrystusa Zbawiciela.

Dość nieprawdopodobne, lecz wciąż powinno wywabić kobietę z pokoju na kilka minut. JD nie przypuszczał, by mała Anna chowała w szufladzie jakiekolwiek podejrzane rzeczy, lecz wciąż… wszystko było możliwe. Brujah zamierzał sprawdzić, czy coś ciekawego znajdowało się w biurku, pod łóżkiem, w kieszonkach tornistra, ubrań, czy gdzieś między zabawkami… przeszukać jak najwięcej, zanim kobieta wróci.
Choć pani Muller nie wracała dobrych kilka minut,najwyraźniej szukając przedmiotów, JD nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić go na ślad mordercy. Jedynym tropem pozostawał więc obcy mężczyzna z teatru.

Gdy kobieta wróciła, Ashford odprawił ceremoniał, po czym powiedział, że już czas, by wrócić na plebanię. Niedługo potem sznurował buty w przedpokoju.

- Już taka ciemna noc… - rzekł, wskazując dłonią na okno, za którym czaił się mrok, księżyc oraz ponury las. - Naprawdę późna godzina. Nie chcę być wścibski, ale… czy wie pani, gdzie przebywa mąż? Dość niebezpiecznie jest przebywać poza domem o tej porze… choć nie chcę brzmieć, jakbym pouczał. Po prostu tyle teraz słyszy się mrożących krew w żyłach historii…
- Proszę się nie martwić.
- kobieta uśmiechnęła się lekko - Mąż został w mieszkaniu w Hamburgu. Prowadzi tam wykłady. Niedługo powinien dzwonić zresztą...
- Czułbym się samotnie, mieszkając sam w tak wielkim domu...
- odparł Ashford. - Jednak z drugiej strony... w takich okolicznościach, jak dzisiaj, przy niespokojnym wietrze, zacinającym deszczu i mocnym świetle księżyca... może być magicznie. Posiadłość staje się świątynią i nigdy nie wiadomo, kogo do niej przywieje - uśmiechnął się. Następnie przeszedł przez drzwi i otworzył parasol, by schronić się przed deszczem. -Proszę nie zapomnieć poinformować mnie telefonicznie, gdy uzyska pani dodatkowe informacje w sprawie Anny. Do zobaczenia i niech Bóg ma panią oraz cały ten dom w swojej opiece.

"Nas wszystkich", dodał w myślach. Obrócił się i ruszył w stronę samochodu, który wciąż posłusznie czekał przed posiadłością Mullerów.

Nie odjechał 2 kilometrów, kiedy poczuł się śledzony. Wrażenie to jednak zniknęło, gdy wjechał do małej wioski. Zniknęło, lecz tylko na chwilę. Powróciło, gdy znów wjechał w las. JD skupił się.


Tak! Po prawej stronie dostrzegał czasem poruszenie liści, jakby coś przesuwało się równolegle do niego... ale chwila. Przecież on miał na liczniku wyświetloną prędkość 120km/h!
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 21-11-2013 o 10:18.
Mira jest offline  
Stary 07-12-2013, 17:28   #25
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD mimowolnie mocniej zacisnął dłonie na gumowej fakturze kierownicy. Docisnął pedał gazu i samochód pomknął jeszcze szybciej po drodze rozświetlonej przez elektryczne światła reflektorów. Plastikowa, tania choinka zapachowa szaleńczo obijała się o sufit pojazdu, jakby wytykając wskazówce na liczniku to, jak daleko się posunęła.

- Zwolnij - cicho napomniał się Ashford. Jego głos zmieszał się z uporczywym rzężeniem dającego z siebie wszystko silnika.

Nieoczekiwanie na drodze pojawiła się dwójka ludzi. JD krzyknął z zaskoczenia, po czym odruchowo przydusił hamulec. Pasy napięły się mocno, niwelując pęd, z jakim ciało wampira uderzyłoby o przednią szybę samochodu. Przypadkowe graty w bagażniku bezlitośnie zagruchotały, zwinięte w kłębek świeckie ubrania rozproszyły się po tylnym siedzeniu, a składane lusterko po stronie przeciwnej od kierowcy otworzyło się, prawie wyłamując z zawiasów.

Pojazd tracił rozpęd przez kilka metrów, lecz na szczęście udało się nie uderzyć w ludzi. JD wziął kilka głębszych wdechów - przyzwyczajenie, które pozostało po śmiertelnym życiu - i wyjrzał za okno. Samochód zapadł się w gęste, zewsząd oblepiające opony błoto. Skondensowana, grząska masa uniemożliwiała jakikolwiek ruch pojazdu. Bez łopaty i dżipa z linką holowniczą JD był - dosłownie - uziemiony. Nie pozostawało nic innego, jak wyjść i na piechotę stawić czoło lasowi oraz osobie, która śledziła Ashforda, biegnąc z tak kosmiczną prędkością.

Jednak wcześniej pozostawała konfrontacja z dwójką nieznajomych, prawdopodobnie zagubionych w lesie przechodniów.

- Ale rozpierducha!
- Psze pana, nic panu nie jest?

Dwóch małolatów podbiegło na tyle szybko, na ile pozwoliło im ewidentne upojenie alkoholem. Mieli może 16-18 lat.


JD przez chwilę nasłuchiwał, lecz o dziwo nie wyczuwał teraz stworzenia, które go śledziło. Prędko przyszło uczucie zwątpienia we wcześniejszy osąd - to był zwykły szelest gałązek, a niczym paranoik zinterpretował go jako tropiciela mordercę, szybkiego jak błyskawica.

Lecz jednak… tak naprawdę nie wątpił, że był śledzony. Zapewne w tej chwili nieznajomy obserwował go, czyhając w mrocznej, leśnej otchłani. Ashford nie czuł na plecach wrogiego spojrzenia, lecz to jeszcze nic nie znaczyło…

- Nic mi nie jest - odparł zwięźle. Gdyby ta dwójka idiotów nie wybiegła nieoczekiwanie na jezdnie, prawdopodobnie hamulce nie wkopałyby samochodu tak głęboko. - Dobrzy chłopcy… - nieoczekiwanie zmienił ton. - Proszę, zaprowadźcie mnie do waszego taty… Pomógłby mi wyciągnąć auto. Wystarczyłaby linka holownicza i samochód…

Tak naprawdę Ashford znalazł się w sytuacji wysoce dla niego abstrakcyjnej. Miesiąc wcześniej po prostu kazałby komuś zadzwonić po pomoc, sypiąc złotymi dukatami na prawo i lewo.

- Nie jesteśmy braćmi! - oburzył się ten wyższy.
- Mój kumpel może skołować ciągnik, ale... to będzie kosztowało - odezwał się drugi, który najwyraźniej zauważył mozliwość zarobienia na boku.

JD miał pieniądze, które mógłby wydać, jednak nie chciał ich przekazywać w ręce najebanych małolatów, którzy przyczynili się do wypadku.

- Chłopcy, jestem jedynie biednym księdzem… Możecie mnie przeszukać, naprawdę nie mam pieniędzy. Najgorsze, że ten samochód należy nie do mnie, lecz do staruszki, którą właśnie odwiozłem do szpitala. Źle poczuła się podczas wizyty duszpasterskiej. Czy naprawdę chcecie dodatkowo gnębić tę biedną kobietę, którą syn obkrada, by mieć pieniądze na kasyno…? - podniósł nieco głos, po czym rozejrzał się lękliwie dookoła. - Chociaż nie powinienem o tym mówić, zapewne - dodał ciszej, lecz tak, by każde słowo dotarło. - Chłopcy, zróbcie jeden dobry uczynek, dobry Bóg wynagrodzi wam wszystko w niebie…

W ton głosu przelał całą charyzmę, jaką posiadał oraz iskierki dodatkowego czaru, którego nie tak dawno temu użył na pani Muller. Miał nadzieję, że uda się i tym razem, a alkohol krążący w żyłach podlotków nie będzie stanowić bariery dla Prezencji. Być może wręcz przeciwnie - procenty w rzeczywiści uczynią ich bardziej podatnymi na wampirze Dyscypliny. Ashford odniósł wrażenie, że przeprowadza eksperyment paranaukowy. W każdym razie na jego rezultaty czekał z dziecięcą fascynacją.

Młodzi mężczyźni nie byli zbyt rozgarnięci, ale nagle ich podejście się zmieniło. Krótko naradzili się ze sobą, po czym ten wyższy zadzwonił po kumpla. Nie minęła godzina, a samochód JD był znów gotów do drogi.


Wspomniana droga zaprowadziła wampira prosto do stacji benzynowej, którą odwiedził kilka godzin wcześniej. W czasie, gdy całodobowa automatyczna myjnia usuwała świeże błoto z karoserii, JD znów przeglądał akta, uprzednio dopisawszy pod nazwiskiem Anny Muller nowe informacje dotyczące sprawy oraz numer kontaktowy przybranej matki dziewczynki. Było już zbyt późno, by odwiedzić następną rodzinę, lecz z drugiej strony do świtu wciąż pozostawało trochę czasu, a Ashford nie chciał go zmarnotrawić, oglądając kablówkę w jednym z wynajętych mieszkań. Jeszcze raz przejrzał informacje dotyczące pierwszej ofiary i wpadł na pomysł.

Matka Mii Kugelgen była pielęgniarką, więc istniała możliwość, że tej nocy pracowała w szpitalu mieszczącym się nieopodal drugiego z wynajętych apartamentów. JD zawsze mógł popytać o nią na recepcji, złapać na korytarzu - jeśli szczęśliwie dzisiaj przypadała jej nocna zmiana - lub po prostu odejść z niczym, by po drugiej stronie ulicy skryć się przed dniem. Wystarczająco dobry plan, a przy okazji Ashford zamierzał wyszperać ze szpitalnych magazynów bonus, jakim byłaby torebka ze stosunkowo świeżą krwią.

Oświetlony gmach nowoczesnego budynku być może nieco onieśmieliłby człowieka z nie do końca szczerymi intencjami, lecz gdy na co dzień przebywa i konwersuje się z Mary… nagle zaczyna potrzebować nieco więcej, by onieśmielić. JD przeszedł pewnym krokiem przez obrotowe drzwi, by ujrzeć hol zapełniony ludźmi oraz dwójkę policjantów wyprowadzających szamoczącego się, ogolonego na łyso mężczyznę. Zapewne skinheada. Co tłumaczyło radiowóz zaparkowany na zewnątrz.

- Żaden, kurwa, wymoczek nie będzie macał po brzuchu mojej kobiety! - krzyczał obezwładniony, plując śliną niczym rozszalały Cujo. - Lekarzyk, kurwa się znalazł…!

Ashford starał się zignorować krwiste ślady na pięściach rozbójnika. Przeniósł wzrok na własne ubłocone buty, upominając się w duchu, że zapomniał je wyczyścić, po czym ruszył w kierunku rejestracji. Uznał, że zamieszanie jest mu na rękę - istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zwróci na niego uwagę.

- Przepraszam, to ważne - mruknął, omijając kolejkę. - Witam, jestem ksiądz Heinrichs z parafii pod wezwaniem Wielkiego Ludzkiego Zbawienia. Koniecznie muszę rozmawiać z panią Kugelgen, sprawa dotyczy jej matki, którą opiekujemy się z braćmi w Katolickim Ośrodku Pomocy. Sprawa nie cierpiąca zwłoki, wydarzyła się wielka tragedia… - przerwał, by przełknąć ślinę, co wraz ze wzrokiem skierowanym gdzieś poniżej oraz teatralną wręcz miną pełną beznadziei i smutku musiało wywołać odpowiedni impakt. - Dostałem informacje, że pani Kugelgen pracuje w tym szpitalu jako pielęgniarka. Mam nadzieję, że nie doszło do pomyłki…?

I znów postarał się nadnaturalnie wpłynąć na kobietę. Do trzech razy sztuka, jak głosi powiedzenie. Twarde spojrzenie nagle złagodniało. Tak! Znów mu się udało! Tym razem jednak poczuł jakąś pustkę, jakby... pierwszy objaw głodu.

- Oh, oczywiście! Jest teraz na dyżurze. Proszę iść w lewo korytarzem aż do windy. Siostra Kugelgen pracuje na 4 piętrze na oddziale pediatrii. Proszę iść, zadzwonię zaraz, żeby na pewno była w dyżurce, gdy ojciec przyjdzie.

- Dziękuje siostro, w dzisiejszych czasach ciężko jest znaleźć tak życzliwe i pomocne osoby, jak pani - uśmiechnął się, skinął głową i ruszył we wskazanym przez kobietę kierunku.

Szpitalne korytarze pełne były rodzin wyczekujących przed salami, spieszących gdzieś lekarzy i pielęgniarek, niejednokrotnie też Ashford napotkał pacjentów, którzy opuścili swój oddział. Jedni - ci bardziej religijni - spieszyli na mszę do kaplicy, inni do bufetu po niekoniecznie zdrowe przekąski, czy też do sklepu prasowego, by odebrać najnowsze numery wybranych gazet. JD pomyślał, przechodząc przez handlową alejkę, że w pewnym sensie cały gmach szpitalny przypomina dość charakterystyczne centrum handlowe, gdzie klienci są po prostu nieco smutniejsi, bardziej zestresowani, czy przelęknieni.

Gdy Ashford wstąpił na oddział pediatrii znajdujący się na czwartym piętrze, zastanowił się, czy widok tak wielu młodych pacjentów nie dobija Kugelgen, która straciła własne dziecko. To tak, jakby inwalida po amputacji stóp pracował w sklepie obuwniczym, lub uczulony na czekoladę stał za ladą naprawdę dobrej cukierni. „Niesmaczne porównania” - pomyślał JD, po czym ruszył do dyżurki.

- Dobry wieczór, czy rozmawiam z siostrą Kugelgen? - zapytał, kierując swe słowa do szczupłej brunetki w średnim wieku.

Kobieta skinęła głową. Wyglądała na naprawdę sympatyczną. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Podobno chciał ojciec ze mną rozmawiać. Nie mam wiele czasu, ale... proszę usiąść - wskazała kozetkę, po czym sama usiadła na jedynym krześle, jakie znajdowało się przy biurku. JD skorzystał z zaproszenia pani Kugelgen.

- Postaram się nie wykorzystać wiele pani czasu - skinął głową. - Widziałem ilu jest pacjentów, personel musi mieć urwanie głowy. Nazywam się ksiądz Heinrichs i chciałbym porozmawiać z panią na temat bez wątpienia bolesny i trudny, lecz konieczny do poruszenia - zaczął.

Wpierw chciał posłużyć się bajeczką o byciu przyjacielem jakiegoś wielkiego śledczego, lecz uznał, że lepiej nie rozpalać niepotrzebnie nadziei kobiety - tak, jak uczynił to w przypadku pani Muller. Z drugiej strony teraz nie miał kilku godzin. Po prostu brakowało czasu na delikatne ukierunkowywanie rozmowy i dochodzenie po nitce do kłębka. Musiał zaatakować. Opowiedział wpierw o koledze ze studiów teologicznych, który przerwał naukę, by wstąpić do policji. Następnie przeszedł do wizyty duszpasterskiej w domu Mullerów oraz nieszczęsnej śmierci małej Anny. Nie podawał żadnych nazwisk.

- Podczas rozmowy wypłynęły nowe informacje w sprawie, zobowiązałem się wszystkie przekazać Peterowi, to znaczy mojemu przyjacielu - dokończył. - Zapewne domyśla się pani, dlaczego przyjechałem porozmawiać z panią. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że człowiek, który odebrał nam Mię to ta sama osoba, która spowodowała tę ostatnią tragedię. Być może jest szansa, by zdemaskować nieludzkiego sprawcę - dodał. - Dlatego chciałbym panią poprosić, by jeszcze raz opowiedziała pani o swoim nieszczęściu.

Ashford kolejny raz podsycił wypowiedź nadnaturalną charyzmą. Nie baczył na głód - był przekonany, że uda mu się znaleźć torebki z krwią w szpitalnych zapasach. W całym mieście znajdowała się tylko jedna wampirzyca, która mogłaby rościć do nich większe prawo - i tak się składało, że była nią jego Matka.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-12-2013, 13:58   #26
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Znów sukces! Zobaczył tę charakterystyczną uległość we wzroku kobiety. Miał ją już w garści…

… i wtedy odezwała się Bestia.
Bestia
, którą przebudził głód vitae.

Ashford poczuł jak traci przytomność i spada w głąb siebie. Było to o tyle dziwne uczucie, że choć został wyrwany ze świata zmysłów, wciąż zachował świadomość. Znalazł się w ciemnej, bezkształtnej przestrzeni. Czyżby tak wyglądało jego wnętrze?

Kiedy wzrok JD przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegł, że znajduje się tak naprawdę w klatce o średnicy koła, ponieważ na około ograniczały go pale, wbite w ziemię. Próbował za nie szarpać, ale nic to nie dało.


Klatka była solidna. Nagle… coś poruszyło się za tym ogrodzeniem. Coś za plecami JD. Mężczyzna wytężył wzrok, ale niczego nie zobaczył.

Czas mijał, choć ciężko powiedzieć czy były to minuty czy godziny. Przestrzeń, na której JD się znajdował była pusta. Tylko na środku klatki ktoś rozkopał ziemię, jakby wyrywał jakieś drzewo lub krzew.

- To ślad po twojej duszy… - usłyszał syczący, potężny głos.

Ashford znów rozejrzał się i tym razem coś zobaczył za palami – wpatrzone w niego, ogromne oko Bestii.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-12-2013, 02:34   #27
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
JD odskoczył jak oparzony, widząc ogromne ślepie oraz przystrajające je diabelskie ogniki. W ułamku sekundy klatka stała się nie tyle więzieniem, co barierą - która oddzielała potwora od niego, a więc zapewniała chociażby ułudę bezpieczeństwa. Jednak wampir wcale nie czuł się bezpiecznie. Próbował się uspokoić, lecz nie potrafił. Nie chciał też przybliżyć się do dziwnej pustki skoncentrowanej pośrodku przestrzeni ograniczonej palami.

- Czego chcesz ode mnie…? - wydusił w końcu, przezwyciężając najbardziej powierzchowną otoczkę obezwładniającego strachu.

Brak odpowiedzi. Nagle oko zgasło. JD odniósł wrażenie, że masywne cielsko potwora poruszyło się, ale nie potrafił niczego dostrzec. Więc nasłuchiwał, starając się uchwycić chociażby bicie serca… o ile monstrum je w ogóle posiadało.

Nic. Cisza. Przez chwilę wierzył już, że został sam, lecz wtedy potężny gadzi ogon z rozpędęm uderzył w klatkę, wstrząsając JD i całym jego otoczeniem. Impet posłał wampira do tyłu. Ashford nie zdołał utrzymać równowagi i wylądował na ziemi, po chwili uświadamiając sobie, że znalazł się dokładnie na środku klatki - w miejscu, gdzie wcześniej tkwiła… dusza. Gorączkowo, po omacku przeszukał się - być może miał zapalniczkę, którą mógłby odegnać ciemność… Potwór i tak wiedział, gdzie JD się znajdował, więc wampir nic by nie stracił, wzniecając płomyk. Oczywiście poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Wokoło nie było też pary pomocnych krzemieni. Ashford oddałby cokolwiek za jakiekolwiek źródło światła, oczywiście oprócz fosforyzujących szkarłatnym płomieniem ślepiów. Swoją drogą bestia jakby znikła na dobre. Cisza przeszywała powietrze równie mocno, jak krzyk. JD obawiał się jednak, że niedługo może to się zmienić i straszny ogon znów uderzy w pale.

Ukląkł, by zbadać grunt. Miał wrażenie, że klęczy na litej skale, jednakże w miejscu, gdzie było rozkopane pozostał areał grząskiej ziemi. Pomimo różniącej się konsystencji, całość podłoża została wykonana z tego samego materiału. Oczywiście zakładając, że ktoś stworzył tę klatkę, a nie istniała… odwiecznie.

Ashfordowi nie pozostało nic innego, jak wziąć w dłonie krzyżyk i modlić się. W miejscu, gdzie wcześniej tkwiła dusza. Pięknie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-12-2013, 19:28   #28
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
I wtedy stał się cud. A przynajmniej tak wydawało się więźniowi.
Z góry spłynął na niego snop światła, grzejący twarz jak, niemal już zapomniane, Słońce. Na tle tego zjawiska zaś pojawił się ptak… a może to był anioł?
JD wysunął ręce do góry w geście uwielbienia i chęci zbliżenia się do boskiego promyka. Czuł się jak tonący, który jakimś sposobem wydostał się ponad taflę wody i złapał pierwszy, cudowny oddech w płuca.


Boska istota zaczęła przyciągać do siebie Ashforda, odrywając jego stopy od ziemi i unosząc całe ciało w górę. Nagle zniknęła ciemność, zniknęły też pale, które ograniczały jestestwo wampira i oddzielały go od Bestii. Tej zresztą też już nie było. Tylko jasność… Jasność i przeczucie, że oto zmierza ku celowi.

Błogi uśmiech wykwitł na wargach JD, gdy był już tuż tuż, nieomal dotykał palcami boskiego ptaka…


… i wtedy wszystko zgasło.

Brujah otworzył oczy i ze zdziwieniem zobaczył, że znów jest w służbówce pielęgniarek. Coś jednak się zmieniło, czuł bowiem, że coś spoczywa w jego ramionach.


Tym czymś – a właściwie kimś – było ciało Laury Kügelgen. JD widząc ślad ugryzienia na szyi kobiety, oblizał odruchowo wargi. Poczuł słodki smak resztek ludzkiej krwi.

Co gorsza, wyczulony słuch wampira ostrzegł go przed zbliżającą się żwawym krokiem pielęgniarką. Miał raptem kilkanaście sekund nim dzieło jego Bestii zostanie odkryte.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-12-2013, 15:14   #29
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Szkarłatne krople spływały z rany na szyi. Uformowały mały strumyk, który ginął w bieli pielęgniarskiego fartucha. JD bezmyślnie zalizał ranę, spoglądając jak uszkodzenie zasklepia się, a skóra powraca do swojego wcześniejszego, nieskalanego stanu. Sekunda minęła, trans został przerwany, a wampir rzucił ostatnie spojrzenie na twarz kobiety - której mina nie wyrażała cierpienia, oczy szczęśliwie zamknięte, nieepatujące szokiem czy doświadczonym terrorem. Zupełnie, jakby umarła we śnie. Spokojnie.

Ashford usłyszał kroki pielęgniarki. Nabył wystarczająco doświadczenia w ciągu ostatnich tygodni, by wiedzieć, że to nie pora na wyrzuty sumienia, pełne skruchy krzyki, czy krwiste łzy. Należało działać, w przeciwnym wypadku rozpęta się kolejne piekło. Brujah nie mógł do tego dopuścić.

Korzystając z Akceleracji, otworzył szafę wypełnioną pielęgniarskimi fartuchami i wepchnął do niej zwłoki Laury Kugelgen. Drzwi nie chciały się zamknąć, więc wampir poprawił ciało i jeszcze raz docisnął drzwiczki. Dla pewności nieznacznie przesunął biurko z dokumentacją tak, aby zablokowało zawiasy. Po chwili spojrzał na swoje niechlubne dzieło. O ile pielęgniarka nie zmierzała do służbówki w celu zmiany odzienia - powinno się udać.


JD rozejrzał się wokoło, aby sprawdzić, czy nie pozostały jakiekolwiek krwiste ślady. Wątpił, żeby cokolwiek znalazł - wyssał całe osocze z prawdziwym oddaniem oraz niechlubnym zatraceniem. I rzeczywiście, nie uronił ani jednej kropelki. Żadna drobinka nie zbłądziła, lecz trafiła prosto do przełyku. Ashford uznał to za cholernie przygnębiające. Już nawet nie wiedział, czy jako wampir powinien się cieszyć, że nie zmarnował ani drobiny pożywienia, czy jako człowiek - były człowiek - brzydzić się nabytą nieludzką żarłocznością, która kosztowała życie. Kolejnej osoby.

Kątem oka ujrzał swoje odbicie w oknie. Zdusił krzyk, gdy zauważył połowę twarzy przykrytą szkarłatem. Wyjął chusteczkę i prędko wytarł policzki, zauważając, że i tak pozostał na nich niezdrowy rumieniec. Nawet dłonie zdawały się być nieco cieplejsze, choć pod tym względem JD nie był aż taki pewien - nie miał też czasu, by się zastanawiać.

Została ostatnia sekunda, którą spożytkował na odkrycie tego, co czaiło się za oknem. Ostatecznie byłby to piękny sposób na pozbycie się zwłok, zwłaszcza gdyby tuż pod stróżówką stał kontener śmieci. Najlepiej otwarty.

Ashford pomyślał z przekąsem, że w tym momencie ktoś powinien zażartować o chowaniu trupów w szafie.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 25-12-2013 o 15:20.
Ombrose jest offline  
Stary 28-12-2013, 19:50   #30
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Do pomieszczenia weszła otyła pielęgniarka.

- Oh, przepraszam, szukam siostry Gudrun. Pan w jakiej sprawie? Mogę pomóc?

- Jak pięknie się składa… ja też czekam na siostrę Gudrun - JD roześmiał się perliście. W pewnym momencie podczas strojenia wesołych min dotarło do niego jakby ze zdwojoną siłą, że dopiero co zabił człowieka. - To znaczy na siostrę Kugelgen - szybko zmienił taktykę. Wspólne czekanie w stróżówce na kolejną osobę do niczego by go nie doprowadziło. - Niosę ważną informację dotyczącą matki pani Kugelgen, jestem z Katolickiego Ośrodka Pomocy. To zabawne, ale siostra Gudrun właśnie tu była i dopiero co wyszła. Mamrotała coś o mszy w kapliczce… bardzo pochwalam duchowe zaangażowanie u personelu szpitala… to tak pomaga chorym… - odchrząknął. - Jestem pewny, że złapie ją pani w drodze, kapliczka jest przecież po drugiej stronie szpitala, dość daleka dzieli ją odległość od stróżówki… Ale radziłbym się pospieszyć, msza zaczyna się za trzy minuty - zaśmiał się, nie będąc do końca pewnym o czym mówi. Podniósł nadgarstek na wysokość oczu, jakby sprawdzał godzinę, po czym poczuł kolejną falę zimnego przerażenia, gdy okazało się, że brakowało zegarka. Miał nadzieję, że pielęgniarka tego nie zauważy.

„Kurwa, JD, spokój”, raz jeszcze napomniał się. W tym momencie był swoim największym wrogiem.

Pielęgniarka uśmiechnęła się półgębkiem.

- Dziękuję i tego... szczęść Boże - po tych słowach pospiesznie opuściła pomieszczenie.

JD jeszcze raz uśmiechnął się w odpowiedzi i od razu przystąpił do działania, gdy tylko pielęgniarka opuściła pomieszczenie. Popchnął biurko, otworzył szafę, wydobył z niej ciało, po czym zawinął je w stertę prześcieradeł, które leżały złożone na górnej półce. Na zewnątrz od tej strony budynku trwały prace renowacyjne. W pobliżu kręciły się piaskarki, ciężarówki wywożące gruz, JD zauważył nawet jedną betoniarkę… lecz światła powoli gasły. Wyglądało na to, że robotnicy kończyli prace na dziś.

Ashford zablokował drzwi jednym z krzeseł, po czym doskoczył do okien, otworzył je na oścież… i zawahał się. Na ścianie wisiał plan szpitala, na którym zaznaczona była kostnica. JD mógłby przebrać się za pielęgniarza i na kozetce wynieść kobietę do miejsca, gdzie widok zmarłego nie powinien dziwić. Wciąż jednak… Ashford chciał opuścić stróżówkę tak szybko, jak to tylko możliwe i nie spędzać drogocennych sekund na zmianę ubrań. Poza tym ktoś w końcu rozpoznałby Kugelgen, a choć nie miała widocznej rany na szyi, to wciąż brakowało osocza w jej krwiobiegu. O wiele wygodniej byłoby pomieszać trochę w dopiero co wylanych fundamentach, wsunąć pomiędzy masę betonu ciało i przykryć je resztkami. Rankiem ostygnięta masa budowlana idealnie wręcz ukryłaby ciało. Na całym świecie nie istniał pies tropiący, który odnalazłby Kugelgen.

JD zacisnął usta i wyrzucił przez okno coś, co wyglądało na zaciśniętą stertę prześcieradeł w kształcie ledwo przypominającym człowieka. Wampir uznał, że dzięki grubej warstwie materiału nie będzie musiał zeskrobywać ciała z podłoża. Zamknął okna, po czym prędko opuścił stróżówkę, szybkim krokiem zmierzając ku wyjściu. Gdyby mógł, najchętniej teleportowałby się na plac budowlany.


Ashford znalazł łopatę, dzięki której rozkopał warstwę stężającego betonu. Wymagało to dość dużo siły, ale trup leżący nieopodal oraz przytłaczające poczucie winy dostarczało niewiarygodnej wręcz motywacji do pospiesznego wykonania działania. JD po cichu dziękował opatrzności, że Kugelgen nie była otyła. Gdyby Brujahowi przyszło zakopywać ciało tej pielęgniarki, która szukała Gudrun… mógłby nie podołać. W milczeniu przerzucił kolejną warstwę masy i gdy uformowało się wgłębienie dostatecznej wielkości, wprowadził zwłoki do środka, po czym przykrył je. Po kilku minutach pracy nie było widać zastanawiającego wybrzuszenia. JD z zadowoleniem zauważył, że gdyby wykopał nieco tylko płytszy dół, nie zdołałby odpowiednio ukryć zwłok.

Odstawił łopatę na miejsce, po czym pospiesznie ruszył do samochodu, który czekał pozostawiony na szpitalnym parkingu. Wampir zamierzał wrócić przed świtem do schronienia. Po chwili namysłu - trwającej ułamek sekundy - uznał, że nie może powiedzieć Mary o… wypadku. Oficjalna wersja będzie taka, że po wizycie w domu ostatniej ofiary pojechał do szpitala, by porozmawiać z Kugelgen i choć dość długo czekał na nią w stróżówce, nie przyszła. Winę za jej zniknięcie miał ponieść dziwny kształt, który tak prędko przemieszczał się, gdy JD jechał przez las.

Mary nie mogła dowiedzieć się o tym. Nikt nie mógł. To miało pozostać drobnym sekretem - pomiędzy nim, a… martwą Kugelgen.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oNJGAwqV0ys[/MEDIA]

JD zastanowił się, czy zasłużył na to, by Mary opowiedziała o jej Ojcu. Ironiczny uśmieszek przeszedł mu przez usta, po czym… prędko spełzł. Przed oczami stanęła sympatyczna matka Mii Kugelgen i wnet spłynęła pojedyncza, krwawa łza.

Tej nocy matka dołączyła do córki.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172