Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2013, 16:50   #104
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Czarodziej Radagast

Czarodziej Radagast wyruszył na wyprawę. Tego się w każdym razie dowiedzieli od okolicznych mieszkańców gdy przybyli do jego Domu wraz z nastaniem zimnych północnych wiatrów, które zdąrzyły już ogołocić z liści połowę wszystkich drzew. Nie dało się ustalić gdzie wyruszył, ani kiedy wróci i właściwie w ogóle niczego nie dało się ustalić poza tylko tym, że czarodziej chadza swoimi ścieżkami i że prawdopoodbnie jego wyprawa ma jakiś związek ze złem jakie rozpanoszyło się wokół czarnoksięskiego wzgórza zwanego Dol Guldur. Czyli patrząc z perspektywy Fanny, która ostatni dzień drogi do Domu Radagasta mówiła już właściwie wyłącznie o czarodzieju i przygotowywała sobie na głos powitanie, swoje zachowania, pytania, wpadki, a nawet przygotowanie na możliwą przecież nieuprzejmość jaką czasem cechują się starcy, nie dowiedzieli się niczego. Bardyjka tego dnia uśmiechała się nawet. Ale widział to w jej oczach. Niewypowiedziany żal i rozczarowanie. I myśli, które kotłowały się w oczach. Zastanawiał się, czy były opdobne do jego własnych. A jego wlasne krążyły wokół Orlej Skały. I wątpliwości, czy gdyby wówczas na jego prośbę nie spędzili na niej tyle czasu, zdążyliby zastać Radagasta...
Pocieszeniem dla Fanny okazało się odnalezienie dwójki potomków dawnych Bardyjczyków z czasów wielkiej pożogi. I spotkanie z przebywającymi w osadzie Baldorem i Belgo. Kupiec miał się już zdecydowanie lepiej, a i jego relacje z synem znać, było, że się polepszyły. A to ostatnie szczególnie pocieszyło Mikkela. Chłopak znów się uśmiechał jak wtedy w pałacu leśnych elfów i nawet własne znajomości zdążył zawiązać. Wraz z piątką innych dzieciaków z okolicy wymykał się popołudniami do lasu i biegał po okolicznych ruczajach. A ponieważ zyskał sympatię dwóch wspomnianych bardyjczyków, którzy często i gęsto wypytywali go o królestwa zza lasu, oraz był w dobrej komitywie z małżeństwem, które przybyło z królestwa zza lasu przez co jak na lokalne możliwości mógł już śmiało uchodzić za prawdziwego światowca, zyskał sobie widoczne względy dziewcząt, z których szczególnie jedna płowowłosa zerkała na niego nieśmiało i jakby z zafascynowaniem. Belgo oczywiście jak na młodzika przystało nie był w stanie tego zauważyć.
Mikkel oczywiście przystał na jego prośbę.
- Pamiętaj tylko - dodał pół żartem -, aby spaść z niego kilka razy na początek. Imieniu stanie się zadość, a i Ty wiedząc czym to grozi, będziesz pewniej się w siodle czuć.
Niestety poza sporadycznymi rozmowami z Belgo i Baldorem, Mikkel nie za bardzo miał się czym zająć w osadzie. Mieszkańcy byli tu średnio przyjaźni i rozmowni, o zakupie konia wierzchowego mógł zapomnieć, a i samotne wyprawy w obcy las były cokolwiek lekkomyślne. Czasu zaś wiedział, że trochę przyjdzie im tu spędzić, gdyż Fanny chciała przygotować łuki dla zaginionych Bardyjczyków. Zrobił więc to co do głowy przyszło mu już pierwszego dnia gdy stali pod pustym domem Radagasta. Poszedł tam ponownie. Pewny siebie i wyprostowany. Jak Mikkel syn Thoralda. Zachowując się tak obyczajnie jak to możliwe. Z symbolem podziękowania króla orłów na piersi. I poprosił towarzyszącego mu kosa by ten popytał okoliczne ptaki o Radagasta. Fanny ucieszyła by się mogąc dowiedzieć choć odrobinę więcej. Efektem tego jednak była potworna wrzawa jaka rozgorzała w gałęziach okolicznych leszczyn i buków i szybka ucieczka kosa, który wyraźnie dał rycerzowi do zrozumienia, że zostali właśnie nader nieuprzejmie odprawieni z niczym i potraktowani jak... szpiedzy.
Ptaki jednak jak się okazało, niewiele różniły się od ludzi.
Wtedy też zdecydował, że nie ma się co oszukiwać i do repertuaru polowań wróciło dzikie ptactwo. Kos bynajmniej nie miał mu tego za złe.

Dom Radagasta opuścili dopiero z pierwszymi roztopami. Po dłużącej się niemiłosiernie zimie podczas której Fanny powiedziała mu, że on złośliwie się tu nudzi. Wyruszył tamtego dnia wgłąb lasu. Wrócił cztery dni później. Było to w grudniu. Od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą.


***

Iwgar...

Osada Pszczelarza była trochę jakby wyrwana ze świata jaki roztaczał Cień Wielkiego Zielonego Lasu. Należy zacząć od tego, że była mała. Malutka wręcz jak na ludzkie skupisko, które w tych niepewnych czasach radziły sobie raczej różnie. Ale mimo to zdawała się żyć dziesięciokrotnie silniej i intensywniej niż cały pałac króla leśnych elfów. Dzieciaki z wrzaskiem uganiały się po śniegu za inwentarzem i sobą wzajemnie po obejściach. Kobiety śmiały się przy pracy publicznie tak głośno i tak bez skrępowania jak żadna Bardyjka chyba nie byłaby w stanie pomna na wpajane w młodości wychowanie. Co więcej zdażało się, że klęły. Choć absolutnie klnięcie to nie miało niczego wspólnego z obmierzłym wysławianiem się orkowów i goblinów. Klęły ze swobodą i lekkością równą niemal onemu śpiewaniu jakim uraczył ich w swoim czasie Svein i elfka Nelise. A gdy prowadząc Gałgana Mikkel przekroczył palisadę osady i wkroczył na główny plac, jęły uśmiechać się niedwuznacznie i szeptać do siebie co jakiś czas zanosząc się chichotem. Dosiadająca Perły Fanny wzbudziła jeszcze więcej zainteresowania. Choć tu akurat nie niewiasty nim epatowały. Zaczęło się od grupki drwali, którą zastali nad rozwalonym na drodze wozem wyładowanym drwem na przedłużającą się zimę. Ledwo Fanny się zbliżyła, rzucili robotę naprawczą i od razu dopadli proponować, że jak trzeba to przeniosą ją na rękach przez śnieżne zaspy okalające gościniec. A i wcale na tym się nie skończyło. Ot choćby był jeszcze myjący się przy studni na uboczu osady zupełnie nagi, młody mężczyzna, który bynajmniej nie uznał za stosowne przywdziać czegokolwiek na widok podążającej drogą Bardyjki, a wręcz zbliżył się nieco i pomachał przybyłym na powitanie. Machanie, co należy dodać, wyłącznie dłoni dotyczyło.
Samego Iwgara szczęśliwie od razu zastali w domu. Bo na myśl, że myśliwy mógł gdzieś do lasu na kilka dni wybyć, a oni musieliby korzystać z czyjejś gościny, Mikkel przynajmniej, czuł się trochę nieswojo. Jakkolwiek bowiem za zabawne i trochę niesamowity uznawał fakt, radosnego nieskrępowania tych ludzi, tak sam nie miał zamiaru w nim uczestniczyć.
Pszczelarz jak na ironie choć ucieszył się wielce i szczerze na ich widok, zdawał się być najbardziej ponurym osobnikiem w całej osadzie. Mikkel aż do wieczora był niemal pewien, że to za sprawą jego i Fanny. Bo być może wpływ Bardyjczyków okazał się zaraźliwy dla poczciwej duszy leśnego człowieka. Potem jednak gdy księżyc wyszedł zza linii drzew, a iwagrowy napitek, który szumiał już porządnie w głowach, zaczął rozwiązywać języki, Pszczelarz zapytany przyznał się, że rzecz ma się pewnej jak to określił rzecznej turkaweczki. Prosił by jednak nie wnikać. I Mikkel nie miał zamiaru. Przynajmniej nie od razu.

***

Wspólne z Iwgarem ustalenia w sprawie wyprawy Radagasta niewiele wniosły do stanu wiedzy bractwa.
Bractwo. Mikkel pierwszy raz usłyszał to słowo z ust Gaerthora na Orlej Skale. W każdym razie pierwszy raz w odniesieniu do ich czwórki. Orzeł od początku chętnie odpowiadał na wszystkie pytania, a jeszcze chętniej na ogólne zagadnienia, które pozwalały mu roztoczyć przed ludźmi obrazy o tak odległych horyzontach, że chyba nawet Fanny nie była w stanie ich w pełni ogarnąć. I przy okazji jednego z opowiadań nazwał ich bractwem. Zabawne, że dotyczyło to również Fanny. Jeszcze zabawniejsze, że tak naprawdę jak dobrze się zastanowić nie widzieli do tej pory żadnych orlic. Być może więc męsko brzmiące imiona poznanych orłów bynajmniej nie nosiły za sobą zawsze miecza, a czasem i kądziel? Rycerz z prawdziwym zainteresowaniem i podziwem patrzył wówczas na życie tych przedziwnych, podniebnych strażników Gór Mglistych. Tak odległych, że aż trochę jakby nieprawdziwych. Mających wolność na wyciągnięcie skrzydeł, a zarazem pilnujących swego domu i swego bezpieczeństwa. Cały świat mógłby należeć do nich. A jednak trwały tutaj na Orlej Skale. W wysokich nieprzystępnych ludziom Górach Mglistych. W swoim własnym bractwie.
Czuł swoistego rodzaju zaszczyt nosząc otrzymaną w podzięce od króla orłów mithrilową spinkę do płaszcza. Choć musiał przyznać, że wielce zaskoczyła go reakcja na nią zamieszkujących Rhosgobel ptaków. Z drugiej strony trudno było oczekiwać od leśnych trznadli i dzięciołów by rozpoznawały symbole stworzone ludzką dłonią.
Tak czy inaczej o samym czarodzieju poza plotkami o Dol Guldur, które potwierdził Iwgar nie dowiedzieli się niczego. Za to podczas tych ostatnich tygodni zimy wypili tyle trunków, że nawet najgorsze zamiecie przełęczy Czerownego Rogu nie mogłyby zmorzyć ich mrozem. Poznali za to drugie oblicze Iwgara. To bardziej bezpośrednie, którego nie da się ukrywać pod pozorem żartu w swoim własnym domu. Że wszyscy w tej osadzie to poniekąd jakby jego rodzina. Że coś go łączyło niemal z każdą z poznancyh w okolicy pań i panien. Że tak naprawdę leśny człowiek czuje chyba jakiś taki respekt przed Bardyjczykami i rodu ludzi północy. Że on pochodzi zaledwie z nienazwanej i nawet nienaniesionej na żadną mapę osady, a oni z wielkiej Dali. Że on sarka nos w palce, a oni używają chustek. I że tak naprawdę to nie wie, czy jako ktoś taki powinien z nimi dalej podóżować. Oczywiście żadnej z tych wątpliwości nie powiedział na głos, a wszystkie ich znamiona okrywał wesołym żartem. Ale jak już zostało powiedziane, człowiek w swoim własnym domu nie potrafi kłamać.
- Nie zawsze rozumiem Iwgarze o czym mówisz, ale wierz mi. Wolałbym mieć Ciebie za towarzysza niż i stu najdostniejszych elfów.
Gdy lokalne wzgórza zaszumiały od wody z topniejących w marcowy słońcu śniegów, kos przyniósł wiadomość, że w zajeździe pani Gelviry na północy leży nieprzytomny Beorneńczyk. Ostatni z bractwa. Gdy więc tylko nadarzyła się sposobność ruszyli w dalszą drogę.

***

Propozycję wybudzonego ze snu zimowego Rathara przyjął z wdzięcznością. Nie to, żeby nie czuł się na siłach do pieszych wędrówek, ale rycerz bez konia to trochę jak rycerz bez miecza. A i cieszył się też na możliwość zobaczenia domu pogromcy Bolga. Człowieka niedźwiedzia. Beorna.

Podróż jednak dość szybko zakłóciło im smutne odkrycie. Orkowe strzały dosięgnęły tego rosłego Beorneńczyka, który przywital ich po wyjściu z rocznej Puszczy. Jego i jego towarzysza. A ktokolwiek z nimi płynął i był spętany, zdołał albo umknąć, albo pochłonęła go Anduina.
- Myślę, że ich ciała powinni obejrzeć ci, którym ich misja nie była obca - rzekł - mógłbym spróbować powiosłować łodzią w górę rzeki. Albo jeśli masz Ratharze pewność co do możliwości wędrówki brzegiem to łódź można na linę wziąć i prowadzić za sobą. Tak czy inaczej nie sądzę byśmy byli w stanie wpaść na trop jeńca, którego przewozili. Chociaż… w zajeździe pani Gelviry mówili, że Czyrak był w okolicy… - westchnął ciężko - to oczywiście o niczym nie przesądza, ale może w domu Beorna też o nim słyszeli?

Rozejrzał się jeszcze po okolicy, po czym po chwili wyciągnął z kieszeni kilka rodzynek. Kupił je jeszcze w domu Radagasta od jednego z tamtejszych gospodarzy.
Kos przysiadł na jego ramieniu.
Ostatnim razem nie wyszło to najlepiej niestety, ale muszę Cię jeszcze raz o to poprosić gdyż dobrzy ludzie tu zginęli… Dużo tu ptactwa. Może któreś pamięta co je spłoszyło?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline