Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2013, 22:44   #13
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Dziewczynka pędziła ulicą, jakby ją sam diabeł gonił. Rozglądała się panicznie dookoła, szukając czegoś, jakby zależało od tego jej życie. Ludzie oglądali się za nią, kręcąc z dezaprobatą głową, albo po prostu się śmiejąc.
Gdyby tylko widzieli to, co ona...
Cztery paskudne stwory, wyglądające niczym nieślubne dzieci nietoperza i komara, wielkości sporych psów, pędziły nad tłumem. Machały błoniastymi skrzydłami, które zakończone były dziwacznymi kolcami. Ich żółte ślepia lśniły groźnie w słońcu. Od czasu do czasu któryś skrzeczał, ukazując ostre zębiska.


Świątynia była już niedaleko. Dziewczynka wiedziała, że jeśli... kiedy! uda jej się minąć róg i przebiec jeszcze jakieś dwieście metrów, będzie bezpieczna. Dyszała ciężko i powoli przestawała czuć nogi. Wiedziała, że jeśli teraz się zatrzyma, nie zdoła dalej uciekać. Łzy wściekłości zamazywały jej wizję.
Jeden ze stworów, dużo szybszy niż pozostałe, był tuż za nią. Czuła smród bijący od jego cielska, słyszała ciężki łopot jego skrzydeł. Kłapnął paszczą, łapiąc kilka jej złocistych loków w paszczę. Krzyknęła, kiedy poczuła szarpnięcie, zachwiała się i spróbowała przyspieszyć. Minęła róg, omal nie wpadając na rowerzystę, jakiś pies zaczął szczekać, jednak zaraz wściekłe ujadanie zmieniło się w skomlenie, kiedy przeleciały obok niego stwory. Dziewczynka zyskała nieco dystansu, bo istoty nie grzeszyły zwinnością i musiały zrobić dużo większy łuk, tracąc na prędkości, jednak ten tamten jeden po chwili znowu był tuż za nią... na szczęście, nieco się spóźnił.
Złotowłosa minęła bramę świątyni i padła na ziemię. Stwory zostały na zewnątrz, nie mogąc przebić się przez niewidzialną barierę. Skrzeczały, zajadle drapiąc pazurami świętość, od której ich cielska aż dymiły.
Dziewczynka zamknęła oczy, usiłując uspokoić oddech. Nie przejmowała się zdziwionymi spojrzeniami ludzi. Wstała dopiero, kiedy stwierdziła, że jest w stanie, czyli akurat w momencie, kiedy ktoś do niej podszedł. Nie nosił sutanny, jednak koloratka świadczyła o przynależności tego człowieka do stanu duchownego. Wyglądał na sześćdziesiąt, góra siedemdziesiąt lat, a jego nieliczne włosy ogarnęła biel. Oczy miał ciepłe, łagodne.
- Wszystko dobrze, drogie dziecko? - zapytał zaniepokojony.
- Tak, ojcze - odpowiedziała, otrzepując spodnie, dalej ciężko oddychając. - Przepraszam ojca za kłopot, ale mogłaby, tu zostać chwilę? - zapytała, spoglądając na dobijające się stwory.
- Ucieczka z domu nie jest dobrym pomysłem. Rodzice pewnie się martwią - powiedział kojącym głosem, wprawiając małą w zakłopotanie.
Nie widział zagrożenia. Mało kto był w stanie dostrzec potwory, jednak ta świadomość nie poprawiała dziewczynce samopoczucia. Znowu ktoś ją traktował jak głupie dziecko. Ok. Może i wyglądała na te dziesięć wiosen, no ale bez przesady!
- Uciekłam przed ojcem pijakiem, który bije mnie i mamusię - powiedziała, posyłając mężczyźnie ironiczne spojrzenie. - To chciałeś usłyszeć, ojcze? - zapytała, odkasłując. Wyprostowała się dumnie. - Dobrze. Proszę przynieść wodę święconą i kropidło.
- Chwileczkę, może...
- Nie, ojcze. Nie poczekam, nie wyjaśnię - odparła. - Mam wprawę w udawaniu dziecka, ale nie mam teraz na to czasu, proszę więc o wodę święconą, żebym mogła wyegzorcyzmować demony, które usiłują mnie dopaść. I nie. Mnie nie trzeba egzorcyzmować.
Mężczyzna patrzył z rosnącym zdumieniem na to dziecko, kręcąc głową w zadumie. Dużo w swoim długim życiu widział, jednak ta urocza dzieweczka była czymś niezwykłym. Nie miała więcej niż dziesięć lat, jej jasne, blond włoski, skręcały się jak sprężynki, a oczy były czujne, bursztynowe. To właśnie te oczy przekonały księdza, żeby spełnić jej prośbę. Były to oczy człowieka, który wiele widział w swoim życiu... a przynajmniej więcej, niż on.
Kiedy po chwili wrócił z kropidłem w naczyniu napełnionym wodą święconą, dziewczynka bez słowa, zdecydowanie zabrała mu je i stanęła przed bramą. Ksiądz patrzył na nią sceptycznie i już miał coś powiedzieć, kiedy ta zaczęła recytować:
- Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio; contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperat illi Deus; supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae coelestis, Satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude!* - powiedziała z przymkniętymi oczami, po czym machnęła wściekle kropidłem. Stwory wrzasnęły rozdzierająco i uniosły się z nich kłęby dymu. Zdumiony okrzyk księdza, uświadomił dziewczynie, że też coś zobaczył. - Abiit! - wrzasnęła, machnęła jeszcze raz, sowicie skrapiając demony wodą.
Przy wszelkiego rodzaju czarach (w tym, przy egzorcyzmach), nieważny był język, ale znaczenie słów i obraz, przekaz, intencje recytującego. Słowa wszystko ułatwiały, katalizując moc, działając jak spust. Jej było łatwiej mówić po łacinie – lubiła ten język. W tych czasach wydawał się być tajemniczy, a czarownice mają być tajemnicze, prawda?
Stwory już wcześniej zaczęły uciekać, jednak teraz znacznie przyspieszyły. Nie szkodzi. I tak obrócą się niedługo w proch. Nieliczni ludzie, którzy przechodzili ulicą, oglądali się zaskoczeni, zapewne zauważając tylko ruch powietrza i dym.
- Amen - prychnęła pod nosem podpierając się pod boki. - Gdyby nie ten cholerny kocur, nie musiałabym uciekać - mruknęła, zgrzytając zębami. Obróciła się w stronę księdza, który z różańcem w ręku, wznosił modły do Boga. - Ojcze! Wezmę trochę wody święconej ze sobą. Ostatnią fiolkę zużyłam wcześniej - dodała ciszej. Wyciągnęła z kieszeni mały flakonik, napełniła go i odstawiła kropielnicę z miotełką obok klęczącego mężczyzny. - Nie przejmuj się, Piotrze - przemówiła łagodnie. - Bestie odeszły i nie wrócą.
Nawet jeśli chciał zapytać, skąd zna jego imię, nie zdążył. Kiedy uniósł przerażone spojrzenie, cofnęła się na ulicę i narzuciła magiczny kamuflaż, sprawiając wrażenie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wcześniej ukrycie nic jej by nie dało, bo demony, które ją ścigały, miały straszliwie czuły węch, jednak teraz miała nadzieję na inny efekt. Przy odrobinie szczęścia, staruszek pomyśli, że miał zwidy i nikomu o tym zdarzeniu nie opowie, a nawet jeśli, to uznają, że na starość puściły mu bezpieczniki... albo, co gorsza, uzna, że była aniołem (o zgrozo!).
Teraz, kiedy stwory zostawiły ją w spokoju, mogła wrócić do poszukiwania...

***

„U Babuni” było uroczym miejscem. Pełno koronek i sztucznych kwiatów nadawało miejscu... klimatu. Jednak kilka rzeczy rekompensowało niedociągnięcia stylistyczne. Herbata, pączki i sąsiedztwo kościoła. Nie ma nic lepszego na osłabienie mrocznych zaklęć, niż bliskość poświęconej ziemi.
- Mało osób wie o tym miejscu, Kazuya mi je pokazał – powiedział na wstępie Jack, siadając przy jednym z wielu wolnych stolików. - Polecam tutejsze bułeczki. Mają własną piekarnię z tyłu, więc zawsze są świeże. – Jakaś starowinka przyniosła im dzbanek z herbatą i dwie filiżanki, a wszystko oczywiście z kwiecistymi motywami. Po chwili dostali również świeże bułeczki i domową konfiturę.
Podczas rozmowy podsumowali wszystko, co wiedzieli do tej pory.
Po pierwsze, ktoś z Rady wystawił ich przeciwko sobie, najprawdopodobniej usiłując się ich pozbyć. Jack nie był pewien, dlaczego padło na Richarda i Maxa, jednak co do siebie, był pewien, że chodziło o to, co wie.
Ktoś w Radzie usiłował zrobić coś złego, jednak nie wiedzieli kto i co. Miało to związek ze wzmożoną aktywnością demonów oraz zabójstwami magów. Jakby ktoś robił czystkę za pomocą tych potworów. Tylko czy ten drań nie wiedział, że demony mogą się z łatwością zwrócić przeciwko niemu?
Zginęło już wielu, w tym krewni Linguna, którego „ci źli” również mieli na celowniku.
I tyle. Żadnego punktu zaczepienia, czy innych poszlak.
Siedzieli tak chwilę w ciszy, robiąc burzę mózgów, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Do tej pory byli jedynymi klientami babuni, a teraz w drzwiach stanęła mała dziewczynka o złocistych loczkach. Nic niezwykłego, dzieci przecież lubią słodycze... tylko, że to dziecko trzymało kryształ na łańcuszku, który wskazywał prosto na magów.
Złotowłosa zmarszczyła czoło, zamknęła za sobą drzwi i podeszła bliżej. Kryształ wskazywał Richarda, a dokładniej, jego kieszeń.
- Dzień dobry – powiedziała dziewczynka z uroczym, niewinnym uśmiechem. - Co pan ma w tej kieszeni, panie magu? – zapytała, wlepiając swoje bursztynowe oczy prosto w oczy maga.
Oczy zwierciadłem duszy. Czasami zdarzało się tak, że wpatrując się komuś w oczy, poznawało się go doskonale. Błyskawiczny przegląd charakteru, można by rzec, jednak działający w dwie strony. Tak się jednak teraz nie stało – magowie mieli wiele sposobów, żeby takim niespodziankom zapobiegać.
Jack poprawił się na krześle, jakby w każdej chwili był gotowy skoczyć na to urocze dziecko.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline