Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2013, 17:51   #11
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Uważaj bo sam skończysz w drzewku, jak Merlin, na wieki. - burknął zdrowo wkurzony mag, obwiązując kilkakrotnie kryształ by nie słyszeć jęków.

Jebany mag... - mruczał pod nosem kot.

- Ekhm... droga jest kilka kilometrów w tamtą stronę - odparł nieoczekiwanie elf. - Moi bracia zgodzili się ciebie odprowadzić, jeśli wyrazisz taką chęć.

- A czy reszta będzie bezpieczna podczas ich nieobecności? - zapytał druid z głęboką tym razem troską.

- Oczywiście. Źródła bronią najlepsi, z największą mocą - odparł godnie szpiczastouchy. Z tobołka rozległy się pełne szyderstwa pomruki, jednak szybko umilkły. - Nie musisz obawiać się o nas.

- Cóz, w takim razie diękuje i chodźmy - zapewnił mag. Chciał złapać stopa i dostac się z powrotem do Londynu. Może tym nawiedzeńcom z Rady przeszło i o nim zapomną.

Szli długo przez las. Niebo zaczęło szarzeć, zalewając przestrzeń jeszcze głębszymi cieniami. Gdyby nie pomoc elfów, Richard niechybnie zgubiłby się (i przywaliłby kilkadziesiąt razy twarzą w nisko rosnącą gałąź).

Idąc (i unikając gałęzi) druid zapytał -A cóż słychać w lasach Walii? Wam i innym żyje się dobrze, źródła trwają jak zawsze? Czy może piętno czasu i tu dociera? - zapytał zamyślony.

- Wpływ zanieczyszczenia środowiska raczej - odparł jeden z elfów.

- Wstrętni ludzie... przyjeżdżają i wywalają swoje śmiecie gdzie popadnie! - dodał inny, wyraźnie oburzony. - Jest nas coraz mniej do ochrony lasu, a to wszystko przez zanieczyszczenia i wycinki.

- Niestety. Pocieszać sie jedynie możemy że z roku na rok jednak coraz bardziej jest to zjawisko hamowane. Gdzieniegdzie nawet próbują już przywrócić lasy. Biedna Anglia niestety od wieków cierpi na ten brak - odparł druid posmutniawszy: -Ale demony i inny szans nie pojawiają sie mam nadzieje zbyt często? Nie wiecie może czemu tu mogły przybyć?

- Jeynym powodem, jaki przychodzi mi na myśl, jesteś ty, magu - mruknął elf.

-Eeee - nie wpadł na to wcześniej... -W którą stronę jest ocean? - zapytał uprzejmie. Elf wskazał kierunek.

- Za chwilę będziemy przy drodze - powiedział. - Będziemy musieli ciebie tutaj opuścić.

- Dziękuję wam bardzo i do zobaczenia - podziękował mag ruszając szukac stopa do Burundi.

Kiedy wyszeł na ulicę, przekonał się, że... jest kompletnie pusta. Szedł w swoją stronę, modląc się w duchu, żeby coś w końcu nadjechało. Minęła może godzina, słońce zaczęło się wznosić, kiedy gdzieś daleko błysnęły pierwsze światła samochodu. Pojazd zwolnił i zatrzymał się przed Richardem, jakby to właśnie jego ktoś szukał.

Ktoś wysiadł od strony kierowcy.

- O matko... - jęknął Jack, prostując plecy. - Nawet nie wiesz, ile ciebie szukamy - powiedział na powitanie, ruszając w jego stronę.

Dwa asfaltowe golemy pojawiły się nagle między nimi, usiłując pochwycić Jacka, jednak mag bojowy błyskawicznie się wywinął, a Richard odskoczył panicznie, oddalając sie od napotkanego - Czego kurna chcesz? - zapytał podejrzliwie...

- Hola! - zawołał tamten, dobywając broni. - Co się dzieje? - zapytał poirytowany.

-To ja sie pytam co się kurwa dzieje. Spotykam Cię, atakują mnie demony a ty sie tu nagle cudownie pojawiasz? warknął Richard.

Zanim się pozabijacie, pojeby jebane, nie zapomnijcie mnie wypuścić, kurwa! - zawołał przytłumiony głosik.

Jack zamarł zdezorientowany. Wyglądał, jakby nie wiedział, komu powinien i co odpowiedzieć.

-Zamknij ryja warknął mag pod adresem swojej kurtki.

- Eee...? - zdziwił się Jack.

- Czegóz sobie zyczysz szukajac mnie po środku pustkowia? powturzył uprzejmiej Richard/.

- Ekhm... W twoim mieszkaniu są... może inaczej. Nie mogliśmy się z Lingunem do ciebie dodzwonić, a zaatakowały nas demony, więc poszliśmy ciebie szukać. W twoim mieszkankiu są obecnie trzy trupy, pozostałości po demonach. Szukaliśmy ciebie, żeby cię ostrzec. Wracasz ze mną? Trzeba się spotkać z Lingunem.

- Taaak, wiesz, byłbym na to bardziej chętny gdybym miał pewność e faktycznie tak jest...jakoś mmoje problemy zaczeły się od kiedy spotkałem was dwóch..i posłuchałem polecenia tych kurw z Rady.. a koniec zdania Richard wykrzywił się mimowolnie-Wiec wybacz ale moja wiara ma granice..

Dobrze gada! - zawołał radośnie duch. - Jebane kurwy z Magicznej Rady! Jebać się! HA!

Jack popatrzył na niego przepraszająco.

- Nie wiem kto chce się nas pozbyć i tylko mogę się domyślać, dlaczego. Nie mam pojęcia, dlaczego to ciebie wybrali na kozła ofiarnego. Ale wiem, że jeśli chcemy przetrwać, powinniśmy trzymać się razem. Zgodzisz się ze mną? - zapytał, chowając broń.

-Zgodzę się... gdy zyskam pewność, że to nie ty i tamten drugi....bo wybacz ale poskramiacz z magiem bojowym w jednym samochodzie to dośc spore ryzyko...jeśli mag bojowy postanowił by poskramiacza na ten przyklad rozwalić. odparł powoli mag.

- Ech... jak mam ci udowodnić, że nie...

Rozbierz się i liż mu buty, kurwo! - podsunął kot.

- ...nie zamierzam ciebie... co?! - przerwał, usłyszawszy komentarz ducha.

-Ehh, nie wiesz może jak uciszyc ducha w krysztale, byśmy mogli w kulturalnych warunkach dokączyć rozmowę? zapytał druid.

To pies Rady, kurwa! O kulturze to on kurwa nic a nic nie wie, kurwa! Co więcej! To jest ubezwłasnowolnienie! Gdzie tu, kurwa, wolność głosu, co pierdolce jebane?!

-Gdzie ja mam prawa i wolności to ja ci chyba już mówiełm więc zamknij sie albo cie rzucę demonom.. - warknął druid.

To niezgodne z prawem!

- Pokaż ten kryształ, bo mi uszy zaczynają krwawić... - westchnął Jack, podchodząc.

Richard podał mu ostrożnie swą kurtkę i cofnął się o krok. Mag wyciągnął ostrożnie kryształ i obejrzał uważnie. Kocie ślepie łypnęło na niego pogardliwie.

Od kiedy to psy łażą na dwóch łąpach? A nie... sory... ty to chyba od mapł jesteś... jedni kurwa gorsi od drugich... jeb się, słyszysz?! Je.......

Nagle nastała błoga cisza. Duch wywracał okiem na wszystkie strony, jednak nie słyszeli już obelg i wulgaryzmu. Cisza...

- Dobra, to kto według ciebie, załóżmy na chwilę że faktycznie, miałby chcieć nas załatwić? - zapytał ugodowo Richard błogosławiąc swe uszęta.

- Możemy porozmawiać o tym w drodze? - zaproponował Jack, wskazując samochód. - Ach... i jeśli chciałbym ciebie zabić, nie musiałbym nawet wysiadać z samochodu. - Wzruszył ramionami, klepiąc kaburę przy pasie.

- Moze nawet by ci się udało..ewentualnie. odparł Richard wsiadając i odwołujac Miśki. -Porozmawiamy...a ja się zastanowię czy jednak nie wyjechac do Burundi

- Dobrze. To jedziemy jeszcze odebrać Linguna z aresztu. Po drodze wszystko ci streszczę.
 
vanadu jest offline  
Stary 20-09-2013, 21:56   #12
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Maximilian obudził się cały obolały. Dostał na śniadanie papkę bez smaku i znowu został pozostawiony sam sobie. Już myślał, że wszyscy o nim zapomnieli, kiedy rozległy się kroki.
- Za mną – polecił policjant, otwierając celę.
Poprowadził maga do głównego pomieszczenia, gdzie czekali już... Kazuya, Jack i... Richard (którego Jack niemal siłą tu zaciągał).
Max mimo zmęczenia uśmiechnął się do Jack’a.
- Mam nadzieję, że nie zarysowałeś mi samochodu? A poważnie, Rossi jest pod opieką? -
- Twój brat wypytywał mnie, co się stało. Nic mu nie powiedziałem - wzruszył ramionami. - Idziemy?
- Chciałbym wiedzieć, co wczoraj tam zaszło - mruknął Kazuya, wskazując drogę do wyjścia.
Kiedy wyszli poza komisariat odpowiedział.
- Zdobywałem informacje, ale uznałem, że powiedzenie, iż cię okłamałem odwróci od ciebie uwagę. Nie wiedziałem jakie u was w jednostce panują podziały. Mam wrażenie, że trochę się ośmieszyłem przed Dovem, ale z drugiej strony też się trochę dowiedziałem. Niestety nie zobaczyłem miejsca zbrodni. Dlatego mam pytanie. Czy Franklin miał swoją bransoletę i czy dam radę ją odebrać. Najlepiej teraz? To ważne. -
- Rada już przejęła miejsce zdarzenia - odparł Kazuya. - Nic, co może świadczyć o magii, tam nie zostało. Procedury...
- Rozumiem. Mam nadzieję, że nie narobiłem ci kłopotów? - Kazuya w odpowiedzi posłał mu ponure spojrzenie.
Richard szedł pochmurny za nimi.
- Musimy gdzies przedysktować zajścia - oznajmił Jack. - Chociaż może lepiej zajmijmy się bardziej naglącym problemem... - Zerknął w stronę Richarda. - Niedługo zaklęcie uciszające przestanie działać...
-Cały czas optuje za oddaniem go demonom - odparł Richard.
Lingun spojrzał na Kazuyę i pochylajac się, zapytał szeptem.
- Wiesz o tym, że Dove wie o naszym świecie? -
- Co? - detektyw popatrzył na maga zdumiony. - Chyba bardzo przeżywasz to, co się stało. To zrosumiałe... powinieneś może usiaść, uspokoić się, poukładać myśli...
- Zacytuję go kiedy mnie skuwał. “Czary ci nie pomogą. Bo jeśli to się wyda będziesz ty będziesz miał większe kłopoty.” Nie wiem jeszcze co z tym zrobić, ale pilnuj się. Chwilowo uważam, że nawet, jeśli wie to jego zdolnością są zbyt cenne. Ale nie wiem co on robi z tą wiedzą. -
- Niemożliwe. Obserwuję go już od jakiegoś czasu. - azuya uśmiechną się lekko. - Nie ma mowy, żeby wiedział o magach i magii.
- To by tłumaczyło wczesniejsze słowa. Powiedział coś w stylu, że Spierdoliłem wieloletnie starania, ale nie skończył. Po prostu pilnuj się. -
- Hmm... no dobrze... - mruknął nieprzekonany i spojrzał na Jacka. - Dobra. O co tobie znowu chodzi? Jakie zaklęcie uciszające? - zapytał.
- Ano... zwykłe? - odparł niepewnie zapytany, posyłając Richardowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Pozwolę sobie powiedizeć, to co powiedziałem Antonowi Dove, a co zapewniło mi nockę w celi. Obecnie mamy wojnę, nie wiemy, czy można komuś zaufać czy nie. Polecam nam zacząć dzielić się tajemnicami inaczej ktokolwiek za tym stoi wygra. Do teraz, nie wiem skąd w tym wszystkim wziął się Rtichard. Jack’owi ufam, bo razem walczyliśmy, ale głównie dlatego, że moja siostra dotarła do domu. Jeśli mamy bawić się w tajemnice lepiej od razu dac sobie poderżnąć gardła. -
- Opcją B wciąz pozostaje wyjazd do Dzibuti odparł tylko Richard.
- Demony dotrą wszędzie - odparł Kazuya i ponownie skupił się na Jacku. - I zgadzam się z Lingunem. O co chodzi?
- O nic co powinno was obchodzić ani by was dotyczyło - odparł mu Richard, nie mający ochoty dzielic sie czymkolwiek a już najmniej wiedzą.
-[i] Zgadzam się. To nie ma nic wspólnego z demonami... -[i] zaczął Jack, jednak się zawahał. - A na pewno nie ma nic wspólnego z naszą obecną sytuacją.
- Ok. Nie lubię niedopowiedzianych zdań, ale jestem gotów uwierzyć na słowo. Musze dostać bransoletę Franklina, dlatego musze dotrzeć do mojego domu. Ktoś z rodziny powinien ją przejąć. Znajdziemy tam też bezpieczne miejsce na zaplanowanie dalszego kroku. Jedziecie, czy chcecie się spotkać gdzieś indziej. -powiedział, jednocześnie aktywował zaklęcie z bransolety. Wykrywanie magii, powinno być skuteczne, zwłaszcza, że wiedział iż powienien szukać zaklęcia usiszającego. Wyczuł, że jego towarzysze są niewątpliwie magami. Na budynku komendy spoczywało kilka potężnych zaklęć ochronnych. Jednak jedno, wątłe, na granicy przełamania zaklęcie, spoczywało również w kieszeni Richarda.
-Muszę coś po drodze załatwić, spotkjamy się za dwie - trzy godziny. zaproponował Richard.
- O nie! Żadnego rozdzielania się! - zaprotestował Jack.
- A co , mamy chodzic za rączkę? - parsknął druid. - Nie, dzięki.
- Możemy pojechać razem. Moja rodzina mieszka poza miastem, wiec niezaleznie od twojego celu, nie nadłożymy wiele drogi.
Nagle rozległ się cichy pomruk. Jakby ktoś, gdzieś daleko krzyczał. Richard i Jack doskonale znali ten głos...
- Hmm, wiecie co, musze iść do toalety, wracam za moment - rzucił nagle Richard.
- Pójdę go przypilnować - dodał Jack. Kazuya usiłował coś powiedzieć, jednak nie zdążył, zanim tamten odszedł.
Gdy Maxymilian został sam z Kazuyą powiedział:
- Odpuśmy. Sprawdziłem rodzaj magii, to nic co może nam zagrażać. Mówią prawdę, to bardziej w stylu kłopotliwego upokożenia, niż zagrożenie. Z innej beczki, kto nakładał zaklęcia ochronne na komisariat?
- Rada. Wolimy mieć takie miejsca bezpieczne - odparł zapytany.


- Nic nie mów o tym... Kazuya... no on by tego nie pochwalił - powiedział Jack, kiedy znaleźli się na osobności. - Daj go. Rzucę jeszcze jedno zaklęcie...
...i zapłacicie mi za to, wy... - dosłyszeli wytłumione wrzaski ducha.
- Utopic kryształ albo wrzucić na budowie w cement i tyle - burknął mag.
- Nie można... jakby nie patrzeć, to kiedyś było żywe zwierze... chyba... - dodał niepewnie, kiedy do ich uszu doleciała wiązanka wyzwisk, jakich Richard w życiu nie słyszał.
- Ale przeciez krzystał go zakonserwuje, jego stan sie nie zmieni, a my nie będziemy musieli go słuchać - zaproponował Richard.
- Nie można... jedno pęknięcie i może się uszkodzić. Poza tym, demony go z łatwością wyczują. Duchy są dla demonów jak... pączki dla policjantów.
Wzrok Richarda wiele mówił na temat tego, jak bardzo go to by zasmuciło. -Ehh, jestem zmeczony. Serio powinienem byl wyjechać...
Szybko wrócili do reszty.
- Co się dzieje? - zapytał podejrzliwie Kazuya.
- O nic, o nic... Nie zwracaj uwagi... - odparł Jack.
-Dobra. Jedzmy. Ritchard podaje pierwszy cel. - powiedział czekając, aż Jack wskaże gdzie zaparkował. - zakładam, że masz samochów, bo mój jest niestety dwóosobowy. - dodał w kierunku Hajime.
- Twój samochód odstawiłem razem z siostrą. Kazuya użycza nam swojego - wyjasnił Jack, machając kluczykami, co detektyw skwitował westchnieniem.
- Gaaah. Jedźcie... tylko bez jedzenia w samochodzie i przepisowo! - zastrzegł. - Muszę wracać do pracy, widzimy się wieczorem... - Oddalił się nadzwyczaj powoli i niepewnie.
- Regent Park, wschodnia brama - rzucił adres Richard, kiedy zmierzali w stronę pojazdu.
Kiedy Hajime odszedł, Max mruknął do Jack’a
- To jego prywatny czy służbowy samochód? -
- Prywatny... nie wiem, co by było gorsze - westchnął zapytany.
- Gorszy byłby słuzbowy, bo samochody gliniaży są domyslnie lokalizowane a Dove wiedziałby dokładnie gdzie jesteśmy. -
- Ach... ty w tym kontekście. - Jack skinął głową, po czym zwrócił się do Richarda: - A czego szukasz w parku? To trochę... niebezpieczne miejsce, szczególnie teraz.
- Muszę się z kimś ...skonsultować. Poza tym to chyba akurat teraz najmniej niebezpieczne miejsce dla mnie - odparł Richard spokojnie.
Jack westchnął cicho, jednak bez protestów otworzył samochód.
Nie jechali specjalnie długo. Było jeszcze sporo przed południem, a w odróżnieniu od Maxa, Jack i Richard w ogóle nie spali w nocy... no dobrze. Richard przespał połowę drogi, jednak jakże dwie godziny snu mają się do dnia pełnego wrażeń?
Pogoda była piękna. Świeciło słońce, wiał delikatny wiaterek. Wiele osób przyszło do praku odpocząć, albo poćwiczyć. Matki spacerowały z wózkami, właściciele wyprowadzali psy. Sielanka.
- Tak właściwie, po co tu jesteśmy? - zapytał Jack, kiedy zamykał samochód.
- Muszę znaleść duży kawałek stawu bez ludzi - odparł tylko enigmatycznie druid.
- Chyba nie zamierzasz...? - mruknął Jack.
Richard spojrzał na niego pytająco.
-...no wiesz... - wskazał jego kieszeń.
- Nie, potrzebuje z kimś porozmawiać - odpowiedział tylko Richard ruszając w stronę mapki informacyjnej przy wejściu. Nastepnie skierował sie w znalezione na mapie, odległe, puste miejsce.
- Idziemy za nim? - zapytał Maxa Jack, jednak ten zdecydował się zignorować pytającego. - Ech... no dobra... To ty tu zaczekaj, ja za nim idę...
Richard ruszył pewnym i szybkim krokiem. Chciał koniecznie i jak najszybciej odnaleść jak największy, nie zajęty przez ludzi akwen wodny, co jenak było niemożliwe o takiej godzinie, w tak piękny dzień.
Pozostawała jedna opcja. Poczekac do wieczora. Co też zrobił. Usiadł, w pozycji medytacyjnej na trawie i czekał. Może reszta uzna że to po to przyszedł i nie będzie go poganiać?
- Hej. Nie mamy czasu na takie zabawy - mruknął Jack, stając nad Richardem.
- A znasz po drodze inne jezioro? - zapytał Richard nadal w pozycji mdytacyjnej.
- Na cholerę ci jezioro?! - zdenerwował się mag. - Mamy ważniejsze sprawy na głowach!
- Potrzebuje pilnej porady co do tych kwesti, a do tego potrzebuje jeziora - wyjaśnił rzeczowo mag.
- Ech... a co ty... o tym...? - Jack rozejrzał się, poszukując kogoś spojrzeniem, jednak poza nimi dwoma, nikogo tam nie było (nikogo, kogo mógłby szukać - zwykłych ludzi było od groma). - No nie... zgubił się? - mruknął poirytowany.
- Kto? - zapytał Richard -Kogo wcieło? - zapytał zamyslony.
- Nie ma Linguna...ach... został przy bramie. Nie możemy mu kazać czekać, wracajmy!
- Ehh, jak znajdziemy staw, musimy stanąć, tio serio pilne - rzucił Richard ruszając za świeżym “kompanem”.
- Dobra. O co chodzi? - zapytał Jack, zatrzymując się.
- Muszę sie kogos poradzić, a aby go wezwać potrzebuje dużego bajora - wyjaśnił krótko mag. - A wolę poradzić się za wczasu niż po czasie
- Nimfy? - Jack wyglądał na zdumionego.
- Wielki żółw - odparł Richard ruszając w stronę samochodu. -To gdzie jedziemy później, bo zapomniałem z tego wszytskiego.
- Pójdziemy na śniadanie i omówimy, co wiemy i co powinniśmy z tym zrobić - zaproponował mag.
- Może być.

Richard i Jack, ruszyli w stronę wyjścia z parku, gdzie czekał na nich zniecierpliwiony Maxymilian.
- Wypadło mi coś pilnego – powiedział na powitanie. - Muszę iść, poradzicie sobie? – zapytał pro forma.
- Lepiej się nie rozdzielać – zaoponował Jack, jednak Lingun nie chciał tego słuchać. Skinął im głową i odszedł szybkim krokiem. - Niech to... chodźmy stąd lepiej – burknął Jack, wskazując samochód detektywa Hajime, którym przyjechali.
 
vanadu jest offline  
Stary 20-09-2013, 22:44   #13
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Dziewczynka pędziła ulicą, jakby ją sam diabeł gonił. Rozglądała się panicznie dookoła, szukając czegoś, jakby zależało od tego jej życie. Ludzie oglądali się za nią, kręcąc z dezaprobatą głową, albo po prostu się śmiejąc.
Gdyby tylko widzieli to, co ona...
Cztery paskudne stwory, wyglądające niczym nieślubne dzieci nietoperza i komara, wielkości sporych psów, pędziły nad tłumem. Machały błoniastymi skrzydłami, które zakończone były dziwacznymi kolcami. Ich żółte ślepia lśniły groźnie w słońcu. Od czasu do czasu któryś skrzeczał, ukazując ostre zębiska.


Świątynia była już niedaleko. Dziewczynka wiedziała, że jeśli... kiedy! uda jej się minąć róg i przebiec jeszcze jakieś dwieście metrów, będzie bezpieczna. Dyszała ciężko i powoli przestawała czuć nogi. Wiedziała, że jeśli teraz się zatrzyma, nie zdoła dalej uciekać. Łzy wściekłości zamazywały jej wizję.
Jeden ze stworów, dużo szybszy niż pozostałe, był tuż za nią. Czuła smród bijący od jego cielska, słyszała ciężki łopot jego skrzydeł. Kłapnął paszczą, łapiąc kilka jej złocistych loków w paszczę. Krzyknęła, kiedy poczuła szarpnięcie, zachwiała się i spróbowała przyspieszyć. Minęła róg, omal nie wpadając na rowerzystę, jakiś pies zaczął szczekać, jednak zaraz wściekłe ujadanie zmieniło się w skomlenie, kiedy przeleciały obok niego stwory. Dziewczynka zyskała nieco dystansu, bo istoty nie grzeszyły zwinnością i musiały zrobić dużo większy łuk, tracąc na prędkości, jednak ten tamten jeden po chwili znowu był tuż za nią... na szczęście, nieco się spóźnił.
Złotowłosa minęła bramę świątyni i padła na ziemię. Stwory zostały na zewnątrz, nie mogąc przebić się przez niewidzialną barierę. Skrzeczały, zajadle drapiąc pazurami świętość, od której ich cielska aż dymiły.
Dziewczynka zamknęła oczy, usiłując uspokoić oddech. Nie przejmowała się zdziwionymi spojrzeniami ludzi. Wstała dopiero, kiedy stwierdziła, że jest w stanie, czyli akurat w momencie, kiedy ktoś do niej podszedł. Nie nosił sutanny, jednak koloratka świadczyła o przynależności tego człowieka do stanu duchownego. Wyglądał na sześćdziesiąt, góra siedemdziesiąt lat, a jego nieliczne włosy ogarnęła biel. Oczy miał ciepłe, łagodne.
- Wszystko dobrze, drogie dziecko? - zapytał zaniepokojony.
- Tak, ojcze - odpowiedziała, otrzepując spodnie, dalej ciężko oddychając. - Przepraszam ojca za kłopot, ale mogłaby, tu zostać chwilę? - zapytała, spoglądając na dobijające się stwory.
- Ucieczka z domu nie jest dobrym pomysłem. Rodzice pewnie się martwią - powiedział kojącym głosem, wprawiając małą w zakłopotanie.
Nie widział zagrożenia. Mało kto był w stanie dostrzec potwory, jednak ta świadomość nie poprawiała dziewczynce samopoczucia. Znowu ktoś ją traktował jak głupie dziecko. Ok. Może i wyglądała na te dziesięć wiosen, no ale bez przesady!
- Uciekłam przed ojcem pijakiem, który bije mnie i mamusię - powiedziała, posyłając mężczyźnie ironiczne spojrzenie. - To chciałeś usłyszeć, ojcze? - zapytała, odkasłując. Wyprostowała się dumnie. - Dobrze. Proszę przynieść wodę święconą i kropidło.
- Chwileczkę, może...
- Nie, ojcze. Nie poczekam, nie wyjaśnię - odparła. - Mam wprawę w udawaniu dziecka, ale nie mam teraz na to czasu, proszę więc o wodę święconą, żebym mogła wyegzorcyzmować demony, które usiłują mnie dopaść. I nie. Mnie nie trzeba egzorcyzmować.
Mężczyzna patrzył z rosnącym zdumieniem na to dziecko, kręcąc głową w zadumie. Dużo w swoim długim życiu widział, jednak ta urocza dzieweczka była czymś niezwykłym. Nie miała więcej niż dziesięć lat, jej jasne, blond włoski, skręcały się jak sprężynki, a oczy były czujne, bursztynowe. To właśnie te oczy przekonały księdza, żeby spełnić jej prośbę. Były to oczy człowieka, który wiele widział w swoim życiu... a przynajmniej więcej, niż on.
Kiedy po chwili wrócił z kropidłem w naczyniu napełnionym wodą święconą, dziewczynka bez słowa, zdecydowanie zabrała mu je i stanęła przed bramą. Ksiądz patrzył na nią sceptycznie i już miał coś powiedzieć, kiedy ta zaczęła recytować:
- Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio; contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperat illi Deus; supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae coelestis, Satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude!* - powiedziała z przymkniętymi oczami, po czym machnęła wściekle kropidłem. Stwory wrzasnęły rozdzierająco i uniosły się z nich kłęby dymu. Zdumiony okrzyk księdza, uświadomił dziewczynie, że też coś zobaczył. - Abiit! - wrzasnęła, machnęła jeszcze raz, sowicie skrapiając demony wodą.
Przy wszelkiego rodzaju czarach (w tym, przy egzorcyzmach), nieważny był język, ale znaczenie słów i obraz, przekaz, intencje recytującego. Słowa wszystko ułatwiały, katalizując moc, działając jak spust. Jej było łatwiej mówić po łacinie – lubiła ten język. W tych czasach wydawał się być tajemniczy, a czarownice mają być tajemnicze, prawda?
Stwory już wcześniej zaczęły uciekać, jednak teraz znacznie przyspieszyły. Nie szkodzi. I tak obrócą się niedługo w proch. Nieliczni ludzie, którzy przechodzili ulicą, oglądali się zaskoczeni, zapewne zauważając tylko ruch powietrza i dym.
- Amen - prychnęła pod nosem podpierając się pod boki. - Gdyby nie ten cholerny kocur, nie musiałabym uciekać - mruknęła, zgrzytając zębami. Obróciła się w stronę księdza, który z różańcem w ręku, wznosił modły do Boga. - Ojcze! Wezmę trochę wody święconej ze sobą. Ostatnią fiolkę zużyłam wcześniej - dodała ciszej. Wyciągnęła z kieszeni mały flakonik, napełniła go i odstawiła kropielnicę z miotełką obok klęczącego mężczyzny. - Nie przejmuj się, Piotrze - przemówiła łagodnie. - Bestie odeszły i nie wrócą.
Nawet jeśli chciał zapytać, skąd zna jego imię, nie zdążył. Kiedy uniósł przerażone spojrzenie, cofnęła się na ulicę i narzuciła magiczny kamuflaż, sprawiając wrażenie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wcześniej ukrycie nic jej by nie dało, bo demony, które ją ścigały, miały straszliwie czuły węch, jednak teraz miała nadzieję na inny efekt. Przy odrobinie szczęścia, staruszek pomyśli, że miał zwidy i nikomu o tym zdarzeniu nie opowie, a nawet jeśli, to uznają, że na starość puściły mu bezpieczniki... albo, co gorsza, uzna, że była aniołem (o zgrozo!).
Teraz, kiedy stwory zostawiły ją w spokoju, mogła wrócić do poszukiwania...

***

„U Babuni” było uroczym miejscem. Pełno koronek i sztucznych kwiatów nadawało miejscu... klimatu. Jednak kilka rzeczy rekompensowało niedociągnięcia stylistyczne. Herbata, pączki i sąsiedztwo kościoła. Nie ma nic lepszego na osłabienie mrocznych zaklęć, niż bliskość poświęconej ziemi.
- Mało osób wie o tym miejscu, Kazuya mi je pokazał – powiedział na wstępie Jack, siadając przy jednym z wielu wolnych stolików. - Polecam tutejsze bułeczki. Mają własną piekarnię z tyłu, więc zawsze są świeże. – Jakaś starowinka przyniosła im dzbanek z herbatą i dwie filiżanki, a wszystko oczywiście z kwiecistymi motywami. Po chwili dostali również świeże bułeczki i domową konfiturę.
Podczas rozmowy podsumowali wszystko, co wiedzieli do tej pory.
Po pierwsze, ktoś z Rady wystawił ich przeciwko sobie, najprawdopodobniej usiłując się ich pozbyć. Jack nie był pewien, dlaczego padło na Richarda i Maxa, jednak co do siebie, był pewien, że chodziło o to, co wie.
Ktoś w Radzie usiłował zrobić coś złego, jednak nie wiedzieli kto i co. Miało to związek ze wzmożoną aktywnością demonów oraz zabójstwami magów. Jakby ktoś robił czystkę za pomocą tych potworów. Tylko czy ten drań nie wiedział, że demony mogą się z łatwością zwrócić przeciwko niemu?
Zginęło już wielu, w tym krewni Linguna, którego „ci źli” również mieli na celowniku.
I tyle. Żadnego punktu zaczepienia, czy innych poszlak.
Siedzieli tak chwilę w ciszy, robiąc burzę mózgów, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Do tej pory byli jedynymi klientami babuni, a teraz w drzwiach stanęła mała dziewczynka o złocistych loczkach. Nic niezwykłego, dzieci przecież lubią słodycze... tylko, że to dziecko trzymało kryształ na łańcuszku, który wskazywał prosto na magów.
Złotowłosa zmarszczyła czoło, zamknęła za sobą drzwi i podeszła bliżej. Kryształ wskazywał Richarda, a dokładniej, jego kieszeń.
- Dzień dobry – powiedziała dziewczynka z uroczym, niewinnym uśmiechem. - Co pan ma w tej kieszeni, panie magu? – zapytała, wlepiając swoje bursztynowe oczy prosto w oczy maga.
Oczy zwierciadłem duszy. Czasami zdarzało się tak, że wpatrując się komuś w oczy, poznawało się go doskonale. Błyskawiczny przegląd charakteru, można by rzec, jednak działający w dwie strony. Tak się jednak teraz nie stało – magowie mieli wiele sposobów, żeby takim niespodziankom zapobiegać.
Jack poprawił się na krześle, jakby w każdej chwili był gotowy skoczyć na to urocze dziecko.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172