Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2013, 00:06   #106
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
-Pęknie.
-Nie! – Bardyjka moczyła paski lnu w gorącej wodzie i ciasno przywiązywała nimi cedrową listwę do formy.
-Traktujesz go jak gruszę. Cedry formuje się wolno.
-To czerwony cedr.
-Czerwona jest wiśnia, cis delikatnie kremowy, jesion brązowy, wierzba jasnożółta, a cedry dziecko są jasnoszare. I wygina je się stopniowo. Miesiącami.

-Mam srebrny cis. I nie mam tyle czasu.
-Masz dwadzieścia lat. Masz mnóstwo czasu.
-Tydzień. Obiecałam im te łuki. Dolej wrzątku proszę.


Kończyła już kształtowanie krzywizn. Za sześć, może pięć godzin odwinie wszystkie paski i powtórzy całą czynność. A potem znowu i zapewne tak jeszcze kilka razy. Gdyby nie pewność że Mikkel choć nie rzekłby słowa, nie byłby zadowolony, spędziłaby najbliższe noce w warsztacie. Bo Angus niestety miał rację. Faktycznie nie miała pewności czy cedr wytrzyma jej eksperymenty. Ale obiecała braciom dalijskie łuki. A cedr był najlepszym materiałem jaki na nie w tej chwili miała.
-Wiesz, że jak zmarnujesz dobry materiał to policzę ci za niego podwójnie?- łuczarz nie dawał za wygraną.
-Ale to ja go znalazłam.
-A ja ściąłem.
-Dałabym radę sama…
-…poucinać sobie palce. Nie mogłem na to pozwolić w moim lesie.
-Twoim?
-Od pokoleń. Zapytaj Radagasta.


Fanny roześmiała się. Jej czekanie na Radagasta i dopytywanie o czarodzieja było stałym tematem żartów. Spędzała w warsztacie Angusa mnóstwo czasu. Kiedy w listopadzie poprosiła go żeby na tę zimę przyjął ją do terminu, w odpowiedzi usłyszała jedynie gromki śmiech. Angus wycinał wtedy wklejki ze śliwy. Fanny dotąd nie wzmacniała w ten sposób strzał, więc przyglądała się pracy mężczyzny z zaciekawieniem. Szybko zorientowała się że jej elfickie narzędzia z Wodnego Targu nadają się do tej precyzyjnej roboty dużo lepiej niż dłuta Leśnego Człowieka. Wyłożyła więc na stole swoje skarby i bez słowa podała majstrowi odpowiednie ostrze. Przez chwilę przyglądał się mu w milczeniu.
-Dobra –powiedział w końcu. – Możecie ze mną pracować.

Tak właśnie narzędzia Fanny dostały się do terminu.

Szybko okazało się że nie do końca wiadomo kto tu u kogo terminuje. Angus miał większe doświadczenie, wiedział która kłoda kiedy i w których miejscach pęknie, bezbłędnie rozpoznawał wilgotność drzewa i wiedział z którego można już robić łuk. Ale to Fanny lepiej „słyszała” drzewo. Zaskakiwała Angusa robiąc łuczysko z kłody, którą on już zdążył spisać na straty, albo odrzucając taką, która mu wydawała się dobra a potem łupała się lub pękała przy obróbce. Bardyjka nie umiała wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje. Jakby czasem widziała w drzewie jego przyszłość, kształt, którym może się stać. Miała też więcej niż Leśny Człowiek pomysłów. Namówiła Angusa, by suszył drzewo w szczapach, by korował niektóre pnie zaraz po znalezieniu, by trzymał składowany cis pod większym ciężarem, a gruszę pod mniejszym, by zmieniał oleje w zależności od drzewa, by nie odrzucał pochopnie dębu czy wierzby.

***

Kronik było sześć. Pierwszą napisał Kolbeinn Starszy. Drugą Walda Brzydka. Trzecią Varinn Samotnik, czwartą Ottarr Łuczarz, piątą Kolbeinn zwany Młodszym Szóstą pisała ona.

To w czwartej kronice znajdowała się opowieść o Piotrze Dobrym. Dalijskim szlachcicu który jak wielu jego rodaków osiedlił się w Mieście na Jeziorze i z konieczności zajął kupieckim fachem. Piotr wiódł cnotliwe i przykładne życie. Ożenił się z piękną dziewczyną ze swej ojczyzny i spłodził z nią siedem córek. Piotr miał pewną cechę szczególną, jedno oko błękitne jak letnie niebo, drugie złote jak letnie zboże. Takie same oczy miały jego córki. Pewnego dnia gdy jak zwykle rano wyszedł do pracy, nie wrócił wieczorem. Podobno widziano go jak z dębowym kosturem w dłoni, ruszył na szlak ku Samotnej Górze. Dopadła go choroba Dalijczyków, tęsknota duszy, nagła i tak bolesna, że potrafiła zmusić głowę rodziny do opuszczenia najbliższych.

Piotr po kilku latach wrócił. Nie byłoby w tej opowieści nic niezwykłego gdyby nie to, że gdy Piotr już posiwiał, jego córki miały swoje dzieci a żona, zapewne na swe szczęście, dawno opuściła ten padół, zaczęli z różnych stron świata przybywać do Esgaroth młodzi mężczyźni. W sumie było ich dwudziestu. Wszyscy mieli jedno oko błękitne jak letnie niebo, drugie złote jak letnie zboże. I każdy z nich przybył poznać swego ojca.

Bracia, nowi ochroniarze Baldora i Belgo, mieli takie właśnie oczy.

A do tej pory Fanny była przekonana, że historia Dobrego Piotra była jedynie żartem Ottara, jej ukochanego Dziadka, jedynego z Kronikarzy który nie traktował swej misji zbyt serio.

***

Tak więc choć Fanny nie spotkała w Rhogosbel Radagasta nie mogła narzekać na nudę.

Stworzyła w sumie kilkanaście łuków. Dwa pierwsze z dębiny. Nie był to najlepszy materiał na ten rodzaj broni, zbyt twardy, nieelastyczny, szybko wysychający na wiór, ale Angus wierny swemu sceptyzmowi wobec cudzoziemskiej dziewczyny, takie tylko drzewo zdecydował się Fanny powierzyć. Robiła je bardzo długo, bite dwa tygodnie, nadwyrężając wtedy cierpliwość Mikkela po raz pierwszy. Nie były to łuki dalijskie, nie przypominały też łuków Leśnych ludzi. Stanęły gdzieś pośrodku, ze swymi zbyt długimi ramionami, szerokim majdanem i wzmacnianymi kością gryfami. Fanny opracowała do nich specjalne strzały, krótkie, z większa ilością piór, doskonałe do lotów w górę.

Wracała wtedy z warsztatu bardzo późno, Mikkel jakby jej na złość wstawał skoro świt. Polował. Któregoś dnia z kolei Fanny zerwała się z łoża razem z mężem.
-Zabierz mnie –poprosiła.
Wahanie wymalowane na jego twarzy zmroziło ją na chwilę. Myślała, że odmówi. Jednak zgodził się.

Płoszyła ptactwo, nie zauważała wskazówek każących chować się w trawach, gubiła trop Bursztyna, hałasowała, pomyliła synogarlice z bekasami i prawie utopiła w błocie prawy but. A i tak było to najlepsze polowanie na ptactwo tej jesieni. Łuki i strzały okazały się do tego właśnie stworzone.

Chwalona powiedziała że to nic, że przecież trochę poczytała i wiedziała co robi, i to było łatwe. Łuki z dębiny, fruwające pod niebiosa strzały, kiedy Mikkel nie patrzył, tańczyła z radości.

Pierwszy łuk podarowała Martelowi, staremu myśliwemu przyjaźniącemu się z Mikkelem i mającemu piękną czarnowłosa córkę, o której Fanny starała się nigdy nie myśleć.

Po tygodniu zgłosił się chętny po drugi. Sprzedała łuk za równowartość Melieraksa. Angus otworzył wtedy dwudziestoletnią beczkę miodu.

Po latach łuki na ptactwo przyniosły Angusowi znaczny majątek. Zwano je babskimi łukami i wcale nie była to obraźliwa nazwa.

Inne łuki Fanny sprzedawała też ze sporym zyskiem. Uczyła się o swym fachu coraz więcej. Mikkel wypatrywał odwilży, ona polubiła tę zimę.

Tego interesu który zamierzał z nią zrobić Angus przed wyjazdem domyślała się od dawna. Czarne dłuto, wyglądające jakby nikt go nigdy nie używał przykuło jej uwagę już pierwszego dnia pracy. Angus długo migał się od rozmowy na jego temat. Potem zrozumiała, że to dlatego ze tak mało wiedział. Dłuto, choć może odpowiedniejsze byłoby słowo nóż, bo miało również ostrą jedną krawędź, było zrobione z dębiny. Czarnej jak noc i nieistniejącej w naturze, ale oboje wiedzieli jak mogła powstać. Dąb to mocne drzewo, czasami wydające się wręcz niezniszczalnym, i czasami gdy setki lat leży pod ziemią, albo głęboko w wodzie, zamiast niszczeć twardnieje, nasiąka tym co ma wokół, absorbuje co przydatne i wypaca to co szkodzi. Twardnieje niczym najtwardszy diament.

Kto i czym zrobił z takiego dębu nóż Angus nie wiedział, dostał go od swego ojca, który miał go odkąd Leśny Człowiek sięgał pamięcią.
Fanny wymieniła elfie narzędzia na nóż z czarnej dębiny.

***

Z pierwszymi roztopami ruszyli do Iwgara. Właściwie dopiero tu Fanny oddała się pisaniu.

Wiedziała że jej Kroniki zmieniły się bardzo. Mało w nich było Dali i Bardyjczyków, choć każdą wzmiankę czy legendą o rodakach Dalijka traktowała nad wyraz poważnie, jakby kronikarstwo było jakimś śledztwem tylko zakrojonym na niespotykana skalę i dotyczącym nie jednej sprawy lecz całego narodu. Mimo tego w Kronikach Fanny zaczęły przeważać pytania. Dlaczego duch Pensa wrócił żeby jej pomóc? Dlaczego Mikkel nadal rozumiał mowe ptaków. Jak elfy rozmawiały z drzewem? I w końcu co budziło się w Dol Guldur?

I Fanny była zbyt mądra żeby nie zauważyć że takie pytania to jej wewnętrzna przemiana, i że historia wewnętrznej przemiany jednej osoby nie musi być ciekawa i pożyteczna dla innych. Ale że inaczej pisać nie potrafiła, pogodziła się z tym że będzie złą Kronikarką, zadumaną i filozoficzną, a może nawet nieszczęśliwą, bo Mikkel rzucał słowa na wiatr i chyba wcale nie kochał.

***

Poza tym w domu Iwgara było wesoło i Fanny choć dumna jak królewski paw z zarobku uzyskanego w Rhogosbel, przyznawała, że zwyczajnie jej tu dobrze. Mikkel spędzał czas z Iwgarem, ona już pierwszego popołudnia dostała łyżwy, drugiego strugała rogate sanie, trzeciego wybrała się na spacer w śnieżnych rakietach, rozpiętych na drewnianej ramie skórzanych płozach w których zadziwiająco lekko chodziło się po śniegu, potem dziewczęta prawie siłą wyciągnęły ją do parnej bani i już naprawdę siłą wrzuciły do przerębla, do którego stchórzyła skoczyć. Nauczyła się dwóch przyśpiewek i jednego tańca, i kilku nowych przekleństw, i określeń na to co można robić w łożu. A także robić podpłomyki z grzybami i zupę z cebuli. Zwłaszcza te ostatnie osiągnięcia świadczą o tym jak jej było dobrze, bo tu się nic nie zmieniło, Fanny tak jak dawniej nie cierpiała spędzać czasu w kuchni i w zasadzie znała się jedynie na tłuszczach i barwnikach, czyli tym, co każdy porządny rzemieślnik wiedzieć powinien.

***

Gdy usłyszeli o śpiącym Beorneńczyku decyzja mogła być jedna. W pierwszej chwili, Fanny ze wstydem musiała przyznać że zdziwienie owym fenomenem przebiło jej troskę o towarzysza. Dopiero potem do jej serca zakradła się obawa. Może to Mroczna Puszcza? Ona zatruła Baldora, ona odcisnęła piętno na Mikkelu, może w teraz ściąga myto z Rathara? Czy Iwgar i ona też zapłacą swoją cenę? A może to już się dzieje, tylko Fanny przegapiła objawy?

Na szczęście zastali Rathara w dobrym zdrowiu. I przez kilka dni Fanny zwyczajnie cieszyła się towarzystwem przyjaciół. Słowo bractwo, nasze bractwo, padało między nimi coraz częściej. Listy ptrzymane wspólnie od Dinodasa przypieczętowały ten nowy układ. Skoro inni widzieli w nich jedność to zapewne nią byli. - To znaczy że wypracowaliśmy hermetyczne struktury, wzorce i granice, własne sacrum i profanum - preorowała Fanny któregoś wieczoru. - Nawet jeśli ich nie widzimy i inni też nie potrafią wskazać konkretnych przykładów to patrzą na nas i widza wspólnotę. To nie jest magiczne pokrewieństwo, to znaczy, że mamy wspólny język i kulturę, idiomy, które tylko my rozumiemy i żarty tylko dla nas śmieszne. To fascynujące. Jesteśmy Bractwem. Jak Bilbo, Thorin i cała reszta. To wspaniałe.

W końcu jednak pytania związane ze snem Wszedobylskiego powróciły, zbyt natarczywe by samo skrępowanie mogło przeszkodzić Fanny w rozmowie. I pewnego ranka Bardyjka zalała Rathara potokiem pytań. A jako że bardzo chciała usłyszeć odpowiedzi, postarała się by rozmowa odbyła się na osobności i poza nią samą nic nie krępowało Beorneńczyka. Była grzeczna i uważna i z pewnością nie chciała sprawiać rozmówcy przykrości, ale przecież kilkumiesięczny sen wręcz wymagał jakiegoś komentarza. - Spałeś całą zimę? Śniłeś coś? Schudłeś. Czy ty w ogóle coś jadłeś? Czy Beorn też zapada w sen zimowy? Słyszałeś o takich przypadkach? Czy to pierwszy raz? Czy myślisz – w końcu padło i to najtrudniejsze pytanie- że to coś złego, jakaś choroba duszy powstała wskutek naszej wyprawy? Że to Cień próbował ciebie opętać?

***

Wydawało się, że to, że Mikkel odsunął się od niej przyjęła spokojnie. Nawet wtedy, gdy wrócił po czterech nocach w puszczy, z naręczem upolowanej zwierzyny, nieświadomy, że ona od czterech nocy nie spała. Wiedziała, że chce być wolny, lecz nie jest, że chce ruszać tam gdzie wzywa go serce, a nie zostawać, gdzie trzyma obowiązek. Robić to, co jemu wydaje się słuszne. Pomyślała, że są podobni. Że gdyby nie on, to może ona poszłaby któregoś dnia na takie polowanie, że jakże nie cierpi tych chwil gdy ktoś pyta ile czasu są małżeństwem a potem bez skrępowania patrzy na jej brzuch i liczy w myślach miesiące, jakby znał los który jest im zapisany, jakby wszystko zostało już powiedziane.

Nie umiała nic na to poradzić. Za mało było mądrości w Kronikach. Jak być wolnym i niewolnym jednocześnie? Lecz choć Mikkel unikał jej za dnia, zamykała go w zachłannych ramionach co noc.

***

Wędrówka wzdłuż brzegów rzeki chyba każdemu z nich dostarczała radości. Wiosna zresztą zawsze czyni ją z łatwością w ludzkich sercach. Jadąca na Perle Fanny właśnie myślała o tym, że być może to co ich łączy najbardziej to po prostu ambicja. Nad Doliną zawisło nieznane zagrożenie, a każde z nich na swój sposób uważało że jego obowiązkiem jest przeniknięcia wrogich planów.

I los też wydawał się tak uważać. Spotykali już śmierć na swej drodze. W tej było coś nieoczekiwanego, jakaś okrutna drwina na którą żaden ze zmarłych nie zasłużył.

Niestety nie potrafiła pomóc w czytaniu śladów. Nie umiała zanurkować w rzece, ani rozmawiać z ptakami. Tożsamość zbiegłego więźnia znał zapewne Beorn, niepokojące było że orki zaatakowały tak blisko jego domu. Fanny nie chciała podróżować rzeką. Optowała za przewiezieniem ciał do Beorna na Perle i Gałganie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline