Podróż śladami była w miarę łatwa, tylko te niepokojące ślady bosych stóp. Któż to mógł być i czemu te ślady się pokrywały. Pytanie było o tyle ważne, że odpowiedź na nie całkowicie unikała Ogarowi. Mimo to kroczył śpiesznie wśród wzgórz wraz z towarzyszami, starając się dogonić orków, którzy mieli czelność zapędzić się aż tak daleko.
Z manowców myśli wyrwała go dopiero nitka siwego dymu, wychodziła z wzgórza, ale była tutaj całkiem nie na miejscu. Co prawda mijali cały czas pozostałości po osiedlach, których czas dawno przeminął, co więc robił tutaj dym, który przecież zawsze wiązał się z ogniem, a ten nie mógł unosić się ze środka wzgórza w naturalny sposób.
Zbadanie bliżej tajemniczej smugi dymu jeszcze bardziej pogłębiło tajemnicę. Kim był ten człowiek, który przedstawił się jako Ifrey mimo że nazywał się również Larun-Fae-o-Rhaw i kto do ciężkiego licha nadawał swojemu dziecku takie imię. Samo wnętrze również nie było zachęcające. Nie był do końca pewien co czuje na myśl o spaniu w kurhanie, aż za dobrze pamiętał historie o umęczonych duchach. W pamięci miał też jedno czy dwa zdarzenia, kiedy w ostępach Mrocznej Puszczy zdawało mu się że widzi twarz dawno zmarłego towarzysza.
- Kim byli ci, którzy zgnili za życia? - Zapytał z ciekawością Eingulf, starał się by przez jego głos nie przemawiała podejrzliwość. - Ja się skuszę na herbatę. - Miał nadzieję że nie będzie to jedna z pomyłek jakie zdarzyło mu się popełnić w życiu.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |