Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2013, 10:59   #92
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Czujny wzrok, napięte mięśnie, dłonie gotowe do reakcji, obrzyn gotowy do strzału. Rick nie należał do zwykłych więźniów nieufnych wobec każdego napotkanego osobnika, a mimo to wiedział, że nikomu spotkanemu w takim miejscu nie należy ufać. Każda umowa mogła zostać zerwana kulką w potylicę. Każdą mogła zerwać zimna stal klingi maczety. I właśnie dlatego żołnierz z The Punishers puścił resztę towarzyszy przodem samemu ruszając jako ostatni. Minimalizował ewentualne straty. Widząc murzyna o ksywie Roko i jego kumpla, który przycupnął nieco dalej nie unosił broni chociaż ten drugi celował wyraźnie w jego kierunku. Większość ludzi wewnątrz tej blaszanej dryfującej ruiny nie byłaby w stanie nacisnąć spustu w czasie krótszym niż on...

Grupy minęły się. Nie na spokojnie, ale bez walki. Gra słów, gestów, mimiki twarzy i świateł nie podobała się Rickowi. Czułby się bezpieczniej zostawiając za sobą dwa wybebeszone trupy niż dwóch żywych, uzbrojonych kozaków. Taki już był. Uszanował jednak decyzję reszty i spokojnie, z wyszkolonym w armii uporem parł naprzód. Szedł szybko odruchowo zatrzymując się w miejscach, które wymagały dodatkowej infiltracji. Nie zostawiał nic przypadkowi. Znał się na walkach w terenie zurbanizowanym, który bardziej przypominał Gehenne aniżeli las, morze, pustynia czy teren górzysty. Znał na dryfującym olbrzymie co najmniej 2 osoby wyszkolone do tego typu starć z czego jedna z nich nieszczególnie za nim przepadała. Sektor, który przeszli dość szybko był pusty. Nie za cichy, ani nie za głośny. Nie napotkali jednak pułapek.

Przedostatni sektor przed skrzyżowaniem był zamieszkany przez różnych ludzi. Ludzi, którzy - tak samo jak w ich sektorze - na obcych patrzyli spode łba i gotowych do walki w każdej chwili. Norma. Zgodnie ze słowami szczura tunelowego sektor zamieszkiwały Czarne Pantery. Wielcy, czarnoskórzy skurwysyni, którzy padali dla odmiany po dwóch łokciach. Na resztę starczył zwykle jeden. Pomimo różnic mieszkańcy robili swoje. Jedni grali w jakieś kości, inni czyścili broń, a jeden nawet używał sobie na cipce jakiejś chętnej więźniarki. Bez zbędnych formalności na przejściu żołnierz wypłacił należność i ruszył dalej.

Skrzyżowanie ukazało im się dopiero, gdy zapłacili równowartość czterech fajek. Rick jak zawsze w amunicji, bo reszta jego sprzętu była zbyt cenna aby go w ten sposób tracić. W środku Punisher osłupiał. Był pierwszy raz w sektorze A-0542 i było widać, że ten zrobił na nim wrażenie. Kolorowe ściany, cele udekorowane barwnymi płótnami, pomalowani i poubierani jak klauni więźniowie. Ortega zastanawiał się jak bardzo pierdolnięty musiał być ten kto dowodził tym sektorem. Czy tylko bardzo czy może aż niesamowicie...

Migające kolorowe żarówki raziły zmysły, a krzyki i jęki nadawały otoczeniu charakteru szaleństwa. Coś dziwnego, ale możliwego jak na standardy Gehenny. Rick zauważył mnogość reprezentantów różnych gangów. Czarne Pantery, Córy Rzeźni, Gildia Zero, a nawet kilku twardzieli z The Punishers.

Gogi, który dukał słowa jak karabin maszynowy wypluwał amunicję nie budził w Ricku zaufania. Jak każdy. Pomalowany gość mógł ich jednak oprowadzić, a za dwie fajki mógł zdobyć nieco grosza. Żołnierz myślał aby obić kilku tutejszych twardzieli w ringu. Na pięści czy na noże. Robił to już i nie raz wychodził bogatszy o kilkadziesiąt fajek. Chlanie, żarcie, zakłady - na wszystkim można było zarobić o ile się przyciągało publikę. Punisher bardzo szybko dogadał się z Gogim i wraz z każdym chętnym ruszył ku tutejszej "Sali mordu". Nazwa budziła mieszane uczucia...

***

Ring wyglądał niecodziennie. Od groma drutów kolczastych owiniętych na czterech metalowych kątownikach. Bez narożników, bez sędziego. Jedynym wejściem była dziura w prowizorycznym dachu konstrukcji. Wysokość to dobre trzy metry, a wielkość wystarczyła aby dobrze się rozpędzić i zajebać komuś z buta w pysk. Wokół ustawione były różnego rodzaju fotele, krzesła, ławki, a nieco dalej gawiedź stała. Wymalowany jak mim gość zapowiadał starcia zanim te się rozpoczną. Ortega pamiętał jak trzy razy pytał się go czy na pewno tego chce, bo miał walczyć z jakimś olbrzymem. Dobrze. Z wojska Rick pamiętał, że olbrzymy padają szybko. Mają siłę, ale brak kondycji, szybkości i techniki skazywała ich na porażkę. Zapowiadający nie szczędził przekleństwa - szczególnie podczas określania jak wielkimi skurwysynami są dzisiejsi gladiatorzy - a sam tłum darł się niemiłosiernie.


Rick Ortega musiał zarobić kasę. Poza tym mogła to być jego ostatnia tego typu walka w życiu. Na pięści, aż do utraty przytomności. Jego przeciwnik nie wyglądał na przyjemniaczka, ale on nie patrzał na posturę. Walił, unikał, blokował i jeszcze raz walił aż gość nie będzie miał dość. Jak zawsze.

 
Lechu jest offline