Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-09-2013, 10:20   #91
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA, NETANIASZ

Natenasz szedł spokojnie. Nawet serce biło w tym rytmie, w którym sobie tego zażyczył.

Jak zareagują na wymianę? Czemu nie zrobili niczego nerwowego, kiedy ksiądz podszedł do Praha i zamienił się z nim miejscami. Nie krzyknęli, nie strzelili, nie uciekli. Czemu? Co szykowali? Co planowali?

Praha cofnął się a Netaniasz ruszył dalej. Prosto w stronę światła latarki. Mrożąc oczy i czując całym sobą niepokój.

Jeszcze tylko przejdzie kilka kroków i wyjaśni się, kim są ludzie.

Światło latarki rani Nateniasza w oczy, uniemożliwia dobrą ocenę sytuacji.

- Zgaś to, proszę – rzucił instynktowni starając się brzmieć jak najbardziej łagodnie. Bez zaczepki.

Snop opada w dół, pod nogi księdza. Dobry znak. Może faktycznie chcą się tylko wyminąć.

Pierwszy raz widzi nieznajomego. Czarna twarz, wtapia się idealnie w mrok korytarza. Drugi jest kawałek dalej, przykucnięty przy transformatorze. Poza zasięgiem ataku. Mierzy w stronę duchownego z czegoś, co wygląda jak obrzyn.

- Jestem Roko – rzuca Murzyn kiedy Nateniasz przechodzi bokiem.

Ksiądz nie odpowiada. Skupiony mija obu. A więc o to chodzi. To faktycznie tylko mijanka. Tyle strachu i nerwów z powodu dwóch włóczęgów po sektorach.

Nateniasz mija towarzystwo. Nie zaatakowali i było ich tylko dwóch więc przelew krwi nie będzie potrzebny.

- Następny, kurwa mać – Murzyn rzuca w ciemność.

Po chwili, jeden po drugim, pozostała czwórka mija dwóch wędrowców.
Tym razem zabijanie nie było potrzebne. Tym razem to byli normalni więźniowie. To znaczy tacy, którzy zadźgaliby cię przy przewadze liczebnej. Albo pomogli, kiedy potrzebujesz pomocy. Nigdy nie masz pewności.
Droga przed nimi stała otworem.




CARLA

Carla zwinnie rzuciła się w stronę otworzonego włazu. Krzywy, o dziwo, poczekał na nią. Osłaniał jej odwrót z drugą giwerą w rękach. Strzał, strzał, strzał i pędzące za jej plecami Hieny zmieniły styl wycia. Z agresywnego w bolesny.

Strzał!

Atak się załamał. Usłyszała ich paniczny tupot w przeciwną stronę.
Krzywy skrzywił gębę a ona zanurkowała w wąski otwór.

W plątaninie kabli i przewodów, w której musiała pełzać na brzuchu. Kiedyś w takim miejscu pełzał Fuckiusz, jeden z jej klientów. Przypomniała sobie nawet jego twarz i wyobraziła, jak mógłby wyglądać w takich tunelach.

Wąskie, pełne kabli, klaustrofobiczne miejsce. Teraz, za nią, depcząc jej po pietach i tyłku, czołgał się Krzywy. W taj pozycji była wystawiona na jego potencjalne ataki. Mógł przygnieść ją swoim ciężarem i wziąć, z łatwością, jeśli naszłaby go ochota. To nawet ją podnieciło. Czekała, aż to zrobi, pełznąc przed siebie w ciemność, szorując brzuchem po wystających kablach, rurach i wszelkich przewodach. Wypięta, niczym seksualna zabawka do wzięcia.

Ale Krzywy nie korzystał.

Może byli zbyt blisko Hien.

- Pośpiesz się – jego syk z ciemności za plecami wyrwał ją z tych dziwnych rozmyślań. – Mogą za nami pójść. A moja dupa jest wystawiona na noże, jak twoja na mojego kutasa.

A więc myślał o tym. Skurwiel. Nawet sprawiło to Carli przyjemność. Zatrzymała się na moment, a jego głowa trafiła ją w pośladki. Zachichotała złośliwie, a on zaklął cicho.

Ruszyła dalej.

- Uważaj na to, co masz przed sobą.

Usłyszała szept Krzywego.

- Hieny to straszne skurwiele. Mogły wpełznąć do tunelu i zostawić pułapki. Łamany w szpikulce syntplast, zaostrzone pręty, obsmarowane gównem małe ostrza. Same przyjemnostki. Więc, kurwa, więcej myśl o tym, co masz przed sobą a mniej o tym co możesz mieć w sobie. Jasne.

Skończyła się zabawa. Myśli Carli podążyły niebezpiecznie w stronę tego, co Hieny mogły ukryć w tunelu i tego, co to może zrobić z jej ciałem. I znów się lekko podnieciła.




TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA, NETANIASZ

Po wyminięciu Roko i jego kumpla przyśpieszyli. Minęli pusty już sektor i weszli do przedostatniego sektora przed Skrzyżowaniem. Ten był już zamieszkany i przejście przez drzwi do sektora kosztowało ich po dwie fajki. Taka cena i nie targowali się. Nie było o co.

Sektor tętnił życiem, biorąc po uwagę gdzie wcześniej przebywali. W celach mieszkali więźniowie, ktoś gdzieś grał na harmonijce, całkiem ładnie. Jakaś dziwka w bocznym korytarzu obrabiała czarnoskórego więźnia, a drugi odwrócony do nich plecami pilnował kumpla z maczetą w garści.

Gdzieś ktoś kaszlał, gdzieś ktoś bekał, ktoś się kłócił, ktoś nawoływał.
Normalka, od której odwykli.

Wszyscy napotykani więźniowie przyglądali się im. Jedni z wyzwaniem w oczach, inni z ciekawością, a jeszcze inni z obojętnością, która łatwo mogła przerodzić się w atak. Praha znał ten sektor. Czarne Pantery. Głównie. Twardzi, czarni, wielcy. Lepiej było nie zadzierać z nimi, jeśli nie chciało się skończyć z nożem w bebechach lub, co gorsza, wielkim czarnym kutasem w dupie.

Ale przeszli przez sektor bez najmniejszych problemów, eskortowani przez grupę uzbrojonych czarnych i znaleźli się tam, gdzie mieli zawrócić.

Skrzyżowanie.




CARLA

Ile trwała ta wędrówka przez ciemność tunele, Carla nie miała pojęcia. Wydawał się trwać wieczność. Nieskończoną, czarną, pełną kabli i rur, wieczność. Od niewygodnej pozycji bolało Carlę całe ciało. Zranienie zadane przez Hienę znów paliło ogniem bólu, najwyraźniej przestały działać znieczulacze z medpaka. Ale to nie był taki ból, który miałby jakiś wpływ na Córę Rzeźni. Ot, po prostu, drobna uciążliwość, którą trzeba było znosić.

- Stój – syknął Krzywy, niczym wąż tunelowy.

Nie szczur, leż wąż.

Zatrzymała się i po chwili usłyszała, że mężczyzna coś tam majstruje przy ścianie. Słyszała jego sapanie i pojękiwania. Już chciała rzucić jakiś złośliwy komentarz, że obsłuży go lepiej, niż on sam, lecz nim zdążyła to zrobić, stuknął cichutko metal o metal i poczuła, że Krzywy pełznie gdzieś w bok.

- Chodź tutaj – zachęcił ją szeptem. – Tylko cicho.

Pełzanie w tył nie było najprzyjemniejszą formą przemieszczania się, ale w końcu wypełzła przez otwór w ścianie podobny do tego, którym się tutaj dostali.

Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Mięśnie drżały jej z wysiłku, powieki ciążyły, jakby odlano je z ołowiu.

Krzywy siadł przy niej, opierając się plecami o ścianę. Ciepło jego ciała obok sprawiło jej nawet przyjemność. Innego rodzaju. Nie kojarzyło się z seksem.
Przed nimi, na ścianie korytarza zobaczyli napis. Fluorescencyjna farba.

Byłem tutaj, PRAHA

Krzywy zaśmiał się cicho, pod nosem. Dźwignął się z miejsca i wyjął mała puszkę z jednego ze swoich zasobników. Zasyczała uwalniana farba, a po chwili pod napisem Praha pojawił się drugi.

Ja też, Wędrowiec

Krzywy schował pojemniczek i wyszperał coś w innym zasobniku.

- Trzymaj. To baton energetyczny. Biomasa, mięso, proteiny i amfa. Postawi cię na nogi. Dokąd idziesz?




TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA, NETANIASZ

Skrzyżowanie robiło wrażenie. Aby jednak je zobaczyć musieli zapłacić po cztery fajki od głowy. Czymkolwiek. Kto co miał: nabojami, fajkami, tabletkami czy obciągnięciem któremuś ze strażników, o ile płacący był dziewczyną czy Jonaszem, a nie miał już nic innego.

A potem stanęli w naprawdę dziwnym miejscu.

Po pierwsze – większość sektorów jakie znali była szara, brudna, przytłaczająca. A-0542, czyli SKRZYŻOWANIE było inne. Kolorowe. Rozwrzeszczane Dzikie. Większość cel przystrojono barwnymi płótnami. Mijani ludzie, głownie członkowie klanu Rimshark Rippers też byli kolorowi. Pomalowani w maski klaunów, mimów, wielobarwni i sprawiający wrażenie popierdolonych do cna.


Korytarze i wejścia do cel oświetlały kolorowe żarówki. Światła czerwone, żółte, zielone i niebieskie tworzyły iście festynowy charakter. Przed jedną z cel oferowała swoje usługi jakaś więźniarka z Rippersów.


Przed innym, jakiś ponury mężczyzna ostrzył noże.

Zapachy ciał, smażonego mięsa, wymiocin i bimbru drażniły nos. Wrzaski podekscytowanych ludzi – uszy. A oczy pstrokacizna barw i ludzi. Bo na Skrzyżowaniu oprócz Rippersów natrafić można było chyba na przedstawicieli każdego więziennego gangu z okolicznych sektorów. Mniej lub bardziej znanego. Czarne Pantery, La Piovra, Los Lobos, Armia Lwów, Córy Rzeźni, The Punishers, Gidli Zero, Diabłów i innych.

- Hej – od jednej ze ścian oderwał się pomalowany członek gangu Rippersów. – Hej!

-Czego szukacie - wyrzucał z siebie słowa w tempie karabinu sprzężonego. - Cipek, wódki, tyłków, dragów, cipek, fajek, dupeczek, noży, cipek, jedzenia, dupek, picia, cipeczek, wody, cipuniek, amunicji, cipusiek, spania, cipek, dziwek, pizdek? A może chcecie po prostu zaruchać? Jestem Gogi i mogę za dwie fajki za godzinę oprowadzić was po tym zajebistym miejscu. Bo, moi mili, Skrzyżowanie ma do zaoferowania bardzo wiele każdemu.

Podszedł bliżej uśmiechając się przymilnie. Przynajmniej tak to wyglądało.

- Widzicie te kolorowe lampeczki? – wskazał paluchem jedną z żarówek. - One mówią, co gdzie otrzymasz, kupisz, dostaniesz, sprzedasz. Mamy tutaj wszystko. Ale najlepsze to mamy tutaj dupeczki i cipeczki. Nigdzie, w całej pierdolonej Gehennie, nie znajdziecie lepszych i bardziej soczystych cipuszek. I bardziej chętnych, nie ważne czy macie fajeczkę, czy cygaro.'

Zarechotał do swojego żarciku.

- To jak. Przybijacie piątkę z Gogim?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-09-2013 o 10:56.
Armiel jest offline  
Stary 22-09-2013, 10:59   #92
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Czujny wzrok, napięte mięśnie, dłonie gotowe do reakcji, obrzyn gotowy do strzału. Rick nie należał do zwykłych więźniów nieufnych wobec każdego napotkanego osobnika, a mimo to wiedział, że nikomu spotkanemu w takim miejscu nie należy ufać. Każda umowa mogła zostać zerwana kulką w potylicę. Każdą mogła zerwać zimna stal klingi maczety. I właśnie dlatego żołnierz z The Punishers puścił resztę towarzyszy przodem samemu ruszając jako ostatni. Minimalizował ewentualne straty. Widząc murzyna o ksywie Roko i jego kumpla, który przycupnął nieco dalej nie unosił broni chociaż ten drugi celował wyraźnie w jego kierunku. Większość ludzi wewnątrz tej blaszanej dryfującej ruiny nie byłaby w stanie nacisnąć spustu w czasie krótszym niż on...

Grupy minęły się. Nie na spokojnie, ale bez walki. Gra słów, gestów, mimiki twarzy i świateł nie podobała się Rickowi. Czułby się bezpieczniej zostawiając za sobą dwa wybebeszone trupy niż dwóch żywych, uzbrojonych kozaków. Taki już był. Uszanował jednak decyzję reszty i spokojnie, z wyszkolonym w armii uporem parł naprzód. Szedł szybko odruchowo zatrzymując się w miejscach, które wymagały dodatkowej infiltracji. Nie zostawiał nic przypadkowi. Znał się na walkach w terenie zurbanizowanym, który bardziej przypominał Gehenne aniżeli las, morze, pustynia czy teren górzysty. Znał na dryfującym olbrzymie co najmniej 2 osoby wyszkolone do tego typu starć z czego jedna z nich nieszczególnie za nim przepadała. Sektor, który przeszli dość szybko był pusty. Nie za cichy, ani nie za głośny. Nie napotkali jednak pułapek.

Przedostatni sektor przed skrzyżowaniem był zamieszkany przez różnych ludzi. Ludzi, którzy - tak samo jak w ich sektorze - na obcych patrzyli spode łba i gotowych do walki w każdej chwili. Norma. Zgodnie ze słowami szczura tunelowego sektor zamieszkiwały Czarne Pantery. Wielcy, czarnoskórzy skurwysyni, którzy padali dla odmiany po dwóch łokciach. Na resztę starczył zwykle jeden. Pomimo różnic mieszkańcy robili swoje. Jedni grali w jakieś kości, inni czyścili broń, a jeden nawet używał sobie na cipce jakiejś chętnej więźniarki. Bez zbędnych formalności na przejściu żołnierz wypłacił należność i ruszył dalej.

Skrzyżowanie ukazało im się dopiero, gdy zapłacili równowartość czterech fajek. Rick jak zawsze w amunicji, bo reszta jego sprzętu była zbyt cenna aby go w ten sposób tracić. W środku Punisher osłupiał. Był pierwszy raz w sektorze A-0542 i było widać, że ten zrobił na nim wrażenie. Kolorowe ściany, cele udekorowane barwnymi płótnami, pomalowani i poubierani jak klauni więźniowie. Ortega zastanawiał się jak bardzo pierdolnięty musiał być ten kto dowodził tym sektorem. Czy tylko bardzo czy może aż niesamowicie...

Migające kolorowe żarówki raziły zmysły, a krzyki i jęki nadawały otoczeniu charakteru szaleństwa. Coś dziwnego, ale możliwego jak na standardy Gehenny. Rick zauważył mnogość reprezentantów różnych gangów. Czarne Pantery, Córy Rzeźni, Gildia Zero, a nawet kilku twardzieli z The Punishers.

Gogi, który dukał słowa jak karabin maszynowy wypluwał amunicję nie budził w Ricku zaufania. Jak każdy. Pomalowany gość mógł ich jednak oprowadzić, a za dwie fajki mógł zdobyć nieco grosza. Żołnierz myślał aby obić kilku tutejszych twardzieli w ringu. Na pięści czy na noże. Robił to już i nie raz wychodził bogatszy o kilkadziesiąt fajek. Chlanie, żarcie, zakłady - na wszystkim można było zarobić o ile się przyciągało publikę. Punisher bardzo szybko dogadał się z Gogim i wraz z każdym chętnym ruszył ku tutejszej "Sali mordu". Nazwa budziła mieszane uczucia...

***

Ring wyglądał niecodziennie. Od groma drutów kolczastych owiniętych na czterech metalowych kątownikach. Bez narożników, bez sędziego. Jedynym wejściem była dziura w prowizorycznym dachu konstrukcji. Wysokość to dobre trzy metry, a wielkość wystarczyła aby dobrze się rozpędzić i zajebać komuś z buta w pysk. Wokół ustawione były różnego rodzaju fotele, krzesła, ławki, a nieco dalej gawiedź stała. Wymalowany jak mim gość zapowiadał starcia zanim te się rozpoczną. Ortega pamiętał jak trzy razy pytał się go czy na pewno tego chce, bo miał walczyć z jakimś olbrzymem. Dobrze. Z wojska Rick pamiętał, że olbrzymy padają szybko. Mają siłę, ale brak kondycji, szybkości i techniki skazywała ich na porażkę. Zapowiadający nie szczędził przekleństwa - szczególnie podczas określania jak wielkimi skurwysynami są dzisiejsi gladiatorzy - a sam tłum darł się niemiłosiernie.


Rick Ortega musiał zarobić kasę. Poza tym mogła to być jego ostatnia tego typu walka w życiu. Na pięści, aż do utraty przytomności. Jego przeciwnik nie wyglądał na przyjemniaczka, ale on nie patrzał na posturę. Walił, unikał, blokował i jeszcze raz walił aż gość nie będzie miał dość. Jak zawsze.

 
Lechu jest offline  
Stary 22-09-2013, 13:03   #93
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wspólny post, niestety nic ode mnie, sory za to

Praha, upewniwszy się, że w zaułku nikt ich nie obserwuje, ani podsłuchuje, odezwał się patrząc po wszystkich.

- Słuchajcie uważnie. Dwa razy powtarzać się nie będę. Do sektora ze szczepionką przed nami w chuj długa droga. Opłacać trzeba sektory w detalach, ale i niebezpiecznie. To zresztą nieważne. Ważne, że czas wciąż zapierdala do przodu a mi i Rickowi zajebiście się spieszy z wiadomych względów. Co nie Jonasz? - wtrącił retorycznie. - Ja nie mam zamiaru leźć tam naokoło. Jest skrót. Ryzykowny, ale co z tego. Terminal. Taki high-way dla maszyn Strażnika. Albo się rozdzielamy, albo możecie się przyłączyć do mnie. Bo na rzęsach kurwa stanę, żeby tamtędy się przebić. Problem jest z Rippersami, bo koszą za wejściówki jak za dziewice… Ty - spojrzał na Netaniasza - nie spowiadaj się byle leszczowi w tunelu, że niesiemy wirusa. Jesteś kurwa głupszy niż myślałem - rzucił bez ogródek szczerze. - Dobrze, że te przygłupy były jeszcze głupsze od ciebie. - Spojrzał po reszcie. - Kwestia godzin lub minut a staniemy się przez niego celami numer jeden na Skrzyżowaniu. Za późno na ściemnianie dzięki wielebnemu. Idę zagadać w otwarte karty z jednym z bossów. Ktoś idzie ze mną?

Jonasz przeczesał białe włosy, przesunął gogle na czoło.
- Otwarte karty nas zabiją, Praha - powierdział cicho tym swoim miękko-syntetycznym głosem. - Pójdziesz do szefa i powiesz, że przywlekliśmy mu na Skrzyżowanie zarazę, której nie da się poddać kwarantannie? Albo nas zabije od razu, albo chwilę potem, kiedy już wyciśnie info o szczepionce. W najlepszym razie będziemy mieli konkurencję po lekarstwo. - Blady wcisnął ręce w kieszenie, zakołysał się na piętach. - Uderzmy do szefa G-Zero, bo jeśli ktoś wchodzi do Terminala to oni. I ściemniajmy. Że to nie choroba tylko toksyna, którą ktoś wrzucił do żarcia, do wody, do generatorów powietrza. Chemiczny koktajl. Że dlatego sektor się odciął. Że Nobel to świr. Że nas dodatkowo naszprycował trutką i stąd te objawy. Że chciał mieć pewność, że do niego wrócimy. - Przechylił głowę, zerkając na duchownego trochę jak na matematyczne równanie, którego nie udało mu się jeszcze rozwiązać. - A że Netaniasz krzyczał o zarazie? A co miał krzyczeć? “Potruli nas i umieramy”?
- Nie wiem co miał, ale kurwa sprzedał nas jak alfons starą kurwę za darmo... Każdy jełop wie co to jest zaraza. Informacja w Gehennie zapierdalają szybciej niż bajty Jonaszu. Co wczoraj był plotką dzisiaj będzie prawdą.
– Praha zaczynał się niecierpliwić. – Powiedzmy sobie szczerze w dupie mam nasz sektor. Równie dobrze możemy szczepionkę nieść dla Rippersów. To dla nich byłby złoty interes. I nie tylko my wleczemy zarazę po sektorach. Albo już tu jest albo przylezie w każdej chwili. – wzruszył ramionami. – Na dodatek zrobimy im popyt zarażając dalej i szybciej ich przyszłych klientów. Ale jak stąd odejdziemy, a fama za nami jak smród pójdzie, że to właśnie my wszystkiemu winni. I wtedy będą do nas wszędzie najpierw strzelać a potem rozmawiać. A tak, boss za ryj trzymać będzie paranoję. Ja na jego miejscu bym się zgodził. Weźmiemy od niego kilku cyngli do ochrony.W jego i naszym interesie. Terminal to nie spacerek. Albo nas odstrzelą i sami będą chcieli ją odebrać, albo nie. Za dużo zachodu jak już mają zdeterminowane na wszystko psy. Nas.
Splunął krwią.
- Bo jak nie w otwarte, to jak? Co najmniej sto fajek od łebka sobie życzą za Terminal. Dookoła, to ja mogę nie zdążyć. Niby kurwa czemu ma uwierzyć w twoją ściemę? Jakby był durny to by nie trzymał się długo na szczycie. Nie tylko długość kutasa i ciężar jaj się liczy w tej dżungli.
- No kurwa nie wiem. Przychodzi do ciebie koleś, staje przed tobą, mówi, że jest czymś śmiertelnym zarażony i potrzebuje twojej pomocy. To ci nie brzmi jak szantaż? Myślisz, że dadzą ci po tym odejść? Poza tym, taki interes może rozkręcić pewnie tylko G0, bo reszta raczej nie ma chemików, którzy by to mogli rozmnożyć, antidotum znaczy. Ale i tak, kurwa. To ryzykowne. Już prędzej wytłumaczyć się toksyną, jak ten mówi, tyle że i tak nas za friko nie puszczą, może trzeba będzie dla nich coś załatwić... Ale prawda nas nie zbawi, jak przed godziną - Torch zerknął z ukosa na Netaniasza, nic jednak nie powiedział.

Crucifix całkowicie zignorował towarzyszy, jako pierwszy odwrócił się wyszedł z bocznego korytarza.
- Będę go miał na oku - rzucił Praha puszczając oczko.

Jonasz popatrzył za Netaniaszem, popatrzył za Szczurem. Pokiwał głową. Popatrzył na Ortegę, popatrzył na Torcha.
- Hmm… - zamyślił się Ortega co wyglądało jakby zastanawiał się kogo zabić. - Idę skopać kilka pysków. Może da radę na tym zarobić… - dodał z dziwnym grymasem. - Skoro nie zostało mi wiele czasu muszę się rozerwać.

Jonasz dostał pięć minut potem texta na WuKaPa.

ZA KOŁO GODZINĘ NA WYLOCIE SKRZYŻOWANIA

***

Praha wrócił po godzinie sam.
- No i co wymyśliliście? Bo z Lion’s Army nic nie będzie. Idziemy do Bossa Skrzyżowania i ściemniamy czy mówimy jak jest? - zapytał wycierając rękawem usta.
- Co z księciem? Zgubił się, czy poszedł siusiu zrobić?- zakpił Oleg.
- Kurwa. Gorzej. Stwierdził, ze jak wyspowiadać się nie może, to przynajmniej odprawić Msze musi. Gadał, ze długo nie zleci. Ze pojawi się szybko na wylocie. Nawiedzony, kurwa, nie ma co... - Praha pokręcił głową. - Szczerze mówiąc, to kurwa lepiej go chyba w chuj zostawić tutaj. Nic, tylko dupy daje w tunelach... - pokręcił głową i zacharczał w kulak. - Mi się kurwa spieszy a mu szopki mszalne we łbie ważniejsze…
- Jak na moje możecie sami podjąć decyzję. - powiedział Ortega. - Zrobię co zadecydujesz, Praha. Mi chyba też nie zostało wiele czasu więc jedziemy na jednym wózku.
- Ja nie zmieniłem zdania, prawdy bym nie mówił.- Petrenko pokręcił głową.- Jesteśmy zdeterminowani i musimy przejść przez terminal. To są pojeby, nie wiadomo jak zareagują, jak powiesz że jesteś zarażony jakimś świństwem, co nawet nie wiadomo jak się przenosi. Może będą mieli jakąś delikatną sprawę do załatwienia, sam kurwa nie wiem… Zresztą, prawdę można zawsze powiedzieć, jak innego wyjścia nie będziemy mieć. Wtedy walniesz tę gadkę o kasie, jaką zgarnie za szczepionkę. Ale ja to bym tylko w ostateczności o tym gadał.
- Tak. Torch dobrze prawi. Tak zrobimy. - przytaknął Praha. - Ponawijamy, że chcemy, ale kasy brakuje. Jakby trzeba było na miejscu obciągać kutasy, to kto się pisze? - spojrzał po kolei po wszystkich.

Praha milczenie wziął za zgodę przynajmniej na taktykę gadania jeśli nie seksu oralnego.
- No to dupy w troki. A zresztą... Wszyscy tam idziemy czy tylko ja? Ktoś jeszcze idzie? - zapytał Praha.
- Aleś ty zabawny, pojeździe chrystusowy - powiedział Rick, kiedy jego spojrzenie napotkało wzrok szczura tunelowego. - Jak chcesz obciągać rób to, ale nie przy mnie - dodał z nieskrywaną satysfakcją.
- No co ty. Wiem. Niektórzy nie lubią podglądaczy.Dobrze kumasz, Richardzie. - odpowiedział Dickowi.
- Mogę iść z Tobą, moja gęba zawsze wzbudza w innych choć odrobinę ciekawości i wesołości. - Uśmiechnął się krzywo Torch. - Albo litości, ale na to tutaj nie liczę.
- Pasuje. Idziesz? Zostajesz?
- Szczur zapytał Jonasza.

Blady zawahał się.
- Idę. Choć czułbym się zdecydowanie lepiej, gdybyśmy mieli choć jeden twardy argument, jeden logiczny powód, dla którego jakikolwiek boss nie powinien nam wpakować kulki w głowę, a przez Terminal przepuścić swoich ludzi. Albo dla którego nie powinien zabić nas wszystkich oprócz jednej osoby, którą sobie zostawi na wszelki wypadek. Inny niż >musimy< i >jesteśmy zdeterminowani<.
- Na przykład jaki?-
Wzruszył ramionami Praha.- Że potrzebujemy antidotum do tej trucizny co mówiłeś wcześniej? A co to go jebie? Równie dobrze możemy potrzebować prezenty pod choinkę? Nie wiem.. Może po prostu zagadać, że chcemy ale kasy nie mamy. Jak powie “spierdalać, nie ma bata żebym pomógł” to chuj mu w dupę. Jaki masz pomysł Jonasz? Mów.
- Pogadać z kimś rząd niżej od szefa. Zarazić go. Wstrzyknąć zarażoną krew, prawdziwą truciznę, cokolwiek. Dopiero wtedy uderzać na szczyty. Wykorzystać w dyskusji jako argument po naszej stronie. - Przerzeźbieniec wzruszył ramionami, zakolebał się na piętach. - Nie wiem zresztą. Nie znam się na ludziach, na czystym biolo.
- Jonasz, jak zarazić to od razu bossa, bo czasu na podchody nie ma. To nie jest wcale główny boss, tylko jeden z kilku, akurat odpowiedzialny za TERMINAL. Może wszystkim strzelić w łeb łącznie z jego człowiekiem, nie wierząc, że jest zarażony nikt inny a po szczepionkę dla spokojności posłać swoich, zaufanych ludzi lub wybrać się osobiście.Ryzykowne jak cholera…
- Praha podrapał się po głowie. - Ale mam inny pomysł. Prosty jak pierdolenie. To tylko sto fajek od łebka. Potargujemy się za to, że hurtem jedziemy aż w pięciu. Opierdolimy na targu fanty, na chuj nam więcej niż karabin i naboje. Zapłacimy frycowe i tyle. Wolę nic nie jeść przez dwa dni niż utknąć tu z kosą w bebechach lub zasrać się na śmierć po drodze…

- Możemy spróbować - zgodził się Blady mocno sceptycznie.
- Skoro tak ma być. - powiedział Rick. - Ja sobie karabin i nóż zostawiam. Mogę sprzedać kilka fantów. Jest obrzyn, pociski, medpak… Jakieś grosze się uzbiera, ale niewiele.
- Nie wydaje mi się, żeby targowanie się miało pomóc, to i tak będzie za mało... Ale pogadać z bossem nie zaszkodzi, może skołuje się kasę w inny sposób, jak już będziemy wiedzieli, ile.- Oleg nie brzmiał na przekonanego, jednak nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 22-09-2013 o 13:07.
Baczy jest offline  
Stary 22-09-2013, 16:43   #94
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Przyjęła baton niemal z wdzięcznością.
Była naprawdę zmęczona - psychicznie i fizycznie, a jednocześnie... wyciszona. To było nowe uczucie dla Carli, która przywykła do otaczającego ją chaosu i przemocy. Choć stare nawyki kazały zachować ostrożność, musiała wymuszać na sobie zwyczajową nieufność względem Krzywego czy raczej... Wędrowca.

Słyszała o nim. Ba, wręcz łowiła opowieści o jego wyczynach. To był naprawdę twardy facet, który nie potrzebował się chełpić. Ludzie, którzy czasem widzieli go w akcji, opowiadali o nim legendy. A teraz, gdy zobaczyła go też Carla - wiedziała, że większość jest prawdziwa. Był po prostu profesjonalistą.

Cichy głos Dziary odezwał się w jej umyśle:
“Omotaj go, niech idzie z tobą, niech walczy dla Ciebie. Z nim masz większe szanse przeżyć i dokopać tym ciulom, którzy cię zostawili...”

- Śledzę pewną bandę zwyrodnialców. - odpowiedziała bez zająknięcia - Łażą po wyższym poziomie i chcą przejść Kibel. A Ty?

- W sumie teraz to chyba wracam do siebie lub do Skrętek. Robota mi się zesrała.

- Wiem, że to nie moje gówno, ale i tak nie mamy co robić... jaka robota może kogoś czekać na takim zadupiu? Warta... tego co nas otacza.
- wykonała znaczący gest dłonią

- Profesjonalizm to dyskrecja. Między innymi - spojrzał na nią przeżuwając swój “baton energetyczny”. - Ale mogę powiedzieć tylko tyle, że miałem kogoś przeprowadzić z jednego sektora do innego, dosyć odległego. Niestety, Hieny przeszkodziły bo ktoś włożył kij w mrowisko i biegały po dwóch czy trzech sektorach jak ze sraczką. I klientkę chuj strzelił. Dosłownie. Jakiś facio Hiena zabił ją z kuszy. Robota się jebła, a ja wracam do siebie.

Carla odchyliła głowę. Pewna myśl zaczęła błąkać się po labiryncie jej umysłu.

- A gdybyś znalazł... inną osobę do przeprowadzenia... dostałbyś za to szmal?
- Znaczy nowe zlecenie? Dokąd miałabym cię zaprowadzić?
- Starczy żebyś mnie ochraniał - tam i z powrotem.
- Ale, kurwa, skąd dokąd? Bo muszę wiedzieć, ile cię skasować.


Nie rozumiał. A jej nie było na niego stać.

- Dobra, zapomnij. Poradzę sobie. Myślałam, że to Tobie będzie na rękę. Skoro miałeś dostarczyć jakąś babkę, to jeśli jej nikt nie znał - mogłabym się za nią podawać. Ty byś wtedy dostał hajs a ja miała towarzystwo. No, ale nic na siłe... - machnęła olewczo dłonią.
- Aaaaa - spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem. - Nieźle kminisz, ale chyba chuj by z tego wyszedł. Szła do kumpli czy kogoś takiego. Zesrało się i już - wzruszył ramionami w geście pozornej bezradności. - Czasami gówno spada w dół, kiedy ty jesteś na dole. Nic nie poradzisz. Możesz zminimalizować straty. Ale pomysł miałaś świetny. Gdzieś cię podrzucić za tą troskę. Znam troszkę korytarze, wiesz. Lubię wędrówki przez te ciche tunele. Wtedy słyszę jej głos. Wyraźniej.

"Jej?" - to zaciekawiło Carlę, zamierzała do tej kwestii wrócić, na razie musiała kuć żelazo póki gorące.

- Będę kurewsko wdzięczna (cóż za celne określenie) jeśli doprowadzisz mnie do korytarza A-0676.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 23-09-2013, 19:37   #95
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Osiemdziesiąt procent, myśli niezadowolony Jonasz mijając powoli Roko i jego kumpla. Tyle wynosiło prawodpodobieństwo, że ksiądz skończy z ołowiem w brzuchu.

Pieprzone osiemdziesiąt procent i nie musiałby dłużej niepokoić się o sposób, w jaki Netaniasz wyszedł cało z Mózgotrzeba, nie musiałby martwić się, że na Skrzyżowaniu duchowny poleci wyspowiadać się do swojego gangu, że ten lojalny syn Armii Lwa powie kilka słów za dużo i sprowadzi im na głowy całe gówno sektora.

Osiemdziesiąt procent.
Algorytm tak prosty, tak klarowny. Zmienne mocne. Prawdopodobieństwo subiektywne wyliczone w oparciu o zmodyfikowane twierdzenie Bayesa.
Powinien mieć rację.

A jednak Netaniasz stoi teraz cały i zdrowy na końcu korytarza. Cholerne biolo - całkowita dowolność kaprysu. Nie obliczysz, kiedy ktoś postanowi wykrzyczeć na całe gardło, że jest nosicielem zarazy, że przychodzi z sektora, w którym wybuchnęła epidemia. Nie przewidzisz, kiedy ktoś postanowi być miłosierny i zdecyduje się nie oddawać strzału.

Rozczarowanie.
Komplikacja.
Kłopot.

Przerzeźbieniec wzdycha cicho, rekonfiguruje ustawienia priorytetów pierwszego rzędu. Sam przed sobą przyznaje się do błędu.

Po chwili to samo robi przed Netaniaszem.

- Źle oceniłem sytuację - mówi cicho i w jego gładkim, syntetycznym niemal głosie brzmi przepraszająca nuta. - Źle odczytałem dane. Nie chciałem ryzykować. - Zaciska usta, ucieka wzrokiem. - Myliłem się. Dobrze zrobiłeś.

To wiarygodna półprawda, wygodne przestawienie emocji. Skoro nikt nie pociągnął za spust, skoro nikt nie zabił ani Roko i jego kumpla za to, że wiedzą o zarazie, ani księdza za to, że o niej powiedział, Jonasz nie chce ryzykować otwartego konfliktu.

Przeprasza więc.
Akceptuje rozwiązanie Netaniasza.

Akceptuje też jego powściągliwe skinięcie głową, jego blady i wymuszony uśmiech. Jego zakłopotanie, z jakimi przyjmuje przeprosiny.

A potem wyrzuca sprawę z myśli.


* * *


Bez słowa płaci żądane myto za wejście do przedsionka Skrzyżowania. Chłonie nowe otoczenie, porządkuje napływające dane. I po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu dziwi się tej normalności Gehenny. Dziwi się jak bardzo ta normalność jest wypadkową społecznych patologii. Dziwi się jak bardzo do niej nawykł.

Dziwi.
Porównuje.
Zaciska zęby.

A gdy przychodzi im zapłacić kolejną opłatę, przymruża wybarwione oczy, przechyla głowę i rozciąga usta w powolnym uśmiechu.

Facet czy kobieta, odrutowany android czy przerzeźbieniec genetyczny - dla Jonasza jest to bez znaczenia. Gra w dominację czy gra w uległość - bez znaczenia. Wszystkie chwyty dozwolone, wszystkie fetyszyzmy dopuszczone. Panseksualizm został mu wprogramowany jeszcze w bio-inkubatorze.

Więc czemu nie?

Ostatni seks zanim i u niego pojawią się symptomy choroby. Ostatnie rżnięcie z nutką perwersji, bo wie przecież, że zaraża.
Pół na pół wyrachowania i ochoty.
Nawet odrobiny wstydu.

Nie trwa to długo.

Po wszystkim haker zapina zamek kombinezonu, zasłania szczupłe, białe ciało o przesuniętych proporcjach, o odmiennie ukształtowanych mięśniach. Poprawia włosy, nasuwa ponownie gogle na oczy.

Jest gotowy do drogi.


* * *


Wchodząc na Skrzyżowanie znowu myśli o swoim Kosmicznym Wielorybie. Patrząc na ten kolorowy sektor, myśli o witryfikacji, myśli o zeszkleniu, myśli o chłodnych, sterylnych korytarzach Gehenny, na których jak rodzaj raka narósł ten ludzki guz. Myśli o robakach, pasożytach, nowotworach. Myśli o perfuzji, o wewnętrznej cyrkulacji krwi i informacji.

Krzywi usta w wyrazie niesmaku.


* * *


Niedługo później stoi z innymi w jednym z bocznych korytarzy. Nie potrafi wybrać. Do kogo pójść? Co powiedzieć? Jakie kłamstwa sprzedać? Nie potrafi wskazać optymalnego rozwiązania.

Słucha więc tego, co mówi Praha, słucha tego co mówi Torch, przewrotnie słucha także milczenia Ortegi i Netniasza, które znaczy równie wiele co werbalny komunikat. Wykorzystuje chwilę, by ponownie wysłać wiadomość do Double B i Macierzy - swojej dwójki cichych wspólników w snuciu marzeń o zdobyciu władzy nad systemami Gehenny. WKP jednak milczy. Znowu. I niepokoi go ten nagły brak kontaktu, ta nagła cisza po obydwu stronach wirtualnej sieci.

- W końcu - mruczy z ulgą, gdy Praha pluje krwią, a Ego sygnalizuje nadejście zaszyfrowanej wiadomości.

Kod jest skomplikowany, spleciony w ten pokręty sposób, który pasuje do popieprzonej osobowości nieznanej Jonaszowi z twarzy hakerce. Przerzeźbieniec uśmiecha się krzywo, skanując wiadomość, przerzucając na izolowaną partycję, otaczając firewallem. Za dobrze zna sztuczki Macierzy. Dopiero wtedy rzuca się na kod żarłocznie - palce śmigają po klawiaturze, gdy klonuje podręczną SI, optymalizuje ustawienia, synchronizuje wszystkie niezależnie przeprowadzane przez Ego analizy i deszyfracje.

Gdy Netaniasz odwraca się i odchodzi bez słowa, marszczy tylko białe brwi. Gdy Praha rusza jego śladem - wygładza twarz.

Nie ufa Szczurowi, ale wierzy w jego instynkt.
Wierzy, że tym razem dobrze odczytał zamiar ukryty za beztroskim uśmiechem.
Zakłada się sam ze sobą: osiemdziesiąt procent, że ksiądz skończy z żelazem wbitym pod żebro.
On ma ⅓ naszej waluty //
Wiadomość dla Praha jest krótka i treściwa. Cokolwiek się stanie, dla Jonasza ważne jest jedno - duchowny odwrócił się na pięcie niosąc ze sobą trzecią część płynnej gotówki, którą dostali przy wejściu do Kibla od Karla.
Yhym.
Odpowiedź Szczura razi w oczy jaskrawym różem, litery są tak drobne, że musi ustawić zoom na sto czterdzieści procent. Kryterium, według którego Praha dobiera krój i kolor czcionki jest jedną z nierozwikłanych tajemnic wszechświata.


* * *


Niecałą godzinę później Jonasz z całą pewnością wie, że jest w czarnej dupie.
ELIMINACJA ZAKOŃCZONA
Pulsuje ponurą czerwienią systemów alarmowych rozkodowana wiadomość.
ZAGROŻENIE ELEKTRONICZNE ZLIKWIDOWANE
Haker zaciska usta w bezkrwistą kreskę, przeczesuje włosy, machinalnie prostuje i zaciska palce.
ZA DZIAŁANIA NA SZKODĘ STRAŻNIKA, TY BĘDZIESZ NASTĘPNY
To nie jest dowcip. Widzi kod źródłowy. To nie jest jeden z popierdolonych dowcipów Macierzy.

Chyba?
Na pewno?

Manualnie puszcza diagnostykę źródła. Resetuje Ego. Skanuje wszystkie komponenty komputera. Czyści wszystkie aplikacje. Patroszy oprogramowanie, chcąc zyskać pewność, że SI Gehenny nie podpięła pod jego chmurę swojego subprogramu, swoich wirtualnych czujek. Ustawia dynamiczne IP, przestawia system, by zakłamywał numery seryjne.

Prosi Torcha o pomoc w tropieniu potrzebnego sprzętu. Krąży po Skrzyżowaniu, szukając części, z których mógłby skonstruować improwizowany jammer, zagłuszacz monitoringu. Robi rozeznanie, szuka tańszej alternatywy, sprawdza możliwości. Bo jeśli nie klasyczny jammer, to co innego? Niewielkie emiter szumów, który umożliwiłby Jonaszowi przynajmniej zamaskowanie swojej dokładnej lokalizacji. Jeśli SI nie będzie w stanie określić, która osoba w grupie jest nim - nawet to wystarczy, gdy nie będzie innej opcji.

Ale na razie szuka źródła zarobku, popytu na swoje umiejętności.
I praktycznej możliwości realizacji kolejnych rodzących mu się w głowie pomysłów.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 23-09-2013, 19:59   #96
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Praha z zaułka ruszył w ślad za duchownym, który kolejny raz okazał sie być nieprzewidywalnym. Ot, kiedy oni potajemnie knuli co dalej, czy przez Terminal i w ogóle co dalej, to Netaniasz zawrócił się na pięcie zdeterminowany do działania, którego słuszność miało w jego mniemaniu znanym być niestety tylko Krucyfiksowi w jego głowie.

Kurwa. Kolejny numer wywijał. Pierwszy z odłączeniem się w tunelu zabierając latarkę i skazując Dicka i Jona na iście mroczne ciemności rodem z murzyńskiej dupy. Drugim przegięciem strzelił z tyłka spowiadając się obcym w tunelu, że niosą zarazę przez sektory. Really? I na dodatek, jako jeden z posiadaczy broni palnej palcem na spuście nie kiwnął, żeby chociaż tych świadków usunąć. Z tym zresztą współudział miał trep Ortega, ale temu szło wybaczyć, bo wojaki durne są i nie smyrgną palcem w bucie jak nie będą miały takiego rozkazu. Praha z nożem rzucać sie na obrzyna czarnuchów zamiaru nie miał jak nie miało być to elementem zaskoczenia wspomaganym przez gwizdek Jonasza. Ich plan był prosty. Dźwięk puszczony przez WuKaP szczura miał skosić psychicznie tych gości, w razie przypału. Nóż Praha miał zacząć lub kończyć dzieło. Nigdy nie wiadomo dokąd zaprowadzą pierwsze ciosy. Zgodził się chętnie na wystawienie na przynętę Krucyfiksa, którego przydatność porównywać można było w tunelach do koszuli w dupie. Ten jednak przeszedł samego siebie.

Praha dogonił Netaniasza i gdy tamten już zaczepił Gogiego. Klaun, któremu przeleciały przez oczami fajki juz otwierał czerwoną gębę do jeszcze większego uśmiechu, gdy szczur klepnął duchownego w łopatkę proponując swe usługi za friko. Tego brakowało, żeby fajki się rozchodziły za frajer. No i bardziej tego, żeby gang nawiedzonych maniaków pierdolił o apokaliptycznych zarazach i oczyszczeniach. Nawet jeśli nie, to nic dobrego z tego wyjść nie mogło. Najgorszym jednak było, że ten duchowy chujek wcale nikogo z ich małej bandy nie pytał sie o zdanie. Zawinął się jak gdyby nigdy nic mając w dupie ich misję najwyraźniej. Praha miał dosyć takiego prowadzenia za rączkę matoła samemu nadstawiając karczycho na prowokacje księdza.

- Naiwnie wierzysz, że nam pomogą? - zapytał z powątpiewaniem Praha, kiedy szli korytarzami do siedziby Lion’s Army.

Otaczał ich zgiełk i harmider. Wszędzie kręcili się wypacykowani, kolorowi przedstawiciele Rozpruwaczy. Połykacze ognia, żonglerzy nożami. Czasami - w tym kolorowym tłumie - mignął im szary kombinezon Gildii Zero czy ludzie ubrani w barwy innych gangów. Korytarze Skrzyżowania tętniły życiem. Cele, boczne odnogi, główne łączniki wypełniali ludzie. Rozchichotani lub ponurzy, wyraźnie pijani lub odurzeni, ale też tacy, których spojrzenia nie wróżyły niczego dobrego - cwaniaki, dewianci, oprychy, bandziory. Pomalowane klauny rodem z najgorszych dziecięcych koszmarów. Jakichś Joker patrzył na nich spode łba z lubieżnym błyskiem w żółtym oku. Inny, jeszcze względnie małolat, pod czerwoną ścianą chłostał wypięte dupska pań i transów.





Pito, ćpano, wszczynano bójki i pieprzono bez większej krępacji. Gdzie się dało, nie zwracając uwagi czy ktoś widzi, czy nie. Trzech klaunów w długich zakręconych jak sułtańskie kamasze noskami butach zapinało się w tyłki w kolejarza na stojąco. Dwie krwisto-czerwono owłosione laski, na czworaka pod nimi, z obnażonymi wytatuowanymi cycami, pakowały sobie kolejno w usta ich jądra. Ostatni klan dla odmiany miał wylizywany odbyt przez karzełka, który rozchylał rączkami owłosione pośladki typa gdy zagłębiał się wraz z czerwona kulką nosa w rowie tamtego. Ćpuny. Na trzeźwo nie robili by orgietki na korytarzu lecz w pieleszach celi. Popieprzeńcy, Praha splunął omiatając nie krępujących się, klaunich kolejarzy.

Netaniasz marszczył brwi, widząc uprawiany na każdym kroku nierząd. Nie miał jednak czasu na pouczanie czy też kontemplacje o podłości rasy ludzkiej. Zamiast tego skupił się na drodze. Był mile zaskoczony z tego powodu, iż mógł obejść się bez pomocy tamtego… człowieka. Właściwie to zapomniałem o Praha i jego zdolnościach. Co za nie dopatrzenie…

- To już nie jest kwestia mojej wiary. – odezwał się Netaniasz pewnym siebie głosem. - Zgrupowanie Armii Lwów zrzesza ludzi, którzy są w gotowości stanąć za sobą murem i oddać krew za bliźniego. Nasza wiara i nasze przekonania obligują nas do tego. Jeśli przełożony tego sektora jest na tyle godną osobą, iż piastuje tutaj takie stanowisko, pomoże nam bez ociągania.

- Taaakk. - mruknął Praha. - A co jak uzna to za jebany znak bogów, hę? Próbę wiary? Albo Dzień Sądu? Co wtedy? Będzie za tym, żeby przeciwstawiać się woli Bożej? Co jeśli to próba Hiobowa dla wybrańców, mieszkańców ukochanej Gehenny, ymmm?

Kapłan rzucił mu ostre spojrzenie, jakby był oburzony takim rozumowaniem. W sumie… były w tym jakieś podstawy logiki. Nie znał tutejszego opiekuna. Nie mógł przewidzieć, jak się zachowa. Mimo wszystko Crucifix musi pozostać pewny siebie. Opróżniony z jakichkolwiek wątpliwości. W końcu to on działał w imię Mądrości.

Praha pokręcił głową i naciągnął kaptur głębiej na czoło. Poprawił chustę na nosie, pod którą oddychał ciężko. Jak można być tak naiwnym baranem i po tylu latach na zesłaniu wciąż się uchować...

- Tego dowiemy się na miejscu - odrzekł krótko Netaniasz. Uświadomił sobie, że przekonywanie Praha co do jego racji na niewiele się zda. Skoro i tak już go prowadzi, musi mieć w sobie zasiane ziarno nadziei.

- Ha, ha, ha. - Praha zaśmiał się kończąc w kułaku charczeniem. Odsunął chustę i splunął śliną zabawioną krwią. Objął przyjacielsko Netaniasza ramieniem. - To ty kurwa jesteś niezłym hazardzistą, tak zawierzać nasze życie kolesiowi, którego nie znasz i który może być nawet satanistą albo nihilistą lub harrekrysznowcem… Wow… Na pewno nie myślisz, że to błąd? Zawróćmy Netaniaszu, póki jeszcze jest czas. - Praha westchnął.

Nikt nie zwracał na nich uwagi, poza nielicznymi przekupniami i naciągaczami, którzy pokrzykiwali w ich stronę próbując sprzedać swoje towary, usługi lub siebie. Powoli tłumek przerzedzał się, zmniejszał. Im bardziej oddalali się od bramy i korytarzy obwieszonych kolorowymi lampkami i zapuszczali w bardziej “mieszkalne” regiony sektora. Nadal jednak korytarze były kolorowe. Ściany i prowizoryczne zasłony cel, wcześniej zapewne zamykane polem siłowym, upstrzone były tajemniczymi glifami, znakami, bazgrołami. Zapewne oznaczeniami hierarchii gangu Rippersów o którym wiedzieli tylko tyle, że pod sufitami mają nierówno, ale w krojeniu nożami nie mają sobie równych w całej GEHENNIE. Ponoć.

Tym razem Netaniasz zatrzymał się w miejscu, próbując wyłapać jego spojrzenie. Sam wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego.



- Uważasz, że biorę to wszystko za jakąś grę? Że jestem w stanie zaryzykować cokolwiek, lub kogokolwiek bez wcześniejszego upewnienia się, że to co robię, jest słuszne? Nie, Praha, to nie jest błąd. To jest po prostu najrozsądniejsze wyjście. Kimkolwiek jest ten człowiek, należy do Armii Lwów. Pod żadnym pozorem nie pozwoli, aby sprawy w naszym sektorze miałyby przyjąć gorszy obrót. Wiem co robię. I pozwól mi to robić - nie czekając na odpowiedź ruszył dalej.

Praha przytrzymał kapłana kaszląc. Wyraźnie słaniał sie na nogach. Sprawiał wrażenie słabego, choroba musiała kosić swe żniwo w organizmie więźnia.

- Dobrze. - oparł sie na ramieniu duchownego. – Nic więcej mówił nie będę. - zakaszlał znowu, tym razem dłużej i głośniej a kiedy w końcu złapał oddech było już po tym jak nóż błysnął w jego ręku, który wyskoczył z rękawa lecąc prosto w odsłoniętą szyję Netaniasza.

Ksiądz wykonał ruch w tył, jakby wiedziony naturalnym instynktem przetrwania i kosa, choć przedziurawiła szyję, zagłębiając sie głęboko, to nie trafiła z aortę. Mimo wszystko jucha trysnęła w rany jak z odkręconego prysznica.

Netaniasz cofnął się o krok sięgając po nóż schowany na udzie. Nie zdążył go jednak użyć, bo drugi cios szczura spadła na szyję Krucyfiksa szybkim, krótkim pchnięciem. Tym razem chyba uszkadzając główne rurki księdza, bo zacharczał chwytając sie druga ręką za gardziel z którego teraz krew lała sie jak z zarzynanego prosiaka.

Praha zacisnął wargi kolejny raz wyprowadzając ramię do ataku.

- Przepraszam – szepnął a raczej wycedził.

Ksiądz jednak nadludzkim wysiłkiem zdołał sie zasłonić ubiegając nawet napastnika. Plecak Krucyfiksa wylądował na twarzy szczura osadzając go w miejscu. Praha poczuł jak nowa fala krwi napłynęła mu do ust, wylała sie nosem. Kurwa, za długo to się działo. Choroba musiała wyciskać piętno na refleksie i sile Praha, bo nieszczęsny Netaniasz nadal stał na nogach. Chwiał się drepcząc w kałuży szybko wzbierającej na korytarzu krwi.

Doskoczył do Netaniasza barkiem przyciskając go do ściany korytarza i tym razem zagłębiając nóż prosto w serce. Ksiądz upadł na kolana i szczur zobaczył wtedy, że czarna sutanna czy tez habit, jakkolwiek nazywała sie szata duchownego zamiast czarna, była czerwona od brody aż po pas. Szczur widział w gasnącym blasku oczu tego człowieka uciekające życie. Wielka gula nabrzmiała w gardle Praha. Nie sprawiało mu to przyjemności. Bynajmniej. Po prostu robił to co musiał. To co musiał zrobić ktoś i czego nikt inny nie zrobiły za niego. Jedynym sposobem na przetrwanie owcy w stadzie wilków jest stanie się wyjącym do księżyca basiorem. Ten, kto tego nie rozumiał juz dawno gryzł kratownicę, kończył naszyjnikiem z kostek w makabrycznej sztuce ozdobnej Hien i tak dalej. Praha miał zamiar przetrwać. Przetrwać i spierdolić. A potem zapominać. Długo. Bardzo długo zapominać. Teraz jednak trzeba było działać. I to szybko.

Wytarł nóż w szatę leżącego już twarzą do kratownicy trupa Netaniasza i z wprawą zawodowca przeleciał się po jego kieszeniach i zakamarkach ubrania. Na koniec zarzucił torbę Krucyfiksa na ramię i poprawiając chustę na nosie jak gdyby nigdy nic odszedł nie oglądając się za siebie. Korytarz nie był całkiem pusty. Incydent miał jakichś świadków. Jednak jak to bywa w takich sytuacjach, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał i nikt się nie wychylał. Nie wpierdala się w cudze sprawy, a że Netaniasz nie był sprawą Rozpruwaczy, to i jego śmierć spotkała sie z obojętnością tudzież podnieconymi wejrzeniami. Tak. Nie brakowało w żadnym gangu dewiantów rozkoszujących się w oglądaniu cudzej śmierci. Pełno było tez takich, którym kedavry były najukochańszymi kochankami. Nekrofilia kwitła wśród chwastów zwyrodniałych umysłów tych wszystkich popierdoleńców... Netaniasz był jeszcze ciepły. Jedne czego żałował, to że nie miał jak spalić jego ciała lub gdzieś pochować. Nikt nie mógł by sobie wtedy poużywać oszczędzając godność nawiedzonego.

Praha odchodził zaczynając oddychać coraz spokojniej. Zmuszał się do tego. W gardle wciąż miał gałgan sumienia. Sukinsyn parł na oczy jakby wierzył w to, że wyciśnie z nich choć jedną łzę. Szczur otarł z czoła pot. Skręcił w boczny tunel. Musiał wyprzeć emocje. A te odzywać się chciały, bo choć życie Krucyfiksa nie było Praha nic warte, to i osobiście nic do niego nie miał. Nawet próbował odwlec ten moment, który czuł, że był jakby nieunikniony. Że może zrobi to ktoś inny. Że może ten fanatyk w końcu zmieni zdanie. Ale nie. Nie ma tak łatwo...
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-09-2013 o 20:17.
Campo Viejo jest offline  
Stary 23-09-2013, 20:45   #97
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Netaniasz miał problem z powstrzymaniem euforii. Bóg do niego przemówił. Poprzez akt wiary Pan Zbawiciel uchronił jego duszę przed niezaplanowaną wędrówką do Królestwa Niebieskiego. Nikt nie zginął. Żadna krew nie została przelana.


A więc taki był plan. Musi powstrzymać SI. Strażnika. I wszystko, co napotka po drodze.


I wtedy mija go Jonasz. Przeprasza, ale Crucifix jest już pewien siebie. Jeszcze bardziej, niż był poprzednio.

Jonasz jeszcze miał poczekać. Któż wie, może Pan przewidział dla niego coś specjalnego? Jedno było pewne, nie mogło mu się stać nic złego, dopóki jego przeznaczenie się nie wypełni. Toteż kapłan ugościł go uśmiechem. Słabym. Nie wzbudzającym za wiele podejrzeń.

We wszystkim jest Jego plan - pomyślał, rzucając mu pojednawcze spojrzenie.



Skrzyżowanie. Gniazdo. Źródło. Kolebka. Grzechu. Siedlisko. Królestwo. Dom. Szatana.
Netaniasz oniemiał, przekraczając próg innego świata, oślepiony kolorowym światłem i nierządem. To wszystko pulsowało. Krzyczało. Domagało się kary!

Ale nie. Nie teraz. Muszą się dostać przez Terminal, a nikogo tu nie znali.
Kiedy reszta grupy rozpoczęła dyskusję, na temat ich następnego kroku, Netaniasz postanowił działać. On ich przeprowadzi. On zapewni im bezpieczeństwo.

Zagadał więc do Gogiego. Spróbował wynająć jego usługi. Ksiądz musiał się dostać do przedstawiciela Armi Lwów. Kimkolwiek by nie był.

Tylko jego społeczność i grupa wiernych mogła być w stanie zaufać ich misji. Wikary potrafił zagadywać. Użyje do tego odpowiednich słów i argumentów. Przełożony tego sektora pomoże im się stąd wydostać. Taki był plan.

Dobry Praha wyciąga pomocną dłoń. Kolejny raz przypomniał sobie, jak na początku ich podróży postanowił sobie za nim podążać i ufać mu w dość dużym stopniu. I teraz ten sam brat proponuje mu swoją pomoc.

Nigdy nie twierdził, że ten szczur tunelowy jest święty. Wierzył natomiast, że tam pod skorupą jest dobrym człowiekiem. Chęć przetrwania po prostu zagłuszała wyższe emocje.
Ale przyjdzie czas i na niego. Dla każdego była rola w tym wielkim Planie.


Praha jest nieufny. Nic dziwnego. Nikt spoza wierzących nie ufa Lion's Army. Ale Netaniasz mu udowodni, jak bardzo się co do nich myli. Pokaże mu, że są to równie pomocni i przydatni ludzie, szukający po prostu miejsca dla siebie. Tak samo jak przewodnik.



Tak będzie. Dojdą do przełożonego Armii. Netaniasz go przekona. Cokolwiek nie miałby zrobić. Przejdą przez Terminal. Dostaną się do szczepionki. Uratują Ricka, Prahę oraz A-0677. Nic prostszego.


A jednak...


Pulsujący ból próbował wyrwać mu język, jakby brakowało mu miejsca w gardle. Przebijał się przez nerwy. Powodował otępienie. Szok. Bezradność.

Pierwsze pytanie... Dlaczego?

Drugie pytanie... jak go powstrzymać?

Ksiądz dobył noża. Nie był w tym najlepszy. Nieczęsto musiał go używać.

Próbuje się bronić, ale nic nie przynosi rezultatu.

Bez szans. Bez szans. Bez szans...


Ostatnim zrywem próbuje zdzielić go torbą przez głowę. Wytrącić z równowagi.
Ale dla niego jest już za późno. Krew zachlapała jego ubranie. Tonie we własnej krwi.

Bez ratunku. Bez szans.


Tłum gapiów stoi. Napawa się jego agonią. Sam szatan karmi się jego uciekającymi siłami.



Ukłucie w sercu. Już nie czuł bólu. Jego ciało bezwiednie zsuwało się po ścianie.

Pozostaną po nim tylko zimne zwłoki i wiele słów wyrzuconych na wiatr.
Nic już więcej nie zdziała. Niczego nie zmieni.


Taki był Boski plan? Taki był przejaw Mądrości?
Chciał tylko krzyczeć "dlaczego?!".







"Synu mój, nie chodź ich drogą,
przed ścieżką ich strzeż swojej stopy,
gdyż nogi ich pędzą do zbrodni,
śpieszno im: krew chcą wytoczyć.
Lecz próżno ich sieć zarzucona,
na oczach wszelkiego ptactwa.
Na własną krew raczej czyhają,
czatują na swoje życie,
bo taki jest los chciwych zysku:
zabiera on własne ich życie."
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 24-09-2013, 20:09   #98
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA

Arena śmierdziała w sposób, który trudno było pomylić z czymś innym. Śmierdziała krwią i rzygowinami. Śmierdziała przemocą i okrucieństwem. Śmierdziała adrenaliną i agresją. Walką.

Przeciwnik Ortegi był wielki. Co najmniej głowę wyższy od Punishera. Ale, jak założył były żołnierz, musiał być wolniejszy.

Paskudna pomyłka.

Kiedy tylko wymalowany sędzia i wodzirej w jednej osobie dał znak do rozpoczęcia walki wytatuowany dryblas runął na Ortegę okładając go wielkimi piąchami. Był dobry. Bardzo dobry. Uderzał dziko, lecz skutecznie i Ortega od razu rozpoznał technikę uczoną na treningach oddziałów specjalnych. Nim zdążył zmienić swoją taktykę walki oberwał w twarz raz, potem drugi. Przy drugim ciosie osłabiony nos puścił krew. Dryblas nie czekał. Wyprowadzał kolejne ciosy waląc w Ortegę, jak dobosz z ADHD w bęben. Aż w końcu chwiejący się już na nogach, zakrwawiony żołnierz znalazł lukę w ataku przeciwnika, zrobił szybki unik całym ciałem i wyprowadził kilka szybkich, precyzyjnych ciosów. Wytatuowany gladiator cofnął się a po dwóch kolejnych, morderczych ciosach Ortegi padł nieprzytomny na dno klatki.
Zakrwawiony Ortega wygrał, chociaż na twarzy czuł już powoli formujące się sińce i krwiaki.

Nic to, trzydzieści fajek za walkę oraz drugie tyle z zakładów zrobionych przez resztę jego ekipy zasiliło ich zasoby. Na drugą walkę jednak ex-żołnierz raczej już się dzisiaj nie miał zamiaru pisać.

* * *

Skrzyżowanie miało w sobie jakiś dziki urok, jakąś szaloną atrakcyjność, jakiś obłąkańczy powab. Kusiło, wabiło, nęciło niczym targowisko próżności i amoralności. Oferowało wszystko to, co okoliczne sektory mogły dostarczyć Skrzyżowaniu: jedzenie , także te z agronomów, alkohol, narkotyki, amunicję, baterie do urządzeń elektronicznych, broń, sprzęt ochronny. To wszystko, co mogło się przydać, co zwiększało szansę przeżycia w korytarzach lub czyniło ponurą egzystencję nieco mniej ponurą.

Kupić i sprzedać można było prawie wszystko a o cenę trzeba było ostro się targować. Walutą mogło być wszystko: inny towar, usługa czy ciało kupującego o ile kupujący miał taką ochotę.

Większość znanych im sektorów ukrywała się. Ludzie rzadko imprezowali non-stop, trzymali warty strzegąc sektor przed inwazją degeneratów z innych sektorów czy też przed atakiem wrogiego gangu. Broniono się też przez Obcymi, którzy w niepojęty sposób potrafili przeniknąć do pilnie strzeżonych sektorów czyniąc chaos i spustoszenie. Ludzie siedzieli często cicho, nie chcąc zdradzić swojego położenia, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi STRAŻNIKA i jego maszyn.

Skrzyżowanie było inne. Rozwrzeszczane, kolorowe, hałaśliwe – zupełnie ignorujące zasady bezpieczeństwa. Przez grodzie przepuszczano nawet liczne i uzbrojone grupy podróżnych, co zakrawało na szaleństwo.

Wszystko tutaj było szalone. Obłąkane i dzikie.

I ta dzikość, ta beztroska powoli udzielała się każdemu, kto przebywał dłużej w sektorze. Jakby zabawa bez zahamowań była zaraźliwa, podobnie jak to, co zabijało więźniów z sektora A-0677. Jakby przenosiła się z jednego obłąkańca na drugiego, nie pozostawiając szans na ocalenie zdrowych zmysłów. Pierwiastek szaleństwa i chaosu zaszczepiony na podatny grunt.
Praha targował się jak dzikus, trafiając jednak na twardych kontrahentów.
Torch i Ortega, z posiniaczoną gębą, wspierali go jak potrafili. Jonasz natomiast skupił się na swoim własnym zafiksowaniu. Kiedy reszta ekipy zbywała fanty po jak najkorzystniejszej cenie zliczając posiadany majątek, on szukał podzespołów elementów elektronicznych, nanokryształów wymontowanych z maszyn STRAŻNIKA, części z wybebeszonych zamków i systemów podtrzymywania życia ze zniszczonych sektorów. Takie rzeczy nie były drogie, bo mało kto potrafił z nich na GEHENNIE zrobić właściwy użytek. Ale przez to, ze większość więźniów nie miała bladego pojęcia do czego cały ten stuff może służyć, jego dostępność pozostawiała wiele do życzenia. Jonasz był jednak uparty. Chodziło o jego skórę i nie miał zamiaru odpuszczać, co oznaczałoby położenie głowy pod elektroniczny topór STRAŻNIKA.

Trzymali się razem, wiedząc że samotny więzień w obcym sektorze, tym bardziej takim jak Skrzyżowanie, to potencjalna ofiara dla różnej maści wykolejeńców i pojebów, których na pewno nie brakowało również tutaj.
Na Netaniasza trafili przypadkiem, kiedy szli jednym z korytarzy, na którym szukali lepszej ceny za swoje towary. Bez trudu rozpoznali jego martwą twarz, zakrwawioną z poderżniętym gardłem. Ponuro wyglądający, pomalowani jak mimowie członkowie Rippersów, taszczyli zwłoki na okrwawionym brezencie.

Spojrzeli po sobie. Napięcie dało się wyczuć wręcz namacalnie.

Została ich czwórka. A nawet nie zbliżyli się do doktor Ratztan.



CARLA

Wędrowiec, zwany też Krzywym spojrzał na Carlę spokojnie, z kalkulacją w oczach. Widać było, że analizuje wszystkie za i przeciw.

- Dobra – powiedział krótko. – Dwadzieścia pięć fajek płatne na miejscu.

To nie była propozycja do targowania. Wiedziała o tym.

- Zapłacisz tak, jak uznasz za słuszne.

Skończył jeść swój „batonik” i wstał patrząc na Carlę.

- Teraz idziemy po cichu. Jesteśmy dwa poziomy pod celem i dwa sektory w bok od niego. Siedzimy na sektorze opanowanym przez Hieny . Nie ma łatwych dróg na górę. Musimy odejść w bok, najlepiej przez tunele techniczne, dojdziemy do Czerni. Tam zrobi się nieprzyjemnie. Naprawdę nieprzyjemnie. Ale jeśli będziemy ostrożni, jesz szansa, że wykaraskamy nasze dupska całe.

Wyjął fajkę, zapalił, zaciągnął się głęboko.

- Jest tylko jedna zasada, gdy idziemy razem – spojrzał na nią poważnym wzrokiem. – Słuchasz się mnie w każdym momencie. Nie filozofujesz. Nie dyskutujesz. Nie pierdzielisz. Jasne.

Skończył fajkę.

- Idziesz?
 
Armiel jest offline  
Stary 30-09-2013, 07:14   #99
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Godzinę wcześniej...

Praha wyszedł zza zakrętu i od razu wmieszał się w kolorowy tłum. Ręka wciąż trochę drżała. Poprawił plecak i torbę po Netaniaszu i w rytmach beztroskiej muzyki szedł naturalnie starając się nie rzucać nikomu w oczy. Był obcym na Skrzyżowaniu, ale był nim przecież każdy kto nie był Rippersem. Tylko klauny zdawały się być gospodarzami tego cyrku. Dosyć szybko namierzył kolesia z którym w ostatnich dwóch latach zdarzyło mu sie robić interesy. Nikt tu nikogo o nic nie pytał. Nawet pewnym nie był czy klaun rozpozna w nim powracającego klienta. Nie zależało Praha ani jedną, ani w drugą stronę. Pewnie nie. Spod kaptura wyglądały tylko oczy nad chustą, ale nawet jeśli nie, to co z tego. Ważne, że on wiedział, że koleś płaci od ręki honorowo zaniżając dwadzieścia procent na fantach i jeszcze dało się coś utargować.

Wszystkie rzeczy Netaniasz poszły od ręki za prawie karton. Po sprzedaniu kilku swoich, miał już tyle, że mógł wykupić sobie i Blademu miejsce u Bongo Tongo. Ten klaunowaty skurwiel był nieobliczalny a zasadzie bardzo obliczalny. Liczyć można było za podpadnięcie na łamanie kości po kości z rąk pomagierów, aż w końcu Bongo osobiście podrzynał gardło. Nawiedzeni pokroju Krucyfiksa wierzyli, że jest opętany. Tacy jak Praha, że tylko zdrowo pierdolnięty wariat. Na Terze był znanym seryjnym mordercą, któremu udowodniono nie siedem, nie dwadzieścia siedem lecz sto dwadzieścia siedem zbrodni. I trzy razy tyle podejrzeń. Przyjemniaczek. Nie ma co. Podkupić jego ludzi to na dwoje Gehenia wróżyła. Drań mógł nawet wystawiać się na podkładkę, żeby nie tylko komuś skosić za frajer kaskę ale i jeszcze sobie poświntuszyć i pomordować. Bongo Tongo lubił ostrą jazdę, bo zabawą tego nazwać nie szło. Tak jak tego co wyprawiał w łóżku seksem... A wszystko na haju, bo bez dragów to Tongo był jak bez Bongo lub Bongo bez Tongo... I jeszcze jeden mały szczegół doskwierał Praha. To nie tylko był kawał chuja ale bardzo duży kawał chuja. Wielki i umięśniony, że macający się na arenie gladiatorzy nie byli przy nim tacy straszni... Jego zakazanej facjaty Praha wiedział, że nie zapomni nigdy i rozpozna zawsze nawet bez stukniętego makijażu klauna.

Praha zawinął się kilka korytarzy dalej idąc w kierunku wylotu Skrzyżowania, gdzie czekali umówieni przyjaciele podróży. Kalkulował jak to rozegrać. W cholerę nie wiedział czy uda się stargować chodź co u Bongo Tongo... Z drugiej strony wiedział, ze i szastać fajkami nie może przy świętym Dicku i błogosławionym Torchu, którzy chyba mogliby nie zrozumieć potrzeby usunięcia Netaniasza spod nóg. Teraz liczył się Blady, bo szczepionka choć priorytet była tylko kamieniem milowym do Wielkiej Ucieczki, wirus niezaplanowanym utrudnieniem i szansą zarazem. W jaki inny sposób dotarł by do Bladego? Netaniasz rzekłby, ze to przeznaczenie, opatrzność Boża, że niezbadane są wyroki Pana i prowadzi on niezbadanymi ścieżkami. O yeah baby, o yeah... Splunął krwią. Gdzie On był, gdy człowiek, którym był, został zmieniony na podobieństwo Praha? Bóg załatwiał swoje sprawy gdzie indziej. Nie miał biznesu chyba w tym projekcie. Sprzedał diabłu za frajer losy ich wszystkich lub zlecił robotę niedoświadczonym podwykonawcom. Taaaak. God’s away on business...

Praha znalazł to czego szukał. Giwera leżała w dłoni idealnie. Ani ciężka, ani lekka. Z podobnej uczył się strzelać w akademii. W służbie Międzygwiezdnej Floty Ziemi używało się jednak w praktyce już tylko laserów. Zawsze jednak miał sentyment do staroci. Przeładował. Świetna replika. Na Gehennie, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak można było znaleźć wszystko. No prawie wszystko. Ni e było tylko Boga... W jego imitację pod tysiącem obrazów wierzyli dzielnie naiwniacy z Armii Lwów.

Magazynki pasowały. Sprawdził wszystkie naboje. Rozebrał gnata na części pierwsze. Hell, brakowało tylko wadliwej iglicy, badziewnej sprężyny, pazura wyrzutnika i tak dalej.

Szczur kombinował czy nie zrobić w ciula Ortegi i Torcha. Czy nie zagadać w Bongo Tongo na osobności, stargować ile się da, a reszcie powiedzieć, że trzeba więcej od łebka. Wtedy za ugrany bonus pośrednika mógł kupić wdzianko dla jajka i Medpacka. Blady musiał przeżyć tę wyprawę w jednym kawałku i lekki pancerz na pewno by w tym nie zaszkodził. Tylko raz przez głowę Praha przeleciało, że Jonasz może być kretem Strażnika.Mógł. Podobno były planty między więźniami. Ale czyż on nie byłby tym oczywistym? Już go mądrzejsi od Praha musieli prześwietlić. No i Blady nie miał najważniejszej cechy agenta. Nie wyciągał z dupy fantów zupełnie niedostępnych na rynku. Zdecydował zdecydować później. Zobaczyć w którą stronę potoczą się wydarzenia.





Potem, w międzyczasie...

Ortega zajebał wielkiego bydlaka. Praha stawiał na Richarda i dlatego chciał, aby właśnie tak się stało. Potem szczur szczerze cieszył się z wygranej. Na bazarek Skrzyżowania poszli bogatsi o ponad pół kartonu i tam Praha starał się jak mógł ukręcić jak najlepsze lody z fantów ich ekipy podróżniczej. Jonasz oznajmił, że potrzeba zagłuszacza. Szczur zgrzytnął zębami. Spodziewał się, że Blady ma taką zabawkę od samego początku. Wiedział po ile takie ustrojstwa latają i teraz trzeba było się nieźle po łepetynie podrapać czy pojechać na gapę z zagłuszaczem i ryzykować gniew Bongo Tongo czy mieć cztery godziny w plecy na samodziełkę, którą Jon oznajmił, ze umie poskładać w odpowiednich warunkach Gehenny... Wybrali to drugie, bo jucha ciekła już niemal regularnie z nosów Praha i Ortegi jak z cipek z okresem.





Coraz bliżej teraz...


Poszli zobaczyć Bongo Tongo, więc przepuszczeni przez ochornę, ogoleni z ekwipunków i broni, przemierzali korytarz ku pilnowanej przez strażników niczym bunkier. Brakowało tylko tabliczki:

Kwatera Główna Bossa Skrzyżowania ds. Termialu

BONGO - TONGO

Czekał tam na nich dziwacznie przebrany mężczyzna.


Jego szalone oczy wpatrywały się w nich z pozorną beztroską i tępotą.

- Czołem kurewki - przywitał ich nieprzyjemnym, piskliwym głosem. - Jak wam leci?

- Co słychać? Nic to. Stare kurwy nie chcą zdychać. - Praha skinął głową. - Pomaleńku leci. Ale do Bongo Tongo nam się troszku spieszy.

- Jakie macie sprawy, kurewki? Hę? Co chcecie.

- Chcemy pogadać z bossem. - odpowiedział Praha cierpliwie.

- Jestem Szajba. I jestem teraz bossem - wykrzywił twarz clown. - Więc, pizdeczki, mówicie. Czas tyka nieubłaganie.Mam omówiona randkę z dwoma chętnymi dupciami i będę pakował jak szalony, więc troszkę się niecierpliwię. Widzę już ich chętne cipki, ich chętne dupeczki i ich wspaniałe usteczka na moim drążku szczęścia i szaleństwa i prawie nie myślę o niczym innym. Więc szybciutko, nim stwierdzę, że bardziej mi się opłaci wydymać was.

- Eee. Nie opłaci. Akurat mam sraczkę. Ale znałem jedną taką co lubiła żeby jej na cycki zesrać się po bzykanie, he, he! - Praha zarechotał równie szaleńczo jak klaun. - Potem spoważniał momentalnie. - Do Terminala chcemy. Od niego też jesteś bossem teraz Szajba?

- Bongo Tongo załatwia sprawy sektora gdzieś daleko, w trzewiach Gehenny. Ja jestem jego prawą ręką, jego lewą ręką, jego kurwa prawą i lewą nogą, jebanymi prawym i lewym półdupkiem i nawet jego wielkim, twardym kutasem, i zastępuję go, kurwa wasza mać, w każdym jebanym, możliwym aspekcie tej obesranej roboty - wychrypiał czy też raczej wypiszczał Szajba.

Potem spojrzał na Praha nieco bardziej przytomnie.

- Serrio? - wypalił nagle.

- Yep. Rozmazała sobie kurwa srakę po całym brzuchu. Mało nie zajadała się. Ale, ale...

- Kurwa - pokręcił głową. - A to o mnie mówią, że jestem pojebany. Ale co? - widać, że lubił przerywać ludziom w pół zdania. Możliwe, że w ten sposób demonstrował swoją władzę.

- Ale to tak samo ja jestem prawą reką, lewa nogą i kutasem tych tu obok stojących kilerów - kiwnął głową na kompanów. -. Mało gadają, to ja muszę, ich językiem jestem. Towarek mamy dobry. Chłopaki skosztowali i kołki im się w gębach postawiły, ale nie pękaj. Tobie zapłacimy równie dobrze jak Bongo. Też lubisz przyjebać w dwie rury? Wpuścisz nas na Terminal?- Praha zdawał się być równie pierdolnięty jak jego rozmówca.

- Terminal? - spojrzał na niego spokojnie. - Czemu nie - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Cena to sto fajek. Od osoby. Podwózka dokąd sobie zażyczysz.

- Szajba. A ty wiesz, że jak prawa ręka bierze tak żeby lewa nie widziała, to trzecia ręka jest twarda jak Iglica? Daj nam zniżkę. Pojedziemy we czterech. Za pięć dych od łebka i wrócimy za kilka dni za tyle samo. Jakby nie było stówcia ci wpadnie. Co za różnica którym razem nikt nie będzie wiedział prócz Szajby ki chuj był w Terminalu?

- Pięćdziesiąt fajek od łba i ruszamy zaraz.

- Dobra. Ale nie zaraz. Będziemy z fajami gotowi za góra cztery godzinki. Pasuje? - zapytał szczur, splunął na dłoń i wyciągnął rękę do przybicia układu.

- Za cztery godziny cena może pójść w górę. Ale na razie pasuje.

Szajba napluł na dłoń i wyciągnął ją do przypieczętowania transakcji.

Sztama powędrowała kilkakrotnie w górę i w dół niczym zakład.

To mógł być przekręt. Mogli być właśnie dymani albo przez Szajbę, albo przez samego Bongo Tongo. Swoją drogą Praha słyszał skąd wzięły się tongi przy Bongo, ale wolał nie ryzykować powtarzania. Wszak plotki były radiem szatana i z czym się szczur zgadzał, to z tym, że niektóre informacje powinny były być trzymane pod językiem za zębami. To mógł być przekręt na frajerach jak oni, ale nie mieli luksusu aby przekonać się inaczej jak na własnej skórze. Czerwona wisienką na torcie z gówna była perspektywa zakupu Zagłuszacza bez straty czasu. Czas to pieniądz a w tym przypadku to było nawet życie. Wysłał hackerowi teksta, by zawrócić go na pięcie.

I tak oto lekki pancerz dla Bladego poszedł się kochać z medpakiem, gdy Praha zebrawszy do kupy uciułane fajki i fanty ruszył z Jonem w kolorowe korytarze targować się o elektronikę. Ale to było ważne, dużo ważniejsze od wyprawy przez Terminal. Praha były ślepy gdyby tego nie widział i głupi, gdyby to wszystko myślał, że rozumie.

Krew puszczała się z nosa szczura od jakiegoś czasu. Usiadł pod ścianą. Zjadł całą porcję więziennego wiktu. Na pełny brzuszek zaaplikował witaminkę i znowu stał się bardziej na policzkach różowy; czuł przypływ nowych sił. A cóż... Wybieleniec dalej był permanentnie blady, jakby całą zimę lodowy wiatr wiał mu do dupy, że potem latem puszczał zamiast bąków śniegowe płatki i już mu tak zostało do dzisiaj.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-09-2013 o 07:25.
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-09-2013, 13:50   #100
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rick Ortega po opuszczeniu armii potrafił się odnaleźć jedynie w jednym miejscu. Na podmiastowej arenie, gdzie niewyżyci faceci spuszczali sobie łomot. Jedni robili to, bo chcieli na chwilę zapomnieć o całodniowej pracy w biurze, inni bo byli zbyt okrutni jak na legalne walki, a jeszcze inni - jak były żołnierz - musieli uzupełnić dawki adrenaliny, które zapewniała im utracona praca. Dla niego jednak wojsko nie było pracą. Było sposobem na życie. Czymś do czego jego myśli wracały, gdy chciał się uspokoić, zrelaksować, a nawet w chwilach gniewu. Bogaci w postrzałowe blizny kumple, zapiaszczona broń, zniszczone wielodniowymi treningami mundury bojowe... To wszystko powodowało, że on nigdy nie miał dość. Dla niego USArmy posiadała tak wiele różnych aspektów, że - aż do dnia odejścia - był jej największym fanem i przyjacielem.

Smród panujący na arenie był niecodzienny. Miedziany niczym krew, drażniący niczym wymiociny, nieprzyjemny niczym mocz. Po tej mieszaninie zapachów było można rozpoznać kłębiące się tutaj uczucia. Uczucia tak samo mieszane jak ciężka do określenia woń. Agresja, brutalność, pewność siebie i strach. Walka była chaosem. Zbiorem nieprzewidywalnych zdarzeń, które prowadziły zawsze do tego samego. Jeden z wojowników stał, a drugi leżał. Rany stojącego były chwalebne. Rozerwane łuki brwiowe zalewające posoką twarz, siniaki przypominające barwy wojenne, zmiażdżona przegroda nosowa deformująca nos. Ten kto leżał zwykle wyglądał mniej bohatersko. Wgniecione kości policzkowe, nadające się do rekonstrukcji podniebienie, połamana szczęka, wybite zęby, wypływające oczy chcące ukazać poranione oczodoły. Bez chwały, jedynie skąpani we własnych fekaliach i posoce...

Może wstępne założenie Ortegi nie było trafne. Jego przeciwnik - mimo iż o głowę wyższy i zdecydowanie cięższy - nie był wolniejszy. Nie był też słabszy, a jego zdolności techniczne ciężko było ocenić. Gość był częścią chaosu. Kimś kogo Punisher nie znał, nie wiedział jak walczy, kto go szkolił i w jakim stylu czuje się najlepiej. Wielkie pięści z potworną siłą poleciały na Ortegę zaraz po rozpoczęciu walki. Dzika, cholernie skuteczna technika była łatwa do rozpoznania po zaledwie kilku sekundach. Ten mężczyzna - podobnie jak on - był szkolony przez szkoleniowców sił specjalnych. Ich ciosy miały za zadanie głównie obezwładnić lub zabić przeciwnika. Nie służyły do obrony, bo w przerażającej większości przypadków to oni byli napastnikami. To oni uderzali prostymi, cepami, kopali, dźwigniami łamali ręce i nogi. Oni. Ortega i jego przeciwnik, który był zdecydowanie zbyt wymagający dla chorego żołnierza. Przekorny los w swoich obliczeniach nie wziął pod uwagę jedynie jednej zmiennej. Rick Ortega czuł się w chaosie walki jak ryba w wodzie. Ze złamaną ręką, nogą, z wyłączonym okiem czy szczęką nadal był gotów się bronić i atakować. Zabijać i obezwładniać...

Już po drugim uderzeniu nos Ricka wylał z siebie oburzenie celnym ciosem w postaci ciemnej posoki. Ortega wiedział, że jak nie teraz to lada moment zacząłby krwawić z wyczerpania. Czuł ulgę, że ten gość go trafił, ale - zgodnie z jego obawami - przeciwnik nie zamierzał na tym poprzestać. Trafiał raz za razem, a żołnierz czuł jak nogi się pod nim uginają. Czuł, że stoi jedynie przy pomocy siły woli, bo ciało chciało się poddać już kilka ciosów temu. Chciało legnąć na ziemi. Wypocząć. Żołnierz patrząc na przeciwnika zobaczył okładającego go z uśmiechem ojca. Mimo iż ten nigdy go nie bił to zawsze dawał mu do zrozumienia, że jest lepszy. Że młodzik, którego jedynym atutem była ambicja nie będzie w stanie mu nigdy dorównać. Luka w obronie przeciwnika była niczym objawienie. Żołnierz wiedział, że musi ją wykorzystać. Szybkie uniki i precyzyjne, celne ciosy w żywotne punkty spowodowały, że olbrzym osunął się na dno ringu. Normalnie Rick zabiłby przeciwnika, ale był u kresu swych sił. Wrzaski, gwizdy i tupot były czymś co pamiętał jeszcze z Ziemi. Wygrał. Po raz kolejny odnalazł się w chaosie lepiej niż jego przeciwnik...

***

Trzydzieści fajek z wygranej Rick zasilił dodatkowymi będącymi zapłatą za obrzyna i pociski do niego. Ortega musiał mieć coś czym zapłaci za przejście przez Terminal i coś na czarną godzinę. Punisher porządnie zjadł i kupił sobie dwie porcje witaminek od razu jedną spożywając. Czuł się troszkę lepiej, ale - nawet po opatrzeniu - jego siły po walce nie wrócą tak szybko jak można by się spodziewać...

Martwe ciało księdza wzbudziło w Ricku nie tyle strach co obawy. Nateniasz nie był osobą, której sam by się obawiał, a jednak nie był też leszczem, który dałby się zabić byle komu. Strzelał lepiej niż większość więźniów i jak na duchownego był całkiem twardy. Nie w ciemię bity. Ktoś go zabił po wszystkim zabierając jego sprzęt. Ortega wiedział, że nie ma co za długo bawić na Skrzyżowaniu. To nie było miejsce dla nich, a on musiał się dostać do szczepionki jak tylko szybko się dało...

***

- No to w ciul naszej waluty poszło się jebać… - Praha westchnął na widok niesionego Netaniasza. - Pewnie odprawił mszalną szopkę z kazaniem.- pokręcił głową.

- Trochę szacunku dla zmarłych, śnieżny koleżko. - powiedział Ortega cały czas zjechany po walce.

- Trochę tak. Na więcej trzeba sobie zasłużyć Richardzie. - Praha westchnął. - Zwijajmy się stad. Lepiej żeby nikt nas z nim nie kojarzył. - popatrzył na monitoring kamer, pozostałości po Strażniku. - Nie wiemy czy to tylko rabunek czy za długi język.

- Chciał ich nawrócić, dostał kosę. Trzeba było go samego nie zostawiać. - Torch spojrzał dziwnie na Prahę, maszerując nieco za nim. - Teraz już po strzelbie…

- Sto procent racji. Spuść z oczu i... - szczur nie dokończył. - Niech będzie, że moja wina.

Wybrali drogę w stronę korytarzy, na których żyła śmietanka sektora. Rippersi. Od reszty sektora oddzielała go czerwona zasłona obwieszona wielobarwnymi żaróweczkami - psychologiczna granica, bo szmata nie powstrzymałaby nikogo przed wtargnięciem. Inaczej rzecz się miała z dwoma solidnie zbudowanymi Rippersami, którzy trzymali straż przed tą zasłoną. Jeden pomalowany, a drugi w masce. Kiedy tylko ekipa skierowała się w stronę zasłony wstali, mierząc w ich stronę z samorobnych strzelb.

- Dokąd, kurwa? - zapytał szybko i konkretnie typ w masce.

- Siemanko. Zajebista maska. - Praha stanął jak wryty pokazując puste ręce na znak pokoju. - Do Bongo Tongo z audiencją my przyszli.

- Umówieni?

- Jeszcze nie. - szczur podał Rippersowi 3 fajki.

- Kogo zapowiedzieć?

- Tom, Rom i Atom z 747.

- Gangi?

- Ultrarmax Psychole.

- Poczekajcie. - facet w masce zniknął za kotarką, drugi jednak nie opuszczał broni.

Niedaleko, na sąsiednim korytarzu, trwała jakaś nawalanka. Ktoś wrzeszczał z bólu, ktoś śmiał się dziko. Maska wrócił dość szybko.

- Broń macie zostawić przy wejściu. Wszystko, co macie. I możecie wchodzić. Macie pięć minut. Więc się streszczajcie.

Praha, Torch i Ortega bez namysłu zostawili całą broń. Żołnierz powstrzymał się od wspomnienia, że gołymi rękoma potrafi zabijać nie gorzej jak kulami czy ostrzem noża. Na przekór rozumiejący to Rippersi mogliby kazać mu zostawić i tę broń, a wtedy z przejścia przez terminal byłyby nici...

Po zdaniu broni facet w masce odsunął kotarę pokazując prosty korytarz. Poprowadził ich kawałek do miejsca, które kiedyś pełniło funkcję ambulatorium - jednego z większych miejsc w sektorach. Przed kratą stało jeszcze dwóch innych “klaunów” w pomarańczowych więziennych drelichach i z pomalowanymi twarzami. Bez słowa obszukali dokładnie więźniów i dopiero wtedy otworzyli kratę.

 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172