Nico Castelano
Cotton Club, sobota godz. 23.12.
Nico stał przy barze. W lewej dłoni trzymał papierosa zaś w prawej szklaneczkę z drinkiem. Oczywiście, "bezalkoholowym". Tylko takie tu serwowano... oficjalnie. Tak naprawdę każdy kto należał do pewnej grupy ludzi nie miał problemów z korzystaniem z nieoficjalnego asortymentu. Lokal był pełen ludzi, otoczenie było spowite dymem papierosowym, zewsząd dobiegał gwar rozmów, śmiechów, przeplatający się z
dźwiękami dobywającymi się z instrumentów czarnoskórych muzyków.
-
Aha, Georgie - Nico odwrócił się do barmana -
Jedna sprawa. Ktoś dostarczy tu dla mnie wiadomość. Pewnie w ciągu najbliższych dni. Jeśli byłbyś tak dobry i powiadomił mnie gdy to nastąpi...
-
Oczywiście, panie Castelano - rzekł barman.
-
Dzięki Georgie - uśmiechnął się Nico.
-
Niccolo? - usłyszał głos gdzieś z tyłu.
Odwróciwszy się dostrzegł zbliżającego się do niego Giuseppe Gulianno. Jednego z niewielu bliskich zaufanych ludzi Buccoli, których lubił. Facet był już po sześćdziesiątce i współpracował jeszcze z Messiną, gdy ten żył.
-
Salve Niccolo! Come va? - uśmiechnął się Giuseppe, klepiąc mężczyznę w ramię i podając mu rękę.
-
Bene grazie, signor Gulianno. - Nico odstawił szklankę odwzajemnił powitanie z uśmiechem.
-
Co u ciebie słychać synu? Słyszałem, że ostatnimi czasy nie masz zbyt dużo do roboty. Jakby ludzie Phila nie dopuszczali cię do wielu rzeczy - ostatnie zdanie Giuseppe wymówił ściszonym głosem.
-
Cóż, już nie jest tak jak kiedyś, signore - odparł Nico -
Od czasu gdy signor Messina... odszedł. - mruknął.
-
Paskudna sprawa - pokręcił głową staruszek -
Gaspare zawsze darzył cię zaufaniem. Szkoda, że tak to wygląda. W razie jakichś problemów pamiętaj, że zawsze będziesz miał moje wsparcie. Znałem twojego ojca, równie dobrze jak Gaspare.
-
Dziękuję - dopił swojego drinka i zaciągnął się papierosem -
ale nie sądzę aby było to potrzebne, signore. Ale doceniam to.
Gulianno uśmiechnął się serdecznie i rozejrzał po sali. Na scenie niedługo miały pojawić się tancerki.
-
Chodź, Niccolo. Usiądź ze mną - powiedział -
I tak nie mam tu dziś z kim pogadać. Chyba, że gardzisz moim towarzystwem? - zaśmiał się.
-
Skądże, signor Gulianno - uśmiechnął się Nico -
Chętnie. Georgie! - odwrócił się do barmana -
Jeszcze raz to samo.
-
Niech będzie dwa razy - powiedział Giuseppe -
i każ przynieść do mojego stolika.
Barman skinął głową i zabrał się za przygotowywanie drinków, zaś Giuseppe i Niccolo udali się w stronę stolika znajdującego się całkiem blisko sceny. Nico był rad z tego powodu. Dzisiejszego wieczoru pośród tancerek miała być również Brigitte...
[center:c61b12d6fb]***[/center:c61b12d6fb]
Poniedziałek.
Nico siedział na łózku w swoim mieszkaniu. Na stoliku leżała otwarta drewniana skrzynka wyłożona czerwonym, aksamitnym materiałem. Wytłoczony był w niej m.in. kształt identyczny jak kształt broni, którą właśnie Nico kończył oliwić i składać. Odciągnął lufę i pociągnął za spust. Mechanizm M1911A1 szczęknął czysto, bez zakłóceń. Mężczyzna odłożył broń i powoli zaczął wkładać naboje do magazynka. Pierwszy, drugi, trzeci... po włożeniu siódmego był pełen. To samo zrobił z drugim i trzecim magazynkiem. Na koniec wziął pistolet na powrót do ręki i jednym ruchem załadował magazynek, po czym odciągnął lufę. Gdy wróciła na miejsce załadowawszy nabój, zabezpieczył broń. W tym samym momencie rozległ się dzwonek telefonu.
Nico odłożył broń i podszedł do drugiego pokoju, z którego rozbrzmiewał irytujący dźwięk. Zdjął słuchawkę z widełek.
-
Słucham.
-
Panie Castelano, mówi Georgie - rozległ się znajomy głos w słuchawce.
-
Witaj Georgie, co tam?
-
Dostarczono dla pana wiadomość. Informuję pana, tak jak pan prosił.
-
Dziękuję. Odbiorę jeszcze dzisiaj - spojrzał na zegarek. Była 17.30. -
Mogę przyjechać zaraz. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz? Bo lokal chyba jeszcze zamknięty - zaśmiał się.
-
Oczywiście panie Castelano, nie ma problemu.
-
Dobrze, zatem do zobaczenia - zakończył i odłożył słuchawkę.
Wrócił do sypialni. Schował broń, po czym wyszedł z mieszkania i ruszył do Cotton Club odebrać wiadomość.
[center:c61b12d6fb]***[/center:c61b12d6fb]
"To już dziś" pomyślał czytając odebrane zaproszenie siedząc w samochodzie. Ponownie zerknął na zegarek. Była prawie osiemnasta. Zostało mało czasu. Uruchomił silnik swojego Forda T i ruszył z powrotem do domu.
W mieszkaniu przebrał się. Założył czystą koszulę. Wiążąc swój czerwony krawat zastanawiał się, czego się spodziewać. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy w siedzibie tego... zakonu. Wolał się przygotować. Ale też wolał zrobić dobre wrażenie i wyglądać jak najschludniej. Wyjął z szafy świeżo wyczyszczony garnitur i rzucił go na łóżko. Wyjął ze skrzynki pistolet i ponownie go sprawdził. Schował go do kabury na szelkach pod pachą. Po czym wdział garnitur. Był doskonale skrojony. Spod marynarki nie było widać broni. I o to chodziło. Poprawił jeszcze krawat i skierował się do wyjścia, zabierając po drodze kapelusz i płaszcz.
Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. Tremont Street 28. Tam miał się udać. Zacisnął dłonie na kierownicy, skórzane rękawiczki delikatnie zatrzeszczały. Docisnął mocniej lewy pedał i przekręcił manetkę przy kierownicy, ruszając z miejsca. Miało się okazać, czy opowieść Call'a była prawdziwa. I to już wkrótce...