Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2007, 00:53   #85
Malekith
 
Malekith's Avatar
 
Reputacja: 1 Malekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumnyMalekith ma z czego być dumny
Nico Castelano

Cotton Club, sobota godz. 23.12.

Nico stał przy barze. W lewej dłoni trzymał papierosa zaś w prawej szklaneczkę z drinkiem. Oczywiście, "bezalkoholowym". Tylko takie tu serwowano... oficjalnie. Tak naprawdę każdy kto należał do pewnej grupy ludzi nie miał problemów z korzystaniem z nieoficjalnego asortymentu. Lokal był pełen ludzi, otoczenie było spowite dymem papierosowym, zewsząd dobiegał gwar rozmów, śmiechów, przeplatający się z dźwiękami dobywającymi się z instrumentów czarnoskórych muzyków.

- Aha, Georgie - Nico odwrócił się do barmana - Jedna sprawa. Ktoś dostarczy tu dla mnie wiadomość. Pewnie w ciągu najbliższych dni. Jeśli byłbyś tak dobry i powiadomił mnie gdy to nastąpi...
- Oczywiście, panie Castelano - rzekł barman.
- Dzięki Georgie - uśmiechnął się Nico.

- Niccolo? - usłyszał głos gdzieś z tyłu.

Odwróciwszy się dostrzegł zbliżającego się do niego Giuseppe Gulianno. Jednego z niewielu bliskich zaufanych ludzi Buccoli, których lubił. Facet był już po sześćdziesiątce i współpracował jeszcze z Messiną, gdy ten żył.
- Salve Niccolo! Come va? - uśmiechnął się Giuseppe, klepiąc mężczyznę w ramię i podając mu rękę.
- Bene grazie, signor Gulianno. - Nico odstawił szklankę odwzajemnił powitanie z uśmiechem.
- Co u ciebie słychać synu? Słyszałem, że ostatnimi czasy nie masz zbyt dużo do roboty. Jakby ludzie Phila nie dopuszczali cię do wielu rzeczy - ostatnie zdanie Giuseppe wymówił ściszonym głosem.
- Cóż, już nie jest tak jak kiedyś, signore - odparł Nico - Od czasu gdy signor Messina... odszedł. - mruknął.
- Paskudna sprawa - pokręcił głową staruszek - Gaspare zawsze darzył cię zaufaniem. Szkoda, że tak to wygląda. W razie jakichś problemów pamiętaj, że zawsze będziesz miał moje wsparcie. Znałem twojego ojca, równie dobrze jak Gaspare.
- Dziękuję - dopił swojego drinka i zaciągnął się papierosem - ale nie sądzę aby było to potrzebne, signore. Ale doceniam to.

Gulianno uśmiechnął się serdecznie i rozejrzał po sali. Na scenie niedługo miały pojawić się tancerki.
- Chodź, Niccolo. Usiądź ze mną - powiedział - I tak nie mam tu dziś z kim pogadać. Chyba, że gardzisz moim towarzystwem? - zaśmiał się.
- Skądże, signor Gulianno - uśmiechnął się Nico - Chętnie. Georgie! - odwrócił się do barmana - Jeszcze raz to samo.
- Niech będzie dwa razy - powiedział Giuseppe - i każ przynieść do mojego stolika.

Barman skinął głową i zabrał się za przygotowywanie drinków, zaś Giuseppe i Niccolo udali się w stronę stolika znajdującego się całkiem blisko sceny. Nico był rad z tego powodu. Dzisiejszego wieczoru pośród tancerek miała być również Brigitte...

[center:c61b12d6fb]***[/center:c61b12d6fb]
Poniedziałek.

Nico siedział na łózku w swoim mieszkaniu. Na stoliku leżała otwarta drewniana skrzynka wyłożona czerwonym, aksamitnym materiałem. Wytłoczony był w niej m.in. kształt identyczny jak kształt broni, którą właśnie Nico kończył oliwić i składać. Odciągnął lufę i pociągnął za spust. Mechanizm M1911A1 szczęknął czysto, bez zakłóceń. Mężczyzna odłożył broń i powoli zaczął wkładać naboje do magazynka. Pierwszy, drugi, trzeci... po włożeniu siódmego był pełen. To samo zrobił z drugim i trzecim magazynkiem. Na koniec wziął pistolet na powrót do ręki i jednym ruchem załadował magazynek, po czym odciągnął lufę. Gdy wróciła na miejsce załadowawszy nabój, zabezpieczył broń. W tym samym momencie rozległ się dzwonek telefonu.

Nico odłożył broń i podszedł do drugiego pokoju, z którego rozbrzmiewał irytujący dźwięk. Zdjął słuchawkę z widełek.
- Słucham.
- Panie Castelano, mówi Georgie - rozległ się znajomy głos w słuchawce.
- Witaj Georgie, co tam?
- Dostarczono dla pana wiadomość. Informuję pana, tak jak pan prosił.
- Dziękuję. Odbiorę jeszcze dzisiaj - spojrzał na zegarek. Była 17.30. - Mogę przyjechać zaraz. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz? Bo lokal chyba jeszcze zamknięty - zaśmiał się.
- Oczywiście panie Castelano, nie ma problemu.
- Dobrze, zatem do zobaczenia - zakończył i odłożył słuchawkę.

Wrócił do sypialni. Schował broń, po czym wyszedł z mieszkania i ruszył do Cotton Club odebrać wiadomość.

[center:c61b12d6fb]***[/center:c61b12d6fb]
"To już dziś" pomyślał czytając odebrane zaproszenie siedząc w samochodzie. Ponownie zerknął na zegarek. Była prawie osiemnasta. Zostało mało czasu. Uruchomił silnik swojego Forda T i ruszył z powrotem do domu.

W mieszkaniu przebrał się. Założył czystą koszulę. Wiążąc swój czerwony krawat zastanawiał się, czego się spodziewać. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy w siedzibie tego... zakonu. Wolał się przygotować. Ale też wolał zrobić dobre wrażenie i wyglądać jak najschludniej. Wyjął z szafy świeżo wyczyszczony garnitur i rzucił go na łóżko. Wyjął ze skrzynki pistolet i ponownie go sprawdził. Schował go do kabury na szelkach pod pachą. Po czym wdział garnitur. Był doskonale skrojony. Spod marynarki nie było widać broni. I o to chodziło. Poprawił jeszcze krawat i skierował się do wyjścia, zabierając po drodze kapelusz i płaszcz.

Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. Tremont Street 28. Tam miał się udać. Zacisnął dłonie na kierownicy, skórzane rękawiczki delikatnie zatrzeszczały. Docisnął mocniej lewy pedał i przekręcił manetkę przy kierownicy, ruszając z miejsca. Miało się okazać, czy opowieść Call'a była prawdziwa. I to już wkrótce...
 
__________________
Są dwa rodzaje ludzi: ci, co robią backupy i ci, co będą je robić...
Malekith jest offline