Strumień żółci niczym rzęsisty deszcz, nieprzerwanie zalewał nieszczęsne mrowisko, które miało pecha wyrosnąć akurat pod nogami Ragnara. U stóp młodzieńca rozgrywały się iście dantejskie sceny. Owady przepełnione trwogą, desperacko ratowały dziedzictwo całej koloni, która niknęła w oczach, tonąc w parujących szczynach.
Nagle apokalipsa gwałtownie dobiegła końca, gdy mocz w akompaniamencie przekleństw, niespodziewanie przestał wystrzeliwać z jurnej, obleczonej błękitną siateczką żył toczących gigancią krew armaty.
-Kurwa! Njored! - Głos Ragnara zagrzmiał spomiędzy dwóch iglaków, skrytych w cieniu nocy. - Nie umiem szczać jak ktoś patrzy! Obróć łeb z łaski swojej!
Westchnienie ulgi i wśród mrówek na powrót rozgorzało piekło.
Po niespełna kilku uderzeniach serca, Ragnar z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy, powrócił do ogniska, wycierając o swe skóry nieprzyjemnie mokre dłonie.
- Tam, w górach to zimno jest. Tak słyszałem po wsiach. Trza nam będzie jakie cieplejsze odzienie zdobyć. Mi już jajka od mrozu zmarzły. A tam wyżej, mogą mi jeszcze odpaść. Bjorn, ten świnopas, mawiał, że właśnie tak o, stracił swą męskość. A potem cycki od tego mu zaczęły rosnąć. Ja nie chcę mieć cycków. Przynajmniej takich wielkich. - Ragnar wsadził palec do ust i począł go ssać, najwyraźniej tęgo nad czymś myśląc. - Niedźwiedzia trza by byłoby zabić! Mieliby my sadła i futra. No i miód! Miód grzeje dobrze. A i wosk się przydać może. Z pęcherzy jakich rogaczy możemy zrobić pojemniki na wodę. Tak! To je świetny pomysł! |