Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2013, 13:50   #82
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Liścik od pięknych Pań zmusił Berta i Josta do wcześniejszego opuszczenia balu. Nie za szybko aby ludzie nie zyskali podejrzeń, ale też nie na tyle późno aby się na spotkanie spóźnić. Winkel był pewien, że w pół godziny zdążą. Po pożegnaniu się z gośćmi i podziękowaniu gospodarzowi gawędziarz opuścił bal zapowiadając, że niesamowitym był on przeżyciem i zaszczytem. Bert miał nadzieję, że zostanie tu dobrze zapamiętany.

"Piękna 22" to hotel, którego odźwierny w eleganckich szatach wyglądał bardziej na ochroniarza niż wykwalifikowaną służbę. Wysoki, dobrze zbudowany, z równo przyciętym zarostem i dość znacznie widocznymi bliznami na dłoniach. Jego słowa były wstrzemięźliwe, a Złota Korona ze strony Berta nie zrobiła na nim wrażenia. Same słowa Winkela - mimo iż odziane w barwy tęczy - nie wywarły odpowiedniego do treści zdumienia i dopiero pokazanie liściku dało pewien skutek. Mężczyzna się uśmiechnął pokazując rząd białych zębów i otworzył drzwi.

Kolejni mężczyźni byli już bardziej entuzjastyczni od razu zabierając płaszcze i broń chłopaków ze wsi. Bert wiedział, że to była bardziej kwestia grzecznościowa toteż oddał swój sztylet z uśmiechem. Pan Aleksander, którego dwójka podróżników poznała niedługo potem był starszym, eleganckim jegomościem, którego entuzjazm stał się zauważalny dopiero po zobaczeniu liściku. Jakiś młodzieniec miał poprowadzić dwójkę balowiczów do ponętnych białogłów...


Piętro niżej znajdowało się pomieszczenie z kilkoma wygodnymi fotelami obitymi miłym w dotyku czerwonym płótnem. Aromatyczne świece w wysokich lichtarzach oświetlały barwne ściany i ciężkie kotary. Całość wyglądała bardzo elegancko, a sam zapach pieścił powonienie obu mężczyzn. Młodzik, który ich przyprowadził zabrał od nich bilecik, poczekał aż się rozsiądą i odszedł. Jost i Bert czekali z zapartym tchem.

Chłopcy z Biberhof nie musieli czekać długo. Wymienili zaledwie kilka zdań, po których do pomieszczenia weszły pamiętane z balu piękności. Evitta von Wittgenstein była niezwykle piękną brunetką, a towarzyszka Josta - nieco starsza blondynka - rozbudziłaby zmysły każdego sprawnego chłopa. Zapowiadała się cudowna noc. Długi, nieco zbyt mokry pocałunek jaki Winkel złożył na dłoni córki Baronessy Margitty rozbudzał już niejedną szlachciankę. Ona również uśmiechnęła się promiennie, dała się wziąć pod rękę i prowadzić po obiekcie bardziej niż Bertowi jej znanym.

Dwie czerwone, wykwintnie ozdobione złotem zasłony dalej czwórka stanęła u progu sali, która zrobiłaby wrażenie na każdym. Jost wyglądał z profilu jak dziecko, któremu podarowano pierwszą w życiu cukrową laleczkę. Bert widząc przyjaciela uśmiechnął się i spojrzał swojej partnerce głęboko w oczy. Ta uśmiechnęła się nimi pozwalając partnerowi na chwilę rzucić okiem na całokształt pomieszczenia.

Egzotyczne gobeliny, posągi nagich kobiet dworu, cała gama różnych dziewcząt i Panów w najróżniejszych pozach. Pieszczące się nawzajem ciała, pobudzające zmysły zapachy, jęki, chichot, przyciszone rozmowy. Cichy gwizd Josta gawędziarz wyłapał bez problemu, ale wnet wrócił do swojej partnerki. To na niej chciał się skupić tej nocy. Na jej jedwabistej cerze, pięknych, niczym wyrzeźbionych przez morskie fale uszach, piersiach niczym namalowanych przez najlepszego artystę i słodkiej, młodej dziupli pragnącej rozkoszy tak samo jak każda jej podobna.

Po wyjściu z pomieszczenia grupa minęła jeszcze dwa. W jednym para bawiła się pejczem co nigdy nie pobudzało Berta. Tak samo nie lubił ujeżdżania się nawzajem jak zwierzęta co przedstawiał obraz z drugiego pokoju. Winkel kochał w kobietach inteligencję. Uwielbiał wypić słodkie wino, zjeść coś, rozmawiać na tematy ważne i błahe, poznawać umysł i charakter kobiety, a później - wiedząc, że jest dobrze wychowana - sprawić aby na chwilę zapomniała jak wysoko jest urodzona i zrobiła z nim to co w związku kobiety z mężczyzną jest czymś pięknym i niesamowitym. Może Bert Winkel był w tym zbyt złożony i zawiły, ale kochał się już nie raz i ani jedna nie narzekała. Jak w każdej opowieści tak w znajomości musiał być ciekawy wstęp, długie, romantyczne rozwinięcie i pełne emocji zakończenie. Takie, po którym niewiasta wspomni go dobrze, a być może będzie chciała więcej...

Jost zniknął gdzieś wraz z blondynką, a Bert udał się z Evittą do wielkiej, eleganckiej komnaty. Mnogość kadzideł, świec, win za oszklonym skrzydłem kunsztownej szafy wpędzał gawędziarza w osłupienie. Sala była czysta, zapach niesamowity, a poza wielkim, wygodnym łożem, znajdował się tu stół zastawiony pysznymi daniami. Nie było ich wiele, a porcje były bardzo małe, ale po balu całkowicie wystarczyły aby posiedzieć tuż obok siebie zaczynając od delikatnych pieszczot, zjeść, wypić, porozmawiać i powoli idąc ku łożu zacząć grę, w której Winkel był mistrzem. Po cichych, pełnych emocji dźwiękach jakie wydawała zza swych krągłych piersi Evitta można było dojść do wniosku, że nie zamierzała narzekać...

Bert obudził się bardzo wcześnie. Młode, pachnące miłością ciało jego partnerki od pasa w dół było przykryte, a piękna twarz wtulona była w jego tors. Winkel delikatnie odłożył głowę Evitty i pospiesznie się ubrał. Umył się, zjadł i za sprawą Aleksandra zamówił do komnaty śniadanie. Wiele pachnących, świeżych dań podanych w małych porcjach. Wino, nowe - delikatniejsze - kadzidła i lekko uchylone zasłony w oknach. Po przebudzeniu Evitta była równie rozmowna jak w wieczór i noc wcześniej. Zjedli, wypili, a pożegnanie przypomniało Bertowi jak bardzo ich nie lubił. Z chęcią zostałby z nią chociaż dzień dłużej, ale nie mógł. Musiał załatwić swoje sprawy. Sprawy nie cierpiące zwłoki. Przyjaciele go potrzebowali...

***




Pijany Albatros zaskoczył gawędziarza z Biberhof. Podobał mu się surowy wystrój, nęciły zapachy rozchodzące się od soczystych pieczeni i świeżego pieczywa, a ceny sprawiały, że chciało się jeść, pić i balować. Nie po to jednak Eryk, Bert i Jost przyszli do tej tawerny. Mieli tutaj znaleźć rozwiązanie problemu Rudiego. Wśród klientów byli bardziej i mniej zamożni mieszczanie, łapczywie żłopiący ciemne piwo żeglarze, zmęczeni traktem podróżnicy, a nawet gladiatorzy odpoczywający po ciężkich treningach wieńczonych zawsze walką na śmierć i życie.


Zielarz, który ogłaszał w tłumie, że ma niesamowitą maść na szczury nie wyglądał na wybitnego specjalistę, ale Winkel czuł, że może mieć znajomości. Zaczynając od zwykłej zaczepki ze strony Eryka, poprzez rozmowę ze strony Josta, aż po samą prośbę całej trójki grupa była na dobrej drodze aby uratować Millera. Dziad wyszedł obiecując im pomóc. Mieli spokojnie czekać.

***

Nie minęło pół godziny jak do stolika chłopców z Biberhof dosiadł się dziwny jegomość. Ubrany był w skóry, muskularny, ramiona jego pokryte były licznymi tatuażami. W połączeniu z delikatnym utykaniem i blizną jakby ktoś mu kiedyś podciął gardziel Bert wiedział, że nigdy by tego mężczyzny z nikim nie pomylił. Poza tym pachniał całkiem niezłymi perfumami, a spod czepca wypuszczony został długi, gruby warkocz.

Zgodnie z jego słowami gość chciał aby grupa Stirlandczyków zabiła jakiegoś człowieka. Mieli dostać za to 200 Koron, a aby było jeszcze pikantniej zleceniodawcą był sam cel. Nie chciał znać dnia ani godziny. Chciał umrzeć, bo został bardzo zraniony przez ukochaną. Nie pierwszy raz Bert słyszał o tego typu zagraniach, ale nie uważał ich za słuszne. Sam nie zabiłby się choćby jego kobieta puściła się z całym oddziałem straży. Jej cipa, jej życie. Jak nie potrafiłaby docenić uczucia to znaczy, że na nie nie zasługiwała. Bardzo prosto jak na gawędziarza...

Rozmowa jaka wyniknęła między wojownikami a gawędziarzem nie była długa i bardzo konkretna. O zabijaniu za pieniądze nie było mowy nawet, gdy cel sam chciał swej śmierci i płacił za nią krocie. Wyperfumowany gość poczeka zatem do północy i niestety nie doczeka się zgody ze strony grupy. Oni nie byli zabójcami do wynajęcia.

***

Siłowaniu się na ręce z rycerzem Bert przyglądał się z ciekawością. Nigdy nie podejrzewał, że takiej rywalizacji może towarzyszyć tyle emocji. Ludzie wiwatowali, tupali i gwizdali jakby przed sobą mieli co najmniej dół z areną gladiatorów. Rycerz zawsze wygrywał co jedynie podnosiło ciśnienie gawiedzi.

Po jakiejś godzinie do lokalu wszedł chłopak, który samym wyglądem przyciągnął kilka ciekawskich spojrzeń. Ubrany skromnie, w okularach z grubymi szkłami, przenikliwym spojrzeniem i inteligentnym wyrazem twarzy. Gdy zaczął iść w kierunku stolika Berta ten już wiedział, że żak idzie właśnie do nich.

Niemal od razu przechodząc do rzeczy chłopak popisał się znajomością kilku preparatów. Pierwszym z nich był Ślad Mantikory pozyskiwany z jej żądła. Był jednak zbyt trudny do zdobycia i za bardzo ryzykowny - Rudi mógł się po nim nigdy nie obudzić. Drugim środkiem był miąższ z nasion Lulka Czarnego. Narkotyk był jednak zbyt silny i mógł wprowadzić Millera w śpiączkę na długie miesiące. Ostatnią substancją była Plwocina Pajęcza, która była najtańsza z wymienionej trójki, najbezpieczniejsza i sprawiała, że efekt utrzymywał się kilka godzin. Idealna.

Z Bertem nie obeszło się bez targowania i zbiciu ceny o dobre 5 Karli. Jost, Eryk i sam gawędziarz musieli sporo wydać, ale czego nie robiło się dla przyjaciół? Pozostało teraz jeszcze dowiedzieć się co i jak z pogrzebem, wieszaniem i samym dezerterem. Musieli podać Rudiemu jakoś ten środek, nie mówiąc o załatwieniu pochówku i wydostaniu go z trumny. Cóż za ironia losu, że najpierw wpakowali grabarzy do więzienia, a teraz sami będą robić za porywaczy zwłok...

***

Wizyta na uniwersytecie przypomniała Bertowi, że Kemperbad nie był wcale tak mało znaczący jak wielu, szarym obywatelom się wydawało. Mężczyzna, z którym rozmawiał miał dobre 50 zim za sobą. Był ubrany w wygodny kubrak, patrzał zza cienkich szkieł w kunsztownej oprawie. Mimo iż siwy nadal wyglądał na silnego, a ogolona twarz wyglądała jakby jej posiadacz był bardzo inteligentny. Spotykając go na mieście Winkel zapewne doszedłby do wniosku, że jest to bakałarz, ale nie taki co chleje, ćpa i dupczy na umór, a taki prawdziwy przykład dla młodych żaków, z których może co dwudziesty szedł w jego ślady. Może.

Okazało się, że wydziału teologii nigdy na uniwersytecie nie było, a o samą poradę Bert musiał udać się do świątyni Morra. Tam też Winkel skierował swe kroki. Monumentalna, kamienna budowla wyglądała bardzo poważnie. Po przejściu między dwoma słupami robiącymi za wejście Winkel ruszył pewnie przed siebie. Zakon Augurów Morra był odwiedzany przez mieszkańców zapewne tylko w przypadku pogrzebu kogoś znajomego co chyba samym kapłanom nie przeszkadzało zbyt przesadnie. Mieli tutaj ciszę i spokój - warunki idealne do modlitwy i oddawania czci Bogu. Z okrągłej sali ze ścianami z surowego kamienia unosiły się chmury zapachowego dymu kadzideł. W jej środku leżało nieruchome ciało. Nie wstrząsnęło ono Bertem mimo iż chłopak wiedział, że leży przed nim trup. Po przeżyciach w podróżach, śmierci kapłana z wioski coś takiego nie robiło na nim przesadnego wrażenia...

W centrum świątyni, które stanowiła owalna, szeroka sala panowały ciemności. Kapłani medytowali nieruchomo niczym posągi, a wokół nich unosił się siwy, bezwonny dym. Gdy kapłan zza jego pleców do niego przemówił gawędziarza lekko wmurowało. Pierwszy raz miał problem z rozpoczęciem rozmowy, ale im dłużej rozmawiał z przeorem tym bardziej się rozluźniał. Spacer przez ogród Morra był bardzo pouczający. Winkel nie podejrzewał, że tak piękne rośliny mogą rosnąć na cmentarzu. Mieszanka czystości, piękna i surowej prawdy tego miejsca go zdumiała.

Gdy rozmowa przeszła do ścisłego celu wizyty Berta ten czuł się dziwnie. Mówił pewnie, ale jakoś głupio było mu kłamać czy mówić część prawdy. Nie często mu się to zdarzało. Dla dobra przyjaciela był jednak gotów kłamać nawet przed sądem najwyższym. Nawet przed samym Bogiem.


Ojciec przedstawił się jako Fryderyk Sterben. Bert również się przedstawił i nie krył, że miło mu poznać kapłana z powołania. Gdy powiedział, że następnego dnia musi wraz z kompanami opuścić miasto i nalegał na szybki pogrzeb okazało się, że ten jest możliwy bez problemów. Dusza Rudiego mogła zostać przy nich do zachodu słońca i tyle mieli na pożegnanie przyjaciela. Pochówek miał nastąpić dopiero o świcie dnia następnego. Dobrze, że żak zrobił nieco ponad jedną dawkę preparatu. Rudi powinien spać od południa aż do świtu, gdy zostanie pochowany. Bert był dobrej myśli i z taką opuścił zakon. Wszystko było na dobrej drodze…
 
Lechu jest offline