Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2013, 06:18   #81
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Było już dobrze po południu, gdy Bert ruszył do centrum. Przy głównym placu widział wcześniej budynki uniwersytetu lub jakieś uczelni, jeśli na miano najwyższych imperialnych kemperbadzka oświata nie zasługiwała. A więc jednak. Filia uniwersytetu altdorfskiego. Wpuszczono go do środka i gdy zapytał o możliwość spotkania z teologiem imperialnych bóstw, dowiedział się, że takiego profesora nie ma i nigdy takiego wydziału nie było. Dostał za to za darmo poradę, aby w sprawach teologicznych udał sięna rozmowę do świątynnych bóstw. Więc poszedł do kapłanów Morra.

Winkel przekroczył próg masywnej kamiennej budowli, której wrota stanowiły dwa słupy. Świątynię zakonu Augurów Morra mieszkańcy Kemperbadu odwiedzali tylko i wyłącznie w czasie obrzędów pogrzebowych, na co dzień omijając ten przybytek szerokim łukiem lub mijając go pospiesznie z pochyloną głową. W powietrzu unosił się zapach kadzideł, kiedy wypływał dywanem skłębionej mgły z okrągłej sali o nagich kamiennych ścianach. Na środku nieruchome ciało. Bert wsunął głowę do środka nie zatrzymywany dotąd przez nikogo.

W owalnej, szerokiej sali o niskim sklepieniu, która była centralną częścią świątyni, panował półmrok. Kapłani siedzieli pogrążeni w medytacji tworząc wielki krąg spowity gęstym, białoszarym dymem. Leniwie sączył się z licznych, odpalonych patyczków wetkniętych w wazony oraz ścienne uchwyty.

- Coś zgubiłeś? – zapytał bez entuzjazmu zza pleców Winkela, wysoki mężczyzna o ziemistej cerze. Skóra ciasno obciągała kości jego twarzy nadając wyrazu trupiej czaszki.

- Eeee... – Bertowi chyba po raz pierwszy od bardzo dawna zabrakło słów. – Nie proszę przeora. – wygładził szatę i przeczesał włosy ręką. Umyślnie schlebił kapłanowi, choć pojęcia nie miał i raczej wątpił, że od razu trafiłby przed oblicze najwyższego kapłana tego zakonnego przybytku Augurów Morra. – Za poradą przyszedłem do ojca.

Mężczyzna popatrzył przenikliwie i wzruszył ramionami nie wyjmując rąk spod poły habitu.

- Pójdź za mną...

Bert ruszył za wolno kroczącym kapłanem, długim kamiennym korytarzem oświetlonym z rzadka kagankami. W końcu doszli do drzwi za którymi, jak sie okazało był ogród. Kontrastował niesamowicie z ponurym i surowym wystrojem nagich murów świątyni. Budynek z krużgankami okalał starannie pielęgnowaną roślinność. Dopiero po chwili Bert zdał sobie sprawę, że jest na cmentarzu. W Ogrodzie Morra. Pomiędzy nagrobkami rosły róże. Jedyne rośliny, nie licząc soczyście zielonej trawy. Imponujące krzewy idealnych kwiatów, których szkarłat zachwycał tak urokiem jak i zapachem. Słodka różana woń przyjemnie pieściła nozdrza Winkela. Chudy kapłan zrównał się z Bertem i kroczyli w milczeniu krużgankiem, który od ogrodu oddzielały tylko jego kamienne kolumny podtrzymujące zadaszenie.

- O co chodzi? Chcesz wstąpić do nowicjatu? – kapłan zapytał jakby wcale zaskoczony takim powodem wizyty, ani bez żadnego podniecenia czy entuzjazmu na taką okoliczność.

- Nie... To znaczy nie wiem. Chyba nie. Otóż przychodzę w sprawie przyjaciela. On do Ogrodów Morra się wybiera. – zaczął gawędziarz i nabrał pewności widząc błysk zainteresowania w zimnym spojrzeniu kapłana. – On żyje jeszcze, ale tylko do jutra. – kontynuował. – Stracony będzie jutro na szafocie za dezercję. To dobry przyjaciel mój i bardzo przysłużył się sprawie waszej świątyni ojcze.

- Jakże to?

- Również dzięki niemu możliwym było dla kapitana Becka położenie kresu grabieży grobów na cmentarzu za miastem. – Szajka hien za przyczyną naszych zeznań i dowodów przeciw nim zgromadzonych została wyłapana i jutro zapewne stracona. Niestety los chciał, że mój przyjaciel zatarg miał z oficerem i musiał życie ratować ucieczką z armii. Prawo imperialne nie pobłaża i Rudygier karę poniesie oddając w ręce Morra swoja duszę.

- Nie martw się. Szczęśliwszym on będzie w Ogrodach Pana. – po raz pierwszy w tonie głosu kapłana Winkel dosłyszał jakby troskliwą życzliwość. – Jestem ojciec Fryderyk Sterben. – I w czym problem widzisz...? – zawiesił głos.

- Winkel. Bert Winkel spod Wurtbadu. – gawędziarz przedstawił się kłaniając elegancko.

- ...Bercie? – obrócił na niego swe kościste wejrzenie bladej twarzy.

- Wraz z przyjaciółmi Kemperbad już jutro wieczorem opuścić musimy. Przeto prosić chciałem ojca o pogrzeb rychły, abyśmy po pożegnaniu z dusza i ciałem Rudygiera, po do grobu złożeniu, mogli bez zwłoki być na naszej drodze.

Kapłan kroczył w milczeniu.

- Ciało w obrzędach rytualnych do zachodu słońca jest przygotowywane do Krainy Pana. Czas to jest też dla żywych na żegnanie się z umarłymi. Kolejki nie będzie, bo resztę szubieniczników, te... hieny cmentarne... – powiedział jakby to było najgorsze przekleństwo. – skoro taka wasza prośba, to w kolejce poczekają. Choć wątpię czy Morr zechce dusze tych drani przyjąć. – pokiwał głową. - Oby, oby. – dodał z przejęciem jakby mówił o niewinnych dzieciach a nie duszach morderców. - Z Rudygierem pożegnacie się jak długo lub jak krótko chcecie czy możecie. Do grobu o świcie go złożymy przy czym już obecni być nie musicie. To tylko jego puste ciało będzie w ziemi chowane. Mocą kapłańskich zaklęć boskiej magii opatrzone aby żaden duch w nie nie wstąpił. Adusza Rudygiera na zawsze je opuści po zerwaniu dzięki nam ostatniej więzi jeszcze przez zachodem słońca. – wyjaśnił spokojnie. – Zatem nie martwcie się, nie opóźni to waszej podróży. Już wieczorem duch Rudygiera na pewno na wędrówkę ku Panu się uda, opuści ciało, choćby jeśli powody miał by przy nim zostać. A jeżeli błąka się w ciemnościach przy Rzece, to już nasze modlitwy go bezpiecznie przeprowadzą do Ogrodów Morra. Nie martwcie się. Gdy tylko dusza Rudiego odejdzie do Ogrodów Morra natychmiast wam powiemy, żebyście mogli wyruszyć bez zwłoki.

Kiedy Bert wyszedł ze świątyni było już po zmroku. Akurat ulicami szła procesja Bractwa Auguarów, o której słyszał, że będzie udawać się przez Kemperbad na cmentarz za miastem, w intencji zbeszczeszczonych przez hieny cmentarne grobów.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-09-2013, 13:50   #82
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Liścik od pięknych Pań zmusił Berta i Josta do wcześniejszego opuszczenia balu. Nie za szybko aby ludzie nie zyskali podejrzeń, ale też nie na tyle późno aby się na spotkanie spóźnić. Winkel był pewien, że w pół godziny zdążą. Po pożegnaniu się z gośćmi i podziękowaniu gospodarzowi gawędziarz opuścił bal zapowiadając, że niesamowitym był on przeżyciem i zaszczytem. Bert miał nadzieję, że zostanie tu dobrze zapamiętany.

"Piękna 22" to hotel, którego odźwierny w eleganckich szatach wyglądał bardziej na ochroniarza niż wykwalifikowaną służbę. Wysoki, dobrze zbudowany, z równo przyciętym zarostem i dość znacznie widocznymi bliznami na dłoniach. Jego słowa były wstrzemięźliwe, a Złota Korona ze strony Berta nie zrobiła na nim wrażenia. Same słowa Winkela - mimo iż odziane w barwy tęczy - nie wywarły odpowiedniego do treści zdumienia i dopiero pokazanie liściku dało pewien skutek. Mężczyzna się uśmiechnął pokazując rząd białych zębów i otworzył drzwi.

Kolejni mężczyźni byli już bardziej entuzjastyczni od razu zabierając płaszcze i broń chłopaków ze wsi. Bert wiedział, że to była bardziej kwestia grzecznościowa toteż oddał swój sztylet z uśmiechem. Pan Aleksander, którego dwójka podróżników poznała niedługo potem był starszym, eleganckim jegomościem, którego entuzjazm stał się zauważalny dopiero po zobaczeniu liściku. Jakiś młodzieniec miał poprowadzić dwójkę balowiczów do ponętnych białogłów...


Piętro niżej znajdowało się pomieszczenie z kilkoma wygodnymi fotelami obitymi miłym w dotyku czerwonym płótnem. Aromatyczne świece w wysokich lichtarzach oświetlały barwne ściany i ciężkie kotary. Całość wyglądała bardzo elegancko, a sam zapach pieścił powonienie obu mężczyzn. Młodzik, który ich przyprowadził zabrał od nich bilecik, poczekał aż się rozsiądą i odszedł. Jost i Bert czekali z zapartym tchem.

Chłopcy z Biberhof nie musieli czekać długo. Wymienili zaledwie kilka zdań, po których do pomieszczenia weszły pamiętane z balu piękności. Evitta von Wittgenstein była niezwykle piękną brunetką, a towarzyszka Josta - nieco starsza blondynka - rozbudziłaby zmysły każdego sprawnego chłopa. Zapowiadała się cudowna noc. Długi, nieco zbyt mokry pocałunek jaki Winkel złożył na dłoni córki Baronessy Margitty rozbudzał już niejedną szlachciankę. Ona również uśmiechnęła się promiennie, dała się wziąć pod rękę i prowadzić po obiekcie bardziej niż Bertowi jej znanym.

Dwie czerwone, wykwintnie ozdobione złotem zasłony dalej czwórka stanęła u progu sali, która zrobiłaby wrażenie na każdym. Jost wyglądał z profilu jak dziecko, któremu podarowano pierwszą w życiu cukrową laleczkę. Bert widząc przyjaciela uśmiechnął się i spojrzał swojej partnerce głęboko w oczy. Ta uśmiechnęła się nimi pozwalając partnerowi na chwilę rzucić okiem na całokształt pomieszczenia.

Egzotyczne gobeliny, posągi nagich kobiet dworu, cała gama różnych dziewcząt i Panów w najróżniejszych pozach. Pieszczące się nawzajem ciała, pobudzające zmysły zapachy, jęki, chichot, przyciszone rozmowy. Cichy gwizd Josta gawędziarz wyłapał bez problemu, ale wnet wrócił do swojej partnerki. To na niej chciał się skupić tej nocy. Na jej jedwabistej cerze, pięknych, niczym wyrzeźbionych przez morskie fale uszach, piersiach niczym namalowanych przez najlepszego artystę i słodkiej, młodej dziupli pragnącej rozkoszy tak samo jak każda jej podobna.

Po wyjściu z pomieszczenia grupa minęła jeszcze dwa. W jednym para bawiła się pejczem co nigdy nie pobudzało Berta. Tak samo nie lubił ujeżdżania się nawzajem jak zwierzęta co przedstawiał obraz z drugiego pokoju. Winkel kochał w kobietach inteligencję. Uwielbiał wypić słodkie wino, zjeść coś, rozmawiać na tematy ważne i błahe, poznawać umysł i charakter kobiety, a później - wiedząc, że jest dobrze wychowana - sprawić aby na chwilę zapomniała jak wysoko jest urodzona i zrobiła z nim to co w związku kobiety z mężczyzną jest czymś pięknym i niesamowitym. Może Bert Winkel był w tym zbyt złożony i zawiły, ale kochał się już nie raz i ani jedna nie narzekała. Jak w każdej opowieści tak w znajomości musiał być ciekawy wstęp, długie, romantyczne rozwinięcie i pełne emocji zakończenie. Takie, po którym niewiasta wspomni go dobrze, a być może będzie chciała więcej...

Jost zniknął gdzieś wraz z blondynką, a Bert udał się z Evittą do wielkiej, eleganckiej komnaty. Mnogość kadzideł, świec, win za oszklonym skrzydłem kunsztownej szafy wpędzał gawędziarza w osłupienie. Sala była czysta, zapach niesamowity, a poza wielkim, wygodnym łożem, znajdował się tu stół zastawiony pysznymi daniami. Nie było ich wiele, a porcje były bardzo małe, ale po balu całkowicie wystarczyły aby posiedzieć tuż obok siebie zaczynając od delikatnych pieszczot, zjeść, wypić, porozmawiać i powoli idąc ku łożu zacząć grę, w której Winkel był mistrzem. Po cichych, pełnych emocji dźwiękach jakie wydawała zza swych krągłych piersi Evitta można było dojść do wniosku, że nie zamierzała narzekać...

Bert obudził się bardzo wcześnie. Młode, pachnące miłością ciało jego partnerki od pasa w dół było przykryte, a piękna twarz wtulona była w jego tors. Winkel delikatnie odłożył głowę Evitty i pospiesznie się ubrał. Umył się, zjadł i za sprawą Aleksandra zamówił do komnaty śniadanie. Wiele pachnących, świeżych dań podanych w małych porcjach. Wino, nowe - delikatniejsze - kadzidła i lekko uchylone zasłony w oknach. Po przebudzeniu Evitta była równie rozmowna jak w wieczór i noc wcześniej. Zjedli, wypili, a pożegnanie przypomniało Bertowi jak bardzo ich nie lubił. Z chęcią zostałby z nią chociaż dzień dłużej, ale nie mógł. Musiał załatwić swoje sprawy. Sprawy nie cierpiące zwłoki. Przyjaciele go potrzebowali...

***




Pijany Albatros zaskoczył gawędziarza z Biberhof. Podobał mu się surowy wystrój, nęciły zapachy rozchodzące się od soczystych pieczeni i świeżego pieczywa, a ceny sprawiały, że chciało się jeść, pić i balować. Nie po to jednak Eryk, Bert i Jost przyszli do tej tawerny. Mieli tutaj znaleźć rozwiązanie problemu Rudiego. Wśród klientów byli bardziej i mniej zamożni mieszczanie, łapczywie żłopiący ciemne piwo żeglarze, zmęczeni traktem podróżnicy, a nawet gladiatorzy odpoczywający po ciężkich treningach wieńczonych zawsze walką na śmierć i życie.


Zielarz, który ogłaszał w tłumie, że ma niesamowitą maść na szczury nie wyglądał na wybitnego specjalistę, ale Winkel czuł, że może mieć znajomości. Zaczynając od zwykłej zaczepki ze strony Eryka, poprzez rozmowę ze strony Josta, aż po samą prośbę całej trójki grupa była na dobrej drodze aby uratować Millera. Dziad wyszedł obiecując im pomóc. Mieli spokojnie czekać.

***

Nie minęło pół godziny jak do stolika chłopców z Biberhof dosiadł się dziwny jegomość. Ubrany był w skóry, muskularny, ramiona jego pokryte były licznymi tatuażami. W połączeniu z delikatnym utykaniem i blizną jakby ktoś mu kiedyś podciął gardziel Bert wiedział, że nigdy by tego mężczyzny z nikim nie pomylił. Poza tym pachniał całkiem niezłymi perfumami, a spod czepca wypuszczony został długi, gruby warkocz.

Zgodnie z jego słowami gość chciał aby grupa Stirlandczyków zabiła jakiegoś człowieka. Mieli dostać za to 200 Koron, a aby było jeszcze pikantniej zleceniodawcą był sam cel. Nie chciał znać dnia ani godziny. Chciał umrzeć, bo został bardzo zraniony przez ukochaną. Nie pierwszy raz Bert słyszał o tego typu zagraniach, ale nie uważał ich za słuszne. Sam nie zabiłby się choćby jego kobieta puściła się z całym oddziałem straży. Jej cipa, jej życie. Jak nie potrafiłaby docenić uczucia to znaczy, że na nie nie zasługiwała. Bardzo prosto jak na gawędziarza...

Rozmowa jaka wyniknęła między wojownikami a gawędziarzem nie była długa i bardzo konkretna. O zabijaniu za pieniądze nie było mowy nawet, gdy cel sam chciał swej śmierci i płacił za nią krocie. Wyperfumowany gość poczeka zatem do północy i niestety nie doczeka się zgody ze strony grupy. Oni nie byli zabójcami do wynajęcia.

***

Siłowaniu się na ręce z rycerzem Bert przyglądał się z ciekawością. Nigdy nie podejrzewał, że takiej rywalizacji może towarzyszyć tyle emocji. Ludzie wiwatowali, tupali i gwizdali jakby przed sobą mieli co najmniej dół z areną gladiatorów. Rycerz zawsze wygrywał co jedynie podnosiło ciśnienie gawiedzi.

Po jakiejś godzinie do lokalu wszedł chłopak, który samym wyglądem przyciągnął kilka ciekawskich spojrzeń. Ubrany skromnie, w okularach z grubymi szkłami, przenikliwym spojrzeniem i inteligentnym wyrazem twarzy. Gdy zaczął iść w kierunku stolika Berta ten już wiedział, że żak idzie właśnie do nich.

Niemal od razu przechodząc do rzeczy chłopak popisał się znajomością kilku preparatów. Pierwszym z nich był Ślad Mantikory pozyskiwany z jej żądła. Był jednak zbyt trudny do zdobycia i za bardzo ryzykowny - Rudi mógł się po nim nigdy nie obudzić. Drugim środkiem był miąższ z nasion Lulka Czarnego. Narkotyk był jednak zbyt silny i mógł wprowadzić Millera w śpiączkę na długie miesiące. Ostatnią substancją była Plwocina Pajęcza, która była najtańsza z wymienionej trójki, najbezpieczniejsza i sprawiała, że efekt utrzymywał się kilka godzin. Idealna.

Z Bertem nie obeszło się bez targowania i zbiciu ceny o dobre 5 Karli. Jost, Eryk i sam gawędziarz musieli sporo wydać, ale czego nie robiło się dla przyjaciół? Pozostało teraz jeszcze dowiedzieć się co i jak z pogrzebem, wieszaniem i samym dezerterem. Musieli podać Rudiemu jakoś ten środek, nie mówiąc o załatwieniu pochówku i wydostaniu go z trumny. Cóż za ironia losu, że najpierw wpakowali grabarzy do więzienia, a teraz sami będą robić za porywaczy zwłok...

***

Wizyta na uniwersytecie przypomniała Bertowi, że Kemperbad nie był wcale tak mało znaczący jak wielu, szarym obywatelom się wydawało. Mężczyzna, z którym rozmawiał miał dobre 50 zim za sobą. Był ubrany w wygodny kubrak, patrzał zza cienkich szkieł w kunsztownej oprawie. Mimo iż siwy nadal wyglądał na silnego, a ogolona twarz wyglądała jakby jej posiadacz był bardzo inteligentny. Spotykając go na mieście Winkel zapewne doszedłby do wniosku, że jest to bakałarz, ale nie taki co chleje, ćpa i dupczy na umór, a taki prawdziwy przykład dla młodych żaków, z których może co dwudziesty szedł w jego ślady. Może.

Okazało się, że wydziału teologii nigdy na uniwersytecie nie było, a o samą poradę Bert musiał udać się do świątyni Morra. Tam też Winkel skierował swe kroki. Monumentalna, kamienna budowla wyglądała bardzo poważnie. Po przejściu między dwoma słupami robiącymi za wejście Winkel ruszył pewnie przed siebie. Zakon Augurów Morra był odwiedzany przez mieszkańców zapewne tylko w przypadku pogrzebu kogoś znajomego co chyba samym kapłanom nie przeszkadzało zbyt przesadnie. Mieli tutaj ciszę i spokój - warunki idealne do modlitwy i oddawania czci Bogu. Z okrągłej sali ze ścianami z surowego kamienia unosiły się chmury zapachowego dymu kadzideł. W jej środku leżało nieruchome ciało. Nie wstrząsnęło ono Bertem mimo iż chłopak wiedział, że leży przed nim trup. Po przeżyciach w podróżach, śmierci kapłana z wioski coś takiego nie robiło na nim przesadnego wrażenia...

W centrum świątyni, które stanowiła owalna, szeroka sala panowały ciemności. Kapłani medytowali nieruchomo niczym posągi, a wokół nich unosił się siwy, bezwonny dym. Gdy kapłan zza jego pleców do niego przemówił gawędziarza lekko wmurowało. Pierwszy raz miał problem z rozpoczęciem rozmowy, ale im dłużej rozmawiał z przeorem tym bardziej się rozluźniał. Spacer przez ogród Morra był bardzo pouczający. Winkel nie podejrzewał, że tak piękne rośliny mogą rosnąć na cmentarzu. Mieszanka czystości, piękna i surowej prawdy tego miejsca go zdumiała.

Gdy rozmowa przeszła do ścisłego celu wizyty Berta ten czuł się dziwnie. Mówił pewnie, ale jakoś głupio było mu kłamać czy mówić część prawdy. Nie często mu się to zdarzało. Dla dobra przyjaciela był jednak gotów kłamać nawet przed sądem najwyższym. Nawet przed samym Bogiem.


Ojciec przedstawił się jako Fryderyk Sterben. Bert również się przedstawił i nie krył, że miło mu poznać kapłana z powołania. Gdy powiedział, że następnego dnia musi wraz z kompanami opuścić miasto i nalegał na szybki pogrzeb okazało się, że ten jest możliwy bez problemów. Dusza Rudiego mogła zostać przy nich do zachodu słońca i tyle mieli na pożegnanie przyjaciela. Pochówek miał nastąpić dopiero o świcie dnia następnego. Dobrze, że żak zrobił nieco ponad jedną dawkę preparatu. Rudi powinien spać od południa aż do świtu, gdy zostanie pochowany. Bert był dobrej myśli i z taką opuścił zakon. Wszystko było na dobrej drodze…
 
Lechu jest offline  
Stary 28-09-2013, 23:42   #83
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Dzisiaj pochodziłem nieco po mieście aby sprawdzić co i jak w sprawie pochówku - zaczął Bert patrząc po przyjaciołach. - Okazało się, że na uniwersytecie nie mają wydziału teologii więc zamiast studiować tomiszcza na ten temat od razu poszedłem do zakonu Bractwa Auguarów. Poznałem tam kapłana, Fryderyka Sterbena, który zagadany przeze mnie obiecał, że Rudi mógłby zostać pochowany poza kolejką - dodał z satysfakcją Winkel. - Przekonałem go tym, że wraz z Rudim pozbyliśmy się problemu hien cmentarnych za co kapłani Morra są nam bardzo wdzięczni. Przechodząc jednak do meritum mamy nieco ponad dawkę Plwociny Pajęczej, która dałaby Rudiemu kilka do kilkunastu godzin snu z wyglądem jaki chcemy uzyskać. Liczyłbym na mocniejszy efekt, gdyż mamy ponad 12 godzin od samej śmierci do pochówku. Już wam tłumaczę. Z rana mamy sąd, gdzie będziemy zeznawać przeciw tym hienom i porywaczom. W jakieś południe ma odbyć się wieszanie. I dopiero tutaj przypominam sobie słowa kapitana, że Rudi nie może zostać powieszony w Kemperbadzie. Trzeba go zatem przewieźć czego dokonamy my za okazaniem glejtu, który otrzymał Eryk. Proponuję wykonać to tak, że wieziemy go, on w drodze chce odejść za potrzebą, ktoś z nas zostaje na niby ogłuszony, a potem Rudi ucieka. Jest też druga opcja. Jechać aby go stracili tam, gdzie nie odprawiają rytuałów pogrzebowych kapłani Morra. Dlaczego? Bo ich ceremonia jest magiczna i po niej albo Miller stanie się skorupą bez duszy czyli trupem albo też niepełnosprawnym, psychicznie chorym idiotą błąkającym się między światami żywych i umarłych. - Winkel na chwilę się zatrzymał. - Biorąc pod uwagę ilość chaotycznych religii, fanatyków nowych wierzeń i inne dziwactwa wolałbym abyśmy upozorowali ucieczkę Rudiego. Wiem, że wtedy ten preparat kupiliśmy na marne, ale może jeszcze kiedyś się przydać… No, a jak by Rudi uciekł mógłbym nawet na dworze barona sam poświadczyć, że to prawda i opowiedzieć ze smaczkami jak to się stało. Jak myślicie? Ja wiem, że nie dam go pogrzebać kapłanom Morra, bo go zabiją albo sprawią, że to już nie będzie ten sam Rudi, którego znamy…
- Osz cholera, to by się narobiło…- Bardziej Eryka zmartwiła informacja, że przez niewiedzę mogli uśmiercić przyjaciela na dobre, niż że kupili niepotrzebną miksturę.- To może… To może damy mu tę trutkę tuż przed Biberhoff i powiemy, że nie chciał zawisnąć, i jak za potrzebą poszedł, nawpychał się grzybów trujących, albo i wilczej jagody, i zmarło mu się jeszcze w drodze. I powiemy, że w jakiejś wsi kapłani odprawili modły swoje i obrzędy, ale pozwolili ciało wziąć jako dowód i ostatnia pamiątka dla rodziny. Wtedy się go u nas pochowa, i w nocy wykopie. Problem tylko, że rodzina w smutku żyć będzie, ale inaczej do końca żywota jako dezerter żyć będzie…
- Dobry pomysł Eryk, ale musimy mieć pewność, że ci kapłani nie są takimi specjalistami jak Ci z Kemperbadu. Jak tak będzie to stanie się to samo. Najlepiej go “pochować” tam gdzie nie ma kapłanów i ciała zakopuje zwyczajnie grabarz lub też ceremonie odprawia jakiś znachor czy ktoś. Z tym, że trzeba uważać na jakieś chaotyczne wierzenia i te sprawy. - Bert na poważnie się zmartwił.
- U nas? Serio? - spytał Jost. - A nie będzie czasem tak, że baron zechce ujrzeć ciało i powiesić dla przykładu na najbliższym drzewie? Czy raczej na szubienicy?
- Nie mam dobrego pomysłu na rozwiązanie tej sprawy, ale lepsze by było, gdyby Rudi nigdy nie trafił w okolice Biberhof. Co innego papier o jego śmierci - dodał.
- Bardzo trafne spostrzeżenie - powiedział Bert kiwając głową. - Możemy uśmiercić kompana w jakiejś wiosce czy też mieście gdzie nie odprawiają ceremonii pogrzebowych kapłani Morra i stosowny dokument dostarczyć baronowi. - Winkel się chwilę zastanowił. - W wyższych sferach jestem dość przekonujący więc nadaję się do tego zadania idealnie. Ciężko będzie udać żal po stracie najbliższego, ale postaram się. No i Eryk by musiał tam być, bo przecież to on ma dostarczyć dezertera na miejsce.
- Szkoda, że podobnego truposza nie można by znaleźć.
- Jost potarł podbródek. - Taka głowa, przywieziona w prezencie, robi prawdziwe wrażenie. No ale to już poza naszym zasięgiem.

Eryk o mało co nie pacnął się w głowę. Ależ ze mnie głupek.
- A po cóż my mamy Rudiego uśmiercać, skoro wystarczy nam papierek potwierdzający zgon? - Popatrzył kompanom kolejno w oczy. - Musimy tylko zdobyć taki papier. Ruszymy z Eskortą Rudiego, i gdy zawitamy do jakiegoś mniejszego miasteczka, czy wsi nawet, trzeba będzie… Napisać coś takiego i użyczyć pieczęci, co prawdziwość potwierdzi. We wsi mniej strzeżona taka pieczęć będzie, bo i mniejszą ma moc, że tak powiem. Co wy na to?
- Nie w każdej wsi wójt pieczęć taką ma - stwierdził Jost. - Ale jeśli sądzisz, że uda się coś takiego zrobić... - On sam był pełen wątpliwości co do Erykowego planu.
- Ale mógłby być prawdziwy trup, nie Rudiego, którego w jakimś miasteczku by się pogrzebało i zeznało, że to więzień, któremu się zmarło - kontynuował Schlachter. - A jak trup jest, to i pismo zdobyć się da. Tyle tylko, że trupa nie mamy, a rzezać podróżnego jakiego, co się po drodze nawinie, nie mam zamiaru.
- Można pojechać po całości i jak trup będzie pogrzebać go przez Sigmarowe Palenie. Wtedy pieczęć nie będzie problemem. No chyba, że faktycznie zdobyć pieczęć albo kogoś przekupić aby nam takowej użyczył.
- Bert zastanawiał się nad wieloma ewentualnościami.
- Waluta nam się topi, chociaż nie mam pojęcia, ile by ktoś za taką pieczęć chciał. Ja tam bym wolał już wkraść się i użyć jej, niż trupa szukać.- Eryk zastanowił się chwilę.- A co by zrobili, jakbyśmy powiedzieli, że go dzikie zwierzęta pożarły, albo że podczas przeprawy górskiej spadł w przepaść i nie mogliśmy ciała znaleźć?
- Pieniądz przychodzi i odchodzi
- odparł Jost. - A w słowa... nikt nie uwierzy. Takie czasy - dodał. - Bez głowy albo papieru z pieczątką nikt nic nie zdziała.
- Znaczy się, nie baronowi byśmy to powiedzieli, tylko burmistrzowi w jakiejś mieścinie, czy tam komuś, kto takie akty wydaje
- sprecyzował Bauer.- Tam chyba nie piszą, jak kto zmarł… Czy jak?
- No i dlatego ciało by się zdało mieć. A od barona z daleka trzeba by się trzymać. Znaczy papier mu tylko dać na dowód, że Rudi nie żyje i tyle - stwierdził Jost.
- Jakby zginął pożarty przez zwierzęta mielibyśmy jakiś dowód, a w brak ciała i dowodów nikt nam nie uwierzy. Fajnie by było użyczyć pieczęci bez niczyjej wiedzy, ale nie jesteśmy tak dobrymi złodziejami przyjaciele. Można takowego włamywacza wynająć, ale nie będzie to tanie ani łatwe - powiedział Bert.

I wtedy do karczmy wpadł zdyszany Gotte.


Wysłany na przeszpiegi Bert dowiedział się bardzo ważnej rzeczy od kapłana Morra. Właściwie to uratował tym życie Rudiego, którego dusza niechybnie uleciałaby z uśpionego przy pomocy specyfiku ciała. Bauer już widział przed oczami czarny scenariusz, kiedy to, po odczekaniu kilku godzin od zakończenia obrządków, wykopują ciało kompana i zabierają w bezpieczne miejsce. I czekają tam na jego przebudzenie, dzień, dwa, trzy... Aż ciało zaczyna śmierdzieć, a oni z żalem porzucają nadzieję i zadręczają się swoim udziałem w śmierci Millera do końca swych dni.
Otrząsnął się i przystąpił z Bertem i Jostem do burzy mózgów. Rzucali różne pomysły, zarówno z użyciem świeżo zakupionej trucizny, jak i dopuszczając do siebie myśli o popełnianiu przestępstw wszelakich. Zawsze jednak było coś nie tak, jakiś słaby punkt czy niebezpiecznie wysokie ryzyko. To nie była jednak codzienna sytuacja, nie powinni więc oczekiwać, że istnieje jakieś nieskomplikowane wyjście. Musieli podjąć ryzyko i przygotować się na liczne trudności, niezależnie od obranej ścieżki.
Największą ich motywacją była stawka- życie przyjaciela.

Jednak, jak to mawiają, "bądź wdzięczny za to, co masz, bo zawsze może być gorzej". Już samo przybycie Gottego do Pijanego Albatrosa, w którym to ponownie spotkali się po powrocie Winkela, nie wróżyło nic dobrego. Wcześniej odmówił udania się do "takiego" miejsca, co zważywszy na jego ostatnie przejścia, nie było niczym dziwnym. Jednak skoro teraz przyszedł, czy też raczej przybiegł, tu sam, musiał mieć coś ważnego do przekazania. I miał, coś cholernie ważnego.

Łowcy z Wulfbardu. Łowcy, czyli znający się na walce i tropieniu. Łowcy, czyli profesjonaliści. Łowcy, czyli liczba mnoga.
Że akurat teraz się napatoczyli... Ale był też pozytywny aspekt tego zbiegu wydarzeń. Zmusił ich on do szybkiego podjęcia decyzji.
Schlachter rzucił coś o wypiciu mikstury przez Rudiego w trakcie podróży. Bauer postanowił rozwinąć temat.

- Dobra, słuchajcie chłopy.
- Konspiracyjnie nachylił się nad stołem, przesuwając kufel piwa nieco na bok.- Dajemy mu miksturę, będzie musiał ją jakoś ukryć. Zaraz po tym całym sądzeniu i odebraniu tego całego glejta, wyruszamy w przeciwnym kierunku, na północ. Że niby do Altdorfu, albo gdzie. Bert, wymyślisz coś, coby innych przekonało, dlaczego tak nagle wyjeżdżamy. Rudiego nie chcemy eskortować, bo nie dalimyby rady, tak przyjaciela na śmierć wieść. Nic nas nie trzyma, to i w świat szeroki ruszamy. A naprawdę obejdziemy miasto i będziemy śledzić tych łowców. - Zatrzymał się, upił piwa. Obtarł usta rękawem, kontynuował.- Trza będzie się z Rudim umówić, żeby, na ten przykład, drugiego dnia nad ranem zażył miksturę. Wtedy, nawet jak zgłoszą się do świątyni, będziemy mieli cały dzień na wykradnięcie ciała. Nie pytajcie, jak to zrobimy, trza będzie improwizować. No i bobrze byłoby dowiedzieć się czegoś więcej o tych łowcach. Ilu dokładnie, jak wyglądają, i czy kogo innego będą jeszcze eskortować. A i im uchodzić z oczu, coby nie wiedzieli, żeśmy towarzyszami dezertera. I jak? Coś lepszego macie?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 01-10-2013 o 12:46.
Baczy jest offline  
Stary 29-09-2013, 21:35   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
A takie mieli wspaniałe plany. I co? I wszystko się sypnęło. A na dodatek stracili jeszcze trochę złota.
Nie to, żeby Jost żałował złota dla ocalenia życia kompanowi. Co to, to nie. Ale co innego wydawać korony i mieć coś z tego, a co inneg nie miać z tego nic, prócz fiolki, której nijak nie da się wykorzystać.

Pomysł z utrupieniem na niby Rudiego, a potem wykopanie go z grobu stało się nierealne. Jednak lepiej było nie mieć za kompana ożywionej skorupy, w którą zamieniłby się Rudi po odesłaniu jego duszy przez kapłanów Morra.
Jostowi aż było wstyd, że sam o tym nie wiedział. Ale skąd? Brał co prawda udział w przygotowaniach zwłok do pogrzebu, ale nigdy nie w obrzędach kapłanów. I nie miał pojęcia, jakie skutki mają odmawiane przez nich modły. Nie pytał, więc nie wiedział. A nie pytał, bo go to nigdy nie obchodziło w takim aż stopniu.
No i ciekawie by się narobiło, gdyby wykopali takiego niby-trupa. A Rudi nijak nie byłby im wdzięczny, chociaż z kolei Jost nie był pewien, w jaki sposób Rudi mógłby ów brak wdzięczności okazać.

Pomysł drugi, któren od razu przypadł Jostowi do gustu, polegał na wyrwaniu Rudiego z łap strażników i zawiezieniu go do Biberhof. No, nie do końca.
Podstawienie jakiegoś truposza za Tudiego nie sprawiłoby zapewne zbyt wielkich problemów, jako że trudno było sądzić, iż na takiego nie trafi się podczas dość długiej podróży. A potem papier z pieczęcią... Ewentualnie można by załatwić Rudiego trucizną w jakiejś dziurze, gdzie po prostu grzebią zwłoki. I, oczywiście, mają jakąś pieczęć.
Ale i to się nie udało, bowiem - jak na złość - przybyli jacyś łowcy, którzy mieli zabrać Rudiego. I szlag trafił kolejny plan.

- W takim razie pozostaje nam tylko ta trucizna podczas ich podróży. - Jost poparł Eryka. - Musi nam się udać.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-10-2013, 08:10   #85
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





- Mów! – uderzenie odchyliło do tyłu głowę zanim opadła na piersi Rudiego. – Mów, bo cię rodzona matka w trumnie nie pozna! – okładający pięściami skrępowanego chłopaka robił to z wprawą zawodowca.

Krew kapała lepkim ciurkiem z połamanego nosa Millera na oparcie krzesła do którego był przywiązany liną oplatającą wygięte do tyłu ręce.

- Nie wiem... – dezerter wycharczał opuchniętymi, zbitymi wargami.

- Dlaczego kłamiesz? – drugi głos był metodycznie cierpliwy. - Który wieśniak dupczył służki barona na festynie? Prócz ciebie! Który? – dopytywał się spokojnie stojący przy oknie kajuty mężczyzna.

- Skąd... mam... wiedzieć? – wyrzucił z siebie Miller z wyrzutem. – Każdy mógł... kto baby nie ma... – uderzenie w ucho poderwało Halflinga do góry i zatoczyło w bok nim zawisł na krześle z ze spoconą, zlepioną krwią na włosach głową.

- Do Wurtbadu droga długą jest... – czarny wąsik został wygładzony przez bynajmniej szlachcica, choć praktyczne ubranie, na pozór surowe, lecz najwyższej jakości, nie uchybiałoby i wysoko urodzonemu podczas podróży.

Rudi wypluł zęba na deski kajuty.

- Wypluj to! Nie! – kat doskoczył do rozebranego od pasa w górę Millera i chwytając za gardło zaglądał w na siłę otwartą buzię Rudiego.

Z ust dezertera przez zakrzepłe skrzepy juchy na wargach płynęła strużka świeżej krwi. Oprawca wydarł z jamy ustnej więźnia kawałki cienkiego szkła.

- Cóżeś zrobił!? – potrząsał wyprowadzony w końcu z równowagi mężczyzna w czarnym płaszczu będący właścicielem szpiczastych wąsików.

Rudi Miller patrzył mętniejącymi oczami, z których lewego wcale już przez opuchliznę nie było widać i po chwili milczenia trudem napluł w pochyloną nad nim twarz.

- Zeżarł truciznę... - skrzywił się zniesmaczony.

Jost, Bert, Rudi i Eryk z przyklejonymi uszami do desek ściany, zachłannie łowili z przejętymi twarzami, każdy dźwięk dochodzący z sąsiedniej kajuty. Arno patrzył przez mały otwór, który samodzielnie wydrążył w drewnie. Odpychał ręką przez dłuższy czas kompanów niż w końcu zrezygnowani zajęli pozycje podsłuchiwaczy.

Rudi przestał się ruszać. Siedział z głową zwisającą bezwładnie na piersi. Nie było ani dramatycznych konwulsji, ani wychodzących z orbit oczu, ani toczonej z ust piany. Po prostu zwiotczał i zdawałby się być śpiącym na krześle, gdyby nie okoliczności jakie temu towarzyszyły. Krew wciąż kapała z nosa i otwartych ust Millera.

- Posprzątaj tu. Zawiń go płótno i wyrzuć za burtę o zmroku. – mężczyzna z wąsikiem poprawił rękawiczki naciągając je najbardziej jak sie dało na palce.

Kat, który był patrzącym spode łba jegomościem w skórzanych spodniach i kaftanie otarł pot z czoła.

- I łeb utnij.
- Dobra. Dobra.

Siedzący przy stole i nie odzywający się do tej pory trzeci z mężczyzn, wstałi ruszył do wyjścia za wyraźnym przywódcą ich trójki.

Drzwi zatrzasnęły się za nimi, gdy wyszli na pokład statku, który wypłynął z Kemperbadu do Wurtbadu dzień wcześniej.Chłopcy z Biberhof zaraz po zeznaniach obciążających Dykiera Beladonna i jego szajki hien cmentarnych oraz w sam raz żywego porywacza o Kislevsko brzmiącym imieniu, którego dostarczył kupiec Purcel, z naciągniętymi na głowy kapturami kapłanów i nowicjuszy Morra chyłkiem opuścili mury miasta. Kapitan w porozumieniu z przeorem zakonu Augiarów zapewnili świadkom koronnym przebrania. Obawiać się mogli i powinni rodziny Beladonna. Arno utwierdził wszystkich w przekonaniu, że byli obserwowani już w wigilie procesu przez ludzi zlecających mokrą robotę, z których jeden śledził Biberhofian po opuszczeniu Pijanego Albatrosa. Dopiero wtedy jakoś tak mniej z litością i pobłażaniem młodzi bohaterowie, wyswobodziciele Sigismunda i Gotte, spojrzeli na lękliwe zachowanie tego drugiego. A więc jednak nie byli bezpieczni w mieście, a raczej na pewno byli obserwowani.

Łowcy z Wurtbadu byli zawodowcami. W średnim wieku, ani młodzi, ani starzy. Wyglądali na takich, którym robota za odpowiednią cenę mówiła czy mają zbijać, a nie sumienie czy prywatne przekonania. Nie widzieli ich wcześniej nigdy. Nie mieli akcentu Stirlandzkiego. Za to za pasami tkwiły pistolety, miecze, sztylety i noże do rzucania. Mieli nawet kuszę a prócz lin i kajdanów przytroczonych do plecaków Eryk wypatrzył nawet zajuszone sakwy na głowy.

Do zmroku została godzina i wedle krzyku z bocianiego gniazda żeglarz juz zobaczył na szerokim Stirze przystań małego miasteczka, w którym rzeczny statek miał wypuścić na stały sąd kilku podróżnych i wyładować jakieś materiały o świcie cumując na noc.

Brandenburg.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-10-2013, 08:54   #86
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Długonosy byłrad, że opuszczają ten wstrętny Wyrtbad. Lżej mu się zrobiło na serduszku. Lżej, ale nie do końca lekko… Strój kapłana Morra wciąż przypominał mu o ostatnich wydarzeniach. Morrowi mógł dziękować za to, że nie chciał go jeszcze zabrać do swych Ogrodów. Za to, że zesłał on do niego Alexa. Im dłużej Miller się zastanawiał, tym częściej tak myślał. Czy rzeczywiście był on wybrańcem bogów? Tak, z pewnością tak i ostatnie wydarzenia go do tego zaczęły przekonywać. A w takiej kwestii nie trzeba było mu wiele, by go przekonać.

Toteż Gotte dumnie nosił się w czarnym stroju. Nie był on fircykowaty, jak inne jego ubrania, ale miał swe znaczenie. Duże znaczenie, a to dla Millera się liczyło.


***

- Wiem, że sprawy nam się nieco pokomplikowały, ale nie jest źle. - powiedział cicho Bert do kompanów. - Kolega zażył to co miał zażyć, a ci chcą się pozbyć ciała. Można by je przejąć z wody gdyby nie ta wzmianka o ucinaniu łba. - Winkel się chwilę zastanowił. - W obecnej sytuacji nie widzę innego wyjścia jak wykraść ciało kompana po zacumowaniu, a przed urąbaniem jego głowy. Ja zawsze mogę z nimi gadać, wy możecie zabrać przyjaciela, a po wszystkim wrócić w komplecie aby nie nabrali podejrzeń. Zostawimy go gdzieś w pokoju w mieście, a sami zejdziemy oficjalnie na ląd dopiero jutro rano, gdy nie wzbudzi to podejrzeń. Dobrze myślę?
- A jesteś pewien, że najpierw zacumują, a potem dopiero pomyślą o odcinaniu głowy? - spytał Jost. - Co będzie, jeśli zmienią kolejność działań?
- Głowę odetną na krótko przed wyrzuceniem reszty, żeby jak najmniej pobrudzić, w końcu ciało ciągle będzie krwawić. Ja bym to tak zrobił. Gdybym naprawdę musiał - dodał pospiesznie Bauer. - A wyrzucą ciało jak już całkiem się niebo zaciemni, więc możemy założyć, że mamy chwilę czasu na działanie. Tylko nie wiem, czy tak się to uda, Bert, co mówisz. Bo jak mamy wynieść go cichaczem ze statku, a potem jeszcze wrócić, żeby podejrzeń nie wzbudzać? Czasu mało, a i nie za bardzo możliwości widzę...
- Jeszcze można podpalić albo zatopić statek - mruknął Jost. - Tak dla odwrócenia uwagi. Nikt nie będzie myśleć o ciele, tylko każdy będzie ratować swój zadek. Ale - zastrzegł - to raczej nie jest poważna propozycja.
- Poczekamy aż chociaż na moment zostawią go samego i działamy. W razie powrotu kogoś z ekipy łowców mogę ich zagadać. Wy wrócicie przed świtem aby było widać jak w komplecie schodzimy na ląd. - Bert się chwilę zastanowił i dodał. - Wiem, że to spore ryzyko, ale musimy. Nie ma innej możliwości jak iść w zaparte. Jesteśmy blisko sukcesu. - pocieszył kompanów Winkel.
Oczy khazada zapłonęły niezdrowym entuzjazmem.
- Łajby spalenie najlepszym pomysłem jest! Wiele też, by na wodzie ogień rozpalić nie trzeba. Lampa tylko coby przewrócić się zdołała na grunt podatny padając. Pływającą jednak osobę na pokład przemycić by należało, by Rudiego i siebie na brzeg wyciągnąć. Najlepsza możliwość jest to! Lądowym transportem z osobą jedną jeszcze zająć się mogę!
Gotte tylko cmokał. Wiedział, że kuzyna swego ratować musi. Że tamten zrobiłby dla niego to samo. Cmokał jednak, bo się bał. Kajuty na tym statku nie podobały mu się. Były takie małe, takie małe i do tego drewniane. Z tego powodu teraz tylko myślał, jak go szybko opuścić.Wolał nie opuszczać go jeszcze w asyście płomieni. Ale jeśli to by miało pomóc jego kuzynowi, to poświęci się. Oczywiście, że się poświęci. Takie to Gotte dobre serce ma.
Bert nagle spojrzał na krasnoluda. Nie wiedział czemu, ale dopiero słysząc pomysł brodacza sam wpadł na coś zupełnie nowego…
- Mam… - powiedział nadal wpatrzony w Arno. - Przecież jesteśmy kapłanami Morra. Wystarczy, że teraz pójdę do kajuty kapitana i powiem, że usłyszałem, że tamci chcą uciąć łeb jednemu ze swoich. Powiem, że podejrzewam, że go zabili. Jako kapłan nie mogę pozwolić na odcięcie łba, bo nie będę mógł pochować ciała, a jako osoba prawa nie chce aby zabójstwo uszło im na sucho. Doskonałe. Przecież kapitan, kupiec i szlachcic mają ochronę, która może się łowcami zająć za nas. My tylko przypilnujemy aby ciało Rudiego zostało całe i odejdziemy na ląd aby je pochować. Tylko tyle i aż tyle. Co o tym myślicie? - zapytał Winkel wodząc spojrzeniem po reszcie.
- No tak, tak. My jako kapłani dopuścić do takich rzeczy nie możem. Nie, nie możem! - poparł Winkla Gotte.
- Pamiętacie, do Biberhof, jak się komu zmarło, kapłan sam przychodził, jakby wiedział, że ktoś ze wsi czeka u wrót królestwa Morra - wspomniał dawne czasy Eryk.- To zamiast tego o podsłuchiwaniu powiedzieć, że czujesz, że czyjaś dusza się szamoce, czy jakoś tak. Bo nie wiem, czy jak ich o morderstwo posądzisz, to tak łatwo skruszeją, nie wyglądają na takich. No i wtedy zażądamy, żeby pozwolili nam go pochować na lądzie. Wójt czy kto inny im wystawi oświadczenie o zgonie, i pójdą w swoją stronę. - Pokiwał głową patrząc na gawędziarza. - To może się udać, jeśli nie będą szli w zaparte. Dobry pomysł, Bert.
- Chwila. Ze szczególami to myślę, że najlepiej będzie jak powiem, że ja z Gotte jesteśmy kapłanami, a wy naszą obstawą incognito. To by pasowało, bo mamy najsłabsze postury zarazem będąc bardziej wygadanymi. W razie co mogę rzucić, że potrzebujemy takiej ochrony podczas podróży i tyle. A od tego do pojmania łowców i ratowania Rudiego bardzo blisko, bo przecież kapitan nie da odejść swobodnie mordercom jak zabili kogoś na jego statku. A my jako kapłani nie możemy pozwolić na ucięcie głowy. Pasuje? - zapytał Winkel czekając na ostateczną zgodę towarzyszy.
- No, brzmi w porządku- skwitował krótko Eryk.*
- Jakbyście w palenia sprawie zdanie zmienili, znać dajcie - burknął niepocieszony khazad.

***

Gotte przystał na plan Berta. Wdział szaty, poprawił je, zrobił długoćwiczoną grobową minę morryty i był gotowy. Do kajuty kapitana wejdzie zaraz za swym kompanem. Jemu pozwoli pierwsze mówić, nie chcąc się wtranżalać jak zwykle. To będzie dla niego, swego rodzaju, gest szacunku dla zdolności gadatliwych Bercika. Było widać, że chłop ten często wie co gada. Nawet mógłby się zdawać w oczach długonosego niemało głupszy, niż on…

~Oby to tylko wszystko się udało…~ No, ale czemu by się udać nie miało… ~No, ale jak się nie uda…~Gotte walczył jeszcze w myślach ze sobą.~ Uda się…~ Ale jak nie…~ Jak nie to cię uratują… Nie pozwolą już wrzucić do trumny…~ zakończył wewnętrzny głos wielce pewny w zdolności rodowitych biberhofian.



41; 94
 
AJT jest offline  
Stary 05-10-2013, 11:34   #87
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Łowcy z Wurtbadu pokrzyżowali wcześniejsze plany chłopców z Biberhof, ale Bert się nie załamywał. Wiedział, że dla przyjaciela jest w stanie planować nawet całą noc i kolejny dzień. Rudiego znał od dziecka i Winkel był pewien, że nie urodził się jeszcze taki, który przeszkodzi mu w próbie uratowania przyjaciela. Jako, że Miller jest dezerterem muszą go dowieźć na ziemie, na których panuje mości baron, a następnie go tam powiesić. Musieli zatem działać szybko. Ich niezaprzeczalną przewagą było to, że oni dokładnie wiedzieli o zadaniu łowców, a sami łowcy nie mieli pojęcia, że ktoś będzie próbować ratować zapomnianego przez świat dezertera. I w tym gawędziarz pokładał nadzieję...

***

Sprawa, na której Bert z resztą kompanów obciążyli zeznaniami hieny cmentarne i porywaczy minęła niezwykle szybko. Winkel podejrzewał, że powodem tego mógł być umysł ciągle wracający do postaci Rudiego Millera. Gawędziarz nie mógł myśleć obecnie o niczym innym jak pomoc przyjacielowi...

Po krótkiej wymianie zdań z kapitanem i konsultacją z przeorem zakonu Auguarów podróżnicy mieli wypłynąć z Kemperbadu w kapłańskich szatach. Bert był duchownym i straży niezwykle wdzięczny pomimo tego, że to właśnie straż początkowo przysporzyła im tylu problemów.


Pierwsze spotkanie z łowcami z Wurtbadu nie pozostawiało złudzeń. To byli zawodowcy z krwi i kości. W średnim wieku, krzepcy, spoglądający na wszystko zimnym wzrokiem zabójcy. Bert był pewien, że nigdy wcześniej ich nie widział. Ich skórzane pancerze były wysokiej jakości, za pasami nosili pistolety czarnoprochowe, w pochwach miecze i wielkie noże, a - jak domyślał się gawędziarz - rękawy i nogawki kryły sztylety i noże do rzucania. Kusze, liny i kajdany nie wywołały takiego efektu jak sakwy spokojnie mieszczące ludzką głowę. Po plecach Winkela przeszedł dreszcz. Nadzieja jednak umiera ostatnia. W tym przypadku odejdzie ona tylko i wyłącznie z życiem gawędziarza. Nie ma możliwości aby pogodził się z losem, który spotkał jego przyjaciela. Nie ma mowy.

***

Bert ledwo mógł wytrzymać słysząc katującego Rudiego łowcę. Mężczyzna bez wątpienia czegoś chciał co - jak się okazało - wiązało się z samym Dniem Słońca i służkami barona. Chcieli wiedzieć kto poza Rudim spał z kobietami, ale Winkel dokładnie pamiętał, że w tym roku nie tknął żadnej z nich palcem. Wpadł na krótko i wolał zabawić się w gronie wioskowych niż asymilować się w otoczeniu obcych.

Gawędziarz podejrzewał, że łowcy są wynajęci przez barona, który rozumiejąc, że nie jedna z jego służek jest w ciąży wysłał ich za podejrzanym w tej kwestii dezerterem. Mógł złapać winnego i dowiedzieć się o kolejnych, ale to by mogło oznaczać, że pojmał kochanicę Rudiego. Jej przyszłość nie malowała się w pięknych barwach chyba, że potrafiła sobie radzić w takich sytuacjach.


Gdy Rudi połknął specyfik Bert uśmiechnął się parszywie. Wiedział, że był to sposób na to aby łowcy dalej go nie krzywdzili. Bo po co było bić martwego? Słowa najemnika o zawinięciu w płótno i wyrzuceniu za burtę były niczym objawienie, ale gdy doszła do nich zagwozdka z ucinaniem głowy Winkel zaklął w myślach. Jak to możliwe, że wszystko było przeciwko nim?

***

Plany w głowie Berta kłębiły się niczym kurz uniesiony po wojnie na poduchy. Od porwania zwłok, poprzez podpalenie statku Winkel z kompanami natrafili na ten najbardziej odpowiadający im plan. Chłopak chciał iść wraz z Gotte do kapitana i korzystając z przebrania sprawić, że kapitan, jego ochrona i inni zbrojni zajmą się kwestią siłową zadania za nich...

***


- Kapitanie... - rzekł z szacunkiem Winkel zaraz po tym jak zapukał cicho i wszedł zaproszony do kajuty wyżej wymienionego. - Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wieści. Postaram się nie zabierać więcej pańskiego czasu niż to konieczne, ale sprawa, z którą przychodzę nie cierpi zwłoki. Ja i mój towarzysz... - powiedział, gdy Gotte wszedł do środka. - ... jesteśmy kapłanami zakonu Auguarów, a pozostali nasi kompani to nasza ochrona będąca incognito. Nie mogę Panu wyjawić dlaczego potrzebujemy asysty zbrojnych, bo jest to informacja niezwykle poufna. Ja jednak nie w tej sprawie. Zaraz po moich modłach usłyszałem z kajuty znajdującej się obok naszej jak jeden z tych zbrojnych, którzy obecnie w niej zamieszkują mówił coś o jakiejś truciźnie. - Bert nie musiał się natrudzić aby udać rosnące z nim emocje. - Zaraz po tym inny kazał mu coś posprzątać zwracając uwagę na ciało, które chcą zawinąć w płótno i wywalić za burdę o zmroku. Poza tym chcą temu martwemu uciąć głowę. Nie wiedziałem co mam z tym zrobić, ale jako osoba praworządna nie mogę dopuścić aby morderstwo uszło im płazem. Co więcej wiem, że nie możemy pozwolić aby głowa została oddzielona od ciała, bo dusza tego nieszczęśnika nigdy nie trafi do ogrodów naszego czcigodnego Pana, Morra. Proszę Pana z całego serca o niezwłoczną ingerencję w sprawę. Rozmawiałem z naszą ochroną i Panowie powiedzieli, że są gotowi Panu i Pana ludziom pomóc. Mordercy jednak wyglądają na naprawdę dobrych wojów dlatego do sprawy należy podejść bardzo ostrożnie... - udający kapłana gawędziarz czekał pełen emocji na odpowiedź kapitana.
 
Lechu jest offline  
Stary 05-10-2013, 21:56   #88
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ucieczka nigdy nie jest honorowym rozwiązaniem, ale z kolei konfrontacja z organizacją przestępczą jest zwykłym samobójstwem. Ich grupka nie nacieszyłaby się zbyt długo urokami ulic Kemperbadu, lecz na szczęście, nie zostali z tym kłopotem sami. Zarówno kapitan straży, jak i kapłan Morra, chcąc zapewne nagrodzić praworządną postawę obywatelską, pomogli Biberhofianom bezpiecznie opuścić miasto pod osłoną kapłańskich habitów. Teraz, posiadając glejt, mogli zrobić wiele dobrego. Nie będą na nich patrzeć jak na zwykłą grupkę "wiecznych poszukiwaczy pracy", których pełno w Imperium. Od teraz pracują z ramienia Prawa, pomagają społeczeństwu, nie są samozwańczymi mścicielami, tylko wyszkolonymi, godnymi zaufania profesjonalistami. Tak będą o nich myśleć. A przynajmniej Eryk miał taką nadzieję.
Zanim jednak zaczną wybawiać świat od plagi przestępczości, mają jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Na "Utilusa" dostali się bez problemów. Czy to dzięki krasomówstwie gawędziarzy, czy przebraniom, czy też przez zwykłe szczęście, znalazła się wolna kajuta, i to tuż obok tej zajmowanej przez łowców. Niełatwo było podsłuchiwać torturujących Rudiego łowców wiedząc, że w danej chwili jest się bezsilnym. Gdy dezerter wreszcie rozgryzł niewielką fiolkę, dzień po wypłynięciu, mogli, a raczej, musieli, zacząć działać. Wcześniej nie przygotowywali dokładnego planu, ponieważ wszystko zależeć miało od okoliczności. A te, tym razem, okazały się równoważyć siły. Z jednej strony, musieli się spieszyć, eskortujący więźnia mężczyźni nie mieli zamiaru taszczyć ze sobą ciała, woleli wykorzystać jeden z worków na głowy, które ze sobą mieli. Z drugiej jednak, przybijali do portu, co dało początek dobremu i pozbawionemu rozlewu krwi planowi. Eryk nawet nie komentował pomysłu spalenia łodzi. Wraz z otrzymaniem glejtu Eryk czuł się bardziej zobowiązany aby przestrzegać prawa, jak i być bardziej ostrożnym w przypadku postępowania z cywilami. Pomoc przyjacielowi dezerterowi to jedno, ale narażenie życia niewinnych i pozbycie kapitana oraz podróżnych majątku to coś zupełnie z innej stajni. Spoza jego stajni.

Eryk odeskortował gawędziarzy do kapitana i czekał cierpliwie przy nadburcie, spoglądając to na jego kajutę, to na nocne morze. Gdyby coś poszło nie tak, był gotów walczyć na śmierć i życie. Nie spodziewał się problemów ze strony kapitana "Utilusa", bardziej martwili go łowcy. Musieli mieć jednak nadzieję, że oskarżeni o morderstwo nie będą dążyli do siłowego rozwiązania sporu. Bauer miał przy pasie sztylet, a pochwę od miecza zawiesił w połowie żeber, aby dyndając nie zdradziła faktu, iż jest uzbrojony. Luźny habit, delikatnie tylko przewiązany w pasie, przygarbiona sylwetka i podkurczone pod pierś dłonie - broń byłą nie do zauważenia. A on sam jako dziwak, czy też biedak, zależy kto patrzył, miał spokój.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-10-2013, 22:42   #89
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
W mniejszym lub większym stopniu wszystko się komplikowało. Za każdym razem. Raz drzwi otwierały się w niewłaściwą stronę, drugi raz koniecznie chcą zmniejszyć i tak już niskiego niziołka.

Co prawda khazad był rozczarowany, że palenie statku nie dojdzie do skutku. Było to najciekawszym rozwiązaniem jak również najefektowniejszym.
Ostatecznie sam patrzył przez wydrążony przez siebie otwór w drewnianej ścianie jak Rudi realizuje ich zamierzenie.
Naturalnie zdobyty specyfik nie uodporniał Millera na odłączenie głowy od reszty ciała. Było to co najmniej niezdrowym dla niego posunięciem.

Gdy Bert i Gotte weszli do kajuty kapitana po kilku chwilach podszedł niedaleko drzwi również Arno z małym nożykiem w dłoni oraz małym klocuszkiem drewna w drugiej.
Powoli powstawał symbol Morra. Czekał na wyjście dwójki "kapłanów".
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 26-12-2013, 19:06   #90
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







- Kapitanie... - rzekł z szacunkiem Winkel zaraz po tym jak zapukał cicho i wszedł zaproszony do kajuty wyżej wymienionego. - Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wieści. Postaram się nie zabierać więcej pańskiego czasu niż to konieczne, ale sprawa, z którą przychodzę nie cierpi zwłoki. Ja i mój towarzysz... - powiedział, gdy Gotte wszedł do środka. - ... jesteśmy kapłanami zakonu Auguarów, a pozostali nasi kompani to nasza ochrona będąca incognito. Nie mogę Panu wyjawić dlaczego potrzebujemy asysty zbrojnych, bo jest to informacja niezwykle poufna. Ja jednak nie w tej sprawie. Zaraz po moich modłach usłyszałem z kajuty znajdującej się obok naszej jak jeden z tych zbrojnych, którzy obecnie w niej zamieszkują mówił coś o jakiejś truciźnie. - Bert nie musiał się natrudzić aby udać rosnące z nim emocje. - Zaraz po tym inny kazał mu coś posprzątać zwracając uwagę na ciało, które chcą zawinąć w płótno i wywalić za burdę o zmroku. Poza tym chcą temu martwemu uciąć głowę. Nie wiedziałem co mam z tym zrobić, ale jako osoba praworządna nie mogę dopuścić aby morderstwo uszło im płazem. Co więcej wiem, że nie możemy pozwolić aby głowa została oddzielona od ciała, bo dusza tego nieszczęśnika nigdy nie trafi do ogrodów naszego czcigodnego Pana, Morra. Proszę Pana z całego serca o niezwłoczną ingerencję w sprawę. Rozmawiałem z naszą ochroną i Panowie powiedzieli, że są gotowi Panu i Pana ludziom pomóc. Mordercy jednak wyglądają na naprawdę dobrych wojów dlatego do sprawy należy podejść bardzo ostrożnie... - udający kapłana gawędziarz czekał pełen emocji na odpowiedź kapitana.

Tamten z ciekawością przyjrzał się kapłanowi Morra. Mężczyzna w czarnych szatach, z luźno zarzuconym na głowę kapturem, był wysoki, młody i choć jego twarz częściowo krył mrok, to jego głos, aparycja jak i sposób przemawiania dziwnie kontrastowały z wyobrażeniem marynarza o sługach Boga Umarłych. Kapłani Morra zazwyczaj wzbudzali strach, otoczeni aurą tajemniczości, chłodu i niedostępnego oblicza dzielącego ich od żyjących śmiertelników. Niemożliwy wręcz do skrócenia dystans, jaki kapitan zarezerwował sobie w stereotypie tak powszechnie przyjętym przez wszystkich mieszkańców Imperium, przynajmniej w jego mniemaniu, zupełnie zdumiał go swoją nieobecnością.

- Spokojnie kapłanie...? – zawiesił głos choć ton wyraźnie sugerował poruszenie godne powagi sytuacji, którą opisał przed chwila jego rozmówca. – Jak się ojciec nazywa? – brodaty mężczyzna, stojący o kilka centymetrów wyżej od Morryty pyknął kilkakrotnie rozpalając cybuch fajki.

Kiedy młody duchowny odpowiedział, kapitan Utilusa przeniósł wzrok na drugiego Aguara stojącego w zacienionym kącie przy drzwiach do kajuty.

- Ochroniarz? – zapytał kapitan Fisch.

- Brat zakonny. – odparł Bert a Gotte ukłonił się lekko pochylając tułów do przodu podczas gy ręce miał splecione na piersiach.

- Wydaje mi się, że to zwyczajne nieporozumienie. Ot podsłuchał, ccctttt... – buchnął kłąb dymu. – usłyszał kapłan... – poprawił się siląc na marynarski grymas, który należało wziąć za uśmiech. – to i owo... poskładał obraz wiarygodny mu, lecz tak czy inaczej, zapewniam ojca, nieprawdziwy. Trójka zbrojnych to łowcy na służbie Barona Leberechta Frobela, co jest mi wiadomym. Glejt mają i licencje prawdziwe. Dezertera wiozą z potwierdzeniem kemperbadzkim, lecz czy żywego czy martwego wiozą to różnica tylko w smrodzie jaki trup toczyć będzie na mym brygu. Dowód tego, że to ten zbieg a nie inny, mieć muszą. Taki to zawód kapłanie. Co mnie dziwi tylko... – Fisch podkręcił wąsa i wypiął szeroką klatę opiętą szarym, wełnianym swetrem. - ...to słowa wasze o umarłego zgubionej drodze do Królestwa Morra. No i skazani imperialnym prawem złoczyńcy też tam będą z nami? – zagadnął na marginesie. – Widziałem niegdyś kapłana Morra, gdy ducha odprawiał na tamten świat, a modlił się na ciałem wilka morskiego, co się z niego jeno kulasy w butach ostały. Nad mym ojcem rodzonym, Morryta ryt odprawił w intencji tej samej, choć fale go pochłonęły w objęcia Mannana. To na osobistych rzeczach ojca kapłańskie zaklęcia spoczęły... Powiedzieć mi chcecie, że mój tatko błąka sie w morskich odmętach jak potępieniec? – spojrzał spode łba na Berta zaciskając w szerokiej szczęce ustnik fajki. – Nie mieszajta mnie młodzi ojcowie do tego i zamieszania w żegludze nie prowokujcie pośród załogi i pasażerów, bo w Branderburgu wasza podróż sie skończy i na trap więcej nie wpuszczę.

- Kapitanie drogi, pomiarkujcie w swym gniewie i pochopnym nas osądzaniu. – odezwał się cicho Gotte przejętym głosem jakby dobiegał zza grobu. – Od Króla Umarłych zależy komu wrota królestwa swego otworzy. My słudzy jego na tej ziemi Starego Świata każdej duszy szansę dać musimy, by na sąd przed Morrem się stawiła. To mój brat zakonny miał na myśli. Ciele umarłego szacunek sie należy, bo świątynią było nieśmiertelnej duszy. Temuż zależy nam wielce by powstrzymać się przed umarłego członków niepotrzebnym ćwiartowaniem. Prawo Imperialne szanujemy ale czy dobry kapitanie sposobu nie ma innego jak głowy odrąbywanie, by na sądzie barona właściwy nieboszczyk się stawił?

Fisch wyraźnie odetchnął z ulgą i przysiadł na dębowym stole, który robił mu za biurko, na którego blacie leżała mapa i jakieś zapiski na mniejszych pergaminach.

- Burmistrz Branderburga wystawić papier odpowiedni może. Ja świadkiem jako i wy być możecie. Łowcy zapłatę dostaną, baron dezertera i ciało całe do grobu złożycie... Rozmówię się z łowcami tylko temu, że przeora waszego szacunkiem darzę od lat wielu.










Bert z Gotte niepocieszeni wrócili do kajuty. Szanse zbrojne mieli marne by ciało młodego Millera wykraść tnąc sobie drogę ucieczki przez zaprawionych w fachu łowcach i nie w ciemię bitego kapitana Utiliusa, który miał za sobą całą załogę. Plan ewoluował i młodzi Biberhofianie czuli, że wyjścia mieć nie będą innego jak sięgnąć za miecze jeśli baronowi oprawcy Rudiego odmówią prośbie i w zaparte urżniętą głowę ziomka, przyjaciela i brata wziąć ze sobą dalej chcieć będą...

Statek dopływał do małej przystani Brandenburga a kapłani przebierańcy wraz z nim. Rugi Miller póki co nie rozstał się z głową i w blaskach wschodzącego słońca jego przyjaciele knuli rychłe rozstanie z Utiliusem. Po uzgodnieniu wystawienia stosownego glejtu dla łowców, ludziom barona źle z oczu patrzyło. Stalowymi spojrzeniami przeszywali czarne szaty kapłanów a ich herszt przenikliwie przyglądał się każdemu Morrycie. Problemów jednak nie robili. Spieszyć im się musiało, spływ do Wurtbadu dopiero co się zaczął a zmieniać środek transportu widać im się nie uśmiechało.

Na pomoście stał młody chłopak i gdy tylko zobaczył w blasku czerwonej łuny wiszącej nad lasem, wyraźne sylwetki zakapturzone sługi Morra wyraźnie się podekscytował. Wbiegł na spuszczony trap i dopiero w połowie drogi zmuszony był zawrócić sie z powrotem na deski przystani pod ponaglającym i stanowczym gestykulowaniem krępego bosmana. Młody mężczyzna nie odrywał oczu od Morrytów przystępując z nogi na nogę. Kiedy Bert z Gotte w towarzystwie kapitana Fischa i dowódcy łowców zeszli na ląd pierwsi, pyzaty młodzian przybieżał ku nim wszystkim kłaniając sie w pas.

- Tak jak Herr Funfel godoł! Jesteście czcigodni kapłani w samą porę. Zaiste w samą! Na Morra, niebywałe! – dusił czapkę do piersi zdumiony i nieco nawet chyba wylękniony. - Nieboszczka czeka, maleństwo czeka na was! Poprowadzę, choć drogę zapewne znacie. – potrząsł głową.

- Co się stało? Kto zmarł? – zapytał kapitan dwumasztowego Utiliusa.

- Wnuczka burmistrza. Gretchen Funfel, panie.

Kapitan przeniósł wzrok na Berta i Gotte.

- To dokładnie po drodze. – cmoknął Fisch.

- Zaiste niezbadane są ścieżki pana. – westchnął Bert a Gotte pochylił nabożnie głowę.

Kraaaaaaa....

Czarny kruk co siedział na przydrożnym słupie łypał na nich z góry jednym okiem.

Ze statku zjechał właśnie wóz na którym leżało bezwładne ciało Rudiego Millera przykryte szarym żaglowym płótnem. Dwukołowy wehikuł prowadziło trzech Morrytów. Dwóch normalnego a trzeci niskiego wzrostu, sięgający braciom zakonnym czubkiem kaptura zaledwie ramion.


Kraaaaaaa....











Herr Funfel, jegomość w podeszłym wieku był przybity tragedią rodzinną. Zgięty bólem zdawał się być mniejszy niźli był w rzeczywistości a gęste włosy czupryny były tak białe, jakby dopiero kto je wapnem ufarbował. Na widok kapłanów Morra, w zapadniętych oczach burmistrza zaświeciły się żywsze ogniki, które łatwiej było przypisać uldze aniżeli radości z tego spotkania.

- Gretchen w Przechowalni Morra czeka. – powiedział do rzekomych kapłanów Morra, po załatwieniu celu wizyty kapitana i łowców, kiedy już ci drudzy zawrócili się na pięcie ze stosownym glejtem. – Gretchen kilka godzin temu wyzionęła ducha. Złożycie duszę mej wnuczki w dłoniach Morra. Jako ofiarę pokryję koszty pogrzebowe tego obcego – powiedział nabożnie i z szacunkiem - a za wnusię na zakon wasz składam dwieście karli. – wyjął z fałdy urzędniczej szaty sporych rozmiarów mieszek, wcisnął go w ręce Gotte i pociągnął przeciągle nosem.

Brandenburg był małą mieściną, niewiele większą od dużej wioski. Drewniane domy stały przy porcie wraz z magazynami a szeroka główna ulica wiodła z przystani w głąb miasteczka potem przechodząc w leśny trakt. Po obu stronach drogi przytulone do siebie stało ciasno jedno i dwupiętrowe budynki o białych, tynkowych fasadach zdobionych ramami czarnych i brązowymi desek, które krzyżowały się na ścianach bez okien. Okiennice zaś wszystkie zamknięte były na głucho i wschodzące słońce nie mogło jeszcze zajrzeć do środka tutejszych domów. Bocznych uliczek było tylko kilkanaście i wiodły znacznie dłużej swą miarą aniżeli ta główna, bo Brandenburg plan miał podłużny i z lotu ptaka przypominał ciżemkę bokiem dostawioną do rzeki. Spokojne, puste, wciąż jeszcze śpiące miasteczko niczym ramionami ogarniała wysoka palisada muru odgradzająca ścianę lasu i pas skoszonej przed nim łąki, która trawą biegła pod nasyp typowego imperialnym osiedlom ludzkim obwarowania.

Ciało Millera z kapłanami Morra szybko dotarło do miejsca przeznaczenia . Zaprowadzeni przez miejscowego człeka o imieniu Mosche, który przedstawił się tamtejszym rzeźnikiem. Przechowalnia Morra, podobnie jak w Biberhof, była konsekrowanym miejscem kultu, zaadoptowanym przy chłodni rzemieślnika. I tu również drzwi były zaryglowane od zewnątrz dębową sztabą tyle, że z żelaznymi okuciami. Nad wrotami widniała kamienna płaskorzeźba kruka siedzącego w otwartej bramie, którym był łagodny łuk oparty na dwóch filarach. Dobrze wszystkim znajomy symbol kultu Morra.

Chłód zawiał ze środka pomieszczenia oświetlonego blaskiej czterech pochodni, zatkniętych w ściennych uchwytach. Wystrój chłodni był równie surowy jak tej w Biberhof. Jost przez chwilę poczuł się dziwnie znajomo jakby wrócił do domu, lecz uczucie to było tak dziwne, że szybko sie z niego otrząsnął, z tym większym niesmakiem, że na środkowym stole leżało przykryte białym całunem drobne ciało dziecka. Na drugim kamiennym blacie leżał pod materiałem żaglowym Rudi Miller.

- Wszystko przygotowałem. - powiedział cicho Mosche.- Ale jak kapłani potrzebują ode mnie czego, to ja w pierwszym domu przy oborze mieszkam. Migiem przylecę. Poślijcie po mnie tylko Vicka. - skinął na ciekawską głowę młodzieńca zaglądającą przez wciąż uchylone wrota. Był to ten sam, o kilka lat młodszy od Biberhofian mieszkaniec Brandenburga, który w porcie czekał na mistyczne pojawienie się kapłana Morra. -Kadzidła, oleje i łopaty som tam. - wielkim paluchem wytknął kąt i wyszedł zostawiając duchowych sam na sam z umarłymi zamknąwszy za sobą ciężkie wrota Przechowalni Morra.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172