Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2013, 15:19   #21
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IwZeTUdSkB8&list=PLtQtDkpNHslT8XhSk2Ns1Cy-Q1m5BzwT_[/MEDIA]


Morgan nie czuł się szczególnie komfortowo ze świadomością, że wkracza do gniazda zabójców. Ba! Gniazda zabójców-półorków należących najwyraźniej do jakiegoś zakonu, kultu albo i sekty.

Już sama koncepcja orkowego skrytobójcy wydawała się mężczyźnie niepokojąca, a fakt że najwyraźniej zabił jednego z nich nie poprawiał mu nastroju.

Mimo wszystko uniósł lekko kapelusz i skinął głową.

-Morgan Lockerby... mistrzu.- dodał po chwili, woląc nie ryzykować obrażenia kogoś istotnego dla otaczającej go, skrytej w cieniu bandy.- Rewolwer do wynajęcia. Ochroniarz, przynajmniej na chwilę obecną...

Świerzbiło go wszystko.

Na uszach zaczynając, na kolbach rewolwerów kończąc.

-Potrzebowałaś ochroniarza ? Nie ufasz naszej gościnności. Z tego co wspomniali mi moi ludzie, wiesz co nieco o wydarzeniach związanych ze śmiercią dwójki moich podopiecznych, nieprawdaż?- stwierdził po chwili namysłu półork.

Półelfka skinęła głową. -Tak.

- I chcesz te informacje wymienić w zamian za podzielenie się moją wiedzą...- zamyślił się półork.

-O kliencie, który już nie jest waszym klientem. Namieszał twoim ludziom w głowie. Szarżowali jak idioci...- wskazała dłonią na Morgana.- On to potwierdzi, on był świadkiem.

Spojrzenie mistrza spoczęło na Morlocku.

I jakoś niezbyt się to Lockerby'emu spodobało.

Mimo wszystko wzruszył bezradnie ramionami.

-Przykro mi to mówić, ale tak. Weszli wraz z nim z wielkim hukiem przez drzwi frontowe a następnie jak gdyby nigdy nic, rzucili się przez całą długość sali w linii prostej do gnomów których mieli zabić.- bezwiednie podrapał się po policzku.- Nie wiem jak wyglądają wasze metody walki, mistrzu, ale to przypominało mi bardziej atak berserkerów niż finezyjną, nożowa robotę.

-Widzisz? Nic nie jesteście mu winni. Skaził wasze rytuały swymi ziołami, zmienił najętych mu ludzi w poddanych sobie niewolników.-judziła Gilian. I to w dodatku skutecznie. Na twarzy Kraznaka widać było gniew.

-Mój człowiek... musi w tym uczesniczyć. Opłacisz go...- syknął gniewnie półork.

-W porządku. Co wiesz?- spytała Gilian potakując.

-Spotykałem się z nim na trzecim cmentarzu komunalnym. Ma tam kryjówkę, spotykałem się tam z nim wieczorem. Jego..."ludzie" strzegą tamtego miejsca po zmroku. Za dnia nie znajdziesz wejścia. To jego prawdziwa siedziba, a nie ta rudera, którą z dymem puścili Cycione.- wydyszał gniewnie starzec.

Morgan spojrzał niepewnie to na Gilian, to na półorka, nie wiedząc do końca czy dziewczyna bez konsultacji pograła nim, czy też sama nie wiedziała że starzec wciągnie rewolwerowca w konwersację.

Mimo wszystko, Lockerby wolał po prostu rozglądać się czujnie dookoła, za równo udając ochroniarza jak i po prostu oceniając ich położenie, gdyby mimo wszystko, cała sytuacja stała się dla nich niekorzystna.

Nie czuł potrzeby dalszego udziału w tej rozmowie, zwłaszcza że nie miał tendencji samobójczych. Wątpił żeby mistrz ciepło potraktował kogoś, kto posłał dwóch jego ciutkę przećpanych podopiecznych do piachu, nawet gdyby Morlock zaczął zaklinać się że miało to miejsce w obronie własnej.

Dalsze ustalenia Gilian słuchał jednym uchem. Bo w końcu co go obchodziło targowanie się o cenę za wynajem zabójcy. Jedyne co warte było uwagi to wspomnienie półorka, iż słudzy owego czarownika śmierdzieli trupem.

Jakkolwiek jednak wysilał wzrok, półorczych zabójców dookoła nich nie był w stanie dostrzec. Nie poprawiało to samopoczucia, więc z ulgą odetchnął, gdy Gilian stwierdziła.- Pojutrze wieczorem, niech twój człowiek czeka w zaułku Wesołego Wisielcy, dostarczę wtedy zapłatę za jego usługi.

-I ta rozmowa nie miała miejsca. Zwykle nie zdradzamy szczegółów kontraktu.- dodał na koniec starzec.

-Oczywiście... Będę pamiętała.- wyjaśniła Gilian i zwróciła się w kierunku Morgana.- Idziemy. Nic tu po nas.

Lockerby zaś skinął głową i ruszył za dziewczyną, w duchu ciesząc się że udało mu się wyjść z tej sytuacji ze wszystkimi kończynami przy sobie.

-Mam ci towarzyszyć pojutrze?- zapytał, cały czas wbijając wzrok w cienie.

-Hmmm... A chcesz? Zbieram ekipę, ale wolę nie płacić przed robotą.- wyjaśniła Gilian.- Z tymi tutaj... nie mam wyboru, ale resztę pomocników opłacam po zadaniu. Lub w ogóle... Jeden taki zgłosił się za darmo. Obrażony tym, że Caligario raczył przerwać mu posiłek i zepsuć rozrywkę.

Zaśmiała się głośno dodając.- Niektórzy ludzie są dziwni.

-Ja jestem człowiekiem i jakoś muszę przyznać ci rację.-
mruknął Morgan i po chwili uśmiechnął się lekko.- I ciesz się, gdyż uniknęłaś horroru jakim byłaby kolacja ze mną.

Dodał, puszczając dziewczynie oko.

Póki co nie zamierzał jeszcze dopytywać się czy specjalnie wciągnęła go w grę zwaną "Wkurz Starego Półorka".

-Więc...decyduj tu i teraz. Nie zamierzam cię bowiem o to nagabywać. Pchassz się w łowy na Caligario czy nie?- wzruszyła ramionami Gilian patrząc wprost w oczy Morgana. Po czym sięgnęła po portfel.- Oto twoje trzydzieści dolarów. Podwieźć cię w nieco spokojniejszą okolicę, czy poradzisz sobie sam z powrotem do domu?

-Mimo że twój koń jest ciut niewygodny, nie odmówię podwózki
.- Lockerby z lekkim uśmiechem przyjął zwitek banknotów.- I tak, pakuję się w to gdyż mam instynkt samozachowawczy świnki morskiej.

Dodał, przymierzając się do wlezienia na koński grzbiet.

-Więc pokombinuj nad lepszym sprzętem.- rzekła dziewczyna pakując się na koński grzbiet jako pierwsza.- Bo jeśli czarownik rzeczywiście grzebie się w jakiejś czarnej magii jak powiadają to... może być ciężko.

-Srebrne kule? Pancerz?-
zainteresował się Morgan, obejmując ją w pasie.

-Najlepsza by była poświęcona amunicja, ale tą ciężko zdobyć w obecnych czasach. Mało kapłanów potrafi zakląć przedmioty boską mocą.- stwierdziła w odpowiedzi półelfka i dodała.- Srebrne... może pomogą, kto wie. Nie znam się na trupiej magii, ani na ożywieńcach.

-Znajdź mi kogoś kto zechce mi coś sprzedać...-
mruknął Morgan, rozejrzał się dookoła i nagle przysunął się do dziewczyny.

-Mam nadzieję że nie zaciągnęłaś mnie tam żeby niecnie wykorzystać mnie jako czynnik wkurwiający dla staruszka.- niemal wysyczał jej na ucho, lekko wzmacniając uścisk na jej biodrze.- Bo jeśli to zrobiłaś, wiedz że wcześniej mogłaś mi po prostu powiedzieć.

Z cichym westchnięciem cofnął się lekko.

-Nie lubię gdy ktoś mną pogrywa.- zmarszczył tez lekko brwi.- Ładnie pachniesz.

-Improwizowałam
.- stwierdziła ironicznym tonem półelfka.- Zauważyłam okazję i wykorzystałam. Nie miałam konkretnych planów na tą rozmowę. Te półorki... kto wie jak to się mogło skończyć. Lub jak zacząć.

Zamyśliła się przez chwilę.-Szczerze powiedziawszy, kupuję u różnych sprzedawców w Downtown.

Sięgnęła po placami do kieszeni przy kamizelce. I wyciągnęła kartkę z adresem.

- Masz... Pokażesz i to wystarczy.

Morgan przyjął kartonik i skinął dziewczynie głową, kiedy z cichym zgrzytem kopyt jej wierzchowiec zatrzymał się w zaułku nieopodal Płonącej Ostrygi.

-Do zobaczenia w takim razie.- rzucił, lekko unosząc rondo kapelusza.

Gilian uśmiechnęła się tylko pod nosem i uderzeniem pięt pognała konia do galopu prostu w ciemność.

Idąc w stronę baru, by przespać tych kilka godzin do świtu i zabrać swoje pieniądze, Lockerby zachodził w głowę czy owo uderzenie pięt dziewczyny faktycznie miało jakikolwiek wpływ na jej wierzchowca, czy tez był to zwykły odruch z czasów, gdy dziewczyna jeździła jeszcze na ciut bardziej cielesnych rumakach.

W barze zaś było dość tłoczno.

Morgan zignorował jednak ten fakt, odbierając tylko od Amelii zostawioną u niej gotówkę i kierując się na górę, ku niezwykle magnetycznej perspektywie snu w miarę wygodnym łóżku.


***


Adres, który był wypisany na wizytówce, był adresem kuźni. A przynajmniej tak owo miejsce wyglądało z zewnątrz. W środku też było podobnie.




Mężczyzna który pracował w niej w nie wyglądał jednak na kowala. Siwobrody, o ile tą kozią podróbką można była nazwać porządną brodą. Człowiek... o ile był człowiekiem. Choć niewątpliwie na człowieka wyglądał. Tylko ta cera wyjątkowo blada i ciemne okulary ukrywające oczy mogły sugerować, że kowal który nie jest kowalem... nie był też do końca człowiekiem. Nie był też uprzejmy.

-Czego tu?

Morgan westchnął, w gruncie rzeczy nie spodziewając się ciepłego powitania od kogoś, kto musiał zobaczyć wizytówkę od Gilian żeby cokolwiek z nim załatwić.

Dlatego też rewolwerowiec po prostu wyciągnął kartonik przed siebie, ciutkę już tym wszechogarniającym kolesiowstwem znużony.

-Od wspólnej znajomej.- mruknął.

-Mhmmm...- mruknął przyglądając się wizytówce, po czym wrzucił do ognia ją.- Archie jestem... To czego szukasz?

-Morgan.-
odpowiedział mężczyzna, rozglądając się po warsztacie.- Skoro Gilian mnie tu wysłała przed robotą, musisz znać się na swoim fachu. A ja potrzebuję czegoś, co zwiększy moją przeżywalność w starciu z czarnoksiężnikiem. Albo nieumarłymi...

Wzrokiem przebiegł po wiszących na ścianach narzędziach.

-Cudów nie sprzedaję, jeśli tego szukasz.- podrapał się po koziej bródce. -Interesuje cię broń, amunicja, alchemia?

-Ostatnie dwie
.- odpowiedział Morgan.- Chociaż wątpię żebyś miał poświęcone kule, co?

-Takich rzeczy u mnie nie ma.-
stwierdził mężczyzna po namyśle.- Mam srebrne. Szkodzą one niektórym z potworów. Mam ogień alchemiczny, odstraszacz truposzy... trochę magicznych kul, zguby nieumarłych.

-Kule. Te magiczne
- stwierdził po chwili Morlock.- I ogień. Srebro niekoniecznie może się przydać na chodzące trupy...

-Jedna kula kosztuje osiemdziesiąt pięć dolarów, ale to rarytas
.-wyjaśnił Archie.-Mam dziesięć srebrnych kul po cztery dolary za jedną i pięć kul zguby nieumarłych. Ogień alchemiczny po dwadzieścia za fiolkę.

Potarł kark.- Wiem... piekielnie drogo. Ale miecz byłby jeszcze droższy. I to nawet nie na truposze.

-Dobra...-
mruknął Morgan, sięgając pod kurtkę po portfel.- Niech będzie jedna magiczna kula... Ech. Do tego wszystkie srebrne i trzy flakony ognia alchemicznego...

Z pewnym żalem odliczył pieniądze, zostawiając sobie jednak kilka dyszek.

-Zakładam że nie znasz przypadkiem kogoś kto zna kogoś, kto wie gdzie zdobyć eliksiry?

Oj tak, one były wyjątkowo chodliwym towarem.

-Zależy jakie eliksiry masz na myśli. Jeśli lecznicze to mam całkiem porządną jałowcówkę. Przyspiesza gojenie i poprawia samopoczucie. Choć nie można wypić więcej niż trzy porcje.- odparł Archie sprawdzając gotówkę.

-Za ile?- zapytał Morgan, świadom że jego fundusze wykruszają się powoli.

Sztylet, zabrał po drodze z Płonącej Ostrygi miał być jego walutą ostatniej szansy.

-Dwadzieścia pięć dolców za buteleczkę.- odparł Archie.- Tanio.

-A co powiesz na to?


Wydobyta zza pasa mężczyzny broń zalśniła w półmroku, obleczona do połowy ostrza w kawałek skóry przewiązany sznurkiem.

Archie przyjrzał się orężowi, fachowo oceniając ostrze.

-Znam ten wzór... Na twoim miejscu bym się nim nie chwalił. Nie znam pasera który by ci go upłynnił. A ja nie zamierzam próbować.- wzdrygnął się na widok broni, gdy ją już rozpoznał.

-Daj jeden.- mruknął Lockerby, wzdychając cicho.

Pozostawało mieć nadzieję że Antonina nie miała szczególnie drogich gust co do sposobu spędzania czasu wieczorami.

Wątpliwe, lecz nadzieja matką głupich.

Archie skinął głową i ruszył do niewielkiej szafki, po czym wyjął z niej flakonik zawierający ową cudowną miksturę. I podał ją Morganowi.

Rewolwerowcowi zaś nie pozostało nic jak tylko skinąć mężczyźnie głową, podziękować mu i opuścić warsztat kryjący się w plątaninie zaułków gdzieś w centrum nieszczęsnego miasta, jakim było New Heaven.

Sam Lockerby natomiast od razu ruszył do Ostrygi, by tam przygotować się do wieczoru w towarzystwie Antoniny.

W gruncie rzeczy pokojówka była istotką ładną, ale widocznie nie do końca niewinną skoro z taką łatwością odgrywała filuterną dziewuszkę ze starego kontynentu. Dzięki Shizuce, Morgan wiedział już co nieco o owej dziewczynie, przez co ewentualna skuteczność sztuki aktorskiej służki mogła działać na niego ciut słabej.

Chociaż nie słabo.

Myjąc się w użyczonej mu przez Amelię wannie, Lockerby na spokojnie przeanalizował, jakie mógł mieć atuty w walce płci zwanej schadzką, kolacją, lub ostatnimi czasy, randką. Urok osobisty? Miał co sporo, chociaż odsiadka mocno przytemperowała wszelką finezję jaką dawniej odznaczał się młody rewolwerowiec, pozostawiając w nim tylko niewielkie ślady łobuzerskiego czaru, który chyba do tej pory zrobił dość dobre wrażenie na uroczej Antosi. Jego zapas gotówki uszczuplił się znacząco po wizycie u znajomego Gilian, a i strój Morlocka nie należał pewnie do najnowszych krzyków mody tego roku. Nie zmieniało to jednak faktu, że umyty i w odpowiednim oświetleniu, Morgan mógł uchodzić za przystojnego.

Jednocześnie nie był jednak tak zdesperowany żeby ściąć włosy i ogolić się.

Co to, to nie.

Jedynym, drobnym hołdem dla pewnych wytartych schematów kontaktów damsko-męskich był bukiet kwiatów, zakupiony za kilka dolarów od jednej ze starszych kwiaciarek krążących pomiędzy Uptown i Downtown.

Idąc przez górne miasto z kwiatami w garści Morgan nie mógł odmówić uroku temu miejscu po zachodzie słońca.




Z szelmowskim uśmiechem na twarzy, lekkim krokiem pokonał schody do drzwi rezydencji MacKay’ów, unosząc dłoń by w nie zapukać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline