Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2013, 23:16   #237
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
No i się porobiło! Wcale by się nie zdziwiła, gdyby więzień ich starych znajomych z korytarza przekształcił się teraz w jakieś monstrum i wytłukł ich wszystkich. Odczekała ze dwie chwile, ale jednak ani się nie zmienił, ani nic z niego nie wylazło. Mimo to jednak w dalszym ciągu uważała, że kapłan chyba trochę przeholował uwalniając go. Najrozsądniej byłoby go zostawić tutaj, aż do ich powrotu. Ale z drugiej strony, nikt z nich nie miał zbyt wielkiej pewności, że wrócą tą samą drogą. Właściwie nie mieli nawet pewności czy w ogóle wrócą. Skazaliby go w ten sposób na pewną i to bardzo nieprzyjemną śmierć. Garag wybrał chyba najrozsądniejszą z litościwszych możliwosci. Chociaż wciąż nie wierzyła byłemu więźniowi, nie sprzeciwiła się kapłanowi. Niechże idzie swoją drogą w diabły.

Marco przez moment spoglądał na Garaga, całkiem jakby nie wierzył własnym oczom. Po paru chwilach dopiero otrząsnął się z zaskoczenia, zawinął resztki łańcuchów wokół nadgarstków i z wypisanym na twarzy wyrazem wdzięczności skłonił się kapłanowi.
- Dziękuję bardzo - powiedział. - Dziękuję. Przez moment sądziłem, że mnie tu zostawicie.
Obrzucił spojrzeniem Ciani, jakby ta ostatnia uwaga była skierowany pod jej adresem, a potem ruszył w stronę drzwi.
Na sekundę zatrzymał się na progu, po czym obrócił się i powiedział:
- Jeszcze raz dziekuję. Uważaj na siebie - powiedział do Garaga.
Skinął głową magowi i zniknął za progiem.

Ciani mało szlag nie trafił.
- Hej, ty! Panie Marco! - huknęła za wychodzącym i ruszyła w stronę wyjścia. - Ten cały Greg, to wysoki blondyn w kolczudze z blizną na dłoni?
Marco zawrócił i wystawił głowę przez drzwi.
- Tak, a czemu pytasz?
- Nie musisz się trapić, że jeszcze go kiedyś spotkasz. Dziś rano miał mały wypadek. Moja strzała wbiła mu się w mózg - powiedziała, niemal zderzając się z nim czołem. - Byłbyś łaskaw się cofnąć? Chciałabym przejść.
- Trochę szkoda - oparł Marco, wycofując się. - Ale jak już, to lepiej, że ktoś go załatwił, niż nikt. Zatem dziękuję.
- Zawsze możesz mu napluć w jego kaprawe oczka - odparła Ciani. - A dokładniej w jedno, bo tylko tyle mu pozostało.
Marco rozłożył ręce.
- Daruję sobie. Nie wypada kopać leżącego. I nie będę tańczyć na grobie tego sukinsyna. Moja strata, ale co tam. W sumie przeżyję. A jego ludzie?
- A jego ludzi pięciu, nie, w sumie sześciu, pożegnało się z życiem.
Marco nie skomentował tej liczby.
- Mogę? - zmienił temat, wskazując na leżącą na podłodze broń truposzy.

- Poczekaj - mruknęła. - Pokaż mi te swoje obrączki - powiedziała wysupłując już z plecaka komplet wytrychów. - Poręczniej ci będzie bez nich.
Marco spojrzał nieco nieufnie na Ciani, ale (z brzękiem łańcuchów) wyciągnął ręce w jej kierunku.
- Spróbuj proszę.
Dziewczyna chwilkę manipulowała wytrychem przy obręczach. Najpierw jedną, potem drugą odrzuciła przy brzęku łańcuchów do wnętrza szafy. Syknęła krzywiąc się.
- Wdzięczny jestem. - Marco skinął głową.
- Paskudnie to wygląda - powiedziała oglądając brudne i poranione do żywego nadgarstki. - Trzeba to oczyścić.
- Jeśli się zdarzy okazja. W miasteczku na przykład. Mogę? - powtórzył, wskazując na broń szkieletów.

Ciani popatrzyła z dezaprobatą na topór i łuki bez strzał.
- A co się będziesz mnie pytać! Jest, to bierz. Specjalnego wyboru nie masz - stwierdziła i po zastanowieniu dodała. - Mi jeszcze chyba coś w nadwyżce zostało. - Wyciągnęła miecze. Jednym i drugim zakręciła próbnego młynka, po czym wybrała, jej zdaniem, lepszy i wręczyła go Marco.
- Mam jeszcze sztylet, jeśli miałbyś chęć.
- Wezmę co się da - odparł Marco, przymierzając się do zbroi, którą do niedawna nosił szkielet z szafy. - W miasteczku część przehandluję i będę mógł wrócić do siebie. A potem sprzedam dom i wyjadę jak najdalej od tego zamku. Najlepiej na koniec świata.
- Zostawiłeś dom pusty na całe pół roku? - zdziwiła się Ciani.
- Chyba nie sądzisz, że z własnej woli - mruknął Marco. - Raczej nie miałem nic do powiedzenia w kwestii wyjazdu. Mam tylko nadzieję, że będzie jeszcze stał, jak wrócę.
- Szczerze? Średnio w to bym na twoim miejscu wierzyła - skwitowała z iście sobie charakterystycznym taktem i wdziękiem.
- Pocieszyłaś mnie - odparł z przekąsem. - Ale lepiej nie mieć dachu nad głową, niż tamten. - Wskazał na drzwi celi, z której przed chwilą wyszedł.
- Wiesz, tu jest tyle złota i najróżniejszych innych cacuszek, które można by opchnąć handlarzom, albo kolekcjonerom, że pewnie mógłbyś i na dwa domy zebrać - paplała. - Tylko fakt, że sam nic nie zdziałasz, albo coś cię zeżre za następnymi drzwiami.
- Toteż nie wybieram się na zwiedzanie zamku, tylko w drogę powrotną. A to nie jest aż tak skomplikowane, żebym miał zabłądzić.
- Może i nie zabłądzisz, ale długiego życia bym ci nie wróżyła. Tu się roi od wielgachnych paskudztw. I to głodnych. - Pokręciła głową z widocznym brakiem wiary w szczęście więźnia.
- W końcu tu doszliście, prawda? A to znaczy, że droga jest wolna. I pewnie pozostanie taka jeszcze przez pewien czas. Chyba że zostawiliście coś, przed czym uciekliście? - Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Nie przypominam sobie. Ale jeśli twoi prześladowcy przychodzili do ciebie w odwiedziny co kilka dni i za każdym razem musieli się przebijać przez tyle pułapek, co my dziś od rana, to na miejsce tych stworów, które wytłukliśmy po drodze przylazło już drugie tyle.
- A może mi powiesz - Marco palnął bez zastanowienia - czemu mnie zniechęcasz do tego, bym się odwrócił na pięcie i sobie poszedł? To będzie lepsze, niż siedzenie tutaj i czekanie na cud. Jeden już się ziścił i jestem wolny. Wolę nie nadwyrężać cierpliwości bogów.

Ciani przez moment patrzyła na niego, jak cielak, zanim do niej dotarło.
- No i w sumie prawda. Im dłużej będziesz tu siedział, tym większa szansa, że zostaniesz na zawsze. Niech cię bogi prowadzą, dobry człowieku! - Ukłoniła się z dygnięciem. - My się zmywamy. Chłopaki - zawołała towarzyszy. - Czas na nas. Wrota ciągle otwarte. - Żegnaj! - Zasalutowała i poprawiwszy plecak ruszyła ku drzwiom naprzeciw loszku.
- O nie! - zaprotestował Theo. - Ja potrzebuję paru godzin odpoczynku, inaczej nie będę mógł nikomu pomóc. Odpowiednio efektywnie pomóc - wyjaśnił.
- Nie będę wam przeszkadzać - stwierdził Marco. - Powodzenia.
Oddał salut mieczem i ruszył w stronę wyjścia, obciążony kilkoma kilogramami oręża.

Ciani zbliżająca się właśnie do drzwi, na dictum Theodora zawróciła w miejscu z miną, jakby właśnie ktoś zabił jej kotka.
- Marco? - spytał od niechcenia Theo. - A może byś się zatrudnił u nas? Gwarantujemy dużo niebezpieczeństw i złoto. Znaczy sprawiedliwy podział łupów.
W tym momencie Ciani zakrztusiła się z wrażenia.
Co mnie, cholera jasna, podkusiło, żeby tę szafę obmacywać tak dokładnie!, pomyślała. Nie odkryłabym loszku i zamkniętego w nim problemu. Z czystym sumieniem i spokojną głową buszowałabym dalej po zamku grafa, tłukąc potwory i zgarniając złoto.
Jak huragan wpadła na Theodora.
- Theo, co ty wyprawiasz? - wysyczała mu do ucha.
- Boisz się, że dla ciebie złota zabraknie? - odparł równie głośno Theo. - Nie sądzisz czasem, że im dalej zajdziemy, tym będzie trudniej? Im nas więcej, tym lepiej.
- Nie wierzę mu - wyszemrała. - Nie we wszystko - poprawiła się.
- Nie wierzysz, że nic nie wie o zamku?
- Też - potwierdziła, dając do zrozumienia, że nie tylko w to.
- Jak chcesz. - Theo wzruszył ramionami. - Nie będę się upierać. Co prawda ewentualnych wrogów lepiej mieć pod ręką, ale co tam.

Ciani na moment zamilkła. A nuż Theo ma rację?
Przez chwilę ciskała się po komnacie w tę i z powrotem, by na koniec z całej siły kopnąć skrzydło otwartej szafy. Drzwi trzasnęły i odskoczyły z impetem. Odwróciła się przyjmując uderzenie na bark.
- Dobra! - krzyknęła rozdrażniona. - Chcesz to idź. Chcesz to zostań z nami.
Marco obrzucił spojrzeniem Ciani, po czym powiedział:
- Serio? Nie wyglądasz na zachwyconą tym pomysłem. Wolałbym się nie narzucać. Nie mówiąc o tym, że nie chciałbym, żebyś się później rozmyśliła. Miałbym wówczas nieco większe kłopoty z opuszczeniem zamku - dorzucił z wyraźną ironią.
- O tak! - żachnęła się dziewczyna. - Zachwycona nie jestem z pewnością. Tyle, że nie zależy mi na twojej śmierci. Gdyby tak było, nie miałabym nic przeciwko, żeby wysłać cię samego do tych zas… korytarzy. - Z rozmachem wskazała załom muru. - Ale widzisz, nie zależy mi, więc lepiej byłoby, gdybyś tam nie lazł… - zbliżyła się do niego na dwa kroki, intensywnie wpatrując mu się w twarz - tylko, że za jasną cholerę nie wiem dlaczego, coś głęboko pod skórą mi siedzi i mówi, żebym ci nie wierzyła.
- I ja mam z tobą, z wami - poprawił się - iść? - zdumiał się Marco. - Chcesz mnie mieć na oku czy co?
Przez chwilę jeszcze patrzyła bez mrugnięcia, po czym poczęła potakiwać głową.
- Tak! - stwierdziła z entuzjazmem, jak gdyby dokonała właśnie epokowego odkrycia. - Otóż to! Ale mam stracha, bo za cwany jesteś jak dla mnie.
Usta zaczęły jej drgać. Przez moment starała się powstrzymać lecz po chwili, już bez skrępowania, prychnęła śmiechem.
Marco przez moment przyglądał się jej ze zdziwieniem w oczach, potem przeniósł wzrok na Theo, który rozłożył tylko bezradnie ręce.
- To - stwierdził beznamiętnie, wskazując na Ciani - już tak ma.
Marco roześmiał się.
- Zgoda. Jeśli tylko użyczycie mi kilku strzał - powiedział.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline