Konrad
Zachowanie imperatora było trochę nie na miejscu. Spotkał się z nadzieją imperium grupą osób gotowych poświęcić swoje życie za niego, a on uścisnął dłoń tego aroganckiego dzieciaka natomiast reszta już na ten gest nie zasłużyła i dla nich ograniczył się do kiwnięcia głową. To nie wszystko, sam nie opowiedział nic nowej drużynie, przedstawił tylko jakąś elfkę i nakazał wymarsz. No to już było oburzające, czy oni byli w zmowie czy co?
Niestety, jeśli trzeba to trzeba, Konrad spakował szybko kilka podręcznych rzeczy, które przywiózł ze sobą z Ostenmarku i podszedł do swego rumaka, który już nań czekał. Brodaty mężczyzn poklepał rumaka po szyi i położył na wozie torbę z swymi rzeczami, jedynie młot dla gotowości i bezpieczeństwa spoczywał w jego dłoni.
~Czy to jakaś próba cierpliwości wielki Sigmarze? Jeśli tak to za prawdę pierwszej klasy…~ Pomyślał, po czym wsiadł na konia. Kiedy wszyscy byli gotowi, ruszyli. Całą drogę Konrad milczał patrząc gdzieś w dal. Elfka miała po drodze wytłumaczyć, co ich czeka miast tego w milczeniu prowadziła na przodzie. Cóż to zżerało trochę cierpliwości arcykapłana, na szczęście miał jej jeszcze duży zapas.
Po długim czasie dojechali w końcu na miejsce, gdzie mieli odpocząć. Konrad nie musiał przywiązywać Rumaka. Wierzchowiec nie był strachliwy a wręcz przeciwnie nauczony, że ma słuchać swego pana nawet w amoku i wirze walki. Konrad rozkładał chwilę swój namiot, nie szło mu to najlepiej gdyż, jeśli już obozował po za świątynią, to albo ktoś rozkładał wielki barak, albo spał w czyimś domu. Kiedy jeszcze za młodu wiele podróżował, spał pod gołym niebem bez namiotów. Kapłan pełen nadziei, że ktoś rozpali ogień usiadł przed swym namiotem i zamyślił się patrząc w niebo. |