Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2013, 19:04   #39
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Pobudka była nader powolna, stopniowa i w zasadzie niezbyt przyjemna. Większość centymetrów jej ciała pulsowała bólem, walczącym o prymat pierwszeństwa z ustępującą drętwotą spowodowaną lekami.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała ciężko było nazwać szpitalnym, choć na takie je wzorowano. Ściany były wściekle żółte, pościel w rakiety, wielki telewizor plazmowy, zawieszony naprzeciwko Ocelii. Do tego cała masa baloników po boku, na których napisane było “Get Well”. Nie licząc jednego, głęboko czarnego z krwistoczerwonym napisem “DIE!”. Mimo to poustawiano tu sporo kwiatków w donicach, a samą podłogę wyścielono licznymi płatkami róż.
W telewizji, leciał jakiś tutejszy sitcom. Biorąc pod uwagę ilość sztucznego śmiechu, bardzo słaby. Ocelia pod ręką poczuła pilot, ale raczej służył do wezwania pielęgniarki, niż przełączenia kanału, choć to drugie mogło się bardziej przydać.
Dopiero po chwili i to dość długiej, gdy mogła już sprawnie obracać głową, dostrzegł, że jej łóżko nie jest jedynym, choć z pewnością faworyzowanym, bo telewizora nie obrócono w stronę drugiego pacjenta, na identycznym łóżku, jednak z pościelą w owieczki. Mężczyzna był okrutnie pobity, brakowało mu lewej ręki, jednak jak przez mgłę, Ocelia poznała w nim tego samego człowieka, który zaczepiał ją po wyjściu z hotelu.
Rozejrzała się, niemrawo, dookoła. Ktoś wyraźnie zadbał o miłe, domowe warunki. Ten ktoś zdawał się też nie znać angielskiego i nie wiedzieć, że dziewczyny wolą księżniczki i kucyki. Oglądał za to mnóstwo komedii romantycznych o czym płatki róż dobitnie świadczyły. Cały ten wystrój był.. dziwny. Nie pasował do taranowania samochodu i ciosu w twarz.

Wszystko ja bolało, ale do bólu dawało się przyzwyczaić. Zaczęła poruszać rękami i nogami, żeby sprawdzić, jak z mobilnością. Trzeba się stąd jak najszybciej zabierać.
Czuła się jakby spała bardzo, bardzo długo, lewa ręka miała na sobie parę szwów i nie czuła jej najlepiej. Prawa noga była strasznie odrętwiała i mocno posiniaczona, ale teoretycznie gdzieś by mogła pójść, jednak tempo najszybsze, nie byłoby takie szybkie.
Usiadła powoli, a potem zsunęła nogi z łóżka i wstała. Zakręciło się jej w głowie, ale ustała bez większych problemów. Poszła w stronę drzwi i nacisnęła klamkę.
Otworzyła drzwi i siedzący za nimi ochroniarz, od razu schował do kieszeni komórkę i stanął przed nią, zagradzając przejście do brudnego korytarza, przywodzącego na myśl pasaż handlowy, z tanich, wiejskich giełd w Polsce.
- Jak panienka wstała, to niech poczeka na gospodarza, jeśli łaska - powiedział, właśnie po polsku, rosły, bo prawie dwumetrowy dryblas.
Odjęło jej mowę, ale tylko na chwilę.
- Potrzebuję pooddychać świeżym powietrzem - powiedziała, uśmiechając się. - Możesz mnie przepuścić. Możesz już iść. - zapewniła go.
W jego oczach coś błysnęło, przygryzł jednak wargę i wyciągnął brzytwę.
- Wiem, że jest pani bardzo… perswazyjna, więc jeszcze jedno słowo i mam prawo ciąć panią w język, żeby tak wyraźnie pani nie mówiła, a ja mam mówić jak najwięcej, by negować to co pani mówi, więc póki mówię ma pani czas wrócić do łóżka i zamknąć za sobą drzwi i bardzo proszę zrobić to bardzo szybko, bo nie będzie się pani nadawać do jakiejkolwiek rozmowy. Pięć, dwa… - liczył ze stresu trochę szybciej niż powinien.
Kurwa.
Odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi, wracając do sali.
Odetchnęła kilka razy głęboko, a potem zacisnęła zęby - podobno nowy ból odwraca uwagę od starego - i ruchem nadgarstka uwolniła pazury w prawej ręce.
Odczekała jeszcze moment, na tyle długo, żeby strażnik zdążył na nowo wyciągnąć tetrisa, po czym schowała dłoń za plecy i znów - powoli - wyszła na korytarz.
Teraz już wyraźnie szybciej i bardziej nerwowo wstał i wyciągnął przed siebie brzytwę, nie mówiąc już nic, poruszając tylko delikatnie ustami, licząc niemo.
Podniosła, bardzo powoli, lewa rękę i przyłożyła ją do ust pokazując, że nie zamierza się odzywać.
Westchnął ciężko opuszczając rękę.
- Pan Nigel zaraz tu będzie. Jak chce pani jedynkę czy dwójkę, to drzwi do łazienki są w pani pokoju. Jeść też zaraz będzie, powiedziałem już, że pani oprzytomniała więc ktoś coś przyniesie. Proszę wracać - wyciągnął drugą, nieuzbrojoną rękę, wskazując na pomieszczenie, z którego wyszła.
Pokiwała głową, ciągle przyciskając dłoń do ust. Zabalansowała ciałem, jakby chciała się cofnąć, a potem zmiarkowała upadek do przodu. Jednocześnie zamachnęła się prawą dłonią i cięła nisko, celując w jego nogi.
Nie zdążył się mocno cofnąć i pazury zaryły o jego udo, z którego trysnęła krew.
- Suka! - warknął gdy jego prawa ręka odruchowo cięła brzytwą rozcinając Ocelii prawe ramię, jednak nie tak głęboko i gęsto, jak jej pazury jego nogę. Zatoczył się kulawo do tyłu, ale już stał gotowy i zdeterminowany.
Albo po prostu wkurwiony.
Ocelia odetchnęła głęboko, próbując się skoncentrować. Zadrapaniami się nie przyjmowała, za kilka godzin nie będzie miała po nich śladu.
Złapała spojrzenie mężczyzny.
- Brzytwa jest niebezpieczna - powiedziała powoli, z naciskiem. - Zrobisz sobie krzywdę. Odłóż ją.
Schował ostrze posłusznie, patrząc na nią dość krytycznie.
- A jak niby inaczej rozwiążemy ten problem?
- Musisz iść opatrzyć nogę - poinformowała go. - Boli cię. Idź.
- Żebyś wiedziała, że boli… - mruknął odwracając się. Zaczął iść długim, przerażająco pustym korytarzem, na końcu którego Ocelia dostrzegła jakąś inną postać, zmierzającą w jej stronę. Z pewnością był to mężczyzna… wysoki, chyba coś jadł i… był w czarnym, rozpiętym szlafroku i jeansach? Szedł niespiesznie, obserwując idącego w jego stronę dryblasa.
Rozejrzała się dookoła. “Jej” pokój był na końcu długiego korytarza oświetlonego tylko żarówkami. Na drugim końcu widziała dwuskrzydłowe drzwi, z których właśnie wyszedł mężczyzna w szlafroku.
W żółtej sali też nie było okien. Niedobrze.
Spokojnie, spokojnie.
Przez chwilę rozważała powrót do pokoju i zabarykadowanie drzwi. Ale wiedziała, że to tylko opóźni bezpośrednią konfrontację, do której - prędzej czy później - musiało dojść. Potrzebowała się stąd wydostać. Poradziła sobie z tamtym, poradzi i z tym.
Nachyliła się, dziwnie sztywnymi palcami - lewa ręka ciągle nie działała, jak powinna - podniosła brzytwę upuszczoną przez ochroniarza i przycisnęła się plecami do ściany. Ciało z wyraźną ulgą przyjęło dodatkowy punkt poparcia . Choć - oczywiście - chodziło o to, żeby nie zaszedł jej od tylu.
Czekała.
Mężczyzna rozminął się z dryblasem i szedł dalej, kończąc kanapkę. Był mniej więcej w wieku trzydziestu lat, przystojny i dobrze zbudowany, z dość ponurą twarzą na którą przywoływał mały, sztuczny uśmiech. Za pasem, niczym Indiana Jones, miał bicz.
- No jakżesz jesteś niecierpliwa… nie żebym był lepszy, ta kanapka miała być dla ciebie, ale wyglądała tak pysznie! A te mięso! - powiedział oblizując palce i podchodząc coraz bliżej. - Najwyższa jakość! Twój kolega z pokoju też się wybudził?
- Nie znam go - powiedziała blednąc i walcząc ze skręcającą wnętrzności falą mdłości. Nie była gotowa na jedzenie, a już na pewno nie na mięso. - Potrzebuję wyjść na zewnątrz.
- Oczywiście, że tak, ale jesteś troszkę ranna. Rączka boli? - przechylił głowę. - Zaraz będzie pani doktor, pozszywa cię i pójdziesz na zewnątrz, pasuje? - spytał nader uprzejmie.
- Nie ma potrzeby - pokręciła głową w pierwszym odruchu, ale po chwili złapała spojrzenie mężczyzny - To tylko zadrapanie. Samo się zagoi. Muszę wyjść.
- Nie regenerujesz się tak dobrze jak Jason czy Serafin. Za mało jeszcze ran miałaś, ale z czasem będzie coraz szybciej i szybciej. Nie zadrapanie, tylko rana cięta, ale… niech ci będzie. Chodźmy i lepiej nie próbuj pazurów czy brzytwy na moich plecach, dobrze? - dodał na wpół obrócony.
- Ty idź pierwszy - powiedziała, odklejając się od ściany.
- Ależ oczywiście - mruknął skinając głową. Odwrócił się i szedł przed nią parę kroków z przodu.
Powlokła się za nim, bardziej zdziwiona, niż przestraszona.
- Nie przypominasz matki, ale to i dobrze… ona już by próbowała mnie zaatakować i nie byłby to pierwszy raz kiedy mnie zdradziła - powiedział po dłuższej chwili, gdy zbliżali się do końca korytarza. Obrócił się do niej tuż przy drzwiach. - Ona jednak tak jak ty, próbowała uciec od wszystkiego. Ale na jej przykładzie powinnaś wiedzieć, że to niemożliwe, prawda?
- Wszystko jest możliwe - powiedziała z przekonaniem. - Który jest dzisiaj? Ile spałam? I dlaczego odciąłeś rękę temu człowiekowi?!
- Prawie dwa dni, ale w kalendarz dawno nie patrzyłem. Tutaj zawsze lato. Odciąłem bo… długa historia - westchnął. - Przejdziemy przez halę, ale wolałbym, żebyś zasłoniła sobie oczy - wyciągnął z kieszeni szlafroka obszerną chustę.
- Nie ma mowy - zaprotestowała energicznie (jak na jej obecne możliwości, oczywiście). - Kajdanki też? Może i stryczek od razu?
Westchnął ciężko.
- No dobra, ale żeby potem nie było na mnie - powiedział otwierając ciężkie, podwójne drzwi, które dość skutecznie, zagłuszały to co działo się w hali.
A trochę się tam działo.
Ciężki, ospały odgłos taśm fabrycznych, po których toczyły się krwiste kawałki mięsa, uważnie dobierane przez pracowników, w zabrudzonych, białych fartuchach i maskach, uzupełniany był przez systematyczny, denerwujący i obrzydliwy odgłos piły, która szybko wchodziła w mięso. Potem przechodziła przez kość i szybko wylatywała, zaraz wracając po kolejny.
Masa łańcuchów. Podwieszało się na nich już gotowe, długie kawałki, przypominające niegotowe mięso na kebaby. Co chwilę któryś z takich kawałków, z ciężkim, mięsnym pluskiem i brzękiem łańcucha, lądował na pasaż, który zanosił je wszystkie do innego pomieszczenia, zapewne chłodni.
Mężczyzna prowadził ją do otwartej bramy tejże hali, co chwilę się obracając.
Jak tylko uchylił drzwi, zanim jeszcze Cela zobaczyła, co dzieje się w hali, ostry zapach krwi, mięsa, śmierci podrażnił jej nozdrza. Jak flashback, wskoczyły jej do mózgu słowa Jasona „wejście do siedziby Nigra prowadzi przez masarnię”.
Postąpiła krok do przodu, jeszcze siłą rozpędu, wbrew sobie, umysł rejestrował widok, ale zwlekał z jego zdefiniowaniem, nazwaniem, tego, co widzi. W końcu przekaz dotarł do mózgu - na hakach wisiały fragmenty ciał mutantów, ćwiartowane, obrabiane, przecinane. Masarnia.

Masarnia.
Widok „zwykłej’ masarni robi na przeciętnym człowieku piorunujące wrażenie. Ocelia była ogólnie w kiepskim stanie, ostatnie wydarzenia nadszarpnęły nieco jej wytrzymałość – głównie psychiczną. Krew odpłynęła jej z twarzy, zatoczyła się do tyłu, wpadając na ścianę. Uderzyła lewym ramieniem, brzytwa wypadła jej z placów. Suche torsje wstrząsnęły jej ciałem, raz i kolejny.
A potem zaczęła krzyczeć. Przeraźliwe, świdrujące zwierzęce wycie, idące prosto z trzewi, szerokim łukiem omijające mózg.

Ocelia słyszała nieludzkie wycie, ale nie potrafiła zidentyfikować źródła hałasu. Wrzask rezonował w każdym kawałku jej ciała, miał wrażenie, że mózg obija się jej o kości czaszki, i zaraz eksploduje. Przycisnęła ręce do uszu, raniąc się własnymi pazurami, ale wycia nie dawało się zagłuszyć. Wiedziała, że jeśli wrzask nie ustanie, to zwariuje.
- Jezu, kur… uspokój się - wrzasnął odrywając jej ręce od głowy. - To tylko świnie i krowy! Chyba jesz mięso?! - nie dawał jej możliwości zbytniego ruchu. Był silniejszy niż na to wyglądał.
Cela nie szarpała się ani nie walczyła. Zesztywniała cała i wydawała się nie zauważać mężczyzny, zaszokowana tym, co zobaczyła. A może tym, co sądziła, że zobaczyła? Jakie to w sumie miało znaczenie...Wycie weszło w wysokie rejony.
Wyprowadził ją na zewnątrz wzdychając ciężko.
- Mówiłem, że powinnaś zasłonić oczy, ludzie lubią żreć świniaki i łazić do McDonalda, ale jak zobaczę jak to wygląda od wewnątrz - pokręcił głową. - Ktoś musi tutaj dokarmiać, nie?

Wielka hala otoczona była wysokim na dwa metry ogrodzeniem z drutem kolczastym, wokół którego pałętali się strażnicy. Znajdowali się niemal pod samym murem, z drugiej strony, niż ta, która Ocelia weszła tu po raz pierwszy. Nie kręciło się tu wiele osób, wszyscy zdawali się brać za oczywiste, omijanie tego miejsca.
Ocelia przestała wrzeszczeć, może zabrakło jej powietrza w płucach, a może wyjście na spacerniak pomogło, trudno powiedzieć. Rozejrzała się dookoła, aby stwierdzić, że możliwości ucieczki nie są jakieś oszałamiające. Raczej w promilach powinna szacować prawdopodobieństwo sukcesu. Może weźmie tego gostka za zakładnika? To powinno się udać... choć pewnie kiedyś, bo teraz nawet stanie męczyło. Jęcząc schowała pazury, ból ja trochę otrzeźwił.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała.
- Nagle cię to obchodzi? - mruknął unosząc brew. - Niedawno miałaś w dupie kto i dlaczego i takie tam.
- Zadałeś sobie dużo trudu, żeby mnie tu ściągnąć. I żebym była w niezłym stanie. Dlaczego? Bo chyba nie chodzi o prosty sentyment do mojej matki…
- Z przyczyn iście praktycznych. Ściągniesz do mnie kogo chcę i dasz kartę przetargową. Od początku miałaś do tego służyć. Od początku przynęta, wybacz - powiedział lekko się kłaniając.
- To ogromny cios dla mojego ego, nie wiem, czy się pozbieram - mruknęła. - Pan Kamil, czy Jason?
- Obaj - wzruszył ramionami. - Choć nie spodziewałem się dwóch z początku, to i lepiej wyjdzie.

Westchnęła, nagle bardzo zmęczona. Niepotrzebnie zapinała pasy w taksówce, tyle rzeczy by się uprościło..
- Czyli co? Banalna zemsta? Załatwisz ich i koniec?
- A po co miałbym to robić? Zabijanie nigdy nie było moim hobby! Każdy z nich uśmiercił znacznie więcej osób niż ja. Znacznie! - oburzył się.
- Jasne, jasne - prychnęła. - Ty jesteś ten dobry w tej historii, zapomniałam. Więc po co chcesz ich tu ściągać?
- Nikt tu nie jest dobry - uśmiechnął się niemrawo. - Jason tu należy, tu go stworzyłem i jest zbyt potrzebny, za dużo ja i on poświęciliśmy by teraz poprzestać. A Serafin… no cóż. On akurat tylko przeszkadzał i spowalniał więc jego chyba akurat trzeba będzie… no nie wiem, chciałbym tego uniknąć, ale nie wiem czy się da. Może tobie się uda - dodał nagle.
- Co uda? Przeżyć? Nie zależy mi. Nic już nie mam.
- Łojeeej - zmarszczył twarz, udając zmartwienie. - Ani ja, ani nikt inny. Cóż za nihilistyczna postawa. Biedna, skrzywdzona, wszystko zabrali, wszystkich zabili, kurczeeeee - nabijał się z niej, samemu będąc znudzonym. - Uda ci się coś znaczyć w tej historii, idiotko! - warknął nagle. - Do tej pory jesteś zwykłą popierdółką, lalką i kukłą, którą prowadziłem jak chciałem i się dziwisz, że nic nie masz, skoro się nawet nie starasz?! Jakbyś się co chwilę nie poddawała, to mogłabyś do czegoś dojść! A tym sposobem wykorzystywałem Kamila i Jasona poprzez wykorzystanie ciebie, Jaspera i Calvina! Twoja matka ze swoim kochasiem też chcieli od tego uciec, ale pomoc dla ewolucji, jest ważniejsza niż ty i to co sobie ubzdurałaś, że straciłaś! - denerwował się coraz bardziej. - Nawet się nie starasz! Jako jedyna w tym całym pieprzonym zamieszaniu, które trwa od lat!.
Uśmiechnęła się, jasnym, promiennym uśmiechem, pasującym do jej sytuacji jak pięść do nosa. Zrozumiała, że wygrała. Tryumf zagościł na jej twarzy, zastąpiony po sekundzie przez głęboki spokój. Pogodzenie.
- To cię boli, co? Że mam to wszystko gdzieś? Twoją ewolucję, moje w niej miejsce, mój wkład... Nie zamierzam się starać, wiesz? Nie mam po co! Dotrze to w końcu do twojego pustego łba?! I nie kłam mi, nie stworzyłeś Jasona, on już żyje kilka setek lat.
Popatrzyła mu szyderczo w oczy.
- No, jak to jest czuć się bezradnym i bezsilnym jak niemowlak?
Odskoczyła w tył, znowu uwalniając pazury. Sięgnęła do swojej szyi i cięła w poprzek, starając się przeciąć jednocześnie tętnicę, i krtań.
Podążył za nią, przewyższał ją prędkością, i złapał za rękę. Tym razem jednak nie poprzestał na odciągnięciu jej od robienia sobie krzywdy. Wbił kolano w jej podbrzusze, w tym samym momencie, w którym złapał jej nadgarstek. Był znacznie szybszy nawet od Jasona. Gdy skuliła się z bólu, nagle znalazł się obok niej i trzymając jej wyciągniętą rękę, kopnął ją w łokieć i nic nie mogło zagłuszyć chrzęstu łamiącej się kości.
- Boli?! Nic mnie, kurwa, nie boli! Ciebie też nie powinno skoro masz to gdzieś! I nie, nie stworzyłem Jasona, ani twojej matki! Byliśmy rodziną, dwoje braci i siostra, ale jako jedyny zostałem obdarzony hojnie przez ewolucję! Zazdrościli mi, ale chciałem im pomóc i mi się udało! Przystosowali się szybciej ode mnie, choć mniej efektywnie. A potem jebana suka mnie zdradziła! Moja własna siostra! A Serafin?! Sukinsyn wyprał mózg mojego brata! Jak coś może mnie jeszcze boleć, skoro też nie mam niczego?! - spytał z żalem w głosie. - Obrócił go przeciwko mnie! Wmówił mu, że… sama wiesz! Z tobą mógł zrobić to samo, ale gówno mnie to obchodzi, tak jak i ciebie, prawda?! Więc skoro na niczym ci nie zależy, daj mi to skończyć, bo i tak nic z tego nie rozumiesz i nie chcesz zrozumieć!
Opadła na kolana, podtrzymując bezwładne ramię drugą ręką. Łzy ciekły jej po twarzy. Pożałowała, że nie zrobiła tego co.... koniecznie, jak tylko się obudziła. Nikt by jej wtedy nie przeszkodził. Straciła okazję, aby uchronić pana Kamila i Jasona.
Myśli wirowały w jej głowie jak szkiełka w kalejdoskopie, którym ktoś potrząsa tylko, chaotycznie, gwałtownie, zmuszając zamknięte w środku kawałki do układania się w coraz nowe konfiguracje.
Czegoś musiała się uchwycić, na czymś oprzeć, żeby ogarnąć ten chaos.
- Kłamiesz - wykrztusiła przez zaciśnięte z bólu zęby. - Jason nie jest moim wujkiem. Jakby był, to by się do mnie nie przy... nie pozwolił by mi.
- Przecież on nic nie wie! To ci właśnie próbuję wytłumaczyć! - pomstował. - Serafin nie tylko wyciąga wspomnienia, ale je tworzy, zastępuje!
Podniosła na niego zamglone bólem oczy. Musi współpracować. Pozwolić mu mówić i sprawiać wrażenie, że wierzy. Wiedziała, że nie pozwoli jej umrzeć, ale pozwoli, żeby cierpiała. Pamiętała wszystko, co Jason opowiadał.
- Jak? - zapytała, starając się ze wszystkich sił, żeby zaciekawienie przebiło się przez ból zmieniający w martwą maskę jej twarz. - Jak pan Kamil tworzy wspomnienia?
- Jak ty paroma słowami, możesz nakłonić kogoś do podcięcia sobie żył? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Dlaczego człowiek wykorzystuje osiem procent potencjał mózgu, dlaczego niektóre receptory w nim są wyłączone? Nie wiem, ale wiem, że niektórzy odblokowują niektóre zapory i je wykorzystują. Ty, Jason, Kamil, ja… - odparł już spokojniej.
- Czyli pan Kamil mógł tak na mnie wpływać, że ja wcale o tym nie wiedziałam, tak? Modyfikował mi wspomnienia? To gorsze niż pranie mózgu! - postarała się wyglądać na bardzo oburzoną.
- A ty? Co potrafisz? -
- Całkowita odporność. Na właściwie wszystko. Choroby, manipulację twoją i Kamila, węch Jasona. Nie oddziaływuje na innych, ale i oni na mnie nie. Ponadto przebywanie w moim otoczeniu jest… zaraźliwe? Mutanci wokół mnie szybciej ulegają zmianom. Choć przez jakiś czas było wręcz na odwrót, czego dowodem jest moje rodzeństwo… widać i ja uległem ewolucji.
- Nie mogłabym cię zranić, dlatego mnie zachęcałeś, tak? Nie chcę wzmacniać moich zdolności. Chcę je cofnąć - powiedziała Cela, próbując się podnieść na nogi. Ciało oporowało.- Chce mi się pić. Dasz mi wodę?
- Jakbyś została w pokoju, wszystko byś miała pod ręką… której nie musiałbym ci łamać. Lekarz ci ją poskłada, za tydzień będzie jak nowa, choć zastrzyki nie będą przyjemne - skinął głową w stronę wejścia do hali. - Ale wiesz, że musimy tam wejść? Nie zaprowadzę cię już do tego pokoju, ale przez hale musimy przejść. Zapewniam jednak, że to NIE są ludzie czy mutanty, na litość.
- Jason mówił, że są - zaprotestowała słabo.
- Jak już wspomniałem, niewiele z tego miejsca pamięta, a to co pamięta jest w większości kłamstwem - zapewnił szczerze.
- Nie chcę tam iść - pokręciła głową, bezradnie. - Masz wodę?
- Ej! Ty tam! - krzyknął do strażnika, który kręcił się koło budki. Uzbrojony, czarnoskóry mężczyzna zerwał się do biegu. - Przynieś jej butelkę wody! - dodał i strażnik od razu się zawrócił do swojej budki, z której wręcz w podskokach przyniósł dla dziewczyny wodę. Potem szybko odbiegł.
Mężczyzna patrzył na nią z ukosa, jakby zastanawiając się co z nią zrobić.
Ocelia puściła złamane ramię i ujęła butelkę drugą reką. Palce miała sztywne, ześlizgiwały się z nakrętki.
- Nie dam rady - powiedziała w końcu, przełykając wstyd i gorycz porażki, po kolejnej - nieudanej - próbie.
Westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Idziemy - skinął głową w stronę hali. - Zajmą się twoją ręką, napoją, nakarmią, a potem może w końcu coś postanowisz. Raz, kurwa, w życiu…
Ocelia już dawno postanowiła. Miała szczerą nadzieję, że zostawią ją, choć na chwilę, samą. Nie podzieliła się jednak swoimi planami z mężczyzną, tylko wstała chwiejnie na nogi i ruszyła na powrót w stronę hali.
Poczucie bezradności i upokorzenia bolały dużo mocniej niż złamana ręka.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline