Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2013, 15:09   #22
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Gdy zmierzał energicznym krokiem do drzwi Morgan szykował się do boju.




Odmiennego od tych co toczyć miał następnego dnia. Ale równie zawziętego. Wiedział jaką amunicję.
Kwiatki… Jego najmocniejsza broń bez względu na to czy Antonina jest trzpiotką ze starego kontynentu czy też taką udaje. Oręż który miał sprawić, że zmięknie.
Prędzej czy później.
Liczył że jego atuty w tej wojnie wystarczą.
Jak się okazało Antonina również się uzbroiła.


A dwa jej działa ukryte były za figlarną i delikatną osłoną… Przez to miały miażdżącą siłę rażenia. Do tego jej sukienka była nieprzyzwoicie krótka sięgająca tuż przed kolano i odsłaniająca zgrabne nogi.
-Och jhakhi piękhny bukhiecikh. Tho dla mhnie?- zaświergotała z miłym dla ucha akcentem. Co z tego że fałszywym. Inne jej zalety rekompensowały ten drobny… defekcik. I trzeba było przyznać, że zwinna była z niej żmijka. Tym razem nie dawała się tak łatwo obłapiać, zwinnie wymykała się z objęć nie pozwalając na długie pocałunki Morganowi. Jednocześnie poprzez figlarne uśmiechy i spojrzenia rzucane spod długich rzęs sprawiała, że te nieudane próby nie frustrowały Morlocka.
W jej spojrzenie była wyraźna obietnica tego co może się stać, jeśli się Morgan postara… należało więc bardzo postarać. Nagroda była zbyt wysoka, by sobie odpuścić.
Łowy się rozpoczęły… Te przyjemniejsze łowy.

Bowiem kolejny dzień miał przynieść polowanie znacznie mniej przyjemne, a bardziej niebezpieczne.
Popołudnia u Amelii były jeszcze spokojne. Nie zebrało się dość osób, by był tłok. Ale wystarczająco by nie było pusto. Obrady robotników portowych przy jednym ze stolików zagłuszane był przez piosenkę obłąkanego zapewne barda.



Morlock nie wiedział, czemu elfka w ogóle go zatrudniała. Pasował do tego pubu jak pięść do nosa. A jego repertuar choć melodyjny, zawierał upiorne teksty. Raczej nie zachęcające do konsumpcji posiłków, które jak się już Morgan zdołał przekonać, same z siebie nie były zachęcające do zjedzenia. Amelia zarabiała głównie na trunkach.
-Związki muszą się tym zająć!- krzyknął jeden z półorków w roboczym stroju dokera.- Co to za jakieś niecne zagrywki. Port należy do nas… nie można na wycyckać od naszych stanowisk pracy!
-I związek się zajmie. Tyle że bez blokowania portu. To dobre na walkę z Ratuszem. Ten przypadek wymaga subtelności.-
uciszył go krasnolud.
-Myślisz, że będzie zadyma? Już dawno komuś nie przydzwoniłem.- rzekł z lubym uśmiechem półorczy doker.
-Tylko byś dzwonił, albo innym w zęby, albo do drzwi “Wesołych różyczek”, mógłbyś przydzwonić temu wyjcowi.- młody człowiek siedzący tuż obok krasnoluda, wskazał ze śmiechem na śpiewającego barda.
-Tylko mu takich głupot nie podpowiadaj. Widać, że nie wiesz co to za typek…- burknął krasnolud patrząc podejrzliwie na barda.
-Lepiej niech dzwoni do Wesołych Różyczek. Jak to było? “Lulu… kocham cię nad życie. Kocham otwarcie i skrycie…”- zakpił młodzik irytując półorka, co nie było najlepszym pomysłem. Bo nabuzowany adrenaliną półork rzeczywiście miał ochotę komuś przyłożyć, a krasnoludowi z racji starszeństwa… i faktu, że brodacz był majstrem, tego uczynić nie mógł.

Zresztą po chwili w “Płonacej Ostrydze” zaczęły się zjawiać kolejne potencjalne cele do obicia mordy. Eleganciki z innych dzielnic miasta pasujące do Doków, jak pięść do nosa. Byli też jednak wystarczająco ekscentryczni, by ich widok studził zapał do bójek. Pierwsza weszła znajoma Morlockowi sylwetka, młody naukowiec z wyższych sfer, obwieszony mechanicznymi ustrojstwami wartymi pewnie tyle co ten przybytek. Ale też i pewnie potrafiącym zrobić z nich użytek.
A że większość tych zabawek wyglądała na sprzęt… bojowy. Chętnych do sprawdzenia jego siły nie było zbyt wielu wśród robotników.
Kolejna postać okazała się typowym elegancikiem z wyższych sfer. Równo przystrzyżona broda, modnie skrojone ubranie, karta za kapeluszem. Ot, profesjonalny hazardzista żyjący z tego co Pani Fortuna i jego własny talent pozwolą mu zebrać ze stołu. Półork wstał, by powiedzieć typkowi za pomocą pięści że pomylił przybytki.



Ale wtedy jedna z kart w jego dłoni zapłonęła, a jedno skrytych pod kapeluszem oczu błysnęło bielmem.
To wystarczyło. Nikt nie już zaczepiał otwarcie magusa.
Elegancik przysiadł się do profesorka i zaczęli obaj ostrożną rozmowę próbując wybadać siebie nawzajem. Jak dwa dobermany obwąchujące swoje ogony. Obaj nie przybyli do “Płonacej Ostrygi” bez przyczyny… to było pewne.


Luna "Lunatyk" Arizen


Wszystko się pokomplikowało, a przecież miała prosty plan.
Zjeść coś… Poprawka. Obudzić się, zjeść coś. Nie.
Obudzić się, ubrać, zjeść coś i udać się do pracy.
Prosty plan… I wszystkie jego punkty wykonała, tyle że rzeczywistość postanowiła odmówić współpracy.
Warsztat był zamknięty. Nie powinien być zamknięty.
Nawoływania nic nie dawały. Pozostało więc wejść. Brak kluczy był niewielkim problemem. A Rodrick… kiedyś w końcu kiedyś będzie musiał przyjść do warsztatu.



Kilka zgrzytnięć w zamkach i Luna weszła do środka. Narzędzia były tu tak ułożone jak wczoraj. Zapach olejów i smarów wypełniał przestrzeń. Warsztat był cudownym miejscem. Ale czegoś w nim brakowało. Poza Rodrickiem oczywiście. Brakowało automobilu. Tego czerwonego cudeńka nad którym pracowali.
Nie było czego reperować, nie było czym zająć myśli, nie było nic do naprawy, nic do ulepszania. Nic!
Kręcąc się po warsztacie Luna trafiła na drzwi prowadzące do drugiej hali. Wczoraj nie miała się bowiem okazji zapoznać z całym warsztatem Rodricka. Była bowiem zajęta automobilem. Teraz jednak nie było pojazdu, nie było Rodricka… mogła myszkować.
I znalazła...


Drugi pojazd w o wiele gorszym stanie. Wyzwanie dla jej talentów, okazja do tylu możliwości, naprawy, ulepszania i przeróbek. Aż ją palce świerzbiły.
Wzięła narzędzia i wzięła się do roboty, której przy tym automobilu było dużo.Prawie cały silnik wymagał generalnego remontu, tłoki były do wyrzucenia, filtry do wymiany. Wał napędowy pęknięty.
Pojazd by błyszczeć, wymagał wielu godzin pracy… i części zamiennych, których w warsztacie nie było.
Pewnie dlatego stał tutaj porzucony i zapomniany. Rodrickowi brakowało części do jego naprawy.
Ale mimo tych braków, dałoby się go uruchomić, na tyle by mógł jeździć. Więc tym się zajęła najpierw.
Ile godzin minęło? Zajęta dłubaniem przy maszynie Luna zapomniała o upływie czasu i Rodricku. Liczył się świat śrubek, nakrętek i tłoków.
Huk broni palnej, świst kuli, rozbita szyba automobilu…

To oderwało Lunę od jej dłubaniny . W drzwiach którymi przeszła do tej części warsztatu stała kobieta.


Ciemnowłosa niska kobieta. Uzbrojona kobieta i wyjątkowo wkurzona kobieta. Trzymała w dłoniach załadowane pistolety i ruszyła w kierunku Luny ni to pytając, ni to warcząc.- Gdzie jest Rodrick?! Comu zrobiłaś?! Kim jesteś?! Co tu robisz? Odpowiadaj... albo przyrzekam święte ognie, poślę cię na drugą stronę!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-10-2013 o 13:36.
abishai jest offline