Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2013, 15:09   #225
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Sverrisson wyglądał łańcucha górskiego już od dłuższego czasu, ale nic, góry musiały być dalej niż przypuszczał. Choć nie znał tych stron wcale, to mieszanka wiedzy kamieniarsko - górniczej podpowiadała mu że skalne ściany są już niedaleko... czyżby się mylił? Miast tego, las zmieniał oblicze i zaczął przechodzić w paskudne bagnisko. Teren robił się trudniejszy, a tempo podróży spadało. Dziwne to nie było, wszak podkute stalą buciory robiły się trzy razy cięższe od tego gęstego błota. Deszcz wziął Księstwa Graniczne we władanie i ustąpić nie chciał, szczęściem Helvgrim czuł się znacznie lepiej niż o świcie. To była dobra wiadomość. Gorzej że zakapturzony człek, co imię Dirk nosił, był chory całkiem siarczyście, a to już gorzej rokowało.

Helvgrim wystrzelił zawiesiną z nozdrzy i podszedł do Dirka. Niczego nie mówił, jedynie podał mu butelkę z gorzałką by ten się napił. Naciskał by nie był to łyk lub dwa lecz przynajmniej trzy solidne grzdyle... ten stary sposób był czasem skuteczny, jeśli choroba nie rozwinęła się za bardzo. Patrząc jak Dirk przełyka napitek, i Helvowi zaschło w ustach. Kiedy tylko butla znów była w rękach khazada, ten pociągnął z niej mocarnie i otarł wąsy. Odchodząc od zakapturzonego człowieka, krasnolud spojrzał raz jeszcze na niego. Dirk był dziwny i tajemniczy, jego cele i pobudki oraz cały obraz jego postaci był sekretny, na tyle by wzbudzić ciekawość Helva. Wcześniej myślał już o tym kim jest Dirk i czego szuka w najemnej kompanii, ale to czasu nie było, to nastroju odpowiedniego na spytki. Khazad postanowił że przy najbliższej okazji musi pogawędzić z człekiem owym. On jeden zdawał się być nieodgadnionym towarzyszem.

Podróż dłużyła się, ale Sverrisson znalazł dobry sposób na nudę. W myślach wydawał już pieniądze zarobione u barona Pazziano, później, planował rzeczy jakich być może będzie musiał dokonać jeśli arystokrata nie wywiąże się z obietnicy. To nie był stracony czas.

***

Dwójka przerażonych, człeczych dzieciaków i podążający ich śladem stwór. Coś się poczęło dziać. Choć karczma pachnąca piwem i gibka dziewka była by lepsza niż walka z pomiotem leśnych ostępów, to i tak Helv przyjął zaistniałą sytuację z radością. Dziką radością jego serca, że może stawić czoła kolejnej srogiej bestii. Khazad nie był głupcem, walka niosła śmierć, ale również nic tak jak duch walki nie potrafiło tchnąć życiodajnych soków w stare kości krasnoluda. Szykowała się batalia. Helvgrim uniósł wysoko swój ciężki młot i ruszył biegiem.

Krasnolud widział u swego boku Galvina biegnącego, z zacięciem na twarzy, do boju, to wzmocniło wolę walki khazada z Norski. Wiedział że na syna Migmara zawsze może liczyć. Inni też nie okazali strachu, nad czym Helv miał zastanowić się później, ale dobrze że kompanii byli tam gdzie trzeba. Strzały i bełty przemknęły ze świstem ale krasnolud nie patrzył czy sięgają celu, z bojowym okrzykiem rzucił się na potwora. Ściągał jego uwagę na siebie, na prawą flankę, byle dalej od dzieci i od wchodzącego między nich a kreaturę Siobana. Trzeba było dać mu czas. Helvgrim szykował się do potężnego, niszczącego ataku na bestię, w ten czas inni osaczyli już istotę z drewna i błota o pazurach długich niczym miecze. Stworzenie budzić mogło grozę w sercu, ale to nie był ten dzień. Drzazgi i błotniste ochłapy tylko fruwały pod okrutnymi ciosami Wolfa, Laury i Siobana. Jednak to nadludzkim wysiłkiem zadany cios Fernanda przywołał ryk stwora i pozbawił go pewności siebie. Teraz walczył już o przetrwanie, nie o dominację nad najemną drużyną.

Wściekły bagienny twór nie powinien zostać niedoceniony jednak, niczym niedźwiedź zapędzony w kąt jaskini, zerwał się i raził poważnie estalijczyka i imperialnego szlachcica. Wtedy Helvgrim dostrzegł swoją szansę. Skoczył w przód, łapy przeciwnika machnęły na boki, a ten obniżył sylwetkę, to był jego błąd. Sverrisson wziął zamach i sięgnął dwuręcznym młotem najdalej jak mógł... głowica trafiła na coś co można by było nazwać szyją, gdyby kształty przeciwnika odrobinę bardziej przypominały człeka. Obuch natrafił na opór, ale siła krasnoluda była ogromna. Drewniane wsporniki, przypominające żyły lub ścięgna, rozerwały się i otworzyły ogromną dziurę w cielsku monstrum. Ostatni ryk i ogromny stwór padł bez życia lub czego tam co było jego namiastką.

Dzieciaki wyglądały na wystrszone, szybkie i szorstkie pytanie Helvgrima wróciło je do umysłowego zdrowia bo świeczki im w oczach stanęły. Na dzieciach krasnolud nie znał się, nie wiedział jak z nimi rozmawiać, a ich sposób bycia był często taki jaki prezentowała panna Vivian. Tego by Helv nie zniósł po raz kolejny. Reszta kompanów objęła troską dwoje maluchów, na całe szczęście. Nakarmili ich i napoili. Helv nie miał tu czego szukać. Oczyścił broń i wrócił do truchła zabitego przez grupę stwora, który począł się już rozkładać. Gałęzie i wiążące je błoto, odpadały płatami, tylko po to by po chwili została już z bestii kupka mazi i wspomnienie... i jeszcze coś. Sverrisson wpierw wejrzał w resztki i sięgnął w nie dłonią. Po chwili wyciągnął dziwny, obły i czarny kolorem przedmiot, coś jakby czarne i martwe już serce kreatury. Obejżał je dokładnie z każdej strony, nie bał się. Zabijał już w życiu różne potwory, ścierał się a takimi o których niektórzy nawet nie słyszeli, widział takie które mroziły krew w życiu samym faktem istnienia... gdyby mówić o tym, nikt by nie uwierzył.


Syn Sveriego rozejrzał się za Fernandem i odnalazł go kurującego się swymi medykamentami. Podszedł i rzucił czarne serce stwora do stóp szermierza. Rany estalijczyka wyglądały groźnie ale ten nie narzekał, nie było co godzić jego dumy po tak wspaniałym wyczynie.

- Dobra walka. Wspaniały sztych Fernando... gdyby nie ty i twój styl, nigdy bym nie dał rady wyprowadzić mego zamachu. Serce koszmaru jest twoje. - Po tych słowach Helvgrim uścisnął dłoń Fernanda i odszedł pozostawiając go sam na sam z paskudnym sercem stwora. Helvgrim miał nadzieję że Fernando je zniszczy... ale to już nie była jego sprawa... serce było martwe.

***

Decyzje zostały podjęte. Dirk miał ruszyć do Vidovdan i doprowadzić do wsi dzieci. Zakapturzony czuł się podle, widać te kilka łyków gorzałki nie pomogło wiele i choroba rozkładała nieszczęśnika. Szkoda było Dirka, ale Helvgrim nie krył zadowolenia że dzieci zostaną odesłane. Zabrać je w góry byłoby czystym szaleństwem i wyrokiem na nie. Wszak przetrwać mrozów szalejących w górach, potyczek z ewentualnie napotkanymi wrogami, trudów podróży, tempa marszu... nie mogły przetrwać. Przynajmniej nie bez uszczerbku na zdrowiu. Zresztą, byle ork rozerwałby je na strzępy przy najbliższej okazji. Orków nie można było odciągnąć od zdobyczy, nie czuły żalu i nie miały współczucia, gdyby dostrzegły dwie bezbronne istoty, poszłyby wpierw ku nim. Dobrze że dzieci wracały do wsi... nie ważne jaki los je tam czekał, bo był na pewno lepszy niz tułaczka do Strażnicy Dwóch Szczytów.

Gdy Dirk szykował się na odłączenie od oddziału, Helvgrim podszeł do niego i poklepał go po ramieniu mówiąc.

- Słuchaj mnie. Weź to i noś na szyi. Gdyby działo się coś złego wezwij Pana Gór by ci pomógł. Odpowie, w tym khazadzkim talizmanie zaklęta jest moc modlitwy. Będzie cię chronił. Oddasz mi go gdy znów się spotkamy.

- Każdego dnia, o świcie, zostawiał będę dyskretny znak przy drodze, taki sam też znajdziesz za każdym razem gdy zakręcimy gdzieś. Stos kamieni, znajdziesz łatwo, będziesz wiedział że to nasz... bo będzie wiało od niego khazadzkim moczem. - Helvgrim uśmiechnął się.

- Zrobię to tak na wszelki wypadek gdybyś chciał za nami podążać. Jeśli nie to w drodze powrotnej zajdziemy do Vidovdan. Weź też trochę jedzenia ode mnie... daj szczeniakom jak chcesz. Bądź zdrów. Smednir niech strzeże twego ciała, a Valaya niech pilnuje twego ducha. Bywaj. - Helvgrim wyjął dwie porcje żywności i oddał Dirkowi. Ukłonił się i odwrócił do niego plecami. Ruszył przed siebie nie odwracał się już, to byłby dyshonor dla odwagi Dirka.
 
VIX jest offline