Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2013, 21:54   #226
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Zabiliście bestię. Jak się okazało dziewczynka poza większymi obtarciami nie doznała większych uszkodzeń. Teraz patrzyła na was swoimi wielkimi szarymi oczami w których widać było szok, przerażenie i wdzięczność. Chłopiec trzymał wciąż dziewczynkę za rękę mimo, iż ta klęczała przy rannej elfce, i nie chciała odejść od niej.

- Ktoście? Mówcie szybko! - Sverrisson jak zwykle popisał się swą empatią doskonale.
Dziewczynka widząc zakazaną mordę krasnoluda, do tego delikatnego jak pędzący ork na świni, zaczęła płakać. Chłopiec w przeciwieństwie jednak dziewczynki, spojrzał mu prosto w oczy i rzekł:
- Jestem Hans, a to moja siostra Gretchel - proste pytanie zasługiwało na odpowiedź a gdy elfka zapytała “Co na wszystkie liście dębu robicie w tak zapomnianym miejscu? “ maluch odpowiedział;
- Naszą wioskę wczoraj… - tu widać że maluch próbuje się nie rozpłakać ale jakoś “mężnie” dokończył - Zaatakowali orkowie. Mamusia i papa, kazali uciekać nam...a sami zostali...z lasu widzieliśmy tylko ogień...My z małej wioseczki Dinslaken..tuż u podnóża gór...no i my w las...a potem ten potwór zaczął nas ścigać…

Youviel pogładziła dziewczynkę po głowie, by ta się uspokoiła. Rzuciła groźne spojrzenia khazadowi i ponownie się odezwała.
- I na to… coś wpadliście po drodze prawda? - zapytała dalej głaszcząc siostrę chłopca.

Helvgrim spojrzał na dzieci, na elfią samicę, burknął coś pod wąsem, chwycił kępkę trawy i zaczął wycierać błoto z młota. Ciężko przyznać, ale płaczące dziecko go zbiło z tropu trochę i postanowił nie mieszać się w sprawy sobie obce, takie jak rozmowa z malcami.
Chłopiec pokiwał głową, że tak. Dziewczynka przylgnęła bardziej do elfki, jakby bojąc się że zły krasnolud ją będzie chciał porwać, albo zjeść. W końcu nie tylko elfy zjadają ludzi.
- Długo uciekaliście? - zapytał w miare delikatnie Sioban, syczac przy tym z bóli.

- No wczoraj...wieczorem..i tak noc w lesie spędziliśmy ale tak na skraju co by nas wilki nie zjadły żywcem...a tak cały dzień dziś maszerowaliśmy… - dumnie powiedział Hans
- Macie rodzinę w jakiejs innej wiosce? zapytał ponownie szlachcic. - Gdzieś, gdzie...poczekacie na rodziców?
Dzieci pokręciły przecząco głową. Łza spłynęła po policzku chłopca, ale nie zaczął szlochać. Spojrzeliście na mapę i jedyne większe miasto to Vidovdan. Jeżeli byście całą noc się przedzierali to być może o świcie byście do niego dotarli, choć to by znaczyło że stracicie ponad dzień marszu. Podróż ta była by dodatkowo trudna bowiem musielibyście przejść przez las, chyba że
Na mapie zaznaczono jeszcze dwie mniejsze osady, które leżały u podnóża gór, lecz jedna z nich “dziura bez nazwy” była właśnie zapewne domem ów dzieci.
Sioban spojrzał pytająco na elfkę, po czym rzekł powoli:
-Chyba możemy poświęcić pół dnia i zboczyć z trasy...jak sądzisz?
Elfka westchnęła.

- Z tą raną - tu znacząco wskazała na sterczący bełt - to i tak pewnie daleko nie uszlibyśmy. Bezpieczniej dla nas jak i dla nich będzie. Ja musze zamienić słow tylko z Lotarem - tu twarz skrzywiła się w gniewie.
Szlachcic pokiwał głową. Sam by w dość marnym stanie. Kopnął znacząco trupa.

- Głodni? - elfka ściągnęła z pleców sakwę i poszukała racji. Rozmowę z Lotarem zostawi na później.
Dzieci na słowo głodni od razu pokiwało przytakująco głowami. Widać, że cały dzień o pustym brzuchu były zapewne. A i pogoda dała im we znaki. Od razu “osaczyły” elfkę oczekując jakiś pychoci.
W stronę młodzieży ręce wyciągnął Bernhard podając zwinięte w cienki papier poziomki obtoczone w cukrze.

- To na osłodzenie ciężkiego czasu. Jeśli w sumie mielibyśmy postój zrobić można spróbować coś konkretniejszego zrobić...
Dzieci wyjęły ostrożnie rękę w kierunku podarunku od niziołka, a gdy zobaczyły co skrywa papier zaczęły szybciutko i łapczywie jeść. Dziewczynka zaczęła się nawet uśmiechać.
Niziołek też się uśmiechnął i zaczął podjadać z dzieciakami. Po chwili zawinął pusty już papier i wcisnął do kieszeni oblizując później palce. Nie zostało mu już wiele słodkości ale czego się nie robi dla odrobiny własnej i cudzej radości.

- Może po drodze trafi się jakaś osada aby ich zostawić, nie ma co się rozdzielać bo różne stwory jak widać tu się panoszą.
- A jakbyś mógł mi pomóc z tą strzałą Bernhart była bym wdzięczna - sapnęła elfka gdy po raz wtóry ból przeszył jej ciało. Z jej strony dostały się dzieciom raptem zasuszone kawałki mięsa mocno słone, ale było to jednak coś porządniejszego niż słodkie poziomki.
- Pokrój mi nogę jak tego dzika co raz upolowałam - powiedziała elfka w nagłym przypływie czarnego humoru.
Laura wciąż zła na Siobana, za to że ten dał się wciągnąć w plugawe gusła, unikała go równie uparcie co uratowanych dzieci. Przez długą chwilę nie mieszała się w dyskusje odnośnie dalszego losu sierotek, splunęła jedynie kilka razy i wymamrotała pod nosem parę siarczystych przekleństw. W końcu, w przypływie nagłej troski, zarzuciła kaptur na głowę, kryjąc pobliźnione oblicze przed dziecięcym wzrokiem. Bachorów nie znosiła, lecz straszyć ich nadmiernie również nie miała zamiaru. Dręczenie osób potrzebujących pomocy jakoś jej nie pociągało, nie w tej chwili

- [i] Zawsze musimy się w coś wpieprzyć, jak Sigmara kocham. Zarżnąć gówniarzy nie wypada, mimo wszystko mogą wyrosnąć na dobrych ludzi - [i] odezwała się na głos, wykazując wrodzony takt i dar dyplomacji - Możemy ich odeskortować do najbliższej dziury, mogą iść z nami...dla mnie obojętne. Trzymajcie je tylko z dala ode mnie, tak będzie najlepiej. I nawet nie myśl o dołączeniu ich do reszty klamotów niesionych przez konia. - ostatnie zdanie wywarczała w kierunku Siobana.
- Nawet nie planuje. przytaknął szlachic zgodnie. - Im dalej one ode mnie tym lepiej

- Wreszcie gadasz z sensem - mruknęła cicho, po czym zamilkła. Nie miała ochoty na dalsze strzępienie ozora po próżnicy, było to tylko daremne marnowanie sił.
- Dobra uszatko ale niech kto zabierze dzieciaki na stronę bo nie jest to miły widok. Znajdź sobie kawałek drewna albo coś aby przygryźć cobyś języczka jeszcze nie pogryzła.

Bernhard poczekał aż dzieci odejdą na bok i zabrał się do wyciągania bełtu. Sprawa ogólnie trudna nie jest, starczy ułamać lotkę - jeśli bełt takową posiada - a następnie w zależności od stopnia wbicia w ciało albo go wyciąć, a jeśli grot przelazł n druga stronę trzeba go przeciągnąć… chwila roboty, niewiele krzyku, trochę alkoholu na odkażenie rany oraz materiału na bandaż i opatrunek.
Gdy dzieci odeszły na bok niziołek zabrał się do pracy. Nie było to nic trudnego choć elfka dwa razy zaklęła soczyście, gdy poczuła piękący ból w miejscu rany. Bernhard znał się na rzeczy w miarę, toteż po kilku chwilach było po zabiegu.

Wolf dochodził do siebie przez chwilę po całej potyczce. Stał przy rozwalonym błocie tępo zapatrzony w ziemię. Przed chwilą walczył (znowu) z istotą, której miejsce w ludowych bajaniach. Nie mógł zrozumieć czemu drużyna przeszła nad tym do porządku dziennego. Mógł jeszcze zrozumieć zombie. W końcu nie na darmo kapłani Morra tak pieczołowicie traktowali zmarłych. Ale nawet chodzący trup ma ciało, ma jakąś formę, którą można uszkodzić. Tymczasem tutaj walczył z ziemnym, bagiennym stworem, który nie powinien istnieć. Nie potrafił tego zrozumieć. Dlatego też w normalny dla siebie sposób, po minucie odstawił te rozważania na bok, by najchętniej nigdy do nich nie wracać. Trzeba zostawić rzeczy niezrozumiałe uczonym.
Gdy podniósł wzrok, wpierw ocenił stan zdrowia drużynników. Splunął na ziemię i otarł miecz o fragment płaszcza, by schować ostrze do pochwy. Uklęknął przy niziołku i elfce i wyciągnął z torby zawiniętą w skóry buteleczkę. Podsunął ją kobiecie przed nos.
- Masz. Jeśli alchemik nie kłamał, powinna ci pomóc.
Gdy odebrała miksturę leczniczą, wstał i zwrócił uwagę na dzieci. Podszedł do chłopaka, chwycił go pewnie za ramię i nachylił się nad nim by spojrzeć mu w oczy.

- Hans, tak? Jesteś odważny. Skoczyłeś na pomoc siostrze - mówił urywanymi zdaniami, bo takie najlepiej trafiają do prostych ludzi - Mało kto by to zrobił. Dlatego pójdziesz z nim - Wolf wskazał Dirka - i pomożesz mu odprowadzić swoja siostrę do wioski. Rozumiesz? Oni na ciebie liczą.
Odwrócił głowę w stronę towarzyszy i podniósł się puszczając ramię chłopaka.

- Dirk niedomaga - rzekł to co było i tak oczywiste - Dlatego odbije z dzieciakami do wioski. Czeka nas jeszcze przynajmniej sześć dni drogi, a wygląda na to że żadnego schronienia prócz spalonych chat, po drodze nie znajdziemy. Zbierajcie się. Trzeba znaleźć miejsce, gdzie będzie można opatrzeć rannych i odpocząć.
Wbił wzrok w Dirka i kiwnął mu głową.
- Ruszaj do Vidovdan. Tam się schroń, póki duszności nie przejdą, chyba że chcesz wyzionąć ducha na trakcie. Jak Sigmar da, poradzimy sobie bez twego miecza. Tu nasze drogi sie rozchodzą. Oby tylko chwilowo.
 
vanadu jest offline