Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2013, 15:25   #137
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Willam, Engan, Erland i Roddard


Stali dłuższą chwilę w milczeniu. Na tym bezludziu jedynym dźwiękiem był świst wiatru, gwiżdżącego w lodowych załomach Muru nad nimi. Wiatr niósł już zapowiedź zimowych mrozów, strącał liście z drzew, wciskał się nieprzyjemnie za kołnierz, by tknąć w kark obietnicą, że niebawem będzie jeszcze gorzej, wszyscy zobaczycie... jak dożyjecie. I wtedy z daleka dobiegł ich uszu ostatni, przeciągły ryk skagoskiego monstrum. Wszyscy drgnęli, a Willamowi się zdało, że zwierz krzyknął mu na pożegnanie, z nadzieją rychłego spotkania w przyszłości. Wilk tylko uniósł łeb i mrugnął Sepcie swoim jedynym okiem. Wyleniały worek na pchły był tak zadowolony, jak zadowolony może być wilk.

Lannister ruszył do koni. Rzekł, że Septa mądrze gada, że nie ma co czekać, każda chwila zwłoki to dawanie Harlene'om forów. Nie ma, naprawdę nie ma co na nich czekać. Zgonią, to zgonią, ale może się uda. I wtedy ozwała się milcząca dotąd Alysa. Wstała, otrzepała suknie i takim głosem, jakby dotyczyło to kogoś innego, a nie ich, uwięzionych w tej głuszy pełnej wrogich barbarzyńców, w towarzystwie barbarzyńców, których przyjaźń była dość wątpliwa oznajmiła, że Worsworn nie wytrzyma galopady pod Murem. Może go to zabić, a może zwyczajnie jego stan będzie ich opóźniał.
- Roddard – smarknął Mort cichutko – nigdy by nie chciał, żeby inni zginęli przez niego. Nigdy by do tego nie dopuścił...
- Nie pojedziemy pod Murem – oznajmił Joran z siodła, i chociaż tyle miał przyzwoitości, że po tym twardym stwierdzeniu spojrzał pytająco na Willama.
- Jak chcesz jechać szybko w puszczy? - burknął mu Septa od serca.
- Są drogi w Darze. I to takie, którymi Skagosi nigdy nie pójdą, nawet jeśli je znajdą. Kamyk? Znasz stare drogi?
Erlandowi w gardle poczęła rosnąć wielka gula strachu. Z wielu powodów, z których zemsta dzieci lasu była najważniejsza, znajdywał ten pomysł o wiele bardziej ryzykownym niż pięcie się na Mur. Milczał jednak, bo cóż mógł uczynić.
- Noooo... są stare drogi – odparł wolno i z oporem zarządca złotowłosemu rycerzowi. - Byłem. Widziałem. Raz jedną drewno ciągnęliśmy...
- Co z tym drogami? - zirytował się Septa. - Przejechać się nie da?
- Da się – zapewnił Kamyk solennie. - O to chodzi właśnie Willam, że się da.
- To o co chodzi?
- To takie miejsca – Kamyk szukał odpowiednich słów, ale te jakoś pouciekały, by pochować się w zakamarkach jego łepetyny – że można zesrać się ze strachu – dokończył mało zręcznie – od samego patrzenia.
- To nie jest... - zaczął Erland, ale Septa już siedział w siodle i popędzał konia. Erland nawet trochę rozumiał wybór. Harlene'om ciężko będzie ich ścigać, jak obfajdają się po pachy z przerażenia. Był niemal pewien, że tamci zawahają się solidnie, zanim postawią stopy na starej drodze. Sam nie wiedział, czy on będzie miał odwagę... Iorweth Harlene pewnie byłby przeciwny i dałby temu wyraz głośnym krzykiem... ale harleński wódz szczęśliwie spał nieprzytomnie po pocałowaniu pięści Engana. Hwarhen i Urreq wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale wdrapali się na konie i pojechali, gdy i Erland ruszył. Trzymali się jednak blisko Szepczącego. Hwarhen tak blisko, że Erland widział, jak po skroni kuzyna wąską strużką cieknie pot.

- Mówią – kapłan rzucił córce Pająka – że na starej drodze bezpieczni są tylko zaprzysiężeni bracia i przyjaciele Nocnej Straży. Mówią, że drogi wiodą w innym świecie. Że jeśli wstąpi na nie człek, który podniósł rękę przeciwko wronom, lub zrobili to jego przodkowie, zagubi się w labiryncie ścieżek. Las nie da mu odejść, pożre jego ciało i duszę...
- Bogowie – skomentował radośnie Tytus Sand – co za brednie. Wielce użyteczne w naszym położeniu, ale brednie. Wierutne.

Erland zacisnął zęby i pędził w milczeniu, wbijając wzrok w plecy Kamyka i Lannistera, prowadzących ich pochód. Zwiadowca i drwal zatrzymywali się często, komentowali szczegóły lasu przed nimi i składali do kupy własne wspomnienia dróg, na które można się było natknąć w Darze.

Ponoć gdy dzieci lasu i Pierwsi Ludzie zawarli pakt, szamani zwani zielonymi oczami zmusili puszczę, by rozstąpiła się, tworząc przejścia, by pod Murem można było osiedlić się i podróżować. Ponoć ustanowili nad drogami strażników i magiczną pieczę. Ponoć drogi broniły się same... Przecinały Dar we wszystkie strony, dzień i noc szły nimi sznury wozów, gdy Straż była jeszcze potężna, a Dar kwitł życiem... Od tego czasu minęło wiele lat. Magiczne czy nie, w wielu miejscach zanikły. Jednak tam, gdzie się zachowały... Las nie miał do nich dostępu. Drogi nie zarastały. Korony drzew splatały się nad drogami szczelnymi kopułami, ale bruk był równy i czysty. Nie przerastał korzeniami, a opadające nań gałęzie czy liście szybko zmieniały się w drobny, miałki pył. To jednak nie było najgorsze... Najgorsze było to przeświadczenie, gdy stawało się na drodze, nachalne wrażenie, że nie jest się samym. Że las patrzy, obserwuje, swoje wie i wyciąga wnioski. W niektórych miejscach przy drogach stały kamienne posągi – nie ludzi i nie zwierząt, czegoś pomiędzy – niemi, nieruchomi, odziani w płaszcze z mchu i porostów strażnicy o oczach z zielonego, biało żyłkowanego amazonitu. Wszyscy wyciągali przed siebie wielkie prawice.

Kamyk dobrze pamiętał, gdy pierwszy raz postawił stopę na drodze. Pojechał do Flintów po mięso, zawarł przy tym kilka miłych i wielce przyjemnych znajomości. Jedna z tych znajomości poprowadziła go za rączkę do wylotu starej drogi i pokazała posąg strażnika. Pouczyła, by zawsze składał na wyciągniętym łapsku ofiarę, jeśli chce bezpiecznie jechać drogą. Potem Kamyk wszedł na brukowaną przestrzeń, w nozdrza uderzył go zapach wilgotnych liści, a w sercu zakiełkowało niemiłe uczucie, że las ma oczy. Że las patrzy, widzi i wie. O tym, że rozwalił bratu łeb kamieniem, o tym, że czasem śni mu się, że robi to jeszcze raz... O tym, że u boku ma siekierę. Tak, o tym że zanim tu przyszli, wyobracał swoją miłą znajomość w paprociach za owczarnią we wszystkie strony też. Przy drogach miało się wrażenie, że te wszystkie opowieści o dawnych czasach mogą mieć w sobie więcej niż ziarno prawdy... Kamyk nie przykładał co prawda do tego wielkiej wiary, ale stary zarządca, z którym swego czasu jeździł na wycinki po południowej stronie Muru zarzekał się, że te fragmenty dróg, które się zachowały, zmieniają się. Nic nie wygląda tak samo. Przejścia, które się odkryło i znało, zarastają. Drogi zmieniają układ, cofają się w granicach lasu, to w jedną, to w drugą stronę, jakby były żywymi, myślącymi i czującymi istotami. I że ponoć, jak każde żyjące istoty, czasem polują, zabijają i pożerają swoje ofiary.

Stawali coraz częściej, Kamyk z Lannisterem deliberowali coraz ostrzej wściekłymi, choć zduszonymi szeptami. Septa zaczynał podejrzewać, że gagatki pogubili się w lesie i wstyd im się przyznać. Pomysł pomału przestawał mu się podobać. Owszem, przeklęte Skagi bały się dróg, co po ich drogich przyjaciołach było widać aż nadto wyraźnie... aż dziw, że mieli mir takich bitnych, skoro bali się tak ogromnej masy dziwacznych opowieści. Jednak fory, jakie miało im dać podążanie szlakiem, którego przeciwnicy się obawiali, pomału zanikały pod naporem bezwzględnej rzeczywistości. Ta zaś była taka, że aby podążać drogą, trzeba ją najpierw znaleźć w tej głuszy. To zaś okazywało się być ponad możliwości zwiadowcy Jorana i drwala Kamyka, obydwu obytych w łażeniu po nieprzebytych chaszczach.
- Kurwa – skomentował sobie Willam i przegonił jakąś spóźnialską muchę, która nie usłyszała jeszcze, że Cytadela ogłosiła nadejście zimy, i zamiast wziąć i zdechnąć, próbowała wlecieć mu w oko. Dziarskim plaśnięciem zmiażdżył bydlę na swoim czole.

Lewym okiem widział Lannistera i Engana, machających do siebie łapami jak dwa wiatraki, obok zdegustowanego pięknego Dornijczyka i Morta, dłubiącego z przejęciem w nosie. Na ten obraz nakładał mu się jednak inny – porosłych mchem, chylących się ku ziemi ruin na tle ściany wiekowych drzew. Na portyku nad drzwiami roniła w gnijącą ściółkę kolorowe kamuszki stara mozaika, przedstawiająca wagę. Gdzie coś jest ważone, tam musi być cywilizacja. Jak jest cywilizacja, to musi mieć możliwość dojechania do niej. Drogą, na przykład...

- Tędy – oznajmił Septa i pociągnął konia za uzdę. Nie tłumaczył się. Nie miał na to czasu i ochoty.

Ruiny znaleźli pół godziny później. Wyszczerbiony mur porosły małe brzózki. Jednooki basior drzemał pod walącym się domem, o który wieki temu upomniał się las. Portyk pękł i runął razem z przerastającym go bukiem, ale ciągle było widać mozaikę z wagą nad wejściem.
- Patrzcie pod nogi – ostrzegł ich Joran. - wygląda na małą twierdzę. Pewnie mieli studnie i piwnice...

Rork z Hwarhenem szeptali coraz bardziej trwożliwie. Skagos miało długie tradycje w robieniu Nocnej Straży krzywdy. Nawet jeśli sami nie wystąpili przeciwko wronom, zrobił to na pewno któryś z ich przodków... mieli prawo obawiać się, że strażnicy dróg zechcą wywrzeć pomstę za przelaną krew. Obydwaj barbarzyńcy trzymali się z dala od ruin.
- Hwarhen – ozwała się spokojnie Alysa. - Powiedz Urreqowi, żeby się uspokoił. To jeszcze nie to. To był dom mytnika – wskazała palcem na mozaikę. - Mieszkańcy Daru musieli płacić Straży podatki. Tak samo jak Skagosi, gdy chcieli wieźć sól przez ziemie Straży.

Córka Pająka potarła dłonią czoło. Gdzieś tutaj była droga, którą wozy z solą jechały w świat. Jeden ze szlaków miał swój kres w dalekim Dorne.
- Idę poszukać – oświadczył Kamyk i z siekierą w dłoni zagłębił się w chaszcze. - Musi być gdzieś blisko.

Musiała być blisko. Poznawał to po drzewach. Był przekonany, że właśnie próbują zajrzeć mu w duszę przez dupę. Złapał się oślizgłego, paskudnie powykręcanego korzenia i zaczął piąć się po zboczu wzgórza za ruinami.
Erland przysiadł na kamieniu. Czuł się nieswojo. W uszach narastał mu szept wielu głosów. Nie rozumiał, co mówiły, ale wiedział jedno – nie były mu przyjazne. Nie był tu miłym gościem.

Joran pociągnął konia na wschód, gdzie drzewa przerzedzały się i w końcu otwierały się szerokim przestworem ogromnej polany. Po drugiej stronie las był już rzadki, tam można było swobodnie jechać konno.
- Septa – zawołał nagle cicho.

Paręnaście kroków od krawędzi lasu po ich stronie leżał świeżutki, skagoski i chyba nawet harleński trup. Jakby nieme świadectwo tego, że wrogów Straży w pobliżu starych dróg zaiste spotkać może nagłe i przykre kuku. Jakby. Prawie. Prawie robi wielką różnicę. Nawet stąd Willam widział, że trupowi ktoś bardzo tradycyjnie i konwencjonalnie rozpieprzył łeb, zapewne toporem. Do tego całkiem tradycyjnie ukradł mu potem buty. Septa się na dzieciach lasu nie wyznawał ani trochę, ale na dobrą sprawę mógł wskazać dziesiątki innych istot, które zabiłyby Skagosa dla pary butów.
- Joran! - warknął. - Nie wyłaź zza drzew!

A Lannister, rzecz jasna, wylazł. I poszedł oglądać tego trupa. I jeszcze szkapę swoją za sobą pociągnął, jakby chciał trupa zabrać ze sobą i sprawić mu godziwy pochówek.

Kamyk miał dość. Uchlastał się w błocku i gnijących liściach po czubek głowy. Oblepiły go gęsto pajęczyny. Jakiś robal wpadł mu za kołnierz i właśnie pędził między jego łopatkami dziesiątkami obrzydliwych odnóży. Próbował go wytrząsnąć i nie krzyczeć. Nagle zamarł.


Twarz owionął mu wilgotny oddech lasu. Z dziesięć kroków przed nim, pomiędzy skłębionymi w niemożliwe i pokraczne supły pniami drzew rozwierały się usta ciemności. Stamtąd szedł ten oddech. Drzewa patrzyły. Kamyk przełknął ślinę. Znalazł wejście na drogi.

- Joran! - Willam syczał raz za razem, a Lannister miał to w dupie i właśnie się nachylił nad cholernym truposzem. - To jest...

Chciał dokończyć, że to jest, kurwa, rozkaz, Lannister, więc się, kurwa, weź i słuchaj. Wyczuł konie. Obce konie, po drugiej stronie polany, daleko, ale Czarne Serce był jak na patelni.
- Wracaj, kurwa!

Harlenowie wypadli spomiędzy drzew. Tuzin wojowników, na małych, górskich konikach. Od razu poszli w galop, rozwinęli się szerokim łukiem, zaczęli wrzeszczeć, upojeni bliskością łupu. Joran uniósł głowę. Willam pochwycił jego twarde spojrzenie, zanim zwiadowca wskoczył na siodło i ostro zaciął konia. Spojrzenie człowieka, który już jest martwy.

Joran pędził na złamania karku w stronę liczniejszego wroga. Wyrwał z pochwy miecz i nagle wybuchnął śmiechem. Nad lasem poniósł się jego wrzask, bojowe zawołanie Lannisterów. Usłysz mój ryk.

A potem, gdy od Harlenów dzieliło go z dwadzieścia kroków, nagle skręcił i wtulony w siodło pociął w bok. Jak najdalej od ruin. Jak najdalej od lordowskiej córki.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-09-2013 o 18:09. Powód: literówkiiii
Asenat jest offline