Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2013, 15:19   #131
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Post takoż wspólny

Potrzaskane żebra Skagosa zatrzeszczały w potężnych łapskach Engana jak suche szczapki. Iorweth wizgnął się i wierzgnął związanymi nogami, w oczach miał ból, czystą nienawiść i jakiś taki uroczy w swojej bezradności i szczerości wyraz kompletnego niezrozumienia sytuacji, nad którą stracił panowanie... w zębach miał knebel, i tylko dlatego nie rozwył się pod niebiosa. Gdy wreszcie Kamyk uznał, że harleński wódz ugotował się już na miękko i wyjął mu z mordy bandaże, Iorweth plunął mu w twarz śliną przemieszaną z krwią i straszliwie obraził cześć Kamykowej matki. W sumie, może i nie obraził, bo gdy była młodsza, robiła dokładnie to, co jej zarzucił... ale Engana i tak krew zalała, nie będzie tu sobie skagoski wyskrobek pozwalał. Kamykowa prawica zwinęła się w pięść i uniosła nad głową jeńca, tak kształtną i piękną, że południowi rzeźbiarze posraliby się po gaciach ze szczęścia, gdyby im zechciał pozować...
- Zaraz zaraz – wydyszał Iorweth, wybałuszając oczy. - Przecież się dogadamy... - wysunął pojednawczo. Kamykowa prawica zamarła w powietrzu, ale zaraz uniosła się jeszcze wyżej, bo czego jak czego, ale właśnie faktu, że się „dogadają” zarządca obawiał się najbardziej. Widział już nie raz i nie dwa, czym się kończyło dogadywanie z Harlene'ami. Iorweth nie czekał na cios ani na odpowiedź, tylko zaczął śpiewać, co chwila rzucając spojrzeniem na Kamykową pięść.
- Moruad się przejęła, jako ją Pająk wpuścił na Kurhan. Uwzięła się, że będzie tej ziemi bronić. Że to honorna rzecz, a jak jest honorna rzecz, to wszystkim Magnarom jakby kij w dupę wepchał, tacy się sztywni i nieustępliwi robią. Słuch ją doszedł, że Czaszka ludzi zbiera i sposobi się do skoku przez wasz płot, durny fiut jeden... mógł zapytać, to bym mu rzekł, że tu gorzej niż po ich stronie i baby brzydsze... Moruad kazała ściągąć jednorożca i pilnować okolicy. To i kurna pilnujemy, nie? Rozkaz jest rozkaz, wiesz coś, wrono, o tym?

Kamyk wiedział. Rozkazy prosta rzecz. Lord Dowódca każe, wrona musi. Tylko czemu ten skag go tak wkurwiał?!! Nad tym jednak Kamyk nie musiał się długo zastanawiać. Odpowiedź była prosta. Mógł sobie nie chcieć, upraszczać, tłuc po mordach, powalać słupy, wypuszczać zamachowców i lżyć sojuszników ile wlezie. Ale to i tak nie zmieniało tego co ktoś inny już w ruch wprawił. Stary, Moruad, Czaszka… nie ważne kto. Ważne, że Zima o której Skagosi tyle gadali już się zaczęła. I nie da się po prostu obić komuś pyska. A krętacz Iorweth, co to teraz ubierał się w piórka potajemnego obrońcy Muru, tym samym dawał mu to do zrozumienia.
Opuścił prawicę. Spojrzał na Septę, który wzruszył tylko ramionami. A potem kucnął na przeciw więźnia. Podniósł z ziemi jakiś świerkowy patyk i przyglądając mu się, dumał. Prostą było rzeczą, że nikomu się tak poróżnienie Straży i Skagosów nie przysłuży jak właśnie dzikim. Prostą też, ża Magnarka spod Muru idiotką nie była i jakby zbrojnie chciała napaść na Straż to by nie wysyłała jednorożców na zwiady pod Czarny Zamek. To przemawiało za słowami Iorwetha jakkolwiek mało prawdopodobnie by one brzmiały. A brzmiały wyjątkowo mało prawdopodobnie.
Skrzywił się i z nienacka dziugnął kijaszkiem Iorwetha w połamane żebra.
- A wiesz ty co skagu? - dziugnął raz jeszcze. Potem drugi i trzeci. Niezbyt mocno. Wystarczająco - Jakoś mi się ta Twoja naciągana bajka podoba jeszcze mniej niż Twoja gęba. Co ty nam tu za farmazony o przejmowaniu się i honorze wciskasz?
Istotność pytania podkreślił ciosem. Tym razem z piąchy. W brzuch tuż pod żebrami. Ale i to Skag musiał poczuć w kościach. Kamyk poprawił.
- Tobie Moruad kazała pod Murem warować i nas przed Czaszką bronić? Tobie? Harlenowi?
- Zostaw Engan - ozwała się chłodno Alysa.
I jeszcze raz.
- A niechby i wpadła na taki durny pomysł. Niechby i było, że masz rację. Ale byśmy tu wonczas Hwarhena spotkali i tę dziewkę z wilkiem, a nie taką łajzę jak Ty i tę rybiogębą!
- Zostaw!
Podniósł się ostatecznie znad pokładającego się Skagosa.
- Łże gamoń jeden. I myśli, że łykniemy te dyrdymały.

Związany w baleron Harlene gdy już doszedł do siebie westchnął i próbował się ułożyć wygodniej, tyle że mu więzy przeszkadzały. Spojrzał koso na Septę, na Kamyka i na Alysę, by po krótkiej przerwie śpiewać dalej. Wywrzeszczał im mianowicie, że w ich durnych pałach nawet nie postało podejrzenie, że Straż i Harlene'owie mogą być po jednej stronie, i że on to sobie zapamięta. Na pytanie o Flintów wybuchnął pogardliwym śmieszkiem i wytknął im, że tak jak nie potrafią rozpoznać przyjaciół, tak i zdrajców we własnych szeregach i wśród tych, co się ich druhami mienią znaleźć nie mogą. Uznał chyba, że rzekł za wiele, bo zacisnął zęby i poczerwieniał jak dziewica, gdy jej pierwszy raz kiecki wyżej pasa podkasano. Zduszonym szeptem wywarczał, by nie ufali Agnecie, i by chronili córkę Pająka.
- Jedźcie prosto na Kurhan. Nie opuszczajcie cienia Muru i spieszcie się. Moruad nie da was skrzywdzić. Tutaj jesteście jak zające.
- Nie lękaj się tak o nas szlachetny Iorwecie - odparła Alysa - Może i nie wszystko od razu Straż widzi i rozumie. Bądz za to pewien, że szybko się uczy.
- I co Ty na to Septa? - zwrócił się Kamyk do miętolącego kawałek materiału dowódcy - Do Wschodniej bym go wziął. I niech się Marbran z Najlepszym za niego wezmą.

Willam nie odpowiedział. Przesłuchanie dobiegło końca.

***

Z pierwszymi promieniami słońca do obozowiska wrócili Harlenowie. A z nimi targi i negocjacje.
Sól i złoto za Iorwetha.
- Mort… Mort - warknął ostrzegawczo na dumnego z siebie chłopaka, który przynosił wcale ciekawe wieści o tym, czego faktycznie szukali Harlenowie pod Murem.
We trójkę z Joranem w mig rozeszli się ustawiając się w pierścieniu blisko Septy. Niby nie dobywszy broni, ale obie strony wiedziały co i jak. Zaskoczonych nie będzie. Urreg, Tytus i Hwarhen też byli gotowi..

Oczy i uszy Moruad w pełnej nieprzyjemnego napięcia chwili przejęły berło dyplomacji. Chyba próbował odwołać się do rozsądku. Chyba nieskutecznie.
Agneta Harlene wydęła wąskie, bezbarwne wargi. Jeden z wojowników Harlene’ów przysunął się bliżej jednorożca. A Kamyk stojący przy jeńcu usłyszał szept z wysokości swoich kostek, gdzie w obecnych okolicznościach przyrody spoczywała śliczna głowa Iorwetha.
- Rozwiąż mnie, wrono...
- Milcz - syknął Iorwethowi i wysunął się na przód stając obok Septy.
Wyjrzał ostentacyjnie za Agnetę i za jednorożca, po czym wskazał w tym kierunku głową.
- Macie tam zdaje się jakiś cenny ładunek. Szkoda by było go uszkodzić, czy co gorsza stracić gdyby tak jednorożca jak wczoraj coś nie wiedzieć kiedy i skąd poniosło, prawda? Słyszeliście słowa Willama Snowa. Targów nie będzie. Spierdalajcie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 04-09-2013 o 15:24.
Marrrt jest offline  
Stary 07-09-2013, 23:04   #132
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Gdy ostatni z Harlenów zniknęli z polany, stary kapłan uderzył Iorwetha pod kolano tak by ten upadł i przeszukał dokładnie wojownika, mając nadzieję że znajdzie coś, co pomoże mu w zrozumieniu z jaką misją wysłała Iorwetha Moruad. A gdy skończył spojrzał w stronę Williama Snowa i głośno stwierdził:
- Jest twój. Zrób z nim co uważasz za słuszne, pamiętaj jednak że na Długim Kurhanie znajądą się tacy którym może się nie spodobać, że trzymasz rannego jeńca-skagosa.

Septa nie podziękował za łaskawe przekazanie Nocnej Straży pojmanego jeńca… będącego już wcześniej jeńcem Nocnej Straży. Nie podziękował też za cenną radę. Przyglądał się tylko jak Wiedzący, Oczy i Uszy Moraud sznupie po kieszeniach rannemu. – Rad bym jednak zobaczyć co tam wytrzepujesz zza pazuchy tego… naszego Harlena, więc nie musisz się tak krępować. Nie chciałbym, żeby potem straż była oskarżana jeszcze o grabież albo i rozbój. Odpowiedział patrząc na ręce wiernemu przyjacielowi czarnych braci. – Długi Kurhan? Taki ranny… może nie wyżyć nieboraczek.

- Zrobię z twoją radą Williamie Snow to co robisz z moimi radami, prośbami i groźbami... zignoruję ją - odpowiedział Erland spokojnie. Nie czekając na odpowiedź, podszedł do Alysy. - Mam nadzieję, że nic ci nie jest Lady Alyso?

Córka lorda dowódcy pochylała się nad Roddardem, którego Mort przywiózł zaraz po tym, jak się uciszył rwetes. Kruk gadatliwy nie był nigdy, ale teraz milczał jak grób, tylko białkami oczu błyskał jakoś tak straszliwie. Alysa pokręciła głową. Nie, nic jej nie jest.

- To dobrze - odpowiedział Erland i pochylił się nad Roddardem. O truzinach Harlenów wiedział nieco więcej niż pozostali, może nawet więcej niż córka Pająka. Rana była paskudna, a na dodatek upłynęło sporo czasu od kiedy mężczyzna wyjął grot strzały z nogi. - Trzeba go przenieść i rozgrzać. W mroku nie jestem też w stanie sporządzić żadnego leku. Jeżeli pamiętasz gdzie go znalazłeś lub gdzie odrzucił grot strzały to idź tam i przynieś ją. Może pomóc nam uratować jego życie- powiedział do Morta. - Pani ja zajmę się Roddardem, ty zobacz co z Kamykiem i pozostałymi. Jest jeszcze jedno - dodał cicho, tak cicho że tylko Mort mógłby usłyszeć - gdy będziesz mieć czas dowiedz się od Iorwetha co robił na ziemiach Flintów.

Młody zwiadowca zmarszczył podejrzliwie swój spiczasty nos, przymrużył oczy… i szybko kiwnął głową.

- Hwarhenie, przestań się zabawiać z Kamykiem i pomóż mi przenieść tę Wronę - powiedział do wysokiego ziomka.

***

Podczas gdy Agneta wykładała Sepcie swoje propozycje, Mort wydobył z kaptura szczura, a z juków bukłaczek chlupocący miło i jakby znajomo… toż to jedno z Ulmerowych lekarstw! Bukłaczek na uboczu chłopię otworzyło, szczurowi kazało tańczyć, i nie minął czas, który średnio sprawnemu septonowi zajmuje otrzepanie z grosiwa wiernych z pierwszego szeregu pod ołtarzem, a Morta otoczył wianuszek chętnych do komitywy Harlenów.
Nie minął czas, w jakim septon otrzepuje z grosiwa drugi szereg wiernych, a Mort z Ruprechtem w garści udał się… prosto do Kamyka i Jorana. Gapiąc się bezczelnie na stojącego dalej Erlanda wyszeptał niedosłyszalnie dla Skagosa, że Harleny dostały rozkaz osobiście od Moruad Magnar, by ściągnąć na Długi Kurhan takie słupiszcza jak o ten tam, co zwierz ciągnie. Moruad wskazywała miejsca, gdzie owe słupy miały być, a oni sobie potem szukali, i po nocach cichaczem zabierali…

Agneta trawiła tymczasem Septową odpowiedź. Nie wyglądała na uszczęśliwioną wizją wspólnej podróży na kurhan. W sumie to nijak nie wyglądała, jak zawsze.
- Jesteś głupcem, Willamie Snow. Sprawiedliwości po Moruad oczekujesz? Gdzie jest władza, nie ma sprawiedliwości.
Harlene’owie obrzucili zebranych taksującymi spojrzeniami. Tu i ówdzie ręce spoczęły na rękojeściach broni...

Iorweth od dłuższego czasu zamknął się i przestał siec obelgami na prawo i lewo, obdarzając nimi po równo wszystkich obecnych. Siedział w swoich więzach cichutko i pokornie… znaczy, starał się podsłuchać jak najwięcej. Wreszcie zawisł na starym Crowlu spojrzeniem konającego.
- Erland - wymruczał nachalnie, rzucając niespokojne spojrzenia na Agnetę. - Erland, do wszystkich diabłów… Przerwij to. Nie dawaj mnie tej wiedźmie. Nie pozwól, by odeszła ze słupem… Najlepiej w ogóle nie pozwól, by odeszła - wyszeptał ledwie słyszalnie.

Starzec spojrzał się na Iorwetha i przyjrzał mu się uważnie. Prośba wojownika była czymś nowym i zaskakującym - było to chyba pierwszy raz gdy Iorweth się czegoś bał i nie kłamał. Co jednak Erland mógł zrobić? Nie miał żadnego wpływu ani na Agnatę, ani na Williama Snowa. Serce Lodu było nic nie znaczącą błyskotką, a jednak kapłan nie zamierzał czekać z założonymi rękoma.
- Dosyć tego szaleństwa!!! - krzyknął Erland - Mało Wam krwi? - spojrzał po obecnych, zarówno Wronach jak i Harlenach. A potem podszedł do Agnaty - Nie, nie ma sprawiedliwości. A jednak zapewniam cię, że Moruad Magnar wynagrodzi cię sowiciej niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Poza tym jeżeli nie chcesz oddać się pod osąd Moruad to pod czyi? Naszego Boga? Pająka? A może Williama Snowa? Powiadam ci, że żadne z nich nie wynagrodzi cię sowiciej niż Moruad. Udaj się z nami na Długi Kurhan a obiecuję, jako Erland Crowl, brat wodza Crowlów i posłaniec Moruad, że zyskasz wiele więcej niż sól i złoto. Rorkowie, Crowlowie i Stane’owie będą śpiewać pieśń o klanie Harlen i tobie, o tym czego dokonałaś i o twojej mądrości.

Agneta Harlene wydęła wąskie, bezbarwne wargi. Jeden z wojowników Harlene’ów przysunął się bliżej jednorożca. A Kamyk stojący przy jeńcu usłyszał szept z wysokości swoich kostek, gdzie w obecnych okolicznościach przyrody spoczywała śliczna głowa Iorwetha.
- Rozwiąż mnie, wrono...

- Zanim zrobisz coś głupiego wiedz, że Lord Dowódca wie, że cię spotkaliśmy i możesz mi wierzyć, że jeżeli cokolwiek stanie się Williamowi lub innej Wronie to Pająk was znajdzie. A Moruad mu w tym pomoże. Podobnie możesz być pewna, że Moruad umie liczyć i że gdy tylko zorientuje się, że nie wracacie to wyśle po was Rorków i Crowlów, tych Crowlów którzy mają stare długi do wyrównania z klanem Harlene. Jesteśmy w pół drogi od Długiego Kurhanu i twierdzy Wron. Sądzisz, że jesteś w stanie poprowadzić swoich ludzi tak by nikt was nie zauważył? A wy sądzicie - kapłan spojrzał po pozostałych Harlenach - że wam się uda? Tyria i jej wilk was odnajdą- sklamał.

Willam się nie odezwał. Powiedział co miał do powiedzenia, a poza tym głos Szepczącego mógłby stracić na sile. Za nic nie uśmiechała mu się wspólna podróż z Agnetą i jej chłopakami… i bez zachowania sporego luzu między oboma grupami nie wyobrażał sobie drogi a Długi Kurhan. Lecz nie to było teraz kłopotem. Był gotowy zakończyć na oba sposoby ten spór. Podobnież jak inni wsparł dłoń na rękojeści miecza… on jednak wpatrywał się wprost w paskudną twarz dziewczyny. Tak jak za pierwszym razem kiedy z nią rozmawiał.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 11-09-2013, 11:37   #133
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Willam, Engan, Roddard i Erland


Leżący przy nogach Engana na ziemi pozbawiony władzy i dumy harleński wódz rzęził jak zarzynana owca. I szlag go jeden wiedział, czy te jęki wyrywał mu z ust ból po dysputach z Kamykiem, obecna sytuacja czy coś jeszcze... Jednego Kamyk był pewien – na pewno nie jęczało sumienie Iorwetha, bo skurwiel takowego organu nie posiadał. Chociaż nie... Engan znalazł też w sobie przekonanie, twarde i mocne jak Mur, że gdy Harlene'owie chwycą za broń, obydwaj Crowlowie i Urreq będą pierwsi do bitki i wyprzedzą nawet arcyszybkiego Jorana. W tym jednym względzie można było na nich polegać. Furda tam pakty, polityki i nadchodząca zima, gdy można wtłuc znienawidzonemu klanowi. Kamyk nie był pewien, jak duma Skagów zniesie fakt, że upragniony łomot był możliwy tylko u boku wron, ale że rzucą się ochotnie skorzystać z okazji nie miał wątpliwości. Potem, niestety, zaczną myśleć, a myślenie nie było tym, w czym wyspiarze w Kamykowej ocenie byli najmocniejsi. Gęba Urreqa już rozpromieniła się jak wiosenne słoneczko... Dłoń Erlanda Szepczącego odwinęła skóry, odsłaniając do łatwiejszego chwytu wyrobione stylisko najbrzydszego toporzyska, jakie Kamyk widział w swoim życiu. Hwarhen oczami już szukał pierwszej ofiary... Zapowiadała się iście przednia zabawa! Iorweth rzęził i nie chciał przestać, coś tam gadał, ale Kamyk miał już wprawę w rozmowach z wodzem. Poczęstował Harlene'a raźnym kopem, aż Skag stracił oddech i wreszcie się zamknął.

- Ach tak – skwitowała całość paktów Agneta Harlene. Głos nadal miała płaski i twarz bez wyrazu. Wstała, prostując plecy z chrzęstem ponaszywanych na kaftan stalowych kółeczek. Erland zaklął w duchu. Rzecz nie była pewna, losy się jeszcze ważyły. Gdy mówił, widział w oczach niektórych z lisów wahanie. Widział strach, gdy wspomniał o Tyrii, nawet Agneta rzuciła wówczas szybkie spojrzenie na jednorożca. Teraz jednak Agneta wstała, pokazała, że się nie boi, i wszystkie wątpliwości rozwiały im się jak sen jaki złoty. Kobieta obróciła się bokiem i wskazała krótkim, bladym palcem na Kamyka – Tego wielkiego... - zaczęła i urwała.

Septa od dłuższego czasu dusił w sobie niemożebny wkurw. Na te durne targi, na pojękującego Iorwetha, na Lannistera, który najwięcej z nich wszystkich miał z wyspiarzami do czynienia, a chyba ozora w gębie zapomniał, i na cholerny klan Harlene również, bo opóźniał mu marszrutę nad morze i wykonanie rozkazu, a tym samym powrót do stajni i koni, i całego bezpiecznego i spokojnego, pachnącego sianem świata Willama Snowa, zwanego Septą. I jeszcze szpetna Harlenka pokazała palcem Kamyka, jakby owcę na rzeź wybierała. Willam Snow sapnął rozeźlony.

Jednorożec od dłuższego czasu drobił w miejscu, jakby kapuchę w beczce udeptywał. Teraz zarzucił łbem i westchnął przeciągle z głębin potworzastej gardzieli. Ciepły podmuch zmierzwił kudły stojącym przy nim harleńskim wojownikom, oblepił im głowy zielonymi glutami przeżutej trawy przemieszanej ze śliną, co wyfrunęła ze zwierzęcej mordy razem z powietrzem. Agneta Harlene odwróciła się gwałtownie. Pradawny potwór mrugnął małymi ślepkami i postąpił krok do przodu, napięły się liny, którymi uwiązany był ładunek. Twarz kobiety dalej była jak maska, tylko w oczach mignęło zdziwienia i chyba strach. Rzuciła taksującym spojrzeniem po wszystkich, wreszcie jej oczy spoczęły na zjeżonym wściekle jednookim basiorze.

- Tego wielkiego – powtórzyła wolno, odwracając się powrót do Kamyka – napojcie wywarem z czerniuszki. Bo zdechnie wam nim księżyc się odmieni.

I ruszyła przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Tylko Kamykowi cisnęła pod nogi jakąś skórzaną sakiewkę, nie patrząc ani na niego, ani na to, czy ją podnosi. Swoim po skagosku rzuciła rozkaz wymarszu i Harlenowie pomału zaczęli się wycofywać. Sama Agneta wspięła się na grzbiet jednorożca.
- Do zobaczenia na Długim Kurhanie, Willamie Snow – oznajmiła z podniebnych wyżyn siodła, bez gniewu czy urazy, ale i żadnej innej emocji. - Jako mówiłam, wy macie rozkazy, i my mamy rozkazy.

Iorweth coś gadał, ale że leżał twarzą w ściółce leśnej, to i ciężko było wyrozumieć, co. Z jękiem wierzgnął nogami i przewalił się na bok, splunął z wysiłkiem. Kamyk poświęcił tym cyrkowym wygibasom ledwie jedno spojrzenie, bardziej go interesowało, czy wszyscy Harlene'owie sposobią się do odejścia. Bo wyglądało na to, że naprawdę odchodzili, co było generalnie dziwnie, bo mogli ich tu przecież ogarnąć, wytłuc i nikt by się nie dowiedział... A Agneta Harlene nagle podwinęła ogon pod siebie i podała tyły.

Niestety, Kamyk wiedział też doskonale, co to odejście oznaczało. Oni wrócą, pomyślał z niechęcią Engan.
- Wrócą następnej nocy – oznajmił szeptem Iorweth z ziemi w tej samej chwili. Harleński wódz leżał na wznak i patrzył w niebo dziwnie nieruchomymi i martwymi oczami. Twarz miał bladą jak pani śmierć. - Dalej w puszczy stoi więcej naszych. Agneta będzie walczyć o władzę. Potem przyjdzie po was. Po córkę Pająka i po mnie. Zrób nam obojgu przysługę, wrono, i pchnij nas nożem, jak będą blisko. A potem samego siebie. Spodobałeś się Agnecie. Wiesz, co ona robi z takimi, co jej wpadli w oko?
 
Asenat jest offline  
Stary 18-09-2013, 11:23   #134
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Harleni odjechali. Zarządca w najbardziej szalonych snach nie byłby w stanie sobie wyobrazić by zrobili cokolwiek innego. To nie byłoby po harleńsku. Tak frontalnie? Twarzą w twarz? Z niekłamaną przyjemnością powiedział im by spierdalali i odprowadzał każda łypiące na niego wściekle gały. Takie odprężające żerowanie na ich naturze. Mógł nawciskać naprawdę znacznie soczyściej i również obyłoby się bez konsekwencji. I pewnie by to zrobił gdyby nie obecność córki Starego.
Uśmiechnął się do odchodzących Skagów. Ale tylko na chwilę. Bo potem spojrzał na rzucony mu przez Agnetę woreczek. I dobry humor szlag trafił.

Leżący u jego stóp Iorweth przestał mrugać i oddychał tak płytko, że Kamyk nabrał podejrzeń, że cholerny Harlene naprawdę umiera. Jednak okolone zieloną tęczówką źrenice skierowały się na twarz zarządcy, gdy tylko Engan przyklęknął przy jeńcu.

- Półtora setki pod bronią - oznajmił gorzko Iorweth, o dziwo, sam z siebie, niepytany. - Cztery jednorożce... Modlisz się czasem, wrono? Pomódl się teraz... ja też się pomodlę. Żeby moja niewiasta naprawdę była tak wściekła na mnie za tę dziewkę Flintów, z którą mnie w chaszczach nakryła, jak wyglądała w pierwszej chwili. Żeby jej wściek nie puścił. Żeby mi przypadkiem nie wybaczyła i zrobiła to, czym mi groziła. Zabrała jednorożce, zabrała te siedem słupów, cośmy je w waszych twierdzach wykopali i wróciła na kurhan... Bo Agnecie moja baba nie strzyma - splunął na ziemię i skrzywił twarz. - Jej brat był lojalny, trzymała się jego, a ja nie mogłem szmaty przez niego odprawić. Aleście mi go ubili... Skręciłbym jej kark na najbliższym postoju, nie można jej już ufać. A tak... Agneta będzie miała wojowników, będzie miała turniową koronę z Królewskiego Domu... pewnie się zamierzy na Wschodnią Strażnicę, a może i na Czarny Zamek spróbuje, kto ją tam wie. A może tylko porwie sobie jeszcze Pająkową córkę, i wróci na Skagos. To i tak dość będzie, by wleźć Endeharowi do wyrka i zasiąść u jego boku. A jeszcze... - Skag stęknął i próbował podnieść się do siadu. - Obiecaj mi, wrono, że nie dasz mnie wziąć żywcem. Słyszysz? Obiecaj, że ubijesz, na miejscu i nie do odratowania! - cisnął Harlene z uporem i takim ogniem w oczach, że Kamykowi zrobiło się cokolwiek nieswojo. - Musicie uciekać - ciągnął z naciskiem. - Pędzić do Czarnego Zamku, albo na kurhan... może Alraun Rork dalej poluje przy Szronowej Bramie, może się uda... albo... iść w puszczę. Powiem, gdzie moi stoją, jeśli pchniecie posłańca do Moruad... przejdziemy bokiem... Flintowie i Norreyowie wypasają jeszcze owce w Darze. Nie odmówią wronom pomocy. Nie odmówią córce Qorgyle'a…

Kamyk schylił się po woreczek gdy Harleni odjechali. Otrząsnął go z ziemi i kurzu i zajrzał do środka z wzrokiem kogoś kto znalazł sakiewkę i nie podejrzewa by był w niej choć jeden miedziak. Wyraz jego twarzy nie zmienił się gdy okazało się, że czarnuszka to czarne wysuszone ziarna jakiejś rośliny. Nie zmienił się też gdy Iorweth ucapiwszy go za kolano zaczął mu półskładnie opowiadać o swoich wnioskach z incydentu a potem wieszczyć marny koniec. Nie zmienił się też gdy Erland podszedł do nich i niby nigdy nic ucha nadstawiał. Dopiero gdy Skagos sam zaczął coś Iowethowi szeptać, wymalowane na jego gębie skrzywienie godne najbardziej Stoutowego wina, przeszło w irytację.
Szarpnął Iorwetha za założony nań powróz, by ten już napewno nie miał więcej możności namawiać się po cichu z Oczami i Uszami Moruad.
- Może i wrócą - odparł krótko na zapowiedź Erlanda - Septa? My też spierdalamy? Wezmę tego naszego ptaka na jednego z luzaków i będę pilnował. A Ty Iorweth panuj nad swoją harleńskością, bo spełnię twoją prośbę szybciej niżbyś chciał.
To rzekłszy pociągnął za sobą Iorwetha do koni i zaczął przywiązywać koniec powrozu do swojej kulbaki. Przestał jednak po chwili i znów spojrzał na woreczek.
Zaklął.
A żeby ją wysuszyło rybę pieprzoną. Najpierw ledwie wypuszczona strzała. Taki prztyczek w nos. A teraz to.
Nic jej nie był winien. I niech sobie nie myśli inaczej mokrooka. Zupełnie nic…

Podeszła i bez słowa zabrała woreczek z jego rąk. Jakby zła, że to Agneta musiała im oznajmić z wyższością, że bez jej pomocy jego by szlag trafił. Albo zła o to, że znów ktoś robi z nimi co mu się podoba. Albo zywczajnie zła. Baby tak też miewały. Chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział co. Zrezygnował zupełnie gdy Tytus pokręcił głową by dał spokój.

Pomysł z Murem wydał mu się o tyle dobry, że właśnie był odrobinę pozbawiony sensu. Trudny. Niebezpieczny. Karkołomny. Nikt nie wpadnie na to by ich tam szukać. Gdyby był sam to by się nawet nie zastanawiał. Trzeba było jednak uwzględnić możliwości pozostałych. A te jak się okazało były niewiele lepsze niż entuzjazm jakim zapałali do ciężkiej wspinaczki.

- Tedy i lepiej iść tam, gdzie trudniej im będzie znaleźć drogę. Wybór ścieżki nie powinien być oczywisty. Rzekłem - Iorweth warknął na Kamyka - idźmy głębiej w Dar. Wiem, gdzie moi stoją, przeprowadzę was mimo. Znajdźmy Flintów lub Norreyów, są jeszcze na pastwiskach w Darze. Ale łacniej narażać życie niewiasty każąc jej wspinać się na Mur, niż zaufać Skagosowi, co?

Kamyk w odpowiedzi zaprzestał przygotowywania konia, bo właśnie tym się zajął widząc krzywo wykrzywioną na widok Muru gębę Septy. Odwrócił się do Skagosa i bez ogródek, oraz z dyplomatyczną godnością z jaką dał się już poznać, trzasnął go piąchą w brzuch.
Zwiniętego w pół wyprostował przed sobą tak jak ojciec syna przed pierwszym wyprawieniem go do miasta i położył łapska na jego ramionach.
- Iorwecie Harlene. To żeś zełgał na spytkach co tu robicie jakoś mnie nie zdziwiło. Że srasz po gaciach na widok pokręconej baby też nie. Ale zadziwisz mnie wielce jeśli będzie to dla Ciebie nowina, że jak Mur długi i wysoki, tak na całej północy nie ma takiego głąba, który zaufałby Ci w czymkolwiek. Nie mówiąc już o powierzeniu Ci bezpieczeństwa tak cennej niewiasty jaką jest Lady Alysa Qorgyle. A teraz skoro już zostałeś zwolniony ze szlachetnego obowiązku potajemnego bronienia Muru przed dzikimi, poruszanie się po ziemiach straży zostaw wronom.
Tymi słowy klepnął pięknego barbarzyńce po buźce i wsiadłszy na swojego konia, władował go na jednego z luzaków.
- Zdrzemnij się.
Potem skoro temat Muru był już zamknięty podjechał jeszcze do nadal dumającego Septy i zrelacjonował mu co Harlene mu chwilę temu wyśpiewał.
- Twoja decyzja Willam.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 18-09-2013 o 11:56.
Marrrt jest offline  
Stary 22-09-2013, 12:28   #135
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Septa pojawienie i odejście Harlenów potraktował jak pojawienie się i odejście nocy. Nie miał na to wpływu, ale też nie wyobrażał sobie… że mogłoby być inaczej. W dalszym ciągu był niezadowolony z faktu, że siedzieli na dupach całą noc i nic a nic nie przybliżali się do Długiego Kurhanu. Nadejście grupy wyczuł znacznie wcześniej niż ukazały się pierwsze skagoskie ryje… niepokój u zwierzęta pojawił dużo przed nadejściem jednorożca i pozostał na długo po jego odejściu. Na początku Szary zaczął nerwowo się kręcić. Nasłuchiwać i węszyć. Potem udzielił się to koniom. Niespokojnie strzygły uszami, drobiły kopytami i parskały. Willam to czuł jakby wszystkie te bodźce biły prosto w jego zmysły… a potem to już dostał jakby w ryj siłą i majestatem powolnego olbrzyma. Choćby chciał to wielgachny sierściuch przysłaniał mu trzeźwość myślenia. Niby sobie tylko stał obok, spokojnie i nie robił nic innego jak śmierdział, a jednak. Był i to wystarczyło. Agneta jako nowy dowódca musiała pokazać, że jednorożec się jej słucha. Musiała go dosiąść i na nim tutaj przyjechać. Jednak kolos nie do końca musiał być tym faktem zadowolony. Uzda, klapki na oczach chyba na niewiele się zdały bo nieomalże każda komenda musiała być poparta kuksańcem sporego kijaszka dzierżonego w jej dłoni.

Wymiana uprzejmości była krótka i każda ze stron pozostała na swoim stanowisku. Strażnicy utwierdzili się we wcześniejszym postanowieniu, że chcą móc opiekować się niedysponowanym Iorweth’em i odstawić go do lazaretu dobrej i mądrej Moraud. Harlenowie zaś twierdzili, że lepiej się tym zajmą i nie ma potrzeby kłopotać córki Magnara. Koniec końców buszujący po opuszczonych strażnicach goście uznali racje Nocnych Braci. Chwilowo. Ruszyli zadki by pewnie gdzieś się przegrupować i knuć jak tu dobrać się do dupy Straży… i pięknej Alysy. A może tylko Agneta chciała zostawić gdzieś swój jednorogi skarb bo ewidentnie bydle się jej nie słuchało. Utrata czegoś takiego mogłaby ją zepchnąć na samo dno społecznej hierarchii lub wręcz odesłać do brata. Septa ucapił jednorożca napawając się jego siłą i spokojem… jakoś już tak go mocno pokochał, że nie chciał pozwolić mu się oddalić. Bał się, że z tęsknoty może mu pęknąć serduszko.

Baba wdrapała się na swojego nowego wierzchowca i tradycyjnie spróbowała nim pokierować. Ale tradycyjne metody nie podziałały. Nie podziałały nawet te mniej tradycyjne i silniejsze kuksańce. Wrzaski i okładanie. Oj trochę się dziewczę spociło… a i jej podkomendni wyglądali lekko zdegustowani. Z dziwnymi minami patrzyli to po sobie to po ich największej sile bojowej, która pod tą babą była zupełnie nieobliczalna i niesterowana. W końcu koniuszy odpuścił. Pozwolił odejść olbrzymowi. Na obliczy Agnety prawie, że objawiły się uczucia. Prawie. – Coś mi się wydaje, że ta baba nie jest przyzwyczajona do siadania na jednym rogu. Powiedział Septa… i to wcale nie cicho. Jednorożec jeszcze chwilę pożuł trawsko. Rzucił łbem na lewo i prawo i powoli zaczął się udawać w kierunku proponowanym mu przez tą szpetną babę.

Potem rozpoczęła się zażarta dyskusja. Kto, gdzie i z kim ma się udać. Kogo wołać na pomoc albo jak zgubić pościg. Ile to się kryje Skagosów w lasach a ile jest ciut dalej. Pojawiły się też ambitne plany zacierania śladów, wspinania się na Mur czy coś takiego. Jednak na mocy podstępnie darowanej mu przez Lorda Dowódcę to on nosił brzemię odpowiedzialności za decyzję. Kij mu w zad! Taka nagroda za lata dobrej służby. – Tak, mogą chcieć dorwać i Alysę i odbić Iorwetha. Podejrzewam, że za nami poślą zaraz kogoś więc rozdzielanie się nie ma sensu. To czego musimy uniknąć to jednak napatoczenia się na jakąś większą grupę. Niewykluczone, że jest tak jak mówiliście. Może ta nie czekała w nocy z założonymi rękami tylko wydała dyspozycje żeby nas odcieli i od Kurhanu i Czarnego Zamku. Septa myślał na głos. – No to nie ma co więcej tracić czasu. Lannister poprowadzi nas tak na Długi Kurhan jak nikt by w życiu nie pojechał… to nie pozwoli nam uniknąć zasadzki Harlrenów. Bo jak nas będą ścigać to i tak mają szansę nas dopaść, ale wtedy lepiej walczyć z tymi tutaj a nie z całym tabunem… a jak Siedmiu pozwoli to będziemy mieli nad nimi lekką przewagę i im pitniemy. W cuda nie wierzył, że nagle ukryją trop tylu koni. Agneta musiałaby mieć ślepych tropicieli.
 
baltazar jest offline  
Stary 24-09-2013, 12:12   #136
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
post takoż wspólny
---

Erland obserwował jak Agneta odwraca się i wycofuje. Wiedział jednak, że to tylko chwilowe zwycięstwo, że kobieta wróci po to czego nie dostała.
- Bądź gotów. Ubij Agnatę, jeżeli będziesz miał szansę - rzucił do Hwarhena cicho, po czym szybkim krokiem skierował się do ex-wodza Harlenów. Ten rozmawiał z Kamykiem, a do uszu Erlanda dotarły tylko strzępy konserwacji - Mów czegoś nam nie powiedział i dlaczego Agneta tak cię pragnie. Daj mi dobry powód by ryzykować walkę - powiedział kapłan schylając się ku wojownikowi.

Iorweth zamarł jak posąg. Potem uśmiechnął się krzywo. Potem wyciągnął przed siebie związane ręce.
- Daj mi dobry powód, bym mógł pomyśleć: dla druha warto ryzykować.
Erland przybliżył się do ucha Iorwetha:
- Mów co wiesz albo zostawię cię na pastwę Agnaty, a wcześniej odetnę język byś nie zdradził tego czego się dowiedziałeś na ziemiach klanów. Mów teraz, a może wybłagam twoje uwolnienie od Snow'a i pomogę ci w odzyskaniu władzy nad klanem. To jak będzie... druhu.
Harlene rzucił spojrzeniem na Kamyka, na Septę i na Alysę. Zacisnął zęby i milczał.
- Ostatnia szansa - powiedział Erland i wstał. - Oni wrócą - powiedział do Kamyka.
- Mniej wiesz, krócej zeznajesz - odpalił Szepczącemu Harlene, po czym został szarpnięty przez Kamyka i założony na powróz, by ten już na pewno nie miał więcej możności namawiać się po cichu z Oczami i Uszami Moruad.
- Może i wrócą - odparł krótko - Septa? My też spierdalamy? Wezmę tego naszego ptaka na jednego z luzaków i będę pilnował. A Ty Iorweth panuj nad swoją harleńskością, bo spełnię twoją prośbę szybciej niżbyś chciał.
Jeniec parsknął tylko cichym, urągającym śmieszkiem, by znów wrócić do gapienia się w niebo. Minę miał mimo wszystko nietęgą, jakby rozpaczliwie próbował znaleźć wyjście z sytuacji.

Willam Snow milczał. Wpatrywał się najpierw w Skagosów, potem brzydulę, a na końcu w jednorożca. W tego ostatniego w sumie to najdłużej. Był jakiś inny… W końcu skinął do Kamyka. - Tak. Nic tu po nas.

- Nie może… na pewno wrócą. Wrócą, bo Agneta chce pojmać córkę Pająka, a także chce czegoś, czymcol Iorweth nie podzielił się z nami wczoraj. Jeżeli zastanawiasz się o czym rozmawialiśmy… to złożyłem mu propozycję by zdradził nam swój sekret, ale znowu próbował podbić cenę. Zdaje się, że ostatnie dwa dni niczego go nie nauczyły. Gdyby odpowiedział… pewnie prosiłbym cię - wskazał na Williama Snowa - o jego uwolnienie i o atak na Agnatę - Erland mówił cicho, tak by żaden Skagos poza Hwarhenem i Urregiem nie słyszeli. Hwarhenie co sądzisz o zachowaniu jednorożca? - zadał pytanie do swego pobratymca, ale chciał też usłyszeć co sądzi Snow.
Bez Żony wydął wargi.
- Jakby samicę w rui zwietrzył… zawsze im wtedy odwala i nie można ich opanować.
- Niesamowite - podzielił się opinią niepytany Iorweth. - Bo samica jest daleko…
- Agneta by już dawno gryzła ziemię gdyby ktoś nie przeszkodził Kamykowi. Odpowiedział Szepczącemu. - Wróci, ale pewnie bez jednorożca. Dlatego nie ma co tracić czasu.
- A gdyby nie brawura Roddarda bylibyśmy już na Kurhanie - odparł Erland. - Zgadzam się, że nic tu po nas. Im szybciej dotrzemy na Kurhan tym lepiej.
- Nazad do Czarnego Zamku - oznajmił nagle Mort - mamy tyleż samo drogi. I chyba bezpieczniejszej, bo Stout już pewnie się ruszył.
- A Agneta będzie was szukać na jednej i drugiej drodze - powiedział w niebo jeniec.
- A górą? - ozwał się Kamyk spoglądając wpierw na Septę, potem na Erlanda i Alysę, a na końcu na szczyt widocznego między drzewami Muru - Możnaby Jorana posłać z końmi przodem. Jeśli jeszcze nasz Lannister daje sobie sam na sam z chaszczami radę. Zmyliłby ślady. Potem zwiał. A my byśmy się spokojnie wyciągnęli na linach na Mur i pieszo ruszyli dalej na Kurhan. Mówią, że Mort łazi po ścianach niegorzej niż robaki, którymi sie tak zajada. Zrzuciłby liny, a Roddarda by się wywindowało po staremu…
Widząc sceptyczne spojrzenie koniuszego wskazał swoją siekierką zarośla, w których zniknęli Harleni.
- To byli w większości zwiadowcy. Do wojaczki jak cię mogę. Za to napewno wiedzą co tu w okolicy piszczy. Jeśli nasz święty i ten pętak Iorweth się nie mylą to rybiogęba wie, że Stout jest za nami. I wyśle swoich zuchów by przecięli nam drogę.
Oczy wszystkich spoczęły na wznoszącym się ponad koronami drzew białym, zimnym ogromie.
- Roddard mówi - szczęknął zębami Mort - że to nie jest prosty skok. Gdyby był, dzicy robiliby to setkami. I woleliby skakać górą, a nie ryć tunele. Jednak tunele częściej kopią… - smarknął przenikliwie. - Jakby tam, na tę półkę… a potem na tamtą po lewej… często odpoczywać… dalibyśmy radę - oznajmił, ale w jego głosie brakowało pewności.
Wielce pewny siebie był za to śliczny Tytus. Dornijczyk splunął z uczuciem na ziemię.
- Ja nie wejdę. I nie ma takiej siły boskiej czy ludzkiej, co mnie do tego zmusi. A Alysa też nie wejdzie, cokolwiek wam nie powie - wysunął szczękę do przodu, co miało chyba obrazować niewzruszoność jego sądów. Efekt psuło cokolwiek staranne unikanie wzroku Pająkowej córki.*
- Ja też nie wejdę, brak mi sił w starych kościach. 5 lat temu może bym zaryzykował - powiedział Erland. - Mamy świeże konie, jeżeli ruszymy teraz powinniśmy dotrzeć nim ktokolwiek zdąży się zorientować. Agneta i może ma zwiadowców, ale każdy z was - spojrzał po zgromadzonych Wronach - zna tę okolicę lepiej od nich. Im szybciej wyruszymy tym lepiej.
- Tedy i lepiej iść tam, gdzie trudniej im będzie znaleźć drogę. Wybór ścieżki nie powinien być oczywisty. Rzekłem - Iorweth warknął na Kamyka - idźmy głębiej w Dar. Wiem, gdzie moi stoją, przeprowadzę was mimo. Znajdźmy Flintów lub Norreyów, są jeszcze na pastwiskach w Darze. Ale łacniej narażać życie niewiasty każąc jej wspinać się na Mur, niż zaufać Skagosowi, co?
Kamyk w odpowiedzi zaprzestał przygotowywania konia, bo właśnie tym się zajął widząc krzywo wykrzywioną na widok Muru gębę Septy. Odwrócił się do Skagosa i bez ogródek, oraz z dyplomatyczną godnością z jaką dał się już poznać, trzasnął go piąchą w brzuch.
Zwiniętego w pół wyprostował przed sobą tak jak ojciec syna przed pierwszym wyprawieniem go do miasta i położył łapska na jego ramionach.
- Iorwecie Harlene. To żeś zełgał na spytkach co tu robicie jakoś mnie nie zdziwiło. Że srasz po gaciach na widok pokręconej baby też nie. Ale zadziwisz mnie wielce jeśli będzie to dla Ciebie nowina, że jak Mur długi i wysoki, tak na całej północy nie ma takiego głąba, który zaufałby Ci w czymkolwiek. Nie mówiąc już o powierzeniu Ci bezpieczeństwa tak cennej niewiasty jaką jest Lady Alysa Qorgyle. A teraz skoro już zostałeś zwolniony ze szlachetnego obowiązku potajemnego bronienia Muru przed dzikimi, poruszanie sie po ziemiach straży zostaw wronom.
Tymi słowy klepnął pięknego barbarzyńce po buźce i wsiadłszy na swojego konia, władował go na jednego z luzaków.
- Zdrzemnij się.
Potem skoro temat Muru był już zamknięty podjechał jeszcze do nadal dumającego Septy i zrelacjonował mu co Harlene mu chwilę temu wyśpiewał.
- Twoja decyzja Willam.
- A gdybyśmy się znowu podzielili? - rzekł Erland po wysłuchaniu Iorwethowych rewelacji - Nie ufam Iorwethowi i Harlenom, ale może mieć rację że bez odwrócenia uwagi Agnety nie uda nam się uniknąć spotkania z nią. Wziąłbym Jorana, klany mu ufają, i Iorwetha. Wy zaś popędzicie na Kurhan, bez oglądania się do tyłu. Twoje bezpieczeństwo lady Alyso jest równie ważne co misja z którą nas posłano. Jeżeli coś ci się stanie to konsekwencje będą opłakane.

Córka Pająka uniosła głowę, gdy usłyszała swoje imię. Przez jej twarz przebiegł równie szybki, co nieładny grymas. Nic jednak nie rzekła. Pochyliła się na powrót nad Roddardem, palcem, na siłę, uniosła mu powiekę. A potem William Snow podjął decyzję.
- Nie rozumiesz Williamie Snow. Nie wszyscy Harlene będą słuchać się Aganty. Jej władza jej świeża i niepewna... przynajmniej dopóty Iorweth żyje. Pozwólmy im się wykrwawić. Wiele nie ryzykujesz, ale jak sobie chcesz - stwierdził. - Upierać się nie zamierzam.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 24-09-2013 o 12:17.
woltron jest offline  
Stary 25-09-2013, 15:25   #137
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Willam, Engan, Erland i Roddard


Stali dłuższą chwilę w milczeniu. Na tym bezludziu jedynym dźwiękiem był świst wiatru, gwiżdżącego w lodowych załomach Muru nad nimi. Wiatr niósł już zapowiedź zimowych mrozów, strącał liście z drzew, wciskał się nieprzyjemnie za kołnierz, by tknąć w kark obietnicą, że niebawem będzie jeszcze gorzej, wszyscy zobaczycie... jak dożyjecie. I wtedy z daleka dobiegł ich uszu ostatni, przeciągły ryk skagoskiego monstrum. Wszyscy drgnęli, a Willamowi się zdało, że zwierz krzyknął mu na pożegnanie, z nadzieją rychłego spotkania w przyszłości. Wilk tylko uniósł łeb i mrugnął Sepcie swoim jedynym okiem. Wyleniały worek na pchły był tak zadowolony, jak zadowolony może być wilk.

Lannister ruszył do koni. Rzekł, że Septa mądrze gada, że nie ma co czekać, każda chwila zwłoki to dawanie Harlene'om forów. Nie ma, naprawdę nie ma co na nich czekać. Zgonią, to zgonią, ale może się uda. I wtedy ozwała się milcząca dotąd Alysa. Wstała, otrzepała suknie i takim głosem, jakby dotyczyło to kogoś innego, a nie ich, uwięzionych w tej głuszy pełnej wrogich barbarzyńców, w towarzystwie barbarzyńców, których przyjaźń była dość wątpliwa oznajmiła, że Worsworn nie wytrzyma galopady pod Murem. Może go to zabić, a może zwyczajnie jego stan będzie ich opóźniał.
- Roddard – smarknął Mort cichutko – nigdy by nie chciał, żeby inni zginęli przez niego. Nigdy by do tego nie dopuścił...
- Nie pojedziemy pod Murem – oznajmił Joran z siodła, i chociaż tyle miał przyzwoitości, że po tym twardym stwierdzeniu spojrzał pytająco na Willama.
- Jak chcesz jechać szybko w puszczy? - burknął mu Septa od serca.
- Są drogi w Darze. I to takie, którymi Skagosi nigdy nie pójdą, nawet jeśli je znajdą. Kamyk? Znasz stare drogi?
Erlandowi w gardle poczęła rosnąć wielka gula strachu. Z wielu powodów, z których zemsta dzieci lasu była najważniejsza, znajdywał ten pomysł o wiele bardziej ryzykownym niż pięcie się na Mur. Milczał jednak, bo cóż mógł uczynić.
- Noooo... są stare drogi – odparł wolno i z oporem zarządca złotowłosemu rycerzowi. - Byłem. Widziałem. Raz jedną drewno ciągnęliśmy...
- Co z tym drogami? - zirytował się Septa. - Przejechać się nie da?
- Da się – zapewnił Kamyk solennie. - O to chodzi właśnie Willam, że się da.
- To o co chodzi?
- To takie miejsca – Kamyk szukał odpowiednich słów, ale te jakoś pouciekały, by pochować się w zakamarkach jego łepetyny – że można zesrać się ze strachu – dokończył mało zręcznie – od samego patrzenia.
- To nie jest... - zaczął Erland, ale Septa już siedział w siodle i popędzał konia. Erland nawet trochę rozumiał wybór. Harlene'om ciężko będzie ich ścigać, jak obfajdają się po pachy z przerażenia. Był niemal pewien, że tamci zawahają się solidnie, zanim postawią stopy na starej drodze. Sam nie wiedział, czy on będzie miał odwagę... Iorweth Harlene pewnie byłby przeciwny i dałby temu wyraz głośnym krzykiem... ale harleński wódz szczęśliwie spał nieprzytomnie po pocałowaniu pięści Engana. Hwarhen i Urreq wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale wdrapali się na konie i pojechali, gdy i Erland ruszył. Trzymali się jednak blisko Szepczącego. Hwarhen tak blisko, że Erland widział, jak po skroni kuzyna wąską strużką cieknie pot.

- Mówią – kapłan rzucił córce Pająka – że na starej drodze bezpieczni są tylko zaprzysiężeni bracia i przyjaciele Nocnej Straży. Mówią, że drogi wiodą w innym świecie. Że jeśli wstąpi na nie człek, który podniósł rękę przeciwko wronom, lub zrobili to jego przodkowie, zagubi się w labiryncie ścieżek. Las nie da mu odejść, pożre jego ciało i duszę...
- Bogowie – skomentował radośnie Tytus Sand – co za brednie. Wielce użyteczne w naszym położeniu, ale brednie. Wierutne.

Erland zacisnął zęby i pędził w milczeniu, wbijając wzrok w plecy Kamyka i Lannistera, prowadzących ich pochód. Zwiadowca i drwal zatrzymywali się często, komentowali szczegóły lasu przed nimi i składali do kupy własne wspomnienia dróg, na które można się było natknąć w Darze.

Ponoć gdy dzieci lasu i Pierwsi Ludzie zawarli pakt, szamani zwani zielonymi oczami zmusili puszczę, by rozstąpiła się, tworząc przejścia, by pod Murem można było osiedlić się i podróżować. Ponoć ustanowili nad drogami strażników i magiczną pieczę. Ponoć drogi broniły się same... Przecinały Dar we wszystkie strony, dzień i noc szły nimi sznury wozów, gdy Straż była jeszcze potężna, a Dar kwitł życiem... Od tego czasu minęło wiele lat. Magiczne czy nie, w wielu miejscach zanikły. Jednak tam, gdzie się zachowały... Las nie miał do nich dostępu. Drogi nie zarastały. Korony drzew splatały się nad drogami szczelnymi kopułami, ale bruk był równy i czysty. Nie przerastał korzeniami, a opadające nań gałęzie czy liście szybko zmieniały się w drobny, miałki pył. To jednak nie było najgorsze... Najgorsze było to przeświadczenie, gdy stawało się na drodze, nachalne wrażenie, że nie jest się samym. Że las patrzy, obserwuje, swoje wie i wyciąga wnioski. W niektórych miejscach przy drogach stały kamienne posągi – nie ludzi i nie zwierząt, czegoś pomiędzy – niemi, nieruchomi, odziani w płaszcze z mchu i porostów strażnicy o oczach z zielonego, biało żyłkowanego amazonitu. Wszyscy wyciągali przed siebie wielkie prawice.

Kamyk dobrze pamiętał, gdy pierwszy raz postawił stopę na drodze. Pojechał do Flintów po mięso, zawarł przy tym kilka miłych i wielce przyjemnych znajomości. Jedna z tych znajomości poprowadziła go za rączkę do wylotu starej drogi i pokazała posąg strażnika. Pouczyła, by zawsze składał na wyciągniętym łapsku ofiarę, jeśli chce bezpiecznie jechać drogą. Potem Kamyk wszedł na brukowaną przestrzeń, w nozdrza uderzył go zapach wilgotnych liści, a w sercu zakiełkowało niemiłe uczucie, że las ma oczy. Że las patrzy, widzi i wie. O tym, że rozwalił bratu łeb kamieniem, o tym, że czasem śni mu się, że robi to jeszcze raz... O tym, że u boku ma siekierę. Tak, o tym że zanim tu przyszli, wyobracał swoją miłą znajomość w paprociach za owczarnią we wszystkie strony też. Przy drogach miało się wrażenie, że te wszystkie opowieści o dawnych czasach mogą mieć w sobie więcej niż ziarno prawdy... Kamyk nie przykładał co prawda do tego wielkiej wiary, ale stary zarządca, z którym swego czasu jeździł na wycinki po południowej stronie Muru zarzekał się, że te fragmenty dróg, które się zachowały, zmieniają się. Nic nie wygląda tak samo. Przejścia, które się odkryło i znało, zarastają. Drogi zmieniają układ, cofają się w granicach lasu, to w jedną, to w drugą stronę, jakby były żywymi, myślącymi i czującymi istotami. I że ponoć, jak każde żyjące istoty, czasem polują, zabijają i pożerają swoje ofiary.

Stawali coraz częściej, Kamyk z Lannisterem deliberowali coraz ostrzej wściekłymi, choć zduszonymi szeptami. Septa zaczynał podejrzewać, że gagatki pogubili się w lesie i wstyd im się przyznać. Pomysł pomału przestawał mu się podobać. Owszem, przeklęte Skagi bały się dróg, co po ich drogich przyjaciołach było widać aż nadto wyraźnie... aż dziw, że mieli mir takich bitnych, skoro bali się tak ogromnej masy dziwacznych opowieści. Jednak fory, jakie miało im dać podążanie szlakiem, którego przeciwnicy się obawiali, pomału zanikały pod naporem bezwzględnej rzeczywistości. Ta zaś była taka, że aby podążać drogą, trzeba ją najpierw znaleźć w tej głuszy. To zaś okazywało się być ponad możliwości zwiadowcy Jorana i drwala Kamyka, obydwu obytych w łażeniu po nieprzebytych chaszczach.
- Kurwa – skomentował sobie Willam i przegonił jakąś spóźnialską muchę, która nie usłyszała jeszcze, że Cytadela ogłosiła nadejście zimy, i zamiast wziąć i zdechnąć, próbowała wlecieć mu w oko. Dziarskim plaśnięciem zmiażdżył bydlę na swoim czole.

Lewym okiem widział Lannistera i Engana, machających do siebie łapami jak dwa wiatraki, obok zdegustowanego pięknego Dornijczyka i Morta, dłubiącego z przejęciem w nosie. Na ten obraz nakładał mu się jednak inny – porosłych mchem, chylących się ku ziemi ruin na tle ściany wiekowych drzew. Na portyku nad drzwiami roniła w gnijącą ściółkę kolorowe kamuszki stara mozaika, przedstawiająca wagę. Gdzie coś jest ważone, tam musi być cywilizacja. Jak jest cywilizacja, to musi mieć możliwość dojechania do niej. Drogą, na przykład...

- Tędy – oznajmił Septa i pociągnął konia za uzdę. Nie tłumaczył się. Nie miał na to czasu i ochoty.

Ruiny znaleźli pół godziny później. Wyszczerbiony mur porosły małe brzózki. Jednooki basior drzemał pod walącym się domem, o który wieki temu upomniał się las. Portyk pękł i runął razem z przerastającym go bukiem, ale ciągle było widać mozaikę z wagą nad wejściem.
- Patrzcie pod nogi – ostrzegł ich Joran. - wygląda na małą twierdzę. Pewnie mieli studnie i piwnice...

Rork z Hwarhenem szeptali coraz bardziej trwożliwie. Skagos miało długie tradycje w robieniu Nocnej Straży krzywdy. Nawet jeśli sami nie wystąpili przeciwko wronom, zrobił to na pewno któryś z ich przodków... mieli prawo obawiać się, że strażnicy dróg zechcą wywrzeć pomstę za przelaną krew. Obydwaj barbarzyńcy trzymali się z dala od ruin.
- Hwarhen – ozwała się spokojnie Alysa. - Powiedz Urreqowi, żeby się uspokoił. To jeszcze nie to. To był dom mytnika – wskazała palcem na mozaikę. - Mieszkańcy Daru musieli płacić Straży podatki. Tak samo jak Skagosi, gdy chcieli wieźć sól przez ziemie Straży.

Córka Pająka potarła dłonią czoło. Gdzieś tutaj była droga, którą wozy z solą jechały w świat. Jeden ze szlaków miał swój kres w dalekim Dorne.
- Idę poszukać – oświadczył Kamyk i z siekierą w dłoni zagłębił się w chaszcze. - Musi być gdzieś blisko.

Musiała być blisko. Poznawał to po drzewach. Był przekonany, że właśnie próbują zajrzeć mu w duszę przez dupę. Złapał się oślizgłego, paskudnie powykręcanego korzenia i zaczął piąć się po zboczu wzgórza za ruinami.
Erland przysiadł na kamieniu. Czuł się nieswojo. W uszach narastał mu szept wielu głosów. Nie rozumiał, co mówiły, ale wiedział jedno – nie były mu przyjazne. Nie był tu miłym gościem.

Joran pociągnął konia na wschód, gdzie drzewa przerzedzały się i w końcu otwierały się szerokim przestworem ogromnej polany. Po drugiej stronie las był już rzadki, tam można było swobodnie jechać konno.
- Septa – zawołał nagle cicho.

Paręnaście kroków od krawędzi lasu po ich stronie leżał świeżutki, skagoski i chyba nawet harleński trup. Jakby nieme świadectwo tego, że wrogów Straży w pobliżu starych dróg zaiste spotkać może nagłe i przykre kuku. Jakby. Prawie. Prawie robi wielką różnicę. Nawet stąd Willam widział, że trupowi ktoś bardzo tradycyjnie i konwencjonalnie rozpieprzył łeb, zapewne toporem. Do tego całkiem tradycyjnie ukradł mu potem buty. Septa się na dzieciach lasu nie wyznawał ani trochę, ale na dobrą sprawę mógł wskazać dziesiątki innych istot, które zabiłyby Skagosa dla pary butów.
- Joran! - warknął. - Nie wyłaź zza drzew!

A Lannister, rzecz jasna, wylazł. I poszedł oglądać tego trupa. I jeszcze szkapę swoją za sobą pociągnął, jakby chciał trupa zabrać ze sobą i sprawić mu godziwy pochówek.

Kamyk miał dość. Uchlastał się w błocku i gnijących liściach po czubek głowy. Oblepiły go gęsto pajęczyny. Jakiś robal wpadł mu za kołnierz i właśnie pędził między jego łopatkami dziesiątkami obrzydliwych odnóży. Próbował go wytrząsnąć i nie krzyczeć. Nagle zamarł.


Twarz owionął mu wilgotny oddech lasu. Z dziesięć kroków przed nim, pomiędzy skłębionymi w niemożliwe i pokraczne supły pniami drzew rozwierały się usta ciemności. Stamtąd szedł ten oddech. Drzewa patrzyły. Kamyk przełknął ślinę. Znalazł wejście na drogi.

- Joran! - Willam syczał raz za razem, a Lannister miał to w dupie i właśnie się nachylił nad cholernym truposzem. - To jest...

Chciał dokończyć, że to jest, kurwa, rozkaz, Lannister, więc się, kurwa, weź i słuchaj. Wyczuł konie. Obce konie, po drugiej stronie polany, daleko, ale Czarne Serce był jak na patelni.
- Wracaj, kurwa!

Harlenowie wypadli spomiędzy drzew. Tuzin wojowników, na małych, górskich konikach. Od razu poszli w galop, rozwinęli się szerokim łukiem, zaczęli wrzeszczeć, upojeni bliskością łupu. Joran uniósł głowę. Willam pochwycił jego twarde spojrzenie, zanim zwiadowca wskoczył na siodło i ostro zaciął konia. Spojrzenie człowieka, który już jest martwy.

Joran pędził na złamania karku w stronę liczniejszego wroga. Wyrwał z pochwy miecz i nagle wybuchnął śmiechem. Nad lasem poniósł się jego wrzask, bojowe zawołanie Lannisterów. Usłysz mój ryk.

A potem, gdy od Harlenów dzieliło go z dwadzieścia kroków, nagle skręcił i wtulony w siodło pociął w bok. Jak najdalej od ruin. Jak najdalej od lordowskiej córki.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-09-2013 o 18:09. Powód: literówkiiii
Asenat jest offline  
Stary 03-10-2013, 23:18   #138
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Lannisterowie zawsze płacą swoje długi.
Willam Snow nie wiedział co takiego zawdzięczał Joran Marbranowi Qorgyle ale musiało to być nie mało… i to tak cholernie-nie-mało! Brodaty koniuszy nabierał przekonania, że Czarne Serce sam sobie wybrał moment śmierci jeszcze na długo nim Septa zrozumiał co się tak naprawdę dzieje na polanie. Nie wierzył, aby tak doświadczony zwiadowca wyszedł tam wiedziony li tylko czystą ciekawością zarazem wchodząc w pułapkę niczym pierwszy lepszy gamoń. Cholerny, szlachetnie urodzony bohater… rycerz z bajek co uratował pajęczą księżniczkę… kij mu w rzyć! Na to było stanowczo za wcześnie, to było niepotrzebne. Oczywiście legendy postępują legendarnie i muszą legendarnie zginąć. Zarządca w bezruchu i ciszy obserwował oddalający jeźdźców. Końskie kopyta darły trawę dokonując nieomalże niemożliwych zgodnie z wolą dosiadających ich mężczyzn.
Małe skagoskie koniki drobiły za potężnym, czystej krwi ogierem Czarnego Serca. Morro. Tak się zwał ten sukinkot był szybki i wytrzymały. Twarda sztuka godna legendy. Na otwartej przestrzeni taki pościg zostawiłby daleko z tyłu… teraz na przecince też z każdym krokiem zwiększał dystans… ale kiedyś ta otwarta przestrzeń się skończy a wtedy ich dopadną. Joran kupił im trochę czasu… bardzo niewiele ale zawsze coś. Willam Snow był bękartem z Północy i z całą pewnością ni kropli Lannisterskiej krwi w nim nie płynęło mimo wszystko wiedział, że to może być ostatni moment na to aby zapłacić za ten czas… i dać go nieco więcej ściganej legendzie Nocnej Straży.

Ryży Skag wyleciał z siodła niczym z katapulty kiedy jego zdziwiony bachmat wrył się kopytami w ziemię… zupełnie jakby zobaczył przed sobą przeszkodę nie do przeskoczenia. Myszata zawalidroga zrobiła nieco zamieszania wśród reszty jeźdźców. Nie to żeby przejęli się łamiącym kark towarzyszem… co to to nie… jednak koń musiał być wyminięty, a ze względu na nieomalże woltyżerski manewr w galopie trochę ich to spowolniło rozdzierając nieco ich szyki… parę sekund. Wytrącenie z rytmu. Zasiana niepewność w reszcie wierzchowców. Niewiele… prawie nic… to jednak Morro gnał niczym Rysia Morda przez gorzelnię…

- Powodzenia sukinkocie. Powiedział Septa gdy zniknęli mu z oczu. Wyruszyli z dwoma legendami zwiadu Braci… a teraz zostali z obżerającym się robakami Mortem. Wskoczył na kulbakę i ruszył do reszty. Nie mogli marnować więcej czasu… nie mogli pozwolić sobie na odpoczynek. Musieli szybko odnaleźć tą starą drogę albo przygotować się na konfrontację… - Na koń!
 
baltazar jest offline  
Stary 07-10-2013, 00:07   #139
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Na koń! - rozkazał Septa i Erlandowi nie pozostało nic innego jak rozkaz ten wykonać. Zrobił to niezbyt chętnie, ale nie miał wielkiego wyboru; cokolwiek miało się wydarzyć było efektem wyborów, których dokonali, a z którymi kapłan nie zawsze się zgadzał. Trup Harlene był najlepszym dowodem, że mogli rozegrać to lepiej i że wśród Harlene nie było, jeszcze kilka godzin temu, zgody co do tego kto jest wodzem.A potem, przez bardzo krótką chwilę, Erland pomyślał sobie, że śmierć Wydry nie ucieszy Moruad. Był pewien, że śmierć kogoś kto mógł być pomostem pomiędzy Wronami, Skagosami i dzikimi będzie kosztować ich wiele krwi i potu. Nie było to jednak teraz ważne.
- Cokolwiek się wydarzy, trzymaj się blisko Alysy - powiedział do Hwarhena. Sam zaś ruszył za Septą, dalej przeklętą drogą. Miał tylko nadzieję, że gniewne głosy ich nie dopadną.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 07-10-2013, 01:39   #140
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Na pustyni też wszystko miało swoją legendę. Widmowe oazy wciągały podróżnych i wypuszczały po wielu latach wycieńczonych, pozbawionych pamięci o minionym czasie. Kiedy wiał wiatr z południa piasek ożywał i plątał ścieżki wszystkim, którzy zgrzeszyli przeciw wodzie; żółte wydmy, niczym rozumne stworzenia pożerały całe karawany, czasem oszczędzając jedynie niewinne dzieci. Gdzieś w samym sercu dornijskich pustkowi, pośrodku najgorętszych piasków, rokrocznie, w najkrótszą noc lata, czekała na śmiałka biała orchidea z jednym krwawym płatkiem, kwiat, który dawał wieczną młodość i pożądanie płci przeciwnej.
Gdy dziesięć lat temu uciekała z zamku Ullerów doświadczyła większości tych straszliwych cudów. I to waśnie z wymalowaną na twarzy śmiertelną powagą oświadczyła Erlandowi.
- Z pewnością wiesz o tym Szepczący. Spotkanie z magią łatwo przeżyć.
Tytus roześmiał się. Alysa odpowiedziała uśmiechem. Złagodził zazwyczaj ostre rysy i przez chwilę wyglądała jak szczęśliwa młoda dama.
- Potem spotkałam ludzi – oznajmiła nieoczekiwanie. – I to już przetrwałam cudem. Pomódl się Szepczący do swoich bogów za Kruka. To porządny człowiek.

Martwiła się. O Kruka na pograniczu śmierci, o Septę z jedną tajemnicą za dużo, o Jorana, którego zasad nie rozumiała, o nieznającego granic Kamyka. O Ulmera. O ojca.
Od bitwy była cicha i mówiła jeszcze mniej niż zazwyczaj. W świecie mężczyzn wszystko się wlokło. Sprawy rozciągały się w nieskończoność. Dlaczego Erland nie zabił Harlena, gdy miał okazję? Tak łatwo wydawał rozkazy zabicia, i widać było, jak jego nienawiść jest silna. Ona by się nie zawahała.Teraz w drodze trzymała się blisko Iorwetha. Kapłan nie mógł mieć tej okazji po raz wtóry.

Nie czuła prawdziwego zmęczenia, jedynie znużenie. Zima daje mi się we znaki – myślała. Głos w jej głowie, będący głosem tych wszystkich odzianych w czerń mężczyzn, jej ojca, ale też Kamyka, Septy, Roddarda, Jorana, Ulmera, Aemona zaprotestował gwałtownie: To jeszcze nie zima, dziewczyno.
-Zimno jak chuj – Tytus dwornie odpowiedział jej instynktom. On był wierny swemu nazwisku, rozcierał teraz i chuchał w ręce, bo znowu szukali drogi i znowu długo jechali stępa. Alysa pokiwała w odpowiedzi głową. Podobnie jak jej kapitan marzyła o powrocie na ciepłe morza.

Rozmawiała o tym co dalej z Septą. Właściwie oznajmiła, cicho, żeby nikt ich nie usłyszał, ale stanowczo, tonem, w którym sama słyszała Marbrana. Septa zresztą też. Przez chwilę patrzył na nią, osobliwie, bo bez właściwej mu ironii, potem powtórzył za Ulmerem; Marbran w kiecce. Oświadczyła, że we Wschodniej przejedzie z Tytusem na drugą stronę Muru. Jeśli się da zabierze stamtąd dwóch, trzech ludzi obstawy i z nimi odstawi jeńca do Czarnego Zamku. Czy Iowerth łże, czy nie, w jego ostrzeżeniach tkwi więcej niż ziarno prawdy, i faktycznie może być osobą, która jest w stanie zmienić nastawienie wrogiej armii zbierającej się pod Murem. Musi więc jak najszybciej trafić do Marbrana. Rzeczy niedopilnowane osobiście zawsze się pieprzą, a w tym poselstwie ona jest najbardziej zbędna. I nie, nie ma takiej możliwości, jeniec jej nie ucieknie.
Wiedziała, że nie zrobi tego, na co liczył ojciec, nie otruje Moraud, więc nic po niej na Kurhanie, choć tego już Willamowi nie powiedziała. Ani tego, że sądziła, że Skagooska powinna zginąć, nawet jeśli nie w tej dokładnie chwili, to wkrótce. Bo kiedyś wyda się kłamstwo Marbrana, że syn Moraud żyje, a ona mu tego kłamstwa nie wybaczy. Jemu, więc zapewne i Straży.

Konie znowu przyspieszyły i myśli Alysy pobiegły nowym torem. Przez moment, przestraszona siłą własnych wspomnień, zastanawiała się, czy ojciec mówił o synu tamtej kobiety, czy może dopowiedziała płeć dziecka sama. Jakby umarł dwa razy. Raz naprawdę, a potem znowu. Dwie żałoby, po prawdziwym i po wytęsknionym. Wzdrygnęła się gwałtownie, a jej wierzchowiec gniewnie parsknął. Tytus obrócił się ku niej zaniepokojony. Ktoś z czoła zastępu podniósł do góry rękę. Odpoczynek. Alysa zeskoczyła z konia pierwsza. Poszła w stronę Worsworna.

***

Gdy Kamyk ruszył szukać Solnej Drogi, ona oglądała drzewa. Nie szukała w nich twarzy starych bogów. Zebrała kilka brunatnych hub, korę z czerwoną naroślą, przemarznięte jeżyny, które natychmiast wpakowała sobie do ust. I dużą glistę, ją nagle, ze śmiechem rzuciła w stronę Morta, wołając głośno smacznego. Dopiero potem, z jakąś widoczną w pochyleniu ramion rezygnacją, podeszła do jeńca. Podała mu czystą wodę i chleb, kawałku po kawałku, bo nie rozwiązała Iowerthowi rąk. Wszystko w ponurym milczeniu. Odezwała się, dopiero, gdy wstała, jakby niechcący, nie oczekując wcale odpowiedzi. Znowu powiał wiatr i mimo zarzuconego na ramiona futra zatrzęsła się od przejmującego chłodu.
-To w co Ty wierzysz Skaagu, co?

A potem spokojny postój zmienił się w ucieczkę. Tym razem zareagowała na rozkaz Septy bez ociągania. Postój był krótki, ale wystarczył by oglądając drzewa odnalazła się w kierunkach. Nadal nie wiedziała jak daleko jest stara Solna Droga, i czy w ogóle istnieje. Ale wiedziała, po której stronie powinni jej szukać.
-Tam! – Krzyknęła i spięła białą klacz.

Przyjaciele Straży? Legendy są zabawne. Zakładają istnienie prostych odpowiedzi.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 08-10-2013 o 17:35.
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172