Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2013, 16:46   #25
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Zmarznięte i wygłodniałe ciało nie było tak skore do posłuszeństwa jak zwykle. Ciemność również nie była sprzymierzeńcem. Strzelanie z łuku do czujnej zwierzyny na nieznanym terenie i pośród mroku wieczoru nie należało do czynności ani łatwych, ani nawet przyjemnych. Ayse przez chwilę myślała jeszcze o jakichś sidłach czy prostej pułapce, ale nie miała przy sobie nic, co pozwoliłoby jej na konstrukcję takowej, nie mówiąc już o zgrabiałych dłoniach i - ogółem - nikłym pojęciu na ten temat. Nie poddawała się jeszcze jakiś czas, z uporem maniaka poszukując czegoś, czym mogłaby wyżywić braci.

Niestety wilczej córce nie dopisywało szczęście i przyszło jej wracać z pustymi rękami. Kiedy już miała zawrócić, zorientowała się, że coś jest nie do końca tak jak powinno. Stała bowiem pośrodku wąskiej, ubitej dróżki. Wedle wyczucia kierunku dziewczyny prowadziła z zachodu na wschód. Łuczniczka powędrowała kilka kroków wzdłuż drogi, nie odejmując dłoni od strzały na cięciwie. Wziąwszy pod uwagę kształt nawierzchni, brak dominacji roślin i resztki końskiego łajna, na które trafiła, droga nie tak dawno jeszcze musiała być uczęszczana. Mało tego - płytkie koleiny mogły świadczyć nawet o obecności wozu. W dziwny sposób pokrzepiona tym odkryciem ruszyła w drogę powrotną do miejsca ich postoju.


Układając się do snu, z którego na większym mrozie można było się już nie obudzić, Ayse rozmyślała nad słowami Szepczącego. Mężczyzna pozostawił rodzeństwo samym sobie, za przewodnictwo dając jedynie mgliste wskazówki i powołując się na wolę bogów... Dziewczyna nie potrafiła powiedzieć dlaczego, ale wierzyła w to wszystko. Złociste oczy spoglądały w płomienie spod wpół przymkniętych powiek i tylko jedno kołatało się w głowie młodej potomkini Asgvardów.
~ Plemię ma tylko jednego tana. Które z was jest tanem? ~

Czy kobieta mogła być tanem? Ayse nie wiedziała. Pomyślała o Ragnarze, jego dziwnych nastrojach, fizycznej sile i energii. Pomyślała o Njoredzie, wątłym i słabszym, ale o wyjątkowych zdolnościach i możliwościach. Pomyślała też o sobie. Nie była ani słabsza, ani mniej inteligentna, miała silnie zakorzenioną wolę przetrwania i wykształcony na samotnych tygodniach w dziczy instynkt. Choć nie przyznałaby się do tego za dnia, mrok koił myśli otulające umysł niczym oślizgłe sploty wężowego ciała... Czyż nie tego chciał Szepczący? Jeśli któreś z nich miało zostać tanem - czemu nie ona właśnie? Wraz z tą myślą zmorzył ją sen.


Pierwszym heroicznym wysiłkiem rano było uniesienie powiek. Drugim zaś podniesienie się do pozycji siedzącej i uniesienie rąk do twarzy. Skóra Ayse była sucha, zaczerwieniona od nocnego mrozu i szorstka niczym zmrożona ziemia. A jednak dziewczyna nie zamierzała narzekać. Sen - a może jawa - który nawiedził ich w nocy tylko upewnił ją w przekonaniu, że decyzja o ruszeniu za słowami Szepczącego jest tą prawidłową. Dziwna zjawa zdawała się sprawdzać, czy mają czelność być tutaj i ruszać dalej... Ayse nie postrzegała jej jako koszmarnej. Widziała raczej kolejny znak, zwiastun, może zapowiedź. Być może Njored zinterpretowałby to lepiej.

Nie był jednak czas na to. Po początkowym porannym zaspaniu do młodej łowczyni dotarło, że coś jest nie tak. Nie bez trudu podniosła się na nogi, sięgając po łuk. Ptasi lot znaczył miejsce, z którego ktoś nadchodził. Północ. Czy to możliwe, by poprzedniego wieczoru ktoś dostrzegł ją na drodze? Nie była zbyt ostrożna, nie spodziewała się nikogo, kto miałby ją obserwować. Może jednak okolica nie była tak bezludna jak się wydawało. Nie można było też popadać w paranoję - może jednak nie wszystko, co napotkają musiało być złe i chcieć ich zabić?

Ayse podeszła to do Ragnara, to do Njoreda, wyrywając ich ze snu natarczywym poszturchiwaniem.
- Ktoś nadchodzi z północy. - obwieściła im na swój oszczędny sposób i zaczęła się powoli przeciągać, rozgrzewać stawy i mięśnie, by być choć trochę gotową na... cokolwiek się miało wydarzyć.
~ Najpierw rozmawiaj, potem strzelaj. ~ powtarzała sobie.
Ktokolwiek nadchodził, nie musiał mieć przecież złych zamiarów. Ostrożności jednak nigdy za wiele.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline